Aleksandra Olędzka-Frybesowa podróżuje za nas, w naszym imieniu. Wraz z nią podróżujemy do siebie, dawnych i jakby częściowo niezrealizowanych.
25 listopada przypada setna rocznica urodzin Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej, tłumaczki, eseistki, poetki. Przypominamy tekst ks. Janusza St. Pasierba o jej książce „Patrząc na ikony (Wędrówki po Europie)” z 1991 roku:
Czym naprawdę są w naszym życiu podróże? Jakie potrzeby zaspokaja w gruncie rzeczy wędrowanie? Na pewno czego innego szukamy w przyrodzie, czego innego w miastach, kościołach i w muzeach. Czego innego poszukujemy, poruszając się na obszarze własnej cywilizacji, nie przekraczając jej kręgu, czego innego poza jej granicami.
Aleksandra Olędzka-Frybesowa nie od dziś podróżuje za nas, w naszym imieniu. Do tej pory nie opuszczała terenu łacińskości i zgłębiając poetycko arkana np. sztuki romańskiej, podróżowała bardziej w czasie niż w przestrzeni. Wraz z nią podróżowaliśmy do siebie, dawnych i jakby częściowo niezrealizowanych.
W najnowszej książce Olędzkiej-Frybesowej udajemy się dalej. Tym razem idzie o kategorię przestrzeni kulturowej. Wędrując w stronę ikon nie opuszczamy wprawdzie Europy, ale widzimy, jak w początkach ery chrześcijańskiej powiązana ona była z Afryką i Azją. Nie z czarną Afryką i z bardzo Bliskim Wschodem, nie można jednak zapominać, że pierwowzory ikon to portrety tzw. fajumskie i że ich ojczyzną był Konstantynopol i Bizancjum.
„Rawenna jest jak uchylenie drzwi” – tym znakomitym zdaniem zaczyna się książka, przenosząc nas z miejsca, gdzie na mozaikach w mauzoleum Galli Placydii zmierzcha się antyczne błękitne niebo, by już w San Vitale rozjarzyć się ponadczasowym złotym blaskiem sztuki bizantyjskiej, tworzącym podobne do wieczności nunc stanc, bez pór dnia i pór roku z niezmiennie słoneczną pogodą. Bizancjum nie chciało przedstawiać, lecz przywoływać świat, by był świadkiem świętych wydarzeń. I one nie miały się jawić, lecz zjawiać, jako przypomnienie, jako anamneza. Ikona miała tyle samo ukrywać, co ukazywać, podobnie jak ikonostas w świątyniach wschodniego chrześcijaństwa. Miała być oknem, przez które miała przenikać łaska i dzięki któremu dane było człowiekowi zajrzeć w świat Bożej rzeczywistości.
Wielką zasługą Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej jest to, że przybliża naszemu punktowi widzenia świat sztuki bizantyjskiej, bowiem ciągle my, łacinnicy, jesteśmy skłonni traktować sztukę kościelną jako ozdobę
Autorka bardzo trafnie charakteryzuje ten zagadkowy dla łacińskiego oka teocentryzm sztuki wschodniego chrześcijaństwa, gdy mówi, że w tym przypadku „należałoby mówić o innym antropocentryzmie, zbudowanym na głęboko i szeroko pojętej wierze we Wcielenie”. Tak w istocie jest: w sztuce tej wolno było przedstawiać to tylko, co poddało się prawu Wcielenia – a więc oczywiście Chrystusa, Jego Matkę, apostołów, proroków i świętych, wolno było malować Ducha Św. jako gołębicę, tak się bowiem zjawiał, i aniołów, jako że pokazywali się jako młodzieńcy. Przedstawionym postaciom nie wolno było oddawać takiej czci, jaka się należy samemu Bogu, a tylko pobożne uszanowanie. Mogło się ono wyrażać w pokłonach, pocałunkach, paleniu świateł i kadzideł. Odnosiło się to nie do owych dzieł sztuki, a do przedstawionych – jak się wyraził Sobór Nicejski II w 787 roku – prototypów.
Wielką zasługą Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej jest to, że przybliża naszemu punktowi widzenia świat sztuki bizantyjskiej, bowiem ciągle my, łacinnicy, jesteśmy skłonni traktować sztukę kościelną jako ozdobę, a w najlepszym razie jako ilustrację. Paradoksalnie czynimy to także my, Polacy, tylko o miedzę oddaleni od tego świata, mający go w krwiobiegu naszej kultury z racji wieki trwającej obecności ukraińskiej i białoruskiej, żeby nie wspomnieć już odległego o niewiele kilometrów od Krakowa obszaru stanowiącego ojczyznę Łemków.
Kontakt z ikonami jest w dobie ekumenizmu zjawiskiem bardzo ważnym: oto spotykamy się nie tylko z wizerunkami o największej czystości teologicznej, ale i ze znakami wiary niepodzielnego jeszcze chrześcijaństwa. Nigdy nie zapomnę kaplic ekumenizujących wspólnot protestanckich, gdzie na ścianach jako jedyne wizerunki widniały właśnie ikony.
Aleksandra Olędzka-Frybesowa prowadzi nas szlakiem ikon, który jest przede wszystkim grecko-słowiański. Wraz z nią przyglądamy się ikonom i freskom w Bułgarii, nad brzegami Strumy i w Rylskich Górach, w Zemenie i w Ryle, a w Rumunii – w Arbore, Humorze i Voronetie, wreszcie w Jugosławii: w Ochrydzie. Wędrujemy przez krajobrazy, świątynie, klasztory i muzea. Nasza przewodniczka nic tylko opisuje i opowiada, analizuje formę i tematy dzieł. Nie uginając się pod ciężarem erudycji (jedno trzeba by skorygować: krucyfiks z oślą głową narysowany na ścianie koszar na Palatynie nie musi być przedstawieniem szyderczym, osioł nie był wtedy zwierzęciem symbolizującym głupotę, lecz mądrość), nie plącząc w skomplikowanych wywodach, przekazuje nam swoje wzruszenie.
Wiele jest uczonych książek i podręczników historii sztuki. Miarą ich wartości jest często naukowa oschłość. Na szczęście są książki takie jak „Patrząc na ikony”, książki, w których wiedza ogrzana jest ciepłem osobistego przeżycia. Nie jest to bedeker, lecz świadectwo. Odkładając książkę, zapamiętamy tę niezwykłą podróż po mniej znanej, ale niemniej rodzinnej Europie. Wystarczy zamknąć oczy, żeby pod powiekami pojawił się jakiś fresk czy ikona, jakiś archanioł płomienny i groźny albo podobny do złotowłosego trubadura, śpiewający hymn o Bożej potędze.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 4/1991 pt. „W stronę ikon”
Przeczytaj też: Zapiski o podróżowaniu