Zima 2024, nr 4

Zamów

Po tej i tamtej stronie chmur

Michał Gołębiowski. Fot. Łukasz Targosz

Michał Gołębiowski, z ogromnym darem przekonywania, odpowiadającym jego wybitnemu talentowi literackiemu, świadczy w swojej nowej książce na rzecz tezy, że nadprzyrodzoność nie została nigdy zupełnie wygnana ze świata ludzkiej kultury.

Michał Gołębiowski, Słodka Ziemia. O kulturze wyczerpania i powrotach nadprzyrodzoności, Wydawnictwo Benedyktynów Tyniec, Tyniec 2023, 404 s.

Po tej stronie chmur, po tamtej stronie chmur… Na ziemi, w niebie. Tutaj, tam. Zazwyczaj, orientując się na owo „tam”, w górze, tracimy z oczu „tutaj”. I odwrotnie. Dlatego jesteśmy skazani na zawężający dualizm. Duch to przecież nie ciało czy, mówiąc technicznym językiem filozofii, transcendencja to nie immanencja. A może jednak niezupełnie? Może kategorie owego „tutaj” i „tam” stanowią głęboką jedność? Są w istocie tym samym – dwoma aspektami jednej, pełnej rzeczywistości, a cała sztuka sprowadza się tylko do tego, by to dostrzec?

Do takiego przypuszczenia skłania najnowsza, doskonale esse-istyczna książka Michała Gołębiowskiego pt. Słodka Ziemia. O kulturze wyczerpania i powrotach nadprzyrodzoności. Świadomie nazywam ją esse-istyczną, by po pierwsze podkreślić eseistyczny – to znaczy odważny, zaangażowany, osobisty, a zarazem w najlepszym tego słowa znaczeniu prosty – styl autora. Po wtóre, uważam, że wszystkie teksty składające się na książkę dotykają tego, co uniwersalnie istotne (łac. esse – istota). Krótko mówiąc, Gołębiowski, z ogromnym darem przekonywania, odpowiadającym jego wybitnemu talentowi literackiemu, świadczy w swojej pracy na rzecz tezy, że podtytułowa nadprzyrodzoność nie została nigdy zupełnie wygnana ze świata ludzkiej kultury. Mało tego, owa nadprzyrodzoność, nawet gdy trwa w milczącym uśpieniu lub jest wprost odrzucana, na zawsze pozostaje tym, co – dosłownie – podszywa rzeczywistość. Jest jej drugą, właściwą stroną, a więc i jedynym właściwym celem wszelkich obecnych w niej dążeń. Zarówno tych uświadomionych, jak i nieuświadomionych.

W nadprzyrodzoności

Po tamtej stronie chmur to przedostatni film Michelangela Antonioniego, reżysera, którego dzieła są przywoływane w niemal każdym z tekstów w tej książce. Akurat ten film nie został przez Gołębiowskiego wspomniany, choć – w moim osobistym odczuciu – można rozpoznać nie wprost zawarte odwołanie do jego przesłania. Dotyczy ono pewnej pozytywnej wizji absolutu. Wizja ta wyrasta z egzystencjalnego niepokoju, ogniskującego się na takich motywach jak rozpaczliwe poszukiwanie bliskości z drugą osobą, milczące trwanie przed przekraczającym człowieka ze wszystkich stron majestatem rzeczywistości i – wreszcie – spajające, religijno-mistyczne objawienie zawarte w pełnej szlachetnej prostoty scenie z kościoła św. Jana z Malty w Aix-en-Provence. Słyszymy w niej śpiew liturgiczny, dostrzegamy surową architekturę gotyckiej budowli nieśmiało oświetlonej świecami. Prowadzeni przez operatora skupiamy uwagę na dwóch osobach – kobiecie trwającej w modlitewnym skupieniu oraz wyraźnie zdezorientowanym mężczyźnie, który zdaje się oczarowany tym, czego właśnie doświadcza.

O czym opowiada ta scena? W moim przekonaniu stanowi ona potwierdzenie tezy, że przynależny poszukującemu człowiekowi niepokój metafizyczny dąży nieustannie ku wypełnieniu w tym, co absolutne, a zarazem niedopowiedziane. W wertykalnej transcendencji czy, jak określiłby to sam Gołębiowski, w nadprzyrodzoności. Dlatego prymat u Antonioniego leży po stronie owego, pozostającego jedynie w sferze domysłów, lecz wyraźnie wskazanego, „po tamtej stronie chmur”. Gołębiowski nie zapomina jednak o znaczeniu tej ziemi. Ona ma swój smak, swój wyraz, strukturę. Nie jest bez znaczenia. Jest miejscem „pod niebem”. A ono – niebo – jak czytamy u Wisławy Szymborskiej, jest wszędzie.

[…] Nie muszę czekać na pogodną noc,
ani zadzierać głowy,
żeby przyjrzeć się niebu.
Niebo mam za plecami, pod ręką i na powiekach.
Niebo owija mnie szczelnie
i unosi od spodu.
Nawet najwyższe góry
nie są bliżej nieba
niż najgłębsze doliny.
Na żadnym miejscu nie ma go więcej
niż w innym.
Obłok równie bezwzględnie
przywalony jest niebem co grób.
Kret równie wniebowzięty
jak sowa chwiejąca skrzydłami…
Rzecz, która spada w przepaść,
spada z nieba w niebo. […]
Niebo jest wszechobecne
nawet w ciemnościach pod skórą1.

Nawet w ciemnościach ludzkiej duszy, dopowie na swój sposób na kartach Słodkiej Ziemi Gołębiowski. Istotnie, „ta” i „tamta” strona chmur, ziemia i niebo to jeden i ten sam punkt odniesienia. Szymborska ma rację, gdy w swoim wierszu zauważa jeszcze, że „podział na ziemię i niebo / to nie jest właściwy sposób / myślenia o tej całości”. Albo Zbigniew Herbert, u którego czytamy:

ten świat
to właściwie tamten świat
ot takie figle teorii względności
to co tu
jest tam
to co tamten świat
tutaj2

Ta ziemia

Pierwsze kilkadziesiąt stron Słodkiej Ziemi to iście franciszkański hymn o pięknie Stworzenia. Czytamy najwyższej literackiej próby opisy ludzkich doświadczeń obcowania ze słońcem, wodą, trawą, piaskiem, kamieniem. One mówią. Naprawdę mówią, bo ktoś – tutaj jest to Michał Gołębiowski – im na to pozwala. I każde słowo zdaje się być na swoim miejscu. Żadnej przesady, nieuprawnionej uzurpacji, fałszu, sztuczek, przerostu formy nad treścią. Przeciwnie, czysta poezja, to znaczy czysta radość (współ)tworzenia, którą osiągnąć można tylko wówczas, gdy intuicje autora zostaną wzięte przez czytelnika z całą powagą. Gdy czytelnik pod ich wpływem zacznie się sam zastanawiać, szukać, pytać i przynajmniej prze-czuwać, że opisy zawierają w sobie owo „coś” – towarzyszące przecież każdemu odkryciu.

Gołębiowski jawi się w „Słodkiej Ziemi” jako zwiastun nowego pokolenia autorów, którzy – poruszając się na gruncie szeroko rozumianej humanistyki – nie boją się pytać o sprawy ostateczne

Wojciech Zalewski

Udostępnij tekst

Gołębiowski zdaje się bowiem kłaść ogromny nacisk na ludzkie doświadczenie. Na zmysły łączące człowieka ze światem. To one przypominają mu nieustannie, że jest przecież – czy tego chce, czy nie – związany z tą ziemią. Że duch i ciało to jedność niepodzielna. I na owej „szorstkości materii” nabudowuje się u autora subtelna, erudycyjna kultura opisowo-argumentacyjna.

Co jednak ważne, czytelnik nie jest onieśmielony czy, co jeszcze gorsze, przytłoczony tą erudycją. Przeciwnie, kiedy Gołębiowski odwołuje się do szerokiej palety motywów, koncepcji, dzieł, autorów, robi to w sposób, który w odbiorcy powodować może ów błysk pozytywnego zaskoczenia.

Jak żywo i pięknie mówi do nas Gołębiowski: „Na rzeczywistość można bowiem spojrzeć jako na zbiór danych, które należy przyswoić i wykorzystać, albo jako na coś danego i zadanego mnie samemu, abym mógł się przemienić. Jednocześnie jawi się ona jako pojęcie czyste i proste, w pewnym sensie nieuchwytne. Jako takie wymaga raczej wejścia w bezpośrednie doświadczenie poprzedzone olśnieniem aniżeli mnożenia opisów czy wyjaśnień. LITERATURA POWINNA NAS NA TO DOŚWIADCZENIE OTWIERAĆ, NIE ZAŚ JE ZASTĘPOWAĆ [podkr. moje – WZ]. Olśnienie może przyjść w momencie, kiedy wzrok padnie na gałąź przebijającą się spod warstwy śniegu”.

Literatura w zamyśle autora to nic innego jak otwarcie. Otwarcie absolutne. Dlatego uważam, że Gołębiowski jawi się w Słodkiej Ziemi jako zwiastun nowego pokolenia autorów, którzy – poruszając się na gruncie szeroko rozumianej humanistyki – nie boją się pytać o sprawy ostateczne, jako takie odnoszące się do religijnego wymiaru życia człowieka.

Wołanie o Miłość

Wymiar ten, rzecz jasna, wymaga pewnego założenia. Nie dotyczy ono jednak wbrew pozorom deklaratywnej wiary konfesyjnej autora. Aby dotykać owego wymiaru, wystarczy szukać, zgodnie zresztą z Jezusowym zaleceniem (Mt 7,7). Jak zauważa Józef Tischner: „Szukać znaczy: mieć i nie mieć zarazem. Szukamy jedynie tego, czego nie posiadamy. Zarazem jednak to, czego szukamy, już jest naszym udziałem, już powierza siebie naszym przeczuciom, naszej wyobraźni, pamięci, ma w nas swoją ideę”3.

Gdzie szuka Gołębiowski? Tam, gdzie wielu widzi jedynie bezbrzeżny nihilizm i demoralizację. I tak, kontrkulturowy ruch hipisowski znajduje w autorze subtelnego apologetę, który nie dość, że nie potępia go za jego liczne obciążenia, to jeszcze dostrzega w nim prawdziwy, życiodajny locus spei związany z pragnieniem wartości i porządku. Kim byli bowiem według Gołębiowskiego hipisi? Buntownikami spragnionymi bliskości i czułości, wykluczonymi przez purytańską, pustą kulturę amerykańską. Ludźmi, którzy – owszem – błądzili, lecz dlatego, że przecież pragnęli odnaleźć godność odebraną im przez mechaniczny i bezmyślny świat. Nie przygody z narkotykami, poligamicznymi związkami i negacją tzw. tradycyjnych wartości są więc dla nich reprezentatywne.

Gołębiowski z ogromną erudycją i swobodą sięga po liczne przykłady muzyki kontrkulturowej (m.in. The Byrds, The Who czy The Rolling Stones), wykazując przy tym przekonująco, że nie jest to – jak chciałby niejeden konserwatywny elitarysta – „pusty wrzask”, lecz przeciwnie, autentyczna poezja. Innymi słowy, jest to wołanie, nierzadko rozpaczliwe, o wyzwolenie, o życie. O Sens. O Miłość… Co innego mogą bowiem oznaczać przywołane w książce słowa z utworu grupy The Who pt. The Seeker:

Patrzę dokoła,
nasłuchuję wieści,
bo muszę znaleźć klucz
do wszystkich przypowieści;
jestem Poszukiwacz,
który szuka tu i tam,
a już wiem, że nie znajdę,
wciąż szukając, zdechnę sam;
szukałem nigdzie
i po całym świecie,
tak, jestem Poszukiwaczem,
zdesperowanym człowiekiem.

Człowiekiem, który nawet na dnie może mieć jednak nadzieję…

Z wnętrza czułości

Idąc dalej, w takt lektury, można zapytać, co łączy kino Antonioniego, Godarda, Hoppera i Formana, kulturę hipisów, filozofię Jeana-Paula Sartre’a, Ewangelię, pisma Ojców Kościoła, literaturę młodopolską i sztukę klasycystyczną, a także polemikę z mową noblowską Olgi Tokarczuk? A wszystko to w obrębie jednego dzieła. Bez popadnięcia w banał? Bez intelektualnego kiczu?

W tym miejscu pozwolę sobie na pewną uwagę, której treść noszę w sobie od dawna, lecz dopiero dzięki lekturze Słodkiej Ziemi nabrałem do niej pewności. Otóż literatura, tak jak świadczy o niej autor książki, to nie zamknięta dziedzina kultury, „coś obok czegoś”, wycinek obok wycinka, sztuka dla sztuki… Przeciwnie, literatura (zarówno proza, jak i poezja), filozofia, muzyka, kinematografia itd. to w istocie jedno i to samo – pełne pasji poszukiwanie Prawdy – owa wspomniana na początku przeze mnie esse-istyka, poszukiwanie metodą prób i błędów wszech-istoty Wszystkiego. Tego, co uniwersalne, powszechne, katolickie.

Literatura to nie zamknięta dziedzina kultury, „coś obok czegoś”, wycinek obok wycinka, sztuka dla sztuki… Przeciwnie, literatura, filozofia, muzyka, kinematografia to jedno i to samo – pełne pasji poszukiwanie Prawdy

Wojciech Zalewski

Udostępnij tekst

To, jak pokazuje Gołębiowski, dzieje się zawsze na styku nagiej, wręcz „chropowatej”, przyrodzonej rzeczywistości i nadprzyrodzonej kultury wraz z jej twórczymi aktami. Odpowiedzialny za nie człowiek często błądzi, ale tylko dlatego, że szuka. A jeśli szuka, to znak, że cel jest blisko, a to, co zagubione, jest w zasięgu jego ręki. Trzeba tylko znać klucz. Jest nim spajająca wszystko wrażliwość czy, jakby powiedział dialogujący z Tokarczuk Gołębiowski, czułość. Tak, twierdzę, że Słodka Ziemia jest pisana z wnętrza czułości.

Dlatego ten, kto polega na czułości, nie przejmuje się konwenansami i tym, co wypada. Jest wolny. Czy „wypada” kojarzyć klasyczną literaturę z „krzykiem” rockowców? Nie, jeśli chcemy pozostać więźniami sztywnych, akademicko-szkolnych reguł myślenia i postępowania. Tak, jeśli tym, co stanowi nasze wyłączne za-inter-esse-owanie, będzie Prawda. Jak mówi Leszek Kołakowski, Prawda co się zowie, Prawda bez ograniczeń4, nie zaś jakiś jej filozoficzno-akademicki surogat… Czułość to bowiem nic innego jak bycie nastawionym na najmniejsze nawet drgnięcia rzeczywistości we wszystkich jej przejawach. Dzięki niej, jak mówi Tokarczuk, rzeczywistość nabiera cech osobowych. Przestaje być „czymś”, a staje się „kimś”.

To zaś rodzi zobowiązanie. Bowiem autor-pisarz, nawet najbardziej krytyczny, to nie sędzia, lecz – by odwołać się do metaforyki prawniczej – adwokat, obrońca. Ktoś, kto – kierowany czułością – nie boi się badać problematyki uznawanej za zakazaną. Kto nie tylko porusza się na ziemi, „pod słońcem”, ale ma odwagę schodzić także pod ziemię. Po to tylko, by dostrzec i obwieścić – za Szymborską – że niebo jest wszędzie, nawet „pod ziemią”.

Wesprzyj Więź

Myśl ta jest tak silnie obecna w Słodkiej Ziemi Gołębiowskiego, że uprzedza nawet samą jej lekturę. „Przypatrzcie się…” czytamy w Ewangelii. Przypatrzmy się więc samej tylko okładce książki. Niebo jest tam wszechobecne, co z całą pewnością nie może stanowić zwykłego zbiegu okoliczności.

1 W. Szymborska, Niebo, w: taż, Koniec i początek, Kraków 2015, s. 5–6.
2 Z. Herbert, Zaświaty Pana Cogito,w: tenże, Wiersze zebrane, Kraków 2011,s. 696.
3 J. Tischner, Myślenie według wartości, Kraków 1982,s. 339.
4 Por. L. Kołakowski, Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania, Kraków 2009,s. 286.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2023.

Podziel się

Wiadomość