Organizacje społeczne prowadzą działania prywatne na rzecz dobra wspólnego. Łącznie w krajach Unii Europejskiej pracuje w nich prawie 30 milionów ludzi, co daje niemal 13% całkowitej siły roboczej. To dwa razy więcej niż w budownictwie i pięć razy więcej niż w finansach.
Od kiedy piszę te felietony, w każdym kolejnym staram się zaskoczyć czytelników jakąś nową triadą. Nie wiem, ile jeszcze razy będę się tak naprężać i stawać na palcach, żeby wzbudzić Państwa ciekawość. Często są to także dla mnie nowe „trójkątne terytoria” – topografie, które muszę pracowicie eksplorować.
Zanim jednak zakończę ten podróżniczy cykl, z pewnością chciałbym zdążyć z felietonem dotyczącym spraw, którymi zajmuję się na co dzień od prawie 30 lat. Bo przecież jestem… „panem od trzeciego sektora”. Od 30 lat zajmuję się jego badaniem, współtworzeniem, zabieganiem o jego możliwie najlepszą kondycję w Polsce.
O co chodzi? Dlaczego trzeci?
Pojęcie „trzeci sektor” (podobnie jak „trzeci świat”) istnieje niejako samoistnie. Mało osób wie, jakie są inne sektory czy jakie są światy pierwszy i drugi… Zacznijmy od początku. Określenie „trzeci sektor” odnosi się do tych instytucji, które z natury są czymś innym niż administracja publiczna (państwo) i organizacje komercyjne (rynek). Jego istnienie jest odpowiedzią na swoistą niewystarczalność pozostałych dwóch.
Czasem określa się organizacje trzeciego sektora mianem NGO (nongovernmental – pozarządowe) i non-profit (podkreślając ich niekomercyjne motywacje). Obydwa te określenia mogą nieco wprowadzać w błąd. W istocie bowiem organizacje te w dużej mierze polegają na środkach publicznych/rządowych, a wiele z nich prowadzi działalność gospodarczą. Problemem jest też to, że obydwa określenia mają w istocie negatywny charakter: definiują organizacje poprzez to, czym one nie są, a nie to, czym są czy do czego aspirują.
Dlatego w ostatnich latach organizacje działające w Polsce starają się konsekwentnie używać terminu „trzeci sektor”, a jeszcze bardziej wolą mówić o sobie jako organizacjach społecznych, a nie pozarządowych. Przymiotnik „społeczne” ma wskazywać zarówno na cele ich działania (cele społeczne), jak i na to, jaki jest podstawowy charakter i napęd tych instytucji, a zatem zaangażowanie społeczne ich członków.
Trzeci sektor to alternatywna i bardziej techniczna nazwa dla organizacji społecznych. Ten zbiór nie jest definiowany przez jedną cechę, ale przez ich pięcioelementowy zestaw. Wymagają one zatem: formalnej rejestracji, niezależności od władz publicznych, misyjności (a zatem prymarności celów społecznych), suwerenności i samorządności oraz dobrowolnej przynależności.
Trzeci sektor łączy się jednak w specyficzny sposób z pozostałymi dwoma sektorami. To połączenie „po krawędziach”. Częścią wspólną z sektorem rynkowym jest fakt, że organizacje społeczne – podobnie jak firmy i przedsiębiorstwa – powstają spontanicznie, oddolnie. Z państwem łączy je natomiast to, że wiele z nich zostało założonych w odpowiedzi na potrzeby publiczne, a nie prywatne. Można więc powiedzieć, że powstają one niejako na przecięciu – prowadzą działania prywatne na rzecz dobra wspólnego. Tak w każdym razie powinno być.
Niestety są przykłady naruszeń tej zasady. Zdarzają się organizacje będące de facto przedłużeniem i wasalem władzy czy też organizacje, których zasadniczym celem nie jest bynajmniej działalność misyjna, lecz po prostu podążanie za zyskiem. Szczególnie kilka ostatnich lat dało w Polsce gorszące przykłady budowania przez partię rządzącą całego zastępu „swoich” organizacji i swojej własnej wersji społeczeństwa obywatelskiego. Działo się to często z pogwałceniem reguł równego dostępu do publicznych pieniędzy i na długo pozostanie w pamięci Polaków jako przedmiot publicznego zgorszenia.
Społeczeństwu potrzebne są wszystkie trzy sektory. Dlaczego sam rynek to za mało? Zacznijmy od tego, co określa się jako tzw. market failure (ograniczenia rynku).
Niektóre z przedstawianych tu cech są ze swej natury ambiwalentne. Mogą być jednocześnie konstytutywne i ograniczające dla danego typu instytucji. Widać to zwłaszcza na przykładzie działania przedsiębiorstw. Maksymalizacja zysków stanowi z jednej strony ich główną sprężynę działania, ale z drugiej jest też ich ograniczeniem. Co bowiem począć z dobrami (wytwarzaniem, ochroną), dla których nie ma płatnika? Problem dotyczy dóbr o charakterze publicznym, z których korzystać mogą wszyscy, ale też dóbr tak rzadkich, że nie da się zbudować wiarygodnego modelu biznesowego (np. dlatego że ich odbiorcy nie są w stanie ponosić kosztów).
Wadą rynku operującego na poziomie detalicznym jest również to, że często wręcz fabrykuje pseudopotrzeby (pragnienia, ang. wants), nie mylić z potrzebami rzeczywistymi (ang. needs). Rynek bywa eksploatacyjny, nieodpowiedzialny, pozbawiony skrupułów – mówiąc wprost: niemoralny. Oczywiście rynek ma też wiele zalet, takich jak troska o efektywność, silna kontrola ze strony konsumentów, zdolność do mobilizacji prywatnych zasobów czy swoboda działania.
A dlaczego nie wystarczy samo państwo?
Zatrzymajmy się nad problemem niewydolności administracji publicznej. Immanentnymi cechami i wręcz esencją państwa są: spójność i powszechność reguł, równe traktowanie każdego, przewidywalność i stabilność. Jednak wymienione atrybuty w pewnych okolicznościach mogą stanowić źródło ograniczeń. Skutkują bowiem brakiem elastyczności, ociężałością w działaniu i skłonnością do biurokratycznych przerostów.
Ważną okoliczność w działaniu państwa stanowią wybory. Polityczne organy państwa kierują się więc logiką cyklu wyborczego, co w praktyce oznacza brak planowania w długiej perspektywie czasowej. Poza tym politycy, zabiegając o głosy wyborców, koncentrują się na tych problemach, które dotykają licznych grup wyborców, a ignorują te, które dotyczą mniejszości.
Trzeba jednak pamiętać, że jednocześnie nie wystarczy sam trzeci sektor. Nie można traktować trzeciego sektora jako pozbawionego wszelkich deficytów, uniwersalnego antidotum na problemy pozostałych sektorów.
Owszem, niektóre z tych problemów stara się on kompensować. Jest misyjny, a nie merkantylny, więc nie musi w swoich działaniach maksymalizować ani w ogóle brać pod uwagę zysków. Rzecz jasna, jego działania wymagają zasobów, ale te są mobilizowane inaczej niż w przypadku biznesu. Organizacje non-profit, mimo tego, że są prywatne, starają się na ogół – choć są od tego ważne wyjątki – zabiegać o dobro publiczne. To ich cecha definicyjna.
Niezależność od władzy państwowej pozwala tym organizacjom samodzielnie i elastycznie definiować reguły własnego działania. Docierają więc tam, dokąd nie docierają struktury państwowe, i oferują usługi tym, którzy z różnych powodów nie mogą skorzystać z pomocy administracji publicznej (np. dlatego że nie spełniają jakichś formalnych kryteriów).
Jednak także organizacje pozarządowe zmagają się z poważnymi ograniczeniami. Podobnie jak w przypadku innych sektorów – to, co stanowi zaletę, może być jednocześnie ograniczeniem. Innymi słowy elastyczność staje się czasem arbitralnością, a ta nie zawsze ma dobroczynne skutki. Zdarza się, że pomoc ze strony organizacji jest paternalistyczna. Poza tym mają one ograniczoną skalę działania i na ogół ograniczone zasoby, choć oczywiście zdarzają się wyjątki.
Trzeba przy tym pamiętać, że na ogół organizacje raczej „rozdają” niż „sprzedają” usługi, więc nie zawsze muszą się przejmować ich jakością. Podnoszenie jakości działań i efektywności jest w ich przypadku raczej wynikiem samodyscypliny, a nie konkurencji.
Reasumując, potrzebne są wszystkie trzy sektory i właściwa proporcja/równowaga pomiędzy nimi. Jeśli któryś z sektorów-wierzchołków trójkąta przesłania, czy wręcz unieważnia, potrzebę istnienia pozostałych, efektem są rozwiązania szkodliwe i nietrwałe. Prędzej czy później spotykają się one z repulsją (swoistym odrzuceniem), powiązaną niestety także z nadmiernym wychyłem w przeciwnym kierunku.
Nawiasem mówiąc, ta „gra w trójkąty” mogłaby stanowić rodzaj ramy interpretacyjnej do opisania polskich przemian ostatnich kilkudziesięciu lat. Słusznie celebrowane osiągnięcia transformacji mogą być w tym kontekście interpretowane jako przejście z niewydolnej, ideologicznej gospodarki państwowego socjalizmu (deklaratywnie równościowego) do gospodarki wolnorynkowej (akcentującej aspekty wolnościowe). Czy jednak w kraju, który był kiedyś postrzegany jako ikona solidarności, nie zabrakło nam aby braterstwa? To, jak sądzę, jedna z najważniejszych korekt, jakie powinniśmy wprowadzić. Nie jest to zadanie państwa. To raczej wyzwanie obywatelskie i międzyludzkie.
Wracając do trzeciego sektora – jest on większy, niż większość czytelników zapewne przypuszcza. Łącznie w krajach Unii Europejskiej w organizacjach pozarządowych pracuje prawie 30 milionów ludzi, co daje niemal 13% całkowitej siły roboczej. To dwa razy więcej niż w budownictwie, a tyle samo co w handlu i pięć razy więcej niż w finansach. Około 70% pracowników sektora pozarządowego zatrudnionych jest w szeroko rozumianym sektorze usług.
W Polsce w organizacjach społecznych pracuje ponad 100 tys. osób. Zarejestrowanych jest łącznie ponad 130 tys. organizacji spełniających wymienione wcześniej kryteria, ale wedle ostrożnych szacunków rzeczywiście funkcjonuje ok. 70% z nich. Pod względem organizacyjno-prawnym dominują stowarzyszenia (ok. 74 tys.) i fundacje (ponad 14 tys.).
Lista funkcji spełnianych przez organizacje jest długa: artykulacja interesów grupowych, edukacja obywatelska, pielęgnowanie cnót obywatelskich, kształcenie przywództwa, obywatelska kontrola działania władzy jako dopełnienie koniecznego warunku dla ochrony porządku demokratycznego, ochrona pluralizmu i różnorodności, uczenie kolektywnego działania i sprawczości, innowacyjność i pielęgnowanie pasji, ochrona tradycji i wartości, solidarność, empatia, troska o społeczną spójność i na koniec coś, co rzuca się w oczy – dostarczanie konkretnych usług, których nie zaspokaja ani państwo, ani rynek.
Funkcje te mają charakter uniwersalny, choć różne organizacje reprezentują je w różnym stopniu. W określonych kontekstach i warunkach społecznych, politycznych i historycznych poszczególne funkcje okazują się mniej lub bardziej potrzebne, mniej lub bardziej aktualne i mniej lub bardziej wymagające wsparcia. Warto wiedzieć np., że w Polsce sektor pozarządowy prowadzi aż 85% placówek pomocy bezdomnym, 8% szkół podstawowych, 36% hospicjów etc.
Szczególnie w ostatnich latach organizacje społeczne pokazały swoją przydatność. Dowodzi tego cała sekwencja wydarzeń: od pandemii aż po obydwa kryzysy uchodźcze, ten na granicy z Białorusią i ten na granicy z Ukrainą. To organizacje wykazały się w tych sytuacjach gotowością do działania i odwagą. Były gotowe wkładać głowę tam, gdzie inni nie włożyliby nogi.
W przeprowadzonych ostatnio badaniach dotyczących zaufania do różnych podmiotów (cytuję za raportem KLON/JAWOR) organizacje społeczne znalazły się na samym szczycie – zaufanie do ich działań deklaruje 63% badanych, a jego brak 23%. W przypadku działań rządu powyższe proporcje są znacznie gorsze: 34% zaufania i 56% braku zaufania.
W reakcjach na wydarzenia na granicach ujawnił się też wyraźnie charakter poszczególnych organizacji i ich zdolność mobilizacji. Niektóre z nich dały szczególne powody do podziwu. Wszyscy np. dowiedzieliśmy się o istnieniu Grupy Granica, która w całości miała charakter obywatelski i oddolny.
Współpracował z nią ściśle warszawski Klub Inteligencji Katolickiej. Lista jego zasług jest imponująca, a na jej szczycie jest, jak sądzę, Punkt Interwencji Kryzysowej przy białoruskiej granicy. Okazało się, że KIK-owska zdolność do samoorganizacji, ćwiczona przez lata (a nawet pokolenia) przy organizacji obozów Sekcji Rodzin (w tym zdolność do operowania w terenie), może znaleźć zastosowanie w nowych, trudnych okolicznościach.
Piszę ten tekst mniej wiecej miesiąc po październikowych wyborach. Nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście, że organizacje społeczne miały też olbrzymi udział w mobilizowaniu różnych form oporu w stosunku do naruszeń porządku demokratycznego w Polsce. Takich organizacji, ruchów społecznych i środowisk było wiele. Dostatecznie dużo z nich nie dało się ani skusić, ani zastraszyć.
W ciągu ostatnich lat środowisko to przechodziło przez wiele etapów i odebrało sporo lekcji, w tym te najcenniejsze – lekcje pokory. Ludzie weń zaangażowani odkryli na przykład, że nie osiągną niczego, działając solo, a nie grupowo. Ostatecznie w kręgu kilkudziesięciu kluczowych organizacji ukształtował się, w dużej mierze nieformalny, „podział pracy”. W jego ramach część organizacji zajmowała się doglądaniem uczciwości wyborów, część – mobilizacją i edukacją elektoratu, część wreszcie (i to niemała), nie marnując czasu, przygotowała uzgodnione w różnych środowiskach propozycje rozwiązań, których wprowadzenia oczekują, gdy opozycja przejmie władzę.
Łącznie takie „pakiety” zostały przygotowane i przedstawione w 17 obszarach (np. media publiczne, naprawa sądownictwa, edukacja, polityka migracyjna, klimat etc.). Zaprezentowano je na spotkaniu z przedstawicielami wszystkich partii demokratycznej opozycji tuż przed wyborami. Harmonizacją tej pracy w dużej mierze zajęły się Fundacja im. Stefana Batorego i Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych. Teraz zapewne – skoro opozycja wygrała w wyborach – wszystkie organizacje społeczne uruchomią działania, które sprowadzają się do jednego słowa: „sprawdzam”.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2023.