Zostawiła czułą, pełną przedziwnego światła muzykę, która uwiesza się na szyi w chwilach radości i utula w momentach smutku.
„Punkt światła, który mnie uwodzi, zapalony w Twej duszy” właśnie zgasł. Odeszła Sara Tavares, moja najbliższa towarzyszka muzyczna. Ciepłe, miodowe światło, które w niej było, straciło blask w niedzielę wieczorem. Sara zmarła w lizbońskim szpitalu… światła (Hospital da Luz). Wyjątkowa przedstawicielka muzyki luzofońskiej odeszła w wieku 45 lat z powodu choroby nowotworowej mózgu, z którą zmagała się od 14 lat. Była popularna w Polsce, kilkukrotnie tu koncertowała.
Muzyka utulenia
Urodziła się 1 lutego 1978 r. w Lizbonie w rodzinie imigrantów z Republiki Zielonego Przylądka. Kiedy jako dziecko została porzucona przez rozwiedzionych rodziców, o jej wychowanie zadbała starsza Portugalka. Mimo trudnego dzieciństwa i ostatnich kilkunastu lat naznaczonych chorobą, muzyka, którą tworzyła, niezmiennie przynosiła nam kabowerdeńskie ciepło i odbijała charakterystyczne dla Lizbony światło. Sara pisała i komponowała utwory zarówno w języku portugalskim, jak również w kreolskim – języku swoich przodków.
Choć początkowo wzrastała w gospel i R’n’B, z czasem znalazła niszę w swoistym mariażu muzyki portugalskiej i afrykańskiej, tworząc własny niepowtarzalny styl. „Daję muzyce wolną rękę. Pozwalam, by wydostała się z mojego wnętrza na powierzchnię” – mówiła. Śpiewała z niezwykłą miękkością i czułością, nierzadko przymykając przy tym oczy i uśmiechając się. Nazywana następczynią Cesarii Evory, pozostawała jedną z najbardziej charakterystycznych artystek w świecie muzyki luzofońskiej.
Jej głos i muzyka były jak płomień świecy, któremu nie ubywa blasku i ciepła, gdy dzieli się sobą z innymi. Tak też dzieliliśmy się kilkanaście lat temu w gronie przyjaciół odkryciem twórczości Sary, czując, że przekazujemy sobie coś wyjątkowego, coś, co – jak widzieliśmy – cieszyło i rozświetlało nas od środka. „Idź ze światłem przed tobą, idź ze światłem za sobą. Jesteś synem słońca za dnia, nocą niech prowadzi cię Bóg i księżyc” – słowa mojego ulubionego wówczas utworu „Di alma” były jak błogosławieństwo.
„Za tym obłokiem płonącym na niebie lśni ogień słońca, wieczne ciepło” – śpiewała w „Ponto de Luz”. Zaufanie, spokój i radość to uczucia, rodzące się przy słuchaniu tych utworów – mieszanki luzofońskich dźwięków, w których słowa „światło”, „wiatr”, „morze”, „przestrzeń” przeplatają się raz po raz, niczym fale. Sara zostawiła nam czułą, pełną przedziwnego światła muzykę, która wręcz uwiesza się na szyi w chwilach doznawanej radości i utula w momentach smutku. Ciężko uwierzyć, że jej dyskografia jest już zamknięta.
Smutek i wdzięczność
„Twój świat jest tak zbliżony do mojego, a zarazem tak oddalony, jak morze od nieba” – śpiewała. A zatem poczucie bliskości i jednocześnie świadomość oddalenia. Paradoksalny żal, od którego robi się cieplej na sercu.
Niejednokrotnie przypominałam sobie słowa utworu „Problema de Expressão”, kładąc wzrok na punkcie styku morza z niebem. Odejście Sary Tavares jest właśnie takim punktem styku nie tylko bliskości i oddalenia, ale też smutku i wdzięczności. Smutku, bo trudno jest mi się pogodzić z tym, że już nigdy więcej nie dotrę na jej koncert. Ale i wdzięczności – za to, że jej muzyka, a przez nią jej świat, jest tak blisko, na wyciągnięcie ręki.
„Słuchając wiatru twojego tajemniczego głosu, pozwól mi być, po prostu być. W Twoje ręce oddaję siebie” – śpiewała we wspomnianym utworze „Ponto de luz”. Może nuciła te wersy tuż przed śmiercią?
„Ter Peito e Espaço” to natomiast pieśń, w której Sara mówi o tym, żeby „mieć przestrzeń pomiędzy ramionami, by umierać z przytulenia i odradzać się”. Mam nadzieję, że jej przejście do innego świata było właśnie takim doświadczeniem.
„Nadeszła pora wyruszyć w drogę. Pozwól się przytulić”. Pozwalam i dziękuję. Żegnaj, Saro.
Fragmenty tekstów Sary Tavares w tłumaczeniu Autorki tekstu
Przeczytaj też: Lech Janerka – uczestniczący obserwator