Márai nie zanegował Boga, ale nie potrafił zawrzeć z nim pokoju. Czytelnik ma wrażenie, że pisarz stoi plecami do Stwórcy: jest obecny tam, gdzie Bóg, lecz nie ma z nim relacji.
Fragment książki „Odyseja XX wieku. Sándor Márai – życie i dzieło”, tłum. Irena Makarewicz, Czytelnik, Warszawa 2023
„Dziennik” oznaczał dla jego autora możliwość utrwalania i analizowania grzechów i wstydu epoki, ponadto katalogowania sił wsparcia, w ramach zaś tego rejestru kwestią szczególną jest stosunek pisarza do wiary, raz po raz stanowiący również temat jego utworów z zakresu fikcji literackiej.
Myśl, że już tylko Bóg może pomóc, powtarza się w kryzysowych okresach życia Máraiego i jest też obecna w „Dzienniku”, jakkolwiek zapatrywania pisarza odpowiadały raczej poglądom greckiego stoika niż średniowiecznego brata zakonnego.
„Wieczorem w kościele. Głęboka cisza. Ołtarz pogrążony w mroku. Czuję, że Bóg jest tu, tu także, jak ktoś, kto w ministerstwie ma swoje godziny przyjęć, i dziwię się, jak znajduje czas, by być nawet tu, w kościele, gdy świat we wszystkich swoich atomach szuka go i czeka nań?”[1].
Te dzienniki przynoszą obraz myśliciela wiecznie wątpiącego, ale nawet przy tych swoich wątpliwościach autonomicznego, pokładającego ufność w samym sobie. Dla niego Biblia to przede wszystkim mądrość, nie zaś źródło drogi życia bądź konsekwentnego sposobu myślenia. Ludzki autorytet Máraiego nie miał co począć z bosko-człowieczą osobą Jezusa: istnienia Jezusa pisarz nigdy nie negował, jednakże w jego zbawienie nie wierzył. Także wcześniejsze tomy Máraiego (np. „Pierwsza miłość”, „Wyspa”) mówiły na ten temat tonem raczej wątpienia, oskarżenia, a nie w postaci wyznania wiary.
Najbliższy pisarzowi był ugruntowany na ludzkim rozumie i obserwacjach deizm, który zamiast żywej wiary akceptował pewną etykę wyższego rzędu – Bóg jest istotą istniejącą, lecz daleką i bezosobową, nie przychodzi z pomocą człowiekowi, jest bezczynny i niewrażliwy względem świata. Márai nie zanegował Boga, ale nie potrafił zawrzeć z nim pokoju, stąd jego chrześcijaństwo jest raczej częścią pojmowania kultury niż przeżyciem egzystencjalnym – czytelnik ma wrażenie, że pisarz stoi plecami do Stwórcy: jest obecny tam, gdzie Bóg, lecz nie ma z nim relacji. Pisarz nie chciał, nie potrafił zaakceptować koniecznej ułomności siebie jako człowieka: o wierze pisał, że potrzebują jej przegrani, kto zaś chce zwyciężyć, ten bierze swoje życie we własne ręce.
„Zdjąłem ze ściany niewielki czarny krucyfiks, który od dwudziestu lat zawsze wisiał nad moim łóżkiem, gdziekolwiek mieszkałem podczas tej długiej wędrówki. Włożyłem go teraz do szuflady razem ze sfatygowanym, zaczytanym Pismem Świętym, do którego również od dwudziestu lat codziennie wracam. […] O Bogu, Którego o nic nie proszę i o Którym nic nie wiem, chcę myśleć bez religii”[2].
Niezmiennie zauważa się u Máraiego wahanie, oscylowanie pomiędzy wiarą a sceptycyzmem. W jego przemyśleniach nie pojawiła się natomiast taka możliwość, że wiara nie jest ani utratą osobowości, ani zniknięciem w bezosobowej istocie. Swoje stanowisko podsumował w następujący sposób: „dla mnie chrześcijaństwo nigdy nie było niczym innym, jak kręgiem kulturowym i formą życia”[3].
Cokolwiek sądzilibyśmy o jego wierze, cały czas pozostaje niepewność, co naprawdę myślał Márai o Bogu. W tym wycofaniu się pisarza odzwierciedla się wszak także burzliwość XX wieku: Márai był sceptyczny względem wszelkich systemów wartości, wszelkich ideologii, dlatego obserwując i analizując, próbował ukształtować własną „wiarę”.
Był pewny istnienia Boga, ale wspierał się raczej wielkimi filozofami. Poszukiwał, wątpił, negował, a z wiekiem stawał się coraz bardziej rozczarowany cywilizacją i człowiekiem: „Nie lubię ateistów, ale trzeba też unikać wierzących mas. Ludzie mają prawo do iluzji, jednakże ostatnią pozostałą jeszcze możliwością zachowania szacunku człowieka dla samego siebie jest to, że nie uznaje on Boga, którego ludzie stworzyli na własne podobieństwo, i wątpi w to, że Bóg, jeśli jest, na własne podobieństwo stworzył człowieka”[4].
Przeczytaj też: Albert Camus – filozof ludzkiej (bez)nadziei
[1] „Dziennik 1943–1948”, tłum. Teresa Worowska, Czytelnik, Warszawa 2016, s. 44.
[2] Cyt. za: Teresa Worowska, „Między kontynentami”, [w:] „Dziennik 1957–1966”, tłum. Teresa Worowska, Czytelnik, Warszawa 2016, s. 568.
[3] „A teljes napló 1970–1973” [Pełny dziennik 1970–1973], Helikon, Budapest 2015, s. 487
[4] „A teljes napló 1978–1981” [Pełny dziennik 1978–1981], Helikon, Budapest 2017, s. 158–159.
Jak się czyta Dzienniki to są tam i osobiste świadectwa wiary i rosnący z latami dystans do niej. A w tle coraz gwałtowniej przeżywana śmierć jedynego dziecka, tym mocniej przeżywana, im więcej dziesiątek lat od niej upływa.