Zima 2024, nr 4

Zamów

Wszystkie Wojtkowe coming outy

Tomasz Biłka OP, „Kakangelia wg Marko Rupnika SJ”, z cyklu „Kakangelie”, 2023, 29,8 × 39,8 cm, deska, lewkas, ciernie

Patrząc na Wojtka, widzę człowieka, który – będąc pokochanym – uczył się kochać siebie. Ciekawe, ilu Dąbrów Górniczych moglibyśmy uniknąć, gdyby całe pokolenia księży były wychowane do rozumienia własnej seksualności zamiast do jej wypierania?

Skrzydła zatrzepotały niecierpliwie. Mały gołąbek nie czekał na potwierdzenie – szybko wzbił się w powietrze ku wolności. Kiedy przelatywał niedaleko nas, zobaczyłam plamy na jego piórach. Kropla po kropli kapała na nas krew, która wcześniej ocaliła ptasie życie. Gołąbek wzbijał się wyżej i wyżej, wirując w powietrzu, aż w końcu zupełnie zniknął nam z oczu.

Tego dnia zamieszkał wśród nas Wojtek.

***

Jeżeli kapłan stwierdzi, że trędowaty został uzdrowiony z choroby trądu, to kapłan każe, żeby ten, który ma być oczyszczony, przyniósł dwa ptaki żywe, czyste, kawałek drzewa cedrowego, nitki karmazynowe i hizop. Potem kapłan każe zabić jednego ptaka nad naczyniem glinianym napełnionym żywą wodą. Następnie weźmie drugiego ptaka, żywego, wraz z kawałkiem drzewa cedrowego, z nitkami karmazynowymi i z hizopem i zanurzy to wszystko razem z żywym ptakiem we krwi ptaka zabitego nad wodą żywą. Potem pokropi siedem razy tego, który ma być oczyszczony z trądu i w ten sposób oczyści go. A ptaka żywego wypuści na pole (Kpł 14,3b–7).

***

Wiara Wojtka w to, że jego homoseksualizm jest ohydnym trądem, wyrosła, jak sam twierdzi, z „tradycyjnego” nauczania Kościoła – z nauczania mającego więcej wspólnego z teologią ludową niż z faktycznym magisterium. W małej miejscowości, z której pochodził, przekaz zawsze był jasny: homoseksualizm to zło, które należy odrzucić, skreślić i potępić.

Nawet kiedy Wojtek zaczął odkrywać swoją orientację, nie przyszło mu do głowy, żeby z kimkolwiek o tym porozmawiać – ani w domu, ani w Kościele nie było nikogo, kto mógłby mu wówczas powiedzieć, że wcale trędowaty nie jest. Przeciwnie – był przeświadczony o tym, że spowiednik wyrzuci go z konfesjonału i że nigdy więcej nie będzie chciał z nim normalnie rozmawiać.

Mogę się tylko domyślać, jak to jest: dorastać z poczuciem, że ma się w sobie coś obrzydliwego. Nie domyślę się jednak nigdy, jak to jest z takim przekonaniem przetrwać seminarium.

Nie napisałam tego wcześniej? Mój błąd. Wojtek to dla wielu ks. Wojciech. Cichy bohater w walce o prawdziwy obraz Boga i samego siebie… wbrew wszelkim trądom, którymi próbowano go określić.

Dla Wojtka kluczem do przetrwania seminarium było wyparcie. Tak bardzo się na siebie nie zgodził, że przez długi czas udało mu się nie myśleć o własnej orientacji. Kiedy jednak zdarzały się sytuacje uruchamiające myślenie, natychmiast w jego głowie pojawiała się radosna karuzela oskarżeń: „musisz natychmiast odejść, jesteś niegodny, nie wolno ci…”.

Jednocześnie towarzyszyła mu ciągle wielka potrzeba odkupienia swojej „winy” – być może właśnie seminarium było na to szansą? Może poświęcenie całego życia wystarczy, żeby zadośćuczynić za te kawałki siebie, do których w żaden sposób nie był w stanie się przyznać?

Czujesz już, ile to waży? Pamiętam, jak pierwszy raz słuchałam tej historii. Gdybym żyła w kreskówce, natychmiast przybrałabym kolor buraka, a z uszu poleciałaby mi para. Jak można tworzyć środowisko, w którym młody człowiek dorasta z myślą, że u podstaw swojego istnienia jest ohydny i obrzydliwy? Jak można prowadzić go do myślenia, że musi „odkupić winy”, na które zupełnie nie ma wpływu, składając w ofierze całe swoje życie? Nie obchodzi mnie, że nikt nie mówił tego Wojtkowi wprost. Nie odpowiadamy jedynie za bezpośrednie komunikaty, które wypowiadamy do siebie nawzajem w Kościele, ale również za całokształt narracji panującej w naszych wspólnotach. Również za to, czy upomnimy braci pieprzących głupoty.

W seminarium nie rozmawiało się o „takich sprawach”. Wojtek nigdy nie spotkał tam osoby, która zadeklarowałaby się jako homoseksualna. Sam otwarcie poruszył ten wątek raz – na czwartym roku, przy okazji rozmowy z ojcem duchownym o przemocy seksualnej, jakiej doświadczył w domu rodzinnym. Z tej rozmowy wspomina dziś dwie rzeczy – współczucie ze względu na jego krzywdę i surowe ostrzeżenie, żeby nie ważył się kogokolwiek skrzywdzić w podobny sposób.

To drugie, niestety, stanowiło pożywkę dla mieszkającego w Wojtku wewnętrznego krytyka. Powoli stawał się mistrzem samokontroli – za żadne skarby nie mógł doprowadzić do sytuacji, które wskazywałyby na to, że powiela przemocowy schemat. Zamiast uczyć się akceptować całego siebie i z takim sobą się przyjaźnić, Wojtek kończył seminarium z głębokim przeświadczeniem o konieczności dochowania tajemnicy. Z przeświadczeniem, które coraz bardziej izolowało go od siebie i innych.

***

Mieszkał poza miastem. W zasadzie przyzwyczaił się już do samotności. W końcu był nieczysty – tak powiedzieli mu kapłani, kiedy zachorował. Tak mówili o nim ludzie, odsuwając się gwałtownie, kiedy tylko znaleźli się w jego towarzystwie. Tak krzyczał sam o sobie, zgodnie z tym, co nakazywało Prawo. Nie miał już nikogo. „Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem”. Znał na pamięć te słowa z Tory. Kiedy uczył się ich jako dziecko, nie pomyślał nawet, że tak boleśnie ich doświadczy. Zapomniał już nawet, jak miał na imię. Trędowaty – tylko to z całej jego istoty miało znaczenie… aż do dnia, w którym wyszedł mu naprzeciw Rabbi z Nazaretu.

***

Pamiętam ścisk żołądka, jaki poczułam, kiedy Wojtek opowiedział mi o swoich kolegach, księżach, którzy – nie będąc zupełnie świadomi walki, jaką on toczy – jak gdyby nigdy nic żartowali przy nim z „pedałów”. To taka dziwna reguła, że najczęściej mówimy o „nich” (o osobach innej orientacji, o osobach chorujących, skrzywdzonych czy po prostu innych niż my), nie biorąc zupełnie pod uwagę, że „oni” mogą siedzieć między nami. Tak jakby w głowie nam się nie mieściło, że środowisko, w którym żyjemy, mogłoby być różnorodne. To zresztą skuteczna taktyka – jeśli za pomocą rozmów o „nich” damy wszem wobec do zrozumienia, że inność nie jest mile widziana, pozostanie ona nieujawniona. Ot, prosty sposób na spokojne życie bez udziwnień.

Wojtek nie jest ideologią, której się boję, ani mafią w jakimkolwiek kolorze świata. To mój przedsionkowy sąsiad i bliski brat. Dziś razem marzymy o Kościele.

Tośka Szewczyk

Udostępnij tekst

Lęk i potrzeba utrzymania tajemnicy sprawiły, że Wojtek zaczął wtórować swoim kolegom. W pewnym momencie i w środowisku parafialnym, i w pracy z młodzieżą stał się motorem napędowym obraźliwych rozmów i komentarzy. Z jednej strony zapewniało mu to pewne poczucie satysfakcji – w końcu był ostatnim człowiekiem, którego można by podejrzewać o orientację homoseksualną. Z drugiej jednak strony liczba ran – i tych zadanych z zewnątrz, i tych związanych z ciosami wewnętrznymi – rosła z dnia na dzień.

Skandale, które wybuchały w Kościele w związku z przemocą seksualną, tylko utrudniły sprawę. Łatwo stawiany znak równości między homoseksualizmem a pedofilią sprawiał, że nie raz, nie dwa podczas obiadów odpustowych Wojtek słyszał o „pedałach i zwyrodnialcach, którzy są poukrywani w kręgach kapłańskich, czekając tylko, żeby kogoś skrzywdzić”. Nie miało znaczenia, że żył w czystości, bo zdecydował się na wierność Bogu niezależnie od swojej orientacji. Jako gej byłby od razu uznany za potencjalnego przestępcę.

Jeszcze ciekawiej zrobiło się, kiedy Wojtek zainteresował się psychologią. To właśnie wtedy koledzy zaczęli zadawać mu pytania: „Jak to leczyć? Gdzie wysyłać takichludzi?”. Tłumaczenia, że to nie choroba, nie pomagały – kwitowane były najwyżej pogardliwym prychnięciem.

Być może myślisz w tym momencie o drugiej stronie medalu. Skoro „Dąbrowa Górnicza nie zaczęła się wczoraj”1, skoro nawet świeccy słyszą wyjątkowo często o seksualnych ekscesach księży – również tych o orientacji homoseksualnej – czy to możliwe, że Wojtek naprawdę nie widział wokół siebie środowiska, które (w chory sposób, ale jednak) wspierałoby jego homoseksualizm?

Okazuje się, że zaczął je dostrzegać dość późno. Do tego stopnia, że dopiero kiedy jego dobry przyjaciel z seminarium zadeklarował się jako aktywna seksualnie osoba homoseksualna i zaczął pokazywać mu innych znajomych duchownych pozostających w związkach, Wojtek dostrzegł, że te kropki da się połączyć. Dziś mówi o tym jak o interwencji Boga – jeśli wcześniej trafiłby w środowisko księży nieradzących sobie z własną seksualnością, prawdopodobnie sam wybrałby taką drogę. To przecież naturalne, kiedy niepoukładane cierpienie spotka się z okazją.

Ciekawe, ilu Dąbrów Górniczych moglibyśmy uniknąć, gdyby całe pokolenia księży były wychowane do rozumienia własnej seksualności zamiast do jej wypierania?

***

Czuł uścisk ludzkich rąk. Trzymały go mocno, tak że nie mógł poruszyć skrzydłami. Nie dało się odlecieć. Przed sobą widział człowieka w rozerwanych szatach. Miał włosy w nieładzie i zasłoniętą brodę. Płakał. Ze smutku? Ze szczęścia? On… śmiał się. Dziwne. Gdyby ptaki były zdolne do śmiechu, gołąbek z pewnością nie skorzystałby teraz z tej możliwości. Nie miał pojęcia, dlaczego ich zabijają. Ich – bo przed chwilą zginął ten pierwszy, złapany w podobnym czasie. Wszystko wskazywało na to, że też jego kolej. Coś jednak nie pasowało do tej układanki. Zanurzono go we krwi, a potem uścisk zelżał… Dlaczego? Dlaczego wypuszczają go na wolność? Dlaczego ten człowiek się śmieje? Czy krew jednego naprawdę im wystarczyła?

***

Wojtek to pierwsza poznana przeze mnie osoba, która traktuje przedsionek w kategorii postępu. To prawda, zawsze lepiej jest siedzieć w dobrym towarzystwie, chroniąc się przed deszczem i wiatrem, ale przecież temu miejscu daleko do ideału. A jednak to właśnie wśród przedsionkowiczów Wojtek po raz pierwszy poczuł się w Kościele bezpiecznie. Poznał tu osoby, które, jak twierdzi, „na co dzień nie tylko mówiły, ale też pokazywały, że ich stado jest nieźle pokręcone” (w zasadzie nie wiem, czy niektórzy nie powinni się obrazić) i że Wojtek jest „w tym stadzie przyjęty i chciany”.

Dziś z uśmiechem wspominam nasze ożywione dyskusje poprzedzające każdy kolejny Wojtkowy coming out. Pamiętam jego dylematy, czy lepiej wykrzyknąć radośnie: „Jestem gejem!” czy raczej spokojnie powiedzieć: „Jestem osobą homoseksualną” (z jakiegoś powodu wyjątkowo dużo śmiechu powodował w nim ten pierwszy wariant). Widziałam wiele wyciągniętych ramion, uścisków, łez wzruszenia, wiele podziękowań za zaufanie.

Pamiętam człowieka, który – będąc pokochanym – uczył się kochać siebie.

Wszystkie Wojtkowe wyjścia z szafy toczyły się równolegle z innym procesem – odkrywania naszego przedsionkowego Boga. Pana, którego nie trzeba za nic przebłagać. Ojca, który kocha nas bezgranicznie. To w Jego bliskości Wojtek zobaczył, że jego orientacja nie jest trądem. Że może wejść do miasta – do przedsionka – bo ma godność, którą Jezus przypieczętował na krzyżu. Że jego życie ma wartość przelanej za niego krwi Chrystusa.

W Wojtku widzę gołębia, który odleciał na wolność, bo umarł ten drugi. Widzę człowieka, który w końcu bez obaw może wejść w mury miasta, bo wie, że jest czysty.

Wojtek to mój Kościół – tak jak wszyscy inni kolorowi, szarzy, głośni i cisi mieszkańcy przedsionka. Jego życie sprawia, że kiedy słyszę narrację o zalewającej nas tęczowej zarazie, uruchamia się we mnie cały wachlarz łaciny podwórkowej. Zastanawiam się czasem nad tymi, którzy tę narrację tworzą – hej, ilu „Wojtków” macie na sumieniu?

Wojtek nie jest ideologią, której się boję, ani mafią w jakimkolwiek kolorze świata. Nie jest też pedofilem ani potencjalnym sprawcą przemocy seksualnej. To mój przedsionkowy sąsiad i bliski brat.

Dziś razem marzymy o Kościele.

***

„Chcę, bądź oczyszczony” – pamiętał te słowa, jakby usłyszał je wczoraj. Pamiętał, jak wbiegł do miasta, złożył ofiarę, a potem opowiadał ludziom, co się stało. Pamiętał, jak zastanawiał się, czy Jezus musiał przebywać na pustyni przez jego gadulstwo. Przecież nie o to mu chodziło – żeby on mógł wejść do miasta, a Rabbi musiał przebywać poza nim.

Zresztą nie miało to już większego znaczenia. Teraz obaj byli na odludziu. Teraz patrzył z daleka na śmierć Nauczyciela. Patrzył na zmianę na krew kapiącą z Jezusowej skroni i na swoje własne blizny po trądzie.

Pamiętał. Pamiętał z tamtego dnia dwa gołębie. Pamiętał, że jeden został zabity, dzięki czemu drugi, zanurzony w krwi, odzyskał wolność. Pamiętał trzepot skrzydeł i ptasi taniec w powietrzu.

Kiedy ziemia zaczęła się trząść, stał bez ruchu. Zamknął tylko oczy. Jego łzy wsiąkały w ziemię tak jak krople krwi Zbawiciela.

Wesprzyj Więź

Był wolny. Wykonało się.


1 Hasło protestujących pod kurią sosnowiecką po aferze w Dąbrowie Górniczej.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2023.

Podziel się

2
Wiadomość