Zima 2024, nr 4

Zamów

Serce pasterza, które nigdy nie zamyka drzwi

Serce pasterza nie może pozostać obojętne na ludzi, którzy zbliżają się do niego, pokornie prosząc o błogosławieństwo, niezależnie od ich stanu, historii, drogi życiowej.

Publikujemy edytorial dyrektora wydawniczego mediów watykańskich Andrei Torniellego na temat wydanej wczoraj deklaracji Dykasterii Nauki Wiary „Fiducia supplicans”, otwierającej możliwość błogosławienia par „nieregularnych”. Śródtytuły pochodzą od redakcji.

„Nemo venit nisi tractus”, nikt nie zbliża się do Jezusa, jeśli nie zostanie pociągnięty, napisał św. Augustyn, parafrazując słowa Nazarejczyka: „Nikt nie przychodzi do Mnie, jeśli go nie pociągnie mój Ojciec”. U źródeł przyciągnięcia do Jezusa – tego przyciągnięcia, o którym mówił Benedykt XVI, przypominając sposób, w jaki rozprzestrzenia się wiara – jest zawsze działanie łaski.

Bóg zawsze nas poprzedza, wzywa nas, przyciąga nas, sprawia, że robimy krok w Jego kierunku lub przynajmniej rozpala w nas pragnienie zrobienia tego kroku, nawet jeśli wciąż wydaje się nam, że brakuje nam sił i czujemy się sparaliżowani.

Serce pasterza nie może pozostać obojętne na ludzi, którzy zbliżają się do niego pokornie, prosząc o błogosławieństwo, niezależnie od ich stanu, historii, drogi życiowej. Serce pasterza nie gasi tlącej się iskierki tych, którzy czują swoje braki, wiedząc, że potrzebują miłosierdzia i pomocy z wysoka.

Serce pasterza dostrzega w tej prośbie o błogosławieństwo pęknięcie w murze, maleńką szczelinę, przez którą łaska już może działa. Dlatego jego pierwszą troską jest to by nie zamknąć tej małej szczeliny, przyjmując i wzywając błogosławieństwa i miłosierdzia, aby ludzie, których ma przed sobą mogli zacząć rozumieć Boży plan dla ich życia.

Ta podstawowa świadomość przebija z „Fiducia supplicans”, Deklaracji Dykasterii Nauki Wiary na temat znaczenia błogosławieństw, która otwiera możliwość błogosławienia par nieregularnych, także tej samej płci, wyjaśniając jasno, że błogosławienie w tym przypadku nie oznacza aprobaty ich wyborów życiowych, a także powtarzając potrzebę unikania jakiejkolwiek formy rytuału lub innych elementów, które mogłyby – choćby w daleki sposób – naśladować małżeństwo.

Pogłębić zrozumienie błogosławieństw

Jest to dokument, który pogłębia doktrynę dotyczącą błogosławieństw, rozróżniając między tymi, które są rytuałem i liturgiczne, a tymi, które są spontaniczne, które charakteryzują się raczej aktami pobożności związanymi z pobożnością ludową. Jest to tekst, który konkretyzuje, dziesięć lat później, słowa Papieża Franciszka zapisane w „Evangelii gaudium”: „Kościół nie jest urzędem celnym, jest ojcowskim domem, gdzie jest miejsce dla każdego z jego niełatwym życiem”.

Pochodzenie Deklaracji jest ewangeliczne. Niemal na każdej stronie Ewangelii Jezus łamie tradycje i zalecenia religijne, zasady „zachowania twarzy”, konwencje społeczne. I wykonuje gesty, które są uważane za skandal przed życzliwych, samozwańczych „czystych”, tych, którzy tworzą tarczę z norm i zasad, aby odepchnąć, odrzucić, zamknąć drzwi.

Niemal na każdej stronie Ewangelii widzimy doktorów prawa, którzy próbują postawić Mistrza w trudnej sytuacji za pomocą tendencyjnych pytań, po to, by szemrać z oburzeniem w obliczu Jego wolności przepełnionej miłosierdziem: „Przyjmuje grzeszników i jada z nimi!

Jezus był gotów pobiec do domu setnika z Kafarnaum, aby uzdrowić jego ukochanego sługę, bez obawy o skalanie się wejściem do mieszkania poganina. Pozwolił grzesznicy umyć sobie nogi na oczach osądzających i pogardliwych spojrzeń gości, nie mogąc zrozumieć, dlaczego jej nie oddalił. Zobaczył i wezwał celnika Zacheusza, gdy ten trzymał się gałęzi sykomory, nie oczekując, że przed tym miłosiernym spojrzeniem najpierw nawróci się i zmieni swoje życie. Nie potępił cudzołożnicy, która zgodnie z prawem podlegała ukamienowaniu, ale rozbroił ręce jej oprawców, przypominając im, że oni również – jak wszyscy inni – byli grzesznikami.

Powiedział, że przyszedł do chorych, a nie zdrowych, porównał siebie do szczególnej postaci pasterza gotowego pozostawić 99 owiec bez opieki, aby znaleźć tę, która zbłądziła. Dotknął trędowatego, uzdrawiając go z choroby i piętna bycia „nietykalnym” wyrzutkiem. Ci „odrzuceni” spotkali się z Jego spojrzeniem i poczuli się kochani, przeznaczeni do uścisku miłosierdzia danego im bez żadnych warunków wstępnych. Odkrywając, że są kochani i otrzymali przebaczenie, zdali sobie sprawę z tego, kim są: biednymi grzesznikami jak wszyscy, potrzebującymi nawrócenia, żebrakami wszystkiego.

Jezus nie boi się zgorszenia

Papież Franciszek powiedział do nowych kardynałów w lutym 2015 r.: „Dla Jezusa liczy się przede wszystkim dotarcie i zbawienie tych, którzy są daleko, uleczenie ran chorych, ponowne włączenie wszystkich do rodziny Bożej. A to niektórych gorszy! A Jezus nie boi się tego rodzaju zgorszenia! On nie myśli o ludziach zamkniętych, którzy są zgorszeni nawet uzdrowieniem, którzy są zgorszeni każdym otwarciem, każdym krokiem, który nie pasuje do ich mentalnych i duchowych schematów, każdą czułością lub delikatnością, która nie odpowiada ich nawykom myślowym i ich rytualnej czystości”.

Deklaracja podkreśla, że „odwieczna katolicka doktryna o małżeństwie” nie zmienia się: tylko w kontekście małżeństwa między mężczyzną i kobietą „relacje seksualne znajdują swoje naturalne, adekwatne i w pełni ludzkie znaczenie”. Należy zatem unikać uznawania za małżeństwo „tego, co nim nie jest”. Z perspektywy zaś duszpasterskiej i misyjnej teraz nie zamyka się drzwi przed „nieregularną” parą, która przychodzi prosić o zwykłe błogosławieństwo, być może podczas wizyty w sanktuarium lub podczas pielgrzymki.

Wesprzyj Więź

Żydowski uczony Claude Montefiore określił charakterystykę chrześcijaństwa właśnie w tym: „Podczas gdy inne religie opisują człowieka szukającego Boga, chrześcijaństwo głosi Boga, który szuka człowieka… Jezus nauczał, że Bóg nie czeka na skruchę grzesznika, idzie szukać go, by wezwać go do siebie”. Otwarte drzwi modlitwy i małe błogosławieństwo mogą być początkiem, okazją, pomocą.

Vatican News, KG

Przeczytaj też: Duch Ewangelii jest Jezusowy: ani prawicowy, ani lewicowy

Podziel się

Wiadomość

Czy osoby, które zbliżają się do Jezusa w pokorze z bronią mają prawo oczekiwać dla siebie błogosławieństwa na okoliczność jej użycia?
Pytanie retoryczne, więc mamy ustalone, że nie każdy kto chce, jest do błogosławieństwa “uprawniony”, “należy mi się”.

Po drugie wiemy, że się na tym nie skończy. Za chwilę pojawią się dalsze żądania ze strony LGBT+. Już się gdzie nie gdzie pojawiają.

Po trzecie, na Zachodzie gdzie LGBT+ wywalczyło dla siebie ustępstwa od tamtych Kościołów, nie korzysta z nich, nieliczni przychodzą.

Po czwarte …

Po ostatnie, cała sprawa pokazuje, jak sam Franciszek niepoważnie traktuje synod. Sprawy LGBT+ są jednym z elementów, nad którym obraduje synod. Ale co tam, “ja jeszcze przed synodem wiedziałem, co Lud Boży uchwali, sprawiedliwość dla mniejszości nie może czekać!” A poważnie, może Franciszek się z tą decyzją nie identyfikuje, ale taka jest być może cena za brak schizmy Kościoła niemieckiego. A tradycjonalistów to się prowokuje, by dokonali schizmy. Takie rozumienie jedności, jak różnorodne mamy czasy.

Piotr, temat błogosławieństwa dla osób LGBT przewija się od 2013 roku, a sama dyskusja jest jeszcze wcześniejsza. Zagadnienie było jednym z ważniejszych podczas poprzedniego synodu, ale nie znalazło wyrazu w dokumentach końcowych przez wewnętrzną opozycję w gronie biskupów. Kolejny synod pokazał, że temat jest pilny, a więc warto było się nim zająć. 10 lat to faktycznie “szybko” jak na Kościół, ale wcale nie jest to żaden pośpiech.

Panie Wojciechu, proszę się nie spieszyć, najpierw zrozumieć czyjś tekst, a potem dopiero komentować. Ja nie pisałem czy sprawy LGBT+ są ważne czy nie ważne, spóźnione czy na czasie, tylko że skoro Papieża zadał ten temat synodowi, zapytał Lud Boży, to podejmowanie decyzji nim wysłucha się odpowiedzi jest robieniem ze wszystkich uczestników synodu marionetek. Biorę udział na szczeblu diecezjalnym w opiniowaniu dokumentu po pierwszej części synodu – w grudniu była pierwsza część, w styczniu ma być drugie spotkanie. Broniłem synodu przed tradycjonalistami, którzy mówili że cały ten synod to fasada do kwadratu, że decyzje zostały dawno podjęte, a synod ma wyłudzić od Ludu Bożego poparcie dla podjętych wcześniej decyzji. No i co ja mam teraz odpowiedzieć? Papież tych, co popierają jego linię, lub tych, co nie popierają, ale szanują jego urząd i w zaufaniu wzięli czynny udział w synodzie od szczebla parafialnego, po prostu oszukał. Ma nas, mnie za pożytecznego idiotę. To jest przykre nadużycie zaufania. Doprawdy, takie trwonienie i tak skromnego kapitału zaufania stawia znak zapytania przy zdolności Franciszka do sterowania nawą Piotrową.

Wnioski były wyciągnięte po poprzednim synodzie. A to, co czytamy dzisiaj było niemal w nie zmienionej formie zapisane w pierwszej wersji encykliki AL. Zarzuty o których piszesz są bezpodstawne, o żadną “zgodę” Ludu Bożego nie trzeba było pytać, prędzej tłumaczyć się, czemu nie wysłuchano tego głosu dekadę temu.

Papież Franciszek idzie konsekwentnie drogą, którą obrał. Najnowszy dokument potwierdza te wszystkie wcześniejsze „półsłówka”, półkroki, te różne małe i stopniowe zwiastuny względem LGBT. Wcześniej zajął podobną postawę wobec rozwiedzionych a zarazem żyjących w nowych związkach. Pytanie, kto lub co będzie następne; może sprawa antykoncepcji, może in vitro? A może eks-wierni, którzy odeszli z Kościoła z powodu zgorszenia – ci na pewno są w planach. Najważniejszy będzie dokument wieńczący tę politykę – dokument przeciwko tym, którzy nie akceptują tych wszystkich zmian – zgodnie z konsekwencją już dokonanych kroków, czynów i wypowiedzianych słów.

Nie trzeba się frasować. Np na koniec Mszy błogosławi się wszystkich obecnych, a słowa rozesłania mówią „. Idźcie w pokoju Chrystusa”, a nie „ Idźcie i czyńce co uznacie za właściwe”. Kiedy odmawia się rozgrzeszenia to także błogosławi się penitenta na drogę nawrócenia. Po kolędzie błogosławi się domowników w różnych sytuacjach życiowych. Więc to zaakceptowanie miłosiernej praktyki, a nie zmiana treści nauczania.

Panowie, sprawa wbrew tytułom prasowym nie dotyczy tylko różnych sytuacji emocjonalnych, tylko w ogóle przeróżnych życiowych, kilka z nich wymieniłem wcześniej- a mam w parafii bardzo wierzących niesakramentalnych małżonków, którzy nie mogą mieć ślubu, młodych, którzy mają już dzieci przed ślubem i wielu innych.. Wobec trwania w grzechu ciężkim, z którego ktoś nie może przez lata się wyrwać, a którego ja ani wierni nie negują, pozostaje błogosławieństwo w ramach zwyczajnej opieki duszpasterskiej. Zawsze z nadzieją, że przyjdzie ostatecznie chwila pokonania tego, co grzeszne. Inną sprawą jest to, że przypuszczam, wbrew literze i duchowi tego dokumentu np w Niemczech lub u nas w kilku miejscach ( wszak próby już były), będą urządzane pół – oficjalne celebracje przeróżnych więzi emocjonalnych- i to będzie
zaciemnianiem nauki Kościoła i praktyki życia chrześcijańskiego.

Oczywiście, że tak, ale tu nie o to chodzi. Uzasadnienie księdza jest jak uzasadnienie rewolucji bolszewickiej przypadkami niesprawiedliwości i koniecznością zaradzenia im. Nie jest to porównanie etyczne i rzeczywiście mocno przerysowane, ale nie ma czasu niuansować zdań.

Uwikłanie w grzechy ciężkie u niektórych wierzących niestety nie jest sporadyczne. Jeśli wierzą to zwyczajnie szukają opieki duszpasterskiej nie w imię pobłażliwości ale wychodzenia na duchową prostą. Wiele czasu często trzeba.

Ale tu widać wyraźnie, że sposoby, by z tymi uwikłanymi już być uż są. Spowiedź i Eucharystia. Nie trzeba innego postępowania, bo ono zaciemnia. I że też ja to piszę.
A tak się ksiądz bronił wcześniej odnośnie innych tematów.
Dla mnie całokształt obecnie się wyjaśnił.
Przykry. Jednak BMW.

Powiedział też do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden katolik, a drugi homoseksualista w związku nieregularnym. Katolik stanął i tak w duszy się modlił: “Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, lewaki, transy, cudzołożnicy, albo jak i ten gej. Ja żyję w małżeństwie, do spowiedzi chodzę, komunię przyjmuję”. Natomiast homoseksualista stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: “Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».

Wojtek
W punktach. 1.Nie przypisuj mi uczuć, których nie mam. Gdyby tak łatwo można było ludzi szufladkować. Tu my tam oni.

2. Szanuję osoby i nie mówię o nich nigdzie źle za to reaguję wyraźnie na próbę rozmywania etyki katolickiej. Nie mam nic przeciwko akcjom w stylu przekażcie sobie znak pokoju . To co innego.

3.Błogosławienie par ma w założeniu służyć i pomóc tym osobom wrócić do przestrzegania nauki katolickiej, a nie potwierdzać grzech.

Jak to będzie w praktyce – zobaczymy.
Znając Twoje postulaty nieraz tu głoszone i lobbowanie na rzecz małżeństw homoseksualnych, traktuję poważnie to co piszesz i bywam ostra.
Dla Ciebie błogosławieństwo to tylko krok na drodze akceptacji takich małżeństw,
a nie pomoc w nawróceniu, prawda?

4.Kiedy mówisz o akceptacji to chcesz jej dla Twoich postulatów, niezgodnych z nauką Kościoła. Stąd moja reakcja.
A Serce Pasterza jest otwarte, bo liczy cały czas aż do końca na przemianę drugiego serca, człowieka, a nie na to że ten, którego pragnie nawrócić będzie trwał w jakimkolwiek grzechu.
Dotyczy to każdego z nas – mnie również. Każdy ma swoje drogi.

Joanna, to też w punktach.

1. Nic nie przypisuję. Sparafrazowałem Ewangelię. Może warto się zastanowić czemu postawa faryzeusza bliższa jest dzisiejszym “obrońcom doktryny”?

2. Jest taka fajna zasada, że jeśli reguły stają się ważniejsze od człowieka, to reguły są do zmiany. Dotyczy to też etyki katolickiej.

3. Praktyka oczywiście, że będzie zmierzać do pełnej akceptacji małżeństw osób tej samej płci. To się nazywa zmysł Ludu Bożego.

4. U podstaw całej nauki Kościoła ma stać przykazanie miłości. Nazywanie grzechem zgodnej, trwałej i wiernej miłości dwóch osób tej samej płci jest ewidentnie występkiem przeciw najważniejszemu przykazaniu. To prawo ma być dla człowieka, a nie człowiek dla prawa.

I taka inna refleksja. Skrzypek na dachu?

Czy jest jakieś błogosławieństwo dla cara?
Niech Bóg go zachowa … jak najdalej od nas.

I teraz z mojej strony nie jest to cyniczna gra – ten komentarz – niemniej jednaj za dobrze znam Talmud, by nie wiedzieć jak czasem się daje Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek.

Tak.
Smutne i ludzkie.

Tewje mówiąc do córki do Chawy – Niech Was Bóg prowadzi i przeszedł długą Drogę.
Nie powtórze cytatu, ale to moment ważny w filmie.
Chodzi o Drogę – wtedy możesz tak powiedzieć. Tego się nie żąda.
To się otrzymuje, jak łaskę, nagle i znikąd.

@Sebatian przepraszam za BMW. Liczyłam na wyraźniejsze słowa…
Ale na zwrot „praktyka duszpasterska” mam już alergię,
tak jak wcześniej miałam na „charyzmatycznych kapłanów”
Tą Łodzią Piotra tak ostatnio buja: z jednej strony tradsi, a i księża, którzy poszli z Kościoła (oburzeni) pociągając za sobą wiernych poza Kościół.
Z drugiej strony całe skrzydło postępowe pragnie, by wiele zdobyczy rewolucji seksualnej zaaprobował Kościół.

No buja nieźle, tylko Producent zapewnił, że nie zatonie.
Załoga też różna.
Cóż nadzieja, że nie zatonie… warto uwierzyć.

Powszechne występowanie homoseksualizmu u ludzi i innych zwierząt, wraz z jego wysoką odziedziczalnością, ale nieprzewidywalną genetyką i brakiem markerów genetycznych, stanowi istotną zagadkę biologiczną. Istnieją trzy wiodące hipotezy dotyczące powszechnego występowania homoseksualizmu w populacjach ludzkich, jedna oparta na doborze krewnym, druga na allelach antagonistycznych płciowo i jedna na dziedziczeniu epigenetycznym.
W skrócie, koncepcja doboru krewniaczego polega na tym, że gen promujący zachowania homoseksualne może rozprzestrzeniać się w populacji, jeśli osoby homoseksualne znacząco przyczyniają się do reprodukcji bliskich krewnych. Chociaż pomysł ten jest prawdopodobny, brak jakiegokolwiek markera genetycznego, który można wiarygodnie powiązać z orientacją seksualną, jest mocnym argumentem przeciwko niemu.
Koncepcja „alleli antagonistycznych” polega na tym, że pewne geny są selekcjonowane w różnych kierunkach, to znaczy są selekcjonowane pozytywnie u mężczyzn, ale negatywnie u kobiet i odwrotnie. Hipotetycznie, ponieważ nie zidentyfikowano takiego genu, gen promujący produkcję testosteronu mógłby mieć selektywną przewagę u mężczyzn, gdyby promował takie cechy, jak rozwój mięśni, podejmowanie ryzyka, pociąg seksualny do płci przeciwnej i zwiększona atrakcyjność seksualna dla kobiet. Jeśli jednak ten sam gen ulegałby ekspresji w ten sam sposób u kobiet, mogłoby to być niekorzystne z obu stron. Oznacza to, że selekcja może działać w różnych kierunkach u mężczyzn i kobiet, utrzymując różne warianty genów w populacji. Mam przez to na myśli warianty genów, które mają różne zalety selektywne u mężczyzn i kobiet, mogą potencjalnie współistnieć w populacji, ponieważ żaden z nich nie jest jednoznacznie lepszy. Jeśli tak, orientacja seksualna może być bardziej płynna, niż można by się spodziewać na podstawie samej płci biologicznej.
Wreszcie mamy hipotezę epigenetyczną. Epigenetyka to przekazywanie informacji genetycznej pomiędzy pokoleniami, która nie jest zakodowana w DNA. U większości ssaków rozwój płciowy samców jest determinowany przez SrY, gen znajdujący się na chromosomie Y. SrY koduje białko, które oddziałuje z innymi genami, aby odwrócić domyślny rozwój gonad zarodka z jajnika wytwarzającego estrogen do jądra wytwarzającego testosteron. Zatem krótka historia rozwoju płciowego ssaków jest taka, że ​​jeśli płód zostanie skąpany w estrogenie wytwarzanym przez jego domyślne jajniki, rozwinie się w nim ciało żeńskie. Ale jeśli zostanie skąpany w testosteronem z nowo przekształconych jąder, rozwinie się jako mężczyzna.

Cóż, to niezła, okrojona historia o determinizmie genetycznym, prawda?

Z radością uczyłem tego na lekcjach biologii na pierwszym roku przez ponad dwie dekady, mając pełną świadomość, że historia jest bardziej złożona. Na przykład, jeśli produkcja testosteronu u danej osoby jest wadliwa, genetyczny mężczyzna (ze względu na posiadanie chromosomu Y i genu SrY) rozwinie się jako kobieta. Rzeczywiście, takie osoby mogą być hiperkobiece, ponieważ nie wytwarzają testosteronu ani nie reagują na niego, podczas gdy kobiety genetyczne robią jedno i drugie.

Jeszcze bardziej niezwykły jest rzadki zespół chorobowy spowodowany niedoborem enzymu 5α-reduktazy. Enzym ten przekształca testosteron w silniejszy hormon determinujący męskość. Te dzieci, które są chromosomalnie męskie, rodzą się z żeńskimi genitaliami i często są wychowywane jako dziewczynki. Następnie w okresie dojrzewania zmieniają fenotyp na męski, co wiąże się z uwalnianiem testosteronu. Płody płci męskiej nie tylko wytwarzają więcej androgenów niż płody żeńskie, ale reagują na nie silniej ze względu na specyficzne dla płci znaczniki epigenetyczne w genach kodujących receptory androgenowe. I odwrotnie, płody żeńskie wytwarzają mniej androgenów i mają zmniejszoną wrażliwość na nie. Możliwe jest nawet, że płód genetycznie żeński będzie miał poziom krążących androgenów na poziomie męskim, ale mimo to rozwinie się jako żeński. Tak więc, chociaż główną przyczyną powstawania ciał męskich z ciał żeńskich jest rzeczywiście SrY, inne geny na chromosomach płciowych mogą modyfikować jego skutki.
Epigenetyczna hipoteza dotycząca powszechnego występowania homoseksualizmu u ludzi opiera się na możliwości epigenetycznego dziedziczenia dostosowań do wrażliwości testosteronu płodu. Podobnie jak większość innych znaków epigenetycznych, znaki epigenetyczne specyficzne dla płci ustalają się na nowo we wczesnym zarodku po zapłodnieniu.

Zatem większość specyficznych dla płci śladów epigenetycznych w genach odpowiedzialnych za wrażliwość na testosteron.
Cóż, to niezła, okrojona historia o determinizmie genetycznym, prawda?

Z radością uczyłem tego na wykładach biologii na pierwszym roku przez ponad dwie dekady, mając pełną świadomość, że historia jest bardziej złożona. Na przykład, jeśli produkcja testosteronu u danej osoby jest wadliwa, genetyczny mężczyzna (ze względu na posiadanie chromosomu Y i genu SrY) rozwinie się jako kobieta. Rzeczywiście, takie osoby mogą być hiperkobiece, ponieważ nie wytwarzają testosteronu ani nie reagują na niego, podczas gdy kobiety genetyczne robią jedno i drugie.

Jeszcze bardziej niezwykły jest rzadki zespół chorobowy spowodowany niedoborem enzymu 5α-reduktazy. Enzym ten przekształca testosteron w silniejszy hormon determinujący męskość. Te dzieci, które są chromosomalnie męskie, rodzą się z żeńskimi genitaliami i często są wychowywane jako dziewczynki. Następnie w okresie dojrzewania zmieniają fenotyp na męski, co wiąże się z uwalnianiem testosteronu. Płody płci męskiej nie tylko wytwarzają więcej androgenów niż płody żeńskie, ale reagują na nie silniej ze względu na specyficzne dla płci znaczniki epigenetyczne w genach kodujących receptory androgenowe. I odwrotnie, płody żeńskie wytwarzają mniej androgenów i mają zmniejszoną wrażliwość na nie. Możliwe jest nawet, że płód genetycznie żeński będzie miał poziom krążących androgenów na poziomie męskim, ale mimo to rozwinie się jako żeński. Tak więc, chociaż główną przyczyną powstawania ciał męskich z ciał żeńskich jest rzeczywiście SrY, inne geny na chromosomach płciowych mogą modyfikować jego skutki.
Epigenetyczna hipoteza dotycząca powszechnego występowania homoseksualizmu u ludzi opiera się na możliwości epigenetycznego dziedziczenia dostosowań do wrażliwości testosteronu płodu. Podobnie jak większość innych znaków epigenetycznych, znaki epigenetyczne specyficzne dla płci ustalają się na nowo we wczesnym zarodku po zapłodnieniu.

Zatem większość specyficznych dla płci śladów epigenetycznych w genach odpowiedzialnych za wrażliwość na testosteron jest usuwana i przywracana w sposób niezawodny, specyficzny dla płci na długo przed różnicowaniem się gonad w jądra lub jajniki. Jednakże nie wszystkie znaczniki epigenetyczne są całkowicie usuwane podczas rozwoju zarodka i dlatego jest możliwe, że następuje transgeneracyjny transfer ustawień epigenetycznych dotyczących wrażliwości testosteronu. Może to mieć wpływ na fenotyp seksualny, tożsamość seksualną i pociąg seksualny.

Jest to potencjalnie ważny pomysł, ponieważ może wyjaśniać silną tendencję do posiadania przez bliźnięta podobnych preferencji seksualnych, przy czym tendencja ta nie jest silniejsza między bliźniętami jednojajowymi niż między bliźniętami nieidentycznymi. Sugeruje to dziedziczenie epigenetyczne od jednego lub drugiego rodzica, ale nie dziedziczenie genetyczne. Gdyby miało to podłoże wyłącznie genetyczne, oczekiwalibyśmy, że bliźnięta jednojajowe będą znacznie częściej podzielać swoje preferencje seksualne niż bliźnięta nieidentyczne.

Zatem w zakresie, w jakim problemem jest homoseksualizm u ludzi, dziedziczenie epigenetyczne pozostaje kuszącą możliwością.

To jest zredagowany fragment książki Beyond DNA – How Epigenetics is Transforming our Understanding of Evolution autorstwa Benjamina Oldroyda (MUP).
Benjamin Oldroyd jest emerytowanym profesorem genetyki behawioralnej na Uniwersytecie w Sydney

Do @Młot
„pozostaje kuszącą możliwością”.
Kuszącą. To mówi wiele 🙂
Świat biologii ma wiele do powiedzenia. I nas nie jeden raz zdominuje.
Wiara pozwala wzrastać duchowo, przekraczać wiele ograniczeń.
Biologia usprawiedliwia każde odstępstwo i uspokaja.
Nie chciałabym powielać wielu zachowań ze świata zwierząt.
Dziękuję za ten obszerny komentarz i życzę Dobrych Świąt.

Dla mnie skandalem jest, że polscy biskupi nie przyjmują do wiadomości papieskie go dokumentu tudzież klamia na jego temat (wypiedz rzecznika episkopatu) tym samym wprowadzają zamęt wśród wiernych..
Skandalem jest to że przesłanie encykliki ‘A L’ nadal do Polski nie dotarło. Będąc w związku nie sakramentym w Niemczech wolno ci przystąpić do komunii, po przekroczeniu granicy, już to prawo tracisz a nasi biskupi udają, że ‘AL’ nigdy się nie wydarzyło..
Polski katolicyzm to stan umysłu, jakaś daelaka peryferia katolickiej wspólnoty….