
Pogrzebowe zwyczaje, choć ich głównym celem było zapewnienie zmarłemu wiecznego odpoczynku, miały pozytywny wpływ na lokalną społeczność – pisze w najnowszym „Tygodniku Powszechnym” Dawid Gospodarek.
Zwyczaj śpiewania pieśni pustonocnych był przejawem kaszubskiej pobożności i związany był z naturalną w przeszłości obecnością śmierci i umierania w codziennym życiu ludzi. Jednak od połowy XX w. obrzęd pustych nocy zaczął zanikać, ponieważ człowiek coraz rzadziej umierał w domu – wyjaśnia Gospodarek. Czynności związane z przygotowaniem zmarłego do pogrzebu przejęły profesjonalne zakłady, a przedpogrzebowe obrzędy przeniosły się do cmentarnych kaplic, kościołów czy specjalnie do tego przygotowanych miejsc w domach pogrzebowych.
Gospodarek przywołuje szczegóły obrzędu pustej nocy: odbywał się w domu zmarłego, zaczynał się po zmroku i trwał aż do rana. W izbie, gdzie w trumnie spoczywał odświętnie ubrany z różańcem w splecionych dłoniach zmarły, zasłaniano okna i lustro, a zegar zatrzymywano na godzinie śmierci zmarłego domownika. Wokół nieboszczyka gromadziła się rodzina i sąsiedzi, „przychodziła cała wioska, niektórzy przyprowadzali dzieci” – wyjaśnia autor tekstu.
Najpierw śpiewano z pamięci. Później chętnie korzystano z pojawiających się śpiewników. Jeden z najważniejszych zbiorów pieśni pustonocnych wydał pod koniec XIX w. w Pelplinie ks. Szczepan Keller. Ów tzw. „Śpiewnik pelpliński” zawiera ponad 1100 polskich pieśni z XVII i XVIII w. oraz średniowiecznych. „Dzięki reprintowi sprzed kilku lat znów cieszy się popularnością. W wielu domach znaleźć można jednak grube zeszyty ze spisanymi ręcznie pieśniami” – odnotowuje Dawid Gospodarek.
Dziennikarz w swoim tekście oddaje też głos Kaszubom, którzy z dzieciństwa pamiętają jeszcze na nowo odkrywany dziś obrzęd: „Koło pierwszej w nocy była przerwa na poczęstunek. Dawali domowe jedzenie, była czarna kawa z cukrem, zawsze drożdżówka – opowiada Anna Szreder z Masłowic na Kaszubach. – I sznaps był, pili wódkę. Noc długa, a śpiewać było trzeba”.
Obrzędowość kaszubska miała swoje głębokie historyczne korzenie w dziejach wspólnoty: „Opis obrzędu pustej nocy, pamiętanej przez starszych Kaszubów jako zwyczaj powszechny, można znaleźć w opracowaniach XIX-wiecznych badaczy. Stanowi prawdopodobnie „ochrzczoną” wersję przedchrześcijańskich rytuałów czuwania przy zmarłym, na co wskazują pozostałości zabobonnych elementów”.
Nad ranem śpiewający i modlący rozchodzili się do swoich domów, myli i ruszali pieszo za trumną do kościoła, do którego trzeba było iść czasem kilka kilometrów.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
„Pogrzebowe zwyczaje, choć ich głównym celem było zapewnienie zmarłemu wiecznego odpoczynku, miały pozytywny wpływ na lokalną społeczność. Wspólne przeżywanie zbliża, a dzięki ustalonym obrzędom łatwiej przeżyć żałobę” – konstatuje autor tekstu.
Pełny tekst ukazał się w najnowszym wydaniu Tygodnika Powszechnego pod tytułem „Kaszubski obrzęd pustych nocy niemal zaginął. Dziś jest przywracany”
Przeczytaj też: Niezbędnik dla każdego, kto umrze







No nie wiem czy te obrzędy konsolidowały społeczność. Do dziś można spotkać zwyczaj publicznego odmawiania różańca przez wszystkie dni po śmierci, aż do pogrzebu w domu zmarłego. Nie tylko „pusta noc” była celebrowana. Dziś w dzień poprzedzający pogrzeb zazwyczaj do kaplicy parafialnej, lub nawet do kościoła, zakład pogrzebowy przywozi trumnę ze zwłokami. Potem odmawiany jest różaniec i śpiewane są pieśni na okoliczność. Po zakończeniu ceremonii, nieboszczyk ponownie trafia do zamrażarki w zakładzie, a uczestnicy celebry zapraszani są do lokalu na poczęstunek. Przed samą ceremonią pogrzebową odmawiany jest różaniec, potem msza żałobna, pochówek na cmentarzu i ponownie poczęstunek w lokalu. Niewiele ma to wspólnego z oswajaniem śmierci, czy konsolidacją społeczności lokalnej. Nawet niekoniecznie chodzi o zapewnienie zmarłemu lepszego startu w zaświaty. Zwyczajnie jest okazja spotkać się z ludźmi, których nie widuje się często. Jest pretekst do spotkania, rozmowy, wymiany plotek i informacji. Swoisty rodzaj rozrywki, oderwania od codziennej rutyny. Opisane „puste noce” miałem niejednokrotnie w młodości okazję doświadczać. U bogatych gospodarzy trwały nieraz trzy noce. Szlachtowano świnię, cielaka, i co tam na szybko wykombinowano. Stół uginał się od jadła i napitku. Każdy mógł zasiąść do stołu i spożywać do woli. To była po prostu darmowa impreza okolicznościowa z wolnym wstępem. Biedni tak tego nie celebrowali, tam rzeczywiście kończyło się na jednorazowym nocnym czuwaniu, kawie zbożowej i drożdżówce. U biedaka tłumów nie było, bo i niby po co. Być może są to ochrzczone zwyczaje pogańskie, jednak myślą przewodnią było pokazanie rodziny zmarłego w najlepszym świetle, głownie o prestiż chodziło. Po pogrzebie jeszcze długo opowiadano, jak zmarły był ubrany, jak trumna, ile żarcia i napitku wystawiono i oczywiście jak ksiądz uroczystość odprawił, że o nagrobku nie wspomnę. To jeden z ważnych elementów szantażu emocjonalnego, stosowanego przez Kościół. A nóź pod płotem pochowają, bez wstawienia trumny do kościoła. Nie lubimy brać spraw takimi jakimi są w rzeczywistości, odrobina magii, doprawiona fantazją, górnolotnym celem i już nasze zwyczajne proste życie nabiera kolorytu, znaczenia. Uczestniczymy w czymś wiekopomnym.
Przeglądałem kiedyś taki zeszyt z pieśniami pogrzebowymi ze wschodniego Mazowsza i treść była dla mnie przerażająca. Zero wiary w zmartwychwstanie! Tylko: idziesz do piachu, robaki cię zjedzą, już nigdy się nie spotkamy.
O ile ten ostatni element mogę zrozumieć jako nazwanie, wyrażenie dojmującego poczucia straty czy pustki, tak ,,nieochrzczenie” tych tekstów woła o pomstę do nieba. To nie jest przeżywane jako dies natalis, jako zjednoczenie z Bogiem, jako włączenie w zmartwychwstanie Jezusa, tylko wiejski wschodni smętek, smutek i nostalgia.
Nie oczekuję, że taka uroczystość ma być radosna, bo też nie o emocje tu chodzi. Ale o chrześcijańską nadzieję, której tam nie znalazłem.
Przeglądałem kiedyś taki zeszyt z pieśniami pogrzebowymi ze wschodniego Mazowsza i treść była dla mnie przerażająca. Zero wiary w zmartwychwstanie! Tylko: idziesz do piachu, robaki cię zjedzą, już nigdy się nie spotkamy.
O ile ten ostatni element mogę zrozumieć jako nazwanie dojmującego poczucia straty czy pustki, tak ,,nieochrzczenie” tych tekstów woła o pomstę do nieba. To nie jest przeżywane jako dies natalis, jako zjednoczenie z Bogiem, jako włączenie w zmartwychwstanie Jezusa, tylko wiejski wschodni smętek, smutek i nostalgia.
Nie oczekuję, że taka uroczystość ma być radosna, bo też nie o emocje tu chodzi. Ale o chrześcijańską nadzieję, której tam nie znalazłem.
„ile żarcia i napitku wystawiono i oczywiście jak ksiądz uroczystość odprawił.”
Nie bardzo się zgadzam z ostrością tych zdań. Ludzie żegnają swoich bliskich, tak jak umieją i tak jak im pozwalają na to warunki. To samo tyczy przecież ślubów, czy innych uroczystości: bogaci się puszą, biedni próbują się pokazać nawet „ponad stan”. Tak jest przecież od tysięcy lat, władców kładziono w piramidach, biedotę pod płotem. Dzisiaj wyjątkowo to się przecież wyrównało i zdemokratyzowało: różnica między pochówkiem bogacza i bezrobotnego potrafi być znikoma.
Jakby nie było poczęstunku, to byłoby bardziej duchowo? To proszę podpowiedzieć, jak powinna wyglądać ta ceremonia, żeby było bardziej „po bożemu”?