Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Gipsowy odlew falsyfikatu”: Janerka ten sam, a jednak inny

Lech Janerka. Fot. Jacek Poremba / Materiały prasowe

Pierwsza od 18 lat płyta Lecha Janerki okazuje się głęboka, poruszająca i chwilami do szpiku kości melancholijna. Wyraża nieokreśloną nostalgię za jakimś dalekim, niezwykłym światem.

„Tom Waits przyznał, że nagrywa płyty, kiedy kończy mu się kasa. Natomiast Lech Janerka nagrywa płyty wtedy, kiedy chce!” – mówił Paweł Kostrzewa przed koncertem Janerki w Trójce, w 2002 roku. To było po nagraniu płyty „Fiu fiu”. Trzy lata później pojawiły się „Plagiaty”. A potem Janerka zamilkł. Na całe 18 lat.

Są takie legendarne albumy, na które fani czekali nieprzyzwoicie długo – na przykład „Chinese Democracy” Guns’n’Roses (10 lat od „Use Your Illusion”) albo „Thrak” King Crimson (11 lat od „Three of A Perfect Pair”). 18 lat to jednak już poważna sprawa. To inna kategoria. Fani czekali cierpliwie, bo Janerka ma fanów świadomych i zaprzysięgłych. Od czasów Klausa Mitffocha cieszy się opinią muzyka niezwykłego, osobnego, oryginalnego. Szanują go najlepsi, choć on sam twierdzi, że nie przepada za swoją twórczością. Fisz uważa go za najważniejszego tekściarza w Polsce. W 2019 r. wydana została płyta „Janerka na basy i głosy”. Jest ona dziełem basistów Małgorzaty Tekiel (m.in. Będzie Dobrze i Pudelsi) i Piotra Pawłowskiego (m.in. Made in Poland), a zaśpiewali na niej między innymi Katarzyna Nosowska, Marcin Świetlicki i Pablopavo.

Fascynująca w muzyce Janerki jest ciągła oscylacja między drażniącą brzydotą z rejonów punkowo-nowofalowych („Wiązanka pieśni bojowych”, „Nad ranem śmierć się śmieje”) a pięknem melodii i melancholią („Labirynty”, „Piosenka dla żywych”). O tekstach można by mówić dużo – pozostańmy na razie przy twierdzeniu, że plasują się one o klasę wyżej od przeciętnego, rockowego, tekstowego wyrobnictwa. Zarówno na poziomie tematyki – zahaczającej o głębokie idee społeczne („Ewolucja, rewolucja i ja”), filozoficzne („Dobranoc”), religijne („Daj mi”), a nawet kosmogoniczne („Zero zer”), jak i na poziomie doboru słów.

Bo Janerka bawi się słowem. Bawi się nim bezkompromisowo, bezczelnie, bez skrupułów, przechodząc od rejestrów lirycznych („A nad ranem mgła / gasi diament łzy”[„Urodziny”], „Oczy przygasną pod welonem”[„Nagan”]) do brzydkich i agresywnych jak cios w twarz („Ukryć prawdę obesraną / i powspierać rację stanu” [„Ceremonie”]; „Jak polityczna blada kicha / co tak nerwowo się rozpycha” [„Uraja”]). Jego teksty pełne są żywych, ruchliwych, surrealistycznych stworzeń, takich jak ryba lufa, lukratywny wieprz, muł pancerny, wodny jeż czy słoń, którego całe życie goni kurdupelek. Janerka nie boi się tworzyć neologizmów („Kurwatywa, licha politliszajka” [„Ave Hella”]; „Czas potieniądz / A kto pyta, ten wielbłądzik” [„Reformator”]). Nie boi się wyginać słów na wszelkie sposoby. Robiąc to, potrafi nawet trafić w rejony Przybory i Wasowskiego („O Boże, nie mnij mnie / lub może mnij mnie mniej” [„Nie mnij mnie”]).

A jak jest z nową płytą? W wywiadach Janerka mówi, że tytuł „Gipsowy odlew falsyfikatu” wyraża w sowizdrzalski sposób niewiarę w możliwość stworzenia czegoś naprawdę oryginalnego. Mówi to jednak – paradoksalnie – artysta jedyny w swoim rodzaju, a najnowsza płyta tę jego osobność tylko potwierdza. Kto inny, chcąc skomentować bieżące gry polityczne, napisałby „Wyłania nam się z prawa / ustawa bidibą”? Kto inny stworzyłby frazę „Antydepresanty, więc fifa żyrafa”? U kogo innego pustka by „porykiwała”? To jest ten sam Janerka, którego znamy od lat.

Ten sam, a jednak inny. Na koncertach pozostaje pełnej krwi rockmanem. Gra sporo ostrych utworów z czasów Klausa Mitffocha. „Klus Mitroh”, wykonywany na żywo przez 70-letniego Janerkę, brzmi jeszcze mocniej i dynamiczniej niż na płycie. Ostatnio wrocławianin odgrzał w wersji live choćby niepokojące „Tutaj wesoło”, a w „Ewolucja, rewolucja i ja” growluje na cały głos (sam mówi: „Drę mordę”). Natomiast „Gipsowy odlew falsyfikatu” jest płytą bardzo spokojną. Wydana kilka lat wcześniej energiczna „Zabawawa” stanowi w zasadzie wyjątek. Od początku do końca słuchaczowi towarzyszą raczej wolne i średnie tempa – i raczej miękkie brzmienia.

Słuchaj też na SoundcloudYouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Płytę otwiera rozległy, rezonujący głos Janerki – jakże inny od przekornego, młodzieńczego barytonu z domieszką falsetu, z czasów „O głowie” czy „Jezu, jak się cieszę”:

To wrogie terytorium
Konkwista mi wychodzi bokiem
Odlećmy stąd na chwilę
Odlećmy stąd najbliższym lotem
Tam, gdzie gwiazdy nic nie mówią
I nikt nie spyta nas o totem
(„Omm”)

Janerka nie chce już prowadzić konkwisty, nie chce wymachiwać totemem, do czego próbuje go przymuszać współczesna, polska rzeczywistość. Leniwy, niski głos, niemal cohenowski, płynie nad łagodnymi dźwiękami i opowiada o ucieczce od zgiełku. O ucieczce w świat prostych, dobrych uczuć („Uwierzyć coś i wziąć to w ręce / Niech trochę się ogrzeje”). Pojawia się w tekście, bardzo wprost, „Bożena od milczenia” – żona artysty, od czasów „Historii podwodnej” grająca z nim na wiolonczeli. Podobnie jak dla Wojciecha Waglewskiego czy Kazika Staszewskiego, długoletnie małżeństwo jest dla Janerki punktem oparcia. Miłość to stabilność w niestabilnym świecie, pełnym sprzecznych idei. W świecie, w którym bez takiego punktu można się zagubić pośród sprzecznych prawd.

Mówią, że dobrze jest… bełkot
A inni, że no nie… też bełkot
W sieci zagubił się ostatni prawdy fan
I nikt nie jest pewien, co jest czyje
(„Chyba”)

„Gipsowy odlew falsyfikatu” jest też bowiem stopklatką współczesnej Polski i współczesnego świata. Świata rewolucji technologicznej (w tekstach przewija się Netflix, wi-fi i drony), świata pełnego niepewności, także co do znaczenia słów; świata polaryzacji politycznej. Janerka stosunkowo rzadko wcześniej w tak bezpośredni sposób odnosił się do politycznych konkretów (pojawia się Bruksela, Warszawa, „gwiazdki w ósemek ramie” [„Pora na zło”]), ale i tu nie deklaruje przynależności. Pozostaje obserwatorem, choć uczestniczącym i czującym.

Pojawia się w jego tekstach pewien dyskomfort, który budzi konfrontacja z rzeczywistością („Czegoś chyba nie wiem / Niech mnie ktoś odgrzeje” [„Wanna na Wawelu”]). Ale też Janerka jest daleki od narzekania i rozdzierania szat. Najczęściej pisze z perspektywy nieco ironicznego introwertyka („Dupa jak sofa”).

Taką ironię, jak również spokojne brzmienia, można było znaleźć na „Plagiatach”. Płyta „Gipsowy odlew falsyfikatu” różni się jednak znacząco od swojej poprzedniczki sprzed 18 lat. „Plagiaty” były zbiorem kilkunastu głównie akustycznych, nieco beatlesowskich, nieco folkowych piosenek utrzymanych w średnim tempie, raczej wesołych niż smutnych, raczej ironicznych niż poważnych. To, co odróżnia od nich utwory z „Odlewu”, jest jego największą siłą.

Bo niezależnie od całej tej zabawy słowem, nowa płyta Janerki okazuje się głęboka, poruszająca i chwilami do szpiku kości melancholijna. Wyraża nieokreśloną nostalgię za jakimś dalekim, niezwykłym światem, pełnym dzikości i energii. Motyw ten wybrzmiewa już w otwierającym „Omm”, potem w „Porze na zło”, ale kulminację stanowi zdecydowanie najpiękniejszy utwór na płycie – „Lewituj”. To sentymentalny, liryczny, przepełniony smutkiem opis przemijania i tęsknoty:

Zakrzywiam czas i szukam
znów w przedlaty
Tej wiary w dreszcz i pięknych
bo nieostrożnych słów
A tu już nie ma nic
Pusto
Aż się krzyczeć chce
W lustro
Podłe
Krzyczeć chce

Wieczory tu są takie ciche
A kończą się cieniem lamp…

Głębokiemu, spokojnemu śpiewowi Janerki towarzyszą flażolety i delikatne akcenty basu. Ten utwór przeszywa na wskroś. Śmiem twierdzić, że żadnej piosenki tego kalibru nie było na „Plagiatach”. To nowy klasyk wrocławianina, który da się postawić obok „Strzeż się tych miejsc”, „Dobranoc” czy „Labiryntów”.

Jeśli mogę porównać nastrój „Odlewu” z którąkolwiek z poprzednich płyt Janerki, najmocniej kojarzy mi się on z tymi najbardziej poetyckimi utworami z końcowej części „Piosenek”. Dochodzi do tego jednak kolejne 35 lat doświadczenia i znakomite możliwości produkcyjne: płyta brzmi świetnie, selektywnie i przestrzennie.

Wesprzyj Więź

Owszem, nie wszystkie utwory na „Odlewie” są równie przekonujące. Żartobliwy „I moll”, powtarzający motyw z „Wanny na Wawelu”, mógłby znaleźć się jak dla mnie na gorszej połowie „Plagiatów”, a krótka zabawa słowno-dźwiękowa „Maj” z czasów pandemii też nie jest nagraniem koniecznym. Ale „Gipsowy odlew falsyfikatu” potwierdza wszystko, co pisałem o Janerce na początku. Pozostaje jedyny w swoim rodzaju i przez ponad 40 lat (Klaus Mitffoch powstał w 1979 r.) nie stracił nic na sile oddziaływania. A przede wszystkim – potrafi nie tylko rozbawić, zaintrygować, ale i poruszyć.

„Lewituj, nie grawituj / Lewituj tu i tam” – śpiewa jakby do siebie Janerka. Dobrze, że zachciało mu się wznieść w powietrze i wydać tę płytę. Niech pan, panie Lechu, lewituje jak najdłużej. Ta lewitacja jest nam potrzebna.

Przeczytaj też: Romantyzm przekroczony. Depeche Mode w wieku dojrzałym

Podziel się

5
Wiadomość