Zmiana w myśleniu o roli ministra oznacza odejście od podziału na „naszą” i „waszą” kulturę, na „nasze” i „nie nasze” instytucje – pisze Piotr Kosiewski w „Tygodniku Powszechnym”.
Jakie zmiany, wraz z nowym rządem, muszą nastąpić w ministerstwie kultury i w polityce kulturalnej państwa? Zastanawia się nad tym Piotr Kosiewski, krytyk sztuki i dziennikarz, na łamach nowego numeru „Tygodnika Powszechnego”.
Kosiewski zauważa, że po 1989 r. nikt nie pełnił funkcji ministra kultury dłużej od odchodzącego Piotra Glińskiego. „Żaden szef tego resortu nie był wicepremierem i żaden nie dysponował podobnymi środkami finansowymi. Nic dziwnego, że mając tyle czasu i możliwości, Gliński zmienił nie tylko sposób zarządzania i instytucje podległe ministerstwu (za jego rządów mianowano większość kierujących nimi obecnie osób), ale też myślenie o polityce kulturalnej państwa”. Jednocześnie „nie tylko wzmocnił wszystkie dysfunkcje, z jakimi mieliśmy do czynienia przed rokiem 2015, ale też nadał im nowy wymiar”.
Zdaniem krytyka możliwa jest taka zmiana w ministerstwie kultury, która „nie tylko przekreśli model polityki ministerstwa ostatnich lat, ale spróbuje poradzić sobie z problemami, z jakimi borykamy się od lat ponad 30.”.
Co należałoby zrobić? „Przede wszystkim nowy minister ostatecznie musi pożegnać się z wyobrażeniem siebie jako mecenasa kultury. To MKiDN w imieniu państwa, a nie pan czy pani X udziela wsparcia. Chodzi nie tylko o symboliczne gesty, jak usunięcie nazwiska ministra z tablic informujących o przyznaniu grantu, jakimi są obwieszane teraz instytucje kultury, lecz o zasadniczą zmianę myślenia o jego roli i porzucenie roszczeń, że może on być «dysponentem prestiżu»” – pisze redaktor.
Zmiana w myśleniu o roli ministra oznacza także – kontynuuje – „odejście od podziału – który po 2015 r. był wprost przez ministra komunikowany – na «naszą» i «waszą» kulturę, na «nasze» i «nienasze» instytucje. Trzeba odrzucić pogląd, że rządzący muszą się kierować wyłącznie partyjnym interesem i oczekiwaniami własnych wyborców”.
W praktyce „prowadzenie takiej polityki wymaga od osoby kierującej ministerstwem nałożenia na siebie znacznych ograniczeń”. Na przykład: „w gronach oceniających wnioski w konkursach ministerialnych (tzw. zespołach sterujących) muszą się znaleźć osoby, których kompetencje nie budzą wątpliwości”.
„Zgoda na oddanie większej decyzyjności w ręce ekspertów oznacza ograniczenie możliwości prowadzenia własnej polityki i wsparcia określonych postaw czy wyborów ideowych. Daje za to szanse na zerwanie z relacjami klientelistycznymi, które nasiliły się po 2015 r., oraz wyrabianiem sobie przez zarządzających instytucjami kultury odruchów autocenzorskich. Może zwiększyć odporność instytucji kultury na polityczne wpływy” – czytamy.
Przeczytaj też: Spór o naukę, którego nie ma
DJ