W dyskusji kwartalnika „Więź” na temat polityki migracyjnej udział biorą: ks. Janusz Balicki, Maciej Duszczyk, Marta Jaroszewicz i Ewa Buczek.
Ewa Buczek: Prof. Krystyna Błeszyńska, badaczka wielokulturowości, w dyskusji o postawie Polski wobec migracji – opublikowanej w „Więzi” 2007, nr 4 – zwracała uwagę na ówczesny brak polityki migracyjnej i dodawała: „Problemem polskich czynników decyzyjnych jest przekonanie, że «nasza chata z kraja» i pewne prawidłowości występujące w skali globalnej niekoniecznie muszą dotyczyć Polski. Globalizacja globalizacją, wielkie migracje wielkimi migracjami, a my sobie przycupniemy z boku i może nas to jakoś ominie”. Jak widzimy, nie ominęło. Czy po 16 latach od tamtej rozmowy mamy wreszcie politykę migracyjną?
Maciej Duszczyk: Owszem, mamy, ale realizowaną ad hoc w reakcji na bieżące wydarzenia, przez co jest ona bardzo mocno rozproszona w różnych aktach prawnych i bardzo ze sobą niespójna. Jeden akt mówi o jakiejś wizji polityki migracyjnej, inny jej częściowo zaprzecza, a trzeci w ogóle staje wobec niej okoniem. Dzieje się tak m.in. dlatego, że Polska nie ma czegoś takiego jak strategia czy doktryna migracyjna, czyli brakuje konkretnego dokumentu, który by odpowiadał na pytania, czym jest dla nas migracja, czemu ma służyć i jaka jest wizja Polski jako państwa, które przyjmuje imigrantów lub też nie.
Natomiast ten cytat, który Pani przywołała, odnosi się do kompletnie innej rzeczywistości. W 2007 r. byliśmy państwem typowo emigracyjnym, ponieważ po wejściu do Unii Europejskiej mnóstwo ludzi wyjechało do innych krajów, i pewnie wtedy bardziej skupialiśmy się np. na tym, w jaki sposób tych ludzi skłonić do powrotów, czyli podejmowaliśmy próby zarządzania emigracją.
Sytuacja zmieniła się w 2014 r., gdy doszło do agresji na Ukrainę, a także w latach 2015–2016, gdy wybuchł kryzys migracyjny. Od tego momentu możemy myśleć o Polsce jako o kraju imigracyjnym, ale wówczas rządy objęła partia, która na sztandary wpisała hasła antyimigranckie, więc nie była zainteresowana szeroką debatą na temat strategii migracyjnej, tylko wolała w ciszy gabinetów reagować na okoliczności.
Buczek: A jednak pojawiały się propozycje, które w całościowy sposób podchodziły do tego zagadnienia.
Duszczyk: W tym czasie podjęto trzy próby tworzenia jakiegoś dokumentu spinającego problem migracji i wszystkie trzy zakończyły się porażką, mimo tego, że jeden nawet został przyjęty przez Radę Ministrów. Inna sprawa, że w drugim przypadku powinniśmy się cieszyć, iż projekt upadł, bo był absolutnie skandaliczny, o podłożu rasistowskim, i w wyniku dużych protestów nie został przyjęty. Wydaje się, że przez te lata dla Prawa i Sprawiedliwości czy Zjednoczonej Prawicy migracja była jak gorący kartofel, którego starali się jak najmniej tykać. I chyba po części właśnie przez to rozstali się z władzą.
ks. Janusz Balicki: Moim zdaniem w przypadku rządu PiS trudno mówić o polityce migracyjnej, dlatego że działania, które ten rząd podejmował w stosunku do imigrantów, były same w sobie sprzeczne. Ponieważ w czasie kryzysu migracyjnego z lat 2015–2016 Polska odcięła się od stanowiska Unii Europejskiej, odwołującego się do solidarności, później musiała się tego kursu trzymać, żerując na lęku przed imigrantami w polskim społeczeństwie, przez co nawet jeśli ich przyjmowała – chociażby z powodu zapotrzebowania na rynku pracy – to oficjalnie udawała, że tego nie robi.
Marta Jaroszewicz: Zgadzam się zupełnie z prof. Duszczykiem, że mamy politykę migracyjną, ale nie mamy jej zebranej w jednym dokumencie. Tylko nie jest to wcale sytuacja wyjątkowa w skali Europy Zachodniej. Niemcy na przykład mają po prostu szereg ustaw, które regulują tę kwestię. Oczywiście zrozumiałe jest, że taki akt prawny byłby potrzebny, żeby spójnie coś zaprogramować po raz pierwszy, ale na obecnym etapie – skrajnego upolitycznienia migracji z jednej strony i de facto decentralizacji i bardzo poliarchicznego zarządzania migracją w Polsce z drugiej – wypracowywanie takiego dokumentu może nie mieć już sensu, choć jestem otwarta na dyskusję. Przytoczę argumenty.
W dyskusji o migracji musi pojawić się wątek kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Nie mam wątpliwości, że to, co tam się dzieje, musi się wreszcie skończyć
Jeszcze w roku 2012, gdy toczyły się prace nad takim dokumentem – napisanym przez MSW przy udziale innych organów administracji centralnej i konsultowanym społecznie – polityka migracyjna była raczej kwestią technokratyczną. Ani politycy, ani media właściwie się nią nie interesowały. Natomiast teraz, w sytuacji tak silnej polaryzacji, wydaje mi się, że podjęcie kolejnej próby mogłoby tylko dalej polaryzować społeczeństwo, a problemy pozostawałyby nierozwiązane. Moim zdaniem lepiej byłoby popracować nad tymi ustawami, które mamy, np. nad ustawą o cudzoziemcach, o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy itd.
Natomiast tym, czego zabrakło, czego nie mamy zupełnie, jest polityka integracyjna. Przez długie lata panowało u nas podejście ultraliberalne, w stylu: „Przyjeżdżajcie, cudzoziemcy, jeśli chcecie pracować, a co się będzie z wami działo, to już od was zależy”. Żaden inny kraj unijny nie działa w ten sposób! Powinniśmy tym imigrantom zapewnić dostęp do kursów języka polskiego, do wiedzy prawniczej, do kursów życia w Polsce. Nie robiliśmy tego, więc tworzył się równoległy segment zatrudnienia, często w szarej strefie, ponieważ cudzoziemcy przyjeżdżający do naszego kraju nie zawsze mają świadomość, jakie tu panują zasady, np. że prawo wymaga spisanej umowy o pracę, a nie wystarczy umowa ustna.
Politykę integracyjną mamy tylko wobec uchodźców, a przecież ze względu na sytuację demograficzną rynek pracy będzie zwyczajnie potrzebował pracowników, więc ich także powinniśmy integrować. Ponadto cudzoziemcy przyjeżdżają do Polski z wielu innych względów: humanitarnych (to szersza kategoria niż uchodźcy), rodzinnych, edukacyjnych – i oni także nie powinni być pozostawieni sami sobie. Ważne jest pokojowe współżycie grupy większościowej i mniejszości, czyli cudzoziemców. Tu wielką rolę może odegrać szkoła, ale też organy samorządowe, media, a także Kościoły i związki wyznaniowe. Masowej migracji przymusowej z Ukrainy w związku z rosyjską agresją nie towarzyszyły systemowe działania adaptacyjne/integracyjne, a mamy do czynienia z bezprecedensową skalą migracji.
Dużym problemem jest też to, że nie umiemy wykorzystywać kompetencji osób, które do nas przyjeżdżają. Choć w wypadku uchodźczyń z Ukrainy mamy największe w Unii Europejskiej wskaźniki zatrudnienia, rzędu 70–80%, to te kobiety w dużym stopniu pracują na umowach krótkoterminowych, na umowach o zlecenie, a do tego jeszcze bardzo często poniżej kwalifikacji. Nie wytworzyliśmy mechanizmu nie tyle uznawania tych kompetencji, ile raczej wspierania cudzoziemców w tym, żeby ich kompetencje były transmitowane na rynek polski. W ten sposób rodzi się tzw. skills waste, czyli utrata posiadanych kompetencji i zdolności, i ona w Polsce jest naprawdę duża.
I jeszcze tylko ostatnia rzecz, bardzo mało medialna: repatriacja. W ostatnim roku do Polski zostało repatriowanych zaledwie 700 osób, a przecież to był nasz sztandarowy projekt z obszaru migracji, popierany zasadniczo przez społeczeństwo i partie polityczne. To rodzi pytanie: jeśli repatriacja była priorytetem i panowała wokół tego zgoda polityczna, to dlaczego nie udało się tej sprawy doprowadzić do końca? Moim zdaniem pokazuje to przede wszystkim niską efektywność państwa polskiego w realizacji polityki migracyjnej.
Jeśli kwestia repatriacji ciągnie się od tylu lat i kolejne rządy nie umieją skutecznie wykonać zadań, jakie sobie przypisały, to albo nie jest to jednak priorytet, albo na jaw wychodzi właśnie ta niska efektywność działania państwa w obszarze migracji. Powinniśmy pilnie zdecydować, co robimy z Polakami za granicą, którzy chcą tu przyjechać, zwłaszcza wobec postępującej dyskryminacji mniejszości polskiej w Białorusi. Może należy przyjąć inne rozwiązania prawne, na przykład prostszą procedurę przyznawania obywatelstwa, na podstawie konstytucji, i zapomnieć o (nie)działającej ustawie o repatriacji.
Duszczyk: Nie zgodzę się z tym, że nie powinniśmy mieć strategii zebranej w jednym dokumencie. Fakt, że będzie ona budziła kontrowersje, nie zwalnia państwa z jej wypracowania. W ten sposób możemy pokazać pewne kluczowe elementy w naszym myśleniu o migracji, a przecież Polska stoi przed gigantycznymi dylematami dotyczącymi chociażby selektywności migracji. Taka strategia nie jest też dokumentem, który będzie obowiązywał przez najbliższe 150 lat, to nie konstytucja. W każdej chwili będziemy mogli go zmienić.
Oczywiście ten dokument nie może być przyjęty w partykularnym interesie konkretnej grupy społecznej – czy to pracodawców, czy prawicy, czy lewicy – bo ma zupełnie inne zadania. Ma stanowić próbę wypracowania odpowiedzi na parę zasadniczych w obecnej sytuacji pytań. Uważam, że jeśli odetniemy skrajności – 10% z jednej, 10% z drugiej strony – to nadal pozostaje 80% tematów, przy których jesteśmy w stanie osiągnąć jakiś konsensus pokazujący, w którym kierunku mamy iść. Dopiero potem będzie czas na działania legislacyjne podejmowane w duchu opracowanej strategii. Jeśli nie ma strategii, to nie ma ducha.
Buczek: Jaki zatem powinien być duch tej strategii? Jak wypracować kompromis między interesami gospodarczymi, potrzebami demograficznymi społeczeństwa a priorytetem zachowania bezpieczeństwa państwa?
Duszczyk: Słowem kluczem jest tutaj spójność społeczna. Ona powinna stanowić dla nas warunek sine qua non – zasady działania wpisane do nowej strategii migracyjnej nie mogą tej spójności zaburzać. I tu oczywiście rodzi się pytanie, czym ona jest. W tym kontekście jest to poziom zróżnicowania wewnątrz społeczeństwa, który nie generuje tak dużych konfliktów, żeby struktury państwa nie były w stanie sobie z nimi poradzić. Uważam, że obecnie nagłe zwiększenie różnorodności społecznej przez przyjęcie wielkiej liczby imigrantów może stworzyć wyzwania nie do pokonania, ponieważ jako państwo nie jesteśmy na nie przygotowani, nie mamy nawet wspomnianej polityki integracyjnej.
Dlatego powinniśmy przez najbliższe 2–3 lata zastanowić się, jak się poruszać w świecie, który nas otacza, w ramach Unii Europejskiej, bez utraty naszych przewag związanych właśnie ze spójnością społeczną. To może oznaczać utratę np. 0,2% PKB, bo pewne inwestycje nie zostaną zrealizowane ze względu na brak pracowników, ale naprawdę wypracowanie mądrej strategii migracyjnej musi być dla nas priorytetem. Oczywiście nie oznacza to całkowitego zamknięcia na imigrację zarobkową, tylko bardzo odpowiedzialne jej prowadzenie – traktowanie imigrantów nie jako siłę roboczą, ale jako ludzi.
Balicki: Trochę bym tu polemizował, bo przecież już w tej chwili mamy w Polsce tysiące imigrantów o innym kolorze skóry, z innych kultur, także z krajów arabskich, i nie wywołuje to ani protestów, ani wzrostu przestępczości itd. To oczywiście nie oznacza, że nie jest potrzebne solidne opracowanie zasad polityki imigracyjnej, które uwzględniałoby w pierwszej kolejności demografię, czyli zapotrzebowanie rynku pracy, ale także przywoływaną tu raz po raz politykę integracyjną. Mamy przecież dobre praktyki, po które można sięgnąć. Choćby Gdańsk, który prowadzi politykę otwartości na cudzoziemców i można tam ich spotkać naprawdę sporo, a jednocześnie integracja przebiega sprawnie, lokalna społeczność ich zaakceptowała, nie dochodzi do ekscesów.
W dyskusji o migracji musi też pojawić się wątek kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Wróciłem stamtąd kilka dni temu, rozmawiałem z ludźmi, którzy już właściwie „zawodowo” chodzą do lasu pomagać, i nie mam żadnej wątpliwości, że to, co tam się dzieje, musi się wreszcie skończyć.
Buczek: Paraliż na granicy miał podłoże głównie polityczne, ale przecież faktem pozostaje to, że na granicy są i będą ludzie próbujący za wszelką cenę dostać się do Polski, prawdopodobnie będzie ich już tylko więcej. Czy istnieją pomysły, jak rozwiązać tę sytuację?
Balicki: Poprzedni rząd nie traktował Unii Europejskiej tak, jak powinno ją traktować państwo członkowskie. Migranci, których nam podsyła Łukaszenka, to wyzwanie nie tylko dla Polski, ale także dla całej Unii. Oni powinni być traktowani zgodnie z międzynarodowym prawem, które zgodziliśmy się respektować, ich wnioski o azyl powinny być rozpatrywane według obowiązujących w prawie międzynarodowym procedur.
Uważam, że ci, którzy traktują Polskę jako państwo tranzytowe, powinni być puszczani dalej, oczywiście przy zachowaniu wszystkich środków bezpieczeństwa. Absolutnie niedopuszczalne jest przepychanie tych biednych ludzi na stronę białoruską. Push-backi są sprzeczne nie tylko z międzynarodowymi traktatami, ale też z ludzką przyzwoitością.
Buczek: Czy jesteśmy przygotowani infrastrukturalnie na przyjęcie tak dużej liczby ludzi? Ośrodki dla uchodźców pękają w szwach, w wielu panują dramatyczne warunki, w minionych miesiącach osadzeni tam ludzie wielokrotnie podejmowali strajk głodowy, aby zwrócić uwagę na swoją sytuację. Czy poradzimy sobie z nagłą liberalizacją prawa w kwestii granicy polsko-białoruskiej?
Jaroszewicz: Warto pamiętać, że nie tylko my mierzymy się z takimi problemami. Przygotowując się do tej rozmowy, przyjrzałam się bliżej historii relacji amerykańsko-meksykańskich, czyli muru na granicy meksykańskiej. Tam już od lat 40. ubiegłego wieku prowadzone są badania, które pokazują, że w tym czasie przeplatały się elementy liberalizacji i zaostrzenia polityki migracyjnej. Im więcej kanałów legalnej migracji, tym mniejszy nacisk jest kładziony na kwestię tej nieuregulowanej. Można wyciągnąć z tego wniosek, że określenie krajów pochodzenia migrantów i otworzenie dróg legalnego przyjazdu dla części z nich powinno w jakimś stopniu rozwiązać problem.
W przypadku granicy polsko-białoruskiej sprawa jest bardziej skomplikowana, bo jest to migracja sterowana przez państwo sąsiedzkie, rządzone przez reżim wrogi Polsce, z którym nie możemy mieć nawet takiej współpracy, jaką mają kraje południa Europy z sąsiadami z Afryki Północnej. Nie mamy dostępu do informacji, skąd Łukaszenka przyjmie samolot i dlaczego akurat z tego kraju, a nie z innego. W organizowaniu kanałów przerzutu ludzi dużą rolę odgrywają też przecież silne więzy korupcyjne – ktoś z kimś robił interesy, ktoś od kogoś kupował diamenty i dlatego jest dopuszczony do udziału w przemycie ludzi, którzy płacą krocie za możliwość przejścia przez granicę. Polska może jeszcze dalej zaostrzać sankcje wobec reżimu białoruskiego, bo zostało tutaj trochę opcji.
Warto kolejny raz postawić pytanie o to, czy powinno się zorganizować realną infrastrukturę pozwalającą na składanie na przejściach granicznych wniosków o azyl. To mogłoby pomóc odzyskać częściową kontrolę nad tym szlakiem. Składanie wniosków w konsulacie jest niewykonalne, bo nie mamy żadnej gwarancji, że władze białoruskie dopuszczą migrantów do tych konsulatów. Trzeba szukać innych możliwości.
Jeśli chodzi o przemyt ludzi, to istnieją badania, które wskazują, że skuteczne w walce z tym procederem są takie działania, które sprawiają, że przemytnikom przestaje się to zwyczajnie opłacać. Dlatego trzeba zasadniczo zwiększyć im skalę trudności. Wprowadzić naprawdę duże kary i pracować nad wykrywalnością tych przestępstw, aby handlarze ludźmi czuli realną obawę przed byciem złapanym i poniesieniem konsekwencji karnych.
Nowy rząd musi mieć plan, który będzie ograniczał lub likwidował push-backi na granicy. Tyle tylko, że to nie jest plan do zrealizowania jutro ani nawet za miesiąc
Natomiast ośrodkami dla migrantów o nieuregulowanym statusie czy też dla osób ubiegających się o status uchodźcy nie przejmowałabym się zanadto, bo z łatwością dostaniemy fundusze unijne na budowę kolejnych i poprawę warunków w już istniejących. Będzie to oczywiście proces, ale jest to wykonalne. Istotne jest tutaj coś innego: świadomość, że zmiana polityki – a ta jest konieczna, bo nie wiemy, ile osób będzie chciało skorzystać z tego szlaku – wymaga dialogu ze społeczeństwem. Jeśli nagle przyjedzie do Polski dużo ludzi z innych kultur, nastroje społeczne mogą się bardziej spolaryzować, nasilą się postawy antyimigranckie i może dojść do władzy ugrupowanie, które zagospodaruje te emocje. Dlatego powtórzę: rozważnie zarządzajmy granicą i twórzmy jak najwięcej kanałów legalnej migracji.
Duszczyk: Nowy rząd, jeżeli będzie tylko chciał regulować tę sytuację, a nie zamknąć oczy i podtrzymywać status quo, musi mieć plan, który będzie ograniczał lub likwidował push-backi. Tyle tylko, że to nie jest plan do zrealizowania jutro ani nawet za miesiąc. Niestety.
Musimy być przygotowani na różnego rodzaju prowokacje ze strony tych, którzy chcą rozgrywać tę sprawę dla swoich interesów. Jeśli nagle nastąpiłby wysyp takich sytuacji, jak na przykład jesienią 2021 r., to przy otwartej granicy państwo nie będzie potrafiło nimi wszystkimi zarządzać, co szybko przełoży się na spadek poparcia dla rządu, na który zareaguje on w jedyny możliwy sposób, czyli zablokuje granicę i doprowadzi do jeszcze większego chaosu, niż mamy dzisiaj. I wtedy najbardziej ucierpią ludzie – zarówno migranci, jak i mieszkańcy terenów przygranicznych. Dlatego jeśli myślimy długofalowo, musimy działać odpowiedzialnie.
Wydaje mi się, że w ciągu pół roku, może dziesięciu miesięcy przy wykorzystaniu wszystkich możliwości unijnych, przy udrożnieniu kanałów deportacji, przy stworzeniu wielorakich instrumentów prawnych będziemy w stanie odzyskać kontrolę na granicy, ale nie wydarzy się to jutro albo pojutrze.
Jest tu jeszcze inna ważna kwestia. Olbrzymia większość migrantów próbujących dostać się do naszego kraju, nawet jeśli złoży wnioski o azyl, będzie chciała jechać dalej, często do Niemiec. Tylko że właśnie mamy do czynienia z zaostrzeniem polityki niemieckiej, bo to państwo osiągnęło już próg wyporności, więc prawdopodobnie ci ludzie znowu trafią do nas. Dlatego musimy w końcu uznać migrację za grę zespołową, usiąść przy stole i wziąć udział w dyskusji, jak Unia Europejska może odpowiedzieć na to wyzwanie. Przez ostatnie lata Polska nie siedziała przy tym stole, tylko biegała wokoło. Teraz jest czas na wspólny namysł.
Jako Polska musimy też jasno określić swój próg wyporności. Wracam tu do spójności społecznej. Jak bardzo możemy ją rozszerzyć? 100 tys. imigrantów będziemy w stanie zintegrować, ale milion? 10 milionów? Gdy wybuchła pełnoskalowa wojna w Ukrainie, mówiłem, że damy radę zaabsorbować 800 tys. ludzi, patrząc na zdolności rynku pracy, służby zdrowia, edukacji. Dziś widzimy, że nawet te szacunki były zawyżone. Wdrożyliśmy do polskiego systemu edukacyjnego ok. 200 tys. dzieci, ale drugie tyle jest poza nim.
Musimy być pragmatyczni. Przecież tu nie chodzi tylko o to, ile osób przyjmiemy, ale też na jak długo. Nie możemy brać na siebie zbyt dużej odpowiedzialności, ponieważ jej nie dźwigniemy i zawiedziemy tych ludzi, którzy nam zawierzyli. Bo trzeba cały czas pamiętać, że mamy do czynienia z ludźmi, nie z towarami, które można przerzucać, tylko z ludźmi, którzy mają swoje oczekiwania i potrzeby. Określenie naszego potencjału absorpcji jest tu fundamentalne. Niestety prawda jest taka, że jest on inny w stosunku do Ukraińca, a inny do Jemeńczyka.
Buczek: Dlatego w tym momencie muszę postawić pytania o selektywność migracji, choć to strasznie trudny temat. Czy brutalnie mówiąc, ta selektywność polega na tym, że przy formułowaniu strategii migracyjnej musimy przede wszystkim powiedzieć, kogo nie przyjmiemy? Przesunąć względy humanitarne na dalszy plan, a skupić się na twardych danych? Czy jeśli nowy rząd zacznie działać w ten sposób, nie sprowokuje konfliktu choćby z aktywistami zaangażowanymi w pomoc na granicy polsko-białoruskiej?
Duszczyk: Jestem w kontakcie z Grupą Granica i wiem, że większość jej członków w pełni zdaje sobie sprawę z wyzwania, przed którym stoimy. Naprawdę pomiędzy nawoływaniami do zaminowania granicy a tymi do natychmiastowego zlikwidowania muru jest duża przestrzeń do rozmowy. Jedno jest pewne: obecne rozwiązania są nieskuteczne i powinny zostać zmienione.
Niezależnie od skali kontrowersji nowy rząd powinien wykonać gest wobec aktywistów. Od dłuższego czasu proponuję, żeby była nim dekryminalizacja pomocy na granicy. Nie może być tak, że policja wkracza z bronią do prywatnego domu, gdzie przebywają wolontariusze z KIK-u, i zatrzymuje ludzi za to, że pomagają innym. To jest nie do zaakceptowania.
Straż Graniczna musi nadzorować i kontrolować granice. Jednocześnie współpraca z aktywistami i pozwolenie im wreszcie, żeby też tam pomagali w każdym możliwym zakresie, to paradoksalnie szansa na zbudowanie jakiegoś rodzaju wspólnoty między działaczami humanitarnymi a strażnikami.
Politykę integracyjną mamy tylko wobec uchodźców, a przecież rynek pracy będzie zwyczajnie potrzebował pracowników, więc ich także powinniśmy integrować
Balicki: Ja nie boję się aż tak bardzo o losy imigrantów w Polsce, bo jak już było wspomniane, nie jesteśmy dla większości z nich krajem docelowym. Pamiętajmy też o tym, że inne państwa mają swoje ścieżki kolonialne, które silnie wpływają na przyjęte rozwiązania. Polska nie ma tego rodzaju dziedzictwa, więc nasza migracja będzie miała inny charakter.
W kwestii granicy polsko-białoruskiej muszę powtórzyć, że wstrzymanie push-backów jest obecnie najwyższym priorytetem. Po prostu nie wolno wypychać ludzi za druty, i to do państwa, które trudno uznać za bezpieczne.
Jaroszewicz: Ta dyskusja toczy się wedle kilku porządków: normatywnego, pragmatyki politycznej, prawnego. Każdy z nich ma prawo istnieć. Ksiądz może apelować o natychmiastowe ustanie push-backów, tak samo jak Grupa Granica, a minister spraw wewnętrznych może mieć inną opinię i kierować się logiką bezpieczeństwa państwa, oczywiście uwzględniając przepisy (push-backi rozumiane jako zawracanie migrantów bez analizy ich indywidulanej sytuacji są zakazane przez prawo międzynarodowe) – i nie muszą Panowie być z tego powodu wrogami. Nie powinniśmy pozwolić, żeby na tym tle rozpadła się wspólnota społeczna, żebyśmy przestali się szanować i próbować zrozumieć. Bardzo trudno to później posklejać.
Jeśli chodzi o decyzje polityczne, to myślę, że kluczowe jest działanie w ramach wspólnej polityki migracyjnej UE. Komisja Europejska i inne organy unijne dostrzegają ten specyficzny typ kryzysu migrującego – stymulowanego przez kraj trzeci w sytuacji wojny toczącej się za naszymi wschodnimi granicami – i dlatego też powstała propozycja dyrektywy o tzw. instrumentalizacji migracji. Ponadto w pierwszej kolejności rząd powinien rozmawiać ze stroną niemiecką o spójnej polityce migracyjnej, bo tego nie da się rozwiązać oddzielnie. Niemcy zetknęli się z tym problemem dużo wcześniej ze względu na wysokie świadczenia socjalne, więc mają po prostu większe doświadczenie. A do tego ich polityka migracyjna bezpośrednio wpływa na naszą.
Po drugie powinniśmy zwrócić uwagę na kraje bałtyckie. Tam też dochodzi do push-backów, więc nie da się mądrze zarządzać migracją bez współpracy z nimi, bo inaczej tylko byśmy przekierowali ruch migracyjny np. na granicę polsko-litewską, a to przecież niczego nie rozwiąże.
Reasumując, obecnie najważniejsze wydaje się uzyskanie przez Polskę większej podmiotowości na arenie międzynarodowej i zaproponowanie wspólnych rozwiązań.
Pamiętajmy też, że poza kwestią nieregularnej migracji przez granicę z Białorusią kluczowym problemem dla Polski, Ukrainy i Europy pozostaje kwestia migracji uchodźczej wynikłej z rosyjskiej agresji na Ukrainę. Tu nadal jest sporo nierozwiązanych problemów wynikłych z przedłużającej się wojny. Przede wszystkim nie wiadomo, co będzie po 4 marca 2025 r. – tylko do tego dnia może być przedłużona dyrektywa o ochronie czasowej, na podstawie której obywatele Ukrainy przebywają w UE. Czy obywatelom i obywatelkom Ukrainy zostanie zaproponowana uproszczona procedura otrzymania pobytu tymczasowego w Polsce?
Balicki: Mówimy tu dużo o integracji uchodźców i o push-backach, ale przecież istnieje jeszcze trzecia droga, czyli odrzucenie wniosku o azyl i deportacja. A po to rozwiązanie rzadko się sięga w tym kryzysie.
Duszczyk: Ponieważ nie jest ono realne. Na granicy polsko-białoruskiej mamy dziś przedstawicieli 51 państw. Możemy dokonać deportacji do Gruzji, Turcji czy Pakistanu, ale jak deportować osobę, która nie ma paszportu, bo go wyrzuciła przed zatrzymaniem? Nie ma takiej możliwości. Dlatego musielibyśmy przyjmować do recepcji wszystkich, a to z kolei prowadzi znowu do pytania o granice naszej absorpcji.
Jaroszewicz: Wtrącę tutaj, że liberalną politykę migracyjną stosowała początkowo Litwa. Przez pierwsze pół roku nie było tam push-backów, ludzie trafiali do ośrodków, bo właśnie nie można ich było zawrócić – ani na Białoruś, ani tym bardziej do krajów pochodzenia. Po kilku miesiącach wegetowania w nieludzkich warunkach zostali wypuszczeni i niemal wszyscy są teraz w Niemczech. I tu raz jeszcze pojawia się wątek kluczowej roli Niemiec.
Buczek: Skoro tak często przewijają się w tej rozmowie nasi zachodni sąsiedzi, popatrzmy teraz na doświadczenia innych krajów europejskich. W 2022 r. rząd Borisa Johnsona podpisał z Rwandą umowę, pozwalającą odsyłać do tego kraju osoby przekraczające brytyjską granicę bez wiz, choć koszt deportacji jest wyższy niż utrzymanie migranta w kraju. Ponieważ decyzja ta wywołała falę krytyki i została zaskarżona, w 2023 r. władze ogłosiły trzykrotne podniesienie kar dla firm zatrudniających nielegalnych imigrantów oraz kilkukrotny wzrost kar dla właścicieli nieruchomości, którzy im je wynajmują. W tym samym roku Szwecja, która musi zmagać się z rosnącym zagrożeniem terrorystycznym, deportuje nawet filipińskie pielęgniarki! Czy możemy uczyć się z błędów tych krajów? Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć?
Duszczyk: Gdy poprzedni rząd zorientował się, że może stracić na temacie migracji, zaczął mówić, że ci, którzy przyjeżdżają tu do pracy, nie są migrantami, tylko „pracownikami delegowanymi”. Trudno sobie wyobrazić większy absurd. Fundamentalnie się z takim podejściem nie zgadzam. Jeżeli decydujemy się wpuścić kogoś do Polski – niezależnie, czy w celu udzielenia ochrony międzynarodowej, czy z powodu zapotrzebowania na rynku pracy – to musimy patrzeć na niego wielowymiarowo, jako na człowieka ze wszystkimi swoimi potrzebami, problemami, wyzwaniami, a nie na tanią siłę roboczą. Jeśli o tym będziemy pamiętać, być może uda nam się ograniczyć błędy, które popełniły inne państwa.
Polska ma o tyle dobrą sytuację, że nie musi zmagać się z kolonialną przeszłością, nie ma obowiązku przyjęcia osób z obszaru byłych kolonii, jak np. Francja w stosunku do Algierczyków po przegranej wojnie francuskiej w Algierii. Ale z drugiej strony jako państwo zamknięte na świat przez kilka dekad nie zdążyliśmy nabyć doświadczenia obcowania z cudzoziemcami. Tego dopiero musimy się nauczyć. Ten proces idzie szybciej w dużych miastach niż poza nimi, ale przed nami nadal długa droga.
Zwróćmy uwagę, że obcokrajowców nadal często traktuje się jako ludzi drugiej kategorii. Oni sprzątają nasze mieszkania, dostarczają nam żywność, wożą nas Uberem, ale na razie nie jesteśmy przygotowani na to, żeby zajęli wyższą pozycję w naszym społeczeństwie, co przecież jest konieczne. Nie musimy przechodzić przez te etapy, przez które przeszły inne kraje. Możemy już teraz przygotowywać się na kolejne kroki, zanim one nastąpią.
Balicki: Podzielę się tu osobistym doświadczeniem. Przez jakiś czas przebywałem we wschodnim Londynie, gdzie trudno spotkać ludzi o białym kolorze skóry. Przeprowadzaliśmy tam w społeczności muzułmańskiej badania na temat tego, jak integrują się z brytyjskim społeczeństwem młodzi muzułmańscy imigranci. Z naszych wywiadów wyłaniał się obraz bardzo zróżnicowany. Ci ludzie nie byli wcale monolitem. Takie elementy islamu, jak chociażby wielożeństwo, traktowali niejednoznacznie. Niektóre kobiety z oporami, ale jednak je przyjmowały, inne odrzucały je całkowicie.
Na podstawie tych badań powstała książka The Pendulum Culture? [Kultura wahadła], bo też rzeczywiście odnieśliśmy wrażenie, że ci młodzi ludzie przypominają wahadło zawieszone między ich rodzimą kulturą a tą europejską. Z naszych obserwacji wynikało, że taka wielokulturowość może służyć zarówno imigrantom, jak i lokalnej społeczności i nie ma powodów, by siać wokół tego panikę i wywoływać histerię.
Buczek: Spójrzmy teraz na problem z drugiej flanki: w których państwach polityka migracyjna i integracyjna naprawdę działa? Gdzie przedmieścia nie płoną?
Jaroszewicz: Zacznijmy od oddzielenia dobrowolnej migracji podejmowanej przez jednostki, która jest już jakoś uregulowana i często ma charakter zarobkowy, od migracji kryzysowej, która zazwyczaj jest następstwem wojen, kataklizmów, sytuacji geopolitycznej itd. W tym drugim wypadku wypracowanie rozwiązań jest trudniejsze – wiadomo, że każdy kraj demokratyczny musi przyjmować ofiary ze względu na zobowiązania humanitarne i prawno-międzynarodowe, ale to za każdym razem jest sprawdzian dla struktur państwowych i obywateli.
Przy tej pierwszej kategorii migracji rzeczywiście najważniejsza jest spójność społeczna. Zaciekawiło mnie, że obaj Panowie wspomnieli o braku dziedzictwa postkolonialnego, bo ja uważam, że choć nie mieliśmy kolonii, to w spadku po II Rzeczypospolitej zostały nam pewne zobowiązania moralne wobec krajów Europy Wschodniej.
Wspomniane przez Panią płonące przedmieścia to zresztą jest smutny przyczynek do argumentu, że nie powinno się uprawiać polityki migracyjnej na podstawie tego, co mówią media, zwłaszcza te operujące szybkim przekazem i prostą tezą. Bo one faktycznie pokazują te płonące przedmieścia, a milczą już na temat programów ściągania do kraju ludzi utalentowanych, z dużą wiedzą i potencjałem. Dużo jest informacji o tym, że Niemcy zaostrzają politykę migracyjną, ale już nie o tym, że jednocześnie w październiku 2023 r. zliberalizowały zasady dotyczące przyjmowania specjalistów i teraz już nie muszą to być osoby z nostryfikowanym dyplomem.
Zresztą my w Polsce także coraz pilniej potrzebujemy specjalistów i warto się zastanowić nad mądrą koncepcją zwiększenia atrakcyjności Polski dla fachowców z zagranicy. I tu dużą rolę odgrywają media. Jeśli ich przekaz będzie negatywny, nie uda nam się przyciągnąć ludzi o określonych kwalifikacjach. Powinniśmy też skupić się na edukacji w kierunku tolerancji i wielokulturowości, bez tego zmiana społeczna się nie dokona.
Buczek: Muszę tu jednak chwilę jeszcze podrążyć. Czy mogą Państwo wskazać konkretne kraje, których polityka migracyjna mogłaby być dla nas wzorem?
Jaroszewicz: Myślę, że mimo wszystko powinniśmy patrzeć na Niemcy. Są co prawda mocno przeregulowane, ale jeśli chodzi o politykę integracyjną, to ich podejście jest bardzo dobre. I spojrzałabym też na kraje południa Europy – na Hiszpanię, Włochy, nawet Grecję – ponieważ one także, podobnie jak Polska, są stosunkowo nowymi krajami imigracyjnymi, o niekoniecznie wysokiej efektywności polityki migracyjnej. Poza tym one też mają granicę zewnętrzną UE.
Duszczyk: To ja dorzucę przykład duński. Duńczycy mają bardzo selektywną politykę migracyjną, która jednocześnie jest nastawiona na bardzo szybką integrację przez rynek pracy i praktyczny przymus nauki języka duńskiego. Tam sprawa stawiana jest jasno: jeżeli chcecie z nami mieszkać, to bądźcie cudzoziemcami, ale też częścią społeczeństwa duńskiego.
Przy sięganiu po zagraniczne wzorce musimy jednak pamiętać, że jesteśmy krajem imigracyjnym zaledwie od kilku lat, a próbujemy koniecznie przejąć rozwiązania z państw, które z migracją mocują się od lat kilkudziesięciu, a do tego dźwigają bagaż postkolonialny. Przecież my jesteśmy w stanie zbudować autonomiczną politykę migracyjną i integracyjną, korzystając z różnego rodzaju rozwiązań, ale nie przenosząc tutaj gotowych klisz z innych krajów.
Ks. Janusz Balicki – dr hab., profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Kierownik Katedry Polityk Publicznych oraz Międzyinstytutowego Zakładu Badań nad Migracją. W swoich badaniach podejmuje takie tematy, jak polska polityka społeczna, rodzinna i ludnościowa; polityka migracyjna oraz integracja imigrantów z różnych kultur w UE; polityka imigracyjna i azylowa UE; integracja imigrantów z różnych kultur, szczególnie z krajów muzułmańskich; humanizacja polityki imigracyjnej i azylowej UE.
Maciej Duszczyk – dr hab., profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych oraz badacz w Ośrodku Badań nad Migracjami UW. Jego zainteresowania koncentrują się wokół migracji, polityki migracyjnej, polityki integracyjnej i Unii Europejskiej. W okresie negocjacji przedakcesyjnych doradzał Zespołowi Negocjacyjnemu w zakresie polityki społecznej Unii Europejskiej oraz swobodnego przepływu osób. W latach 2016–2020 był prorektorem UW ds. naukowych.
Marta Jaroszewicz – doktor nauk humanistycznych UW, adiunktka badawcza w Ośrodku Badań nad Migracjami UW, kierowniczka Zespołu Polityk Migracyjnych tamże, wcześniej wieloletnia badaczka w Ośrodku Studiów Wschodnich. Pracowała również w Międzynarodowej Organizacji Migracji i Komisji Europejskiej. Specjalizuje się w badaniach nad związkami pomiędzy migracją a bezpieczeństwem oraz w studiach wschodnioeuropejskich.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2023 jako część bloku tematycznego „Jaka polityka migracyjna”.
Pozostałe teksty bloku:
Bartosz Bartosik, „Oswoić widmo. Migracje i fundamentalne pytania o przyszłość Europy”
„Prawa człowieka czy prawa obywatela Zachodu?”, Dobrosław Kot w rozmowie z Karolem Grabiasem