Nikt nie jest w stanie całkowicie zapomnieć, jak nieprzejednana jest śmierć. I nic tu nie pomoże duchowa ślepota oraz głuchota. Gra w pikietę z nicością kończy się zawsze kalectwem.
Myślę o śmierci i o nicości w nią wpisanej.
Nie jest to tylko przynaglenie nocy Zaduszek i dnia następującego po niej. Śmierć dotyka mnie ostatnio codziennie: przez pulsującą bólem pamięć nieobecności bliskich, przez agonię skazania na nieobecność przez zniknięcie tych, którzy odeszli za bramę życia czy też tych, którzy odchodząc, jeszcze przed bramą odwracają się do mnie plecami; wreszcie – przez konanie w wyroku skazania na niebyt, jaki wydają na mnie umarli i żywi. W tym wszystkim mogę – chyba wyraźniej niż kiedykolwiek dotąd – przeczuwać moment samotności, rozdarcia między życiem i nic.
Gra w pikietę z nicością
„To jest obłąkane. Nie chcę i nie potrafię z tobą w tym być. Śmiało patrzę w przyszłość. Zostaw mnie. Zniknij z mojego świata wraz z tą twoją śmiercią, ale już! I uszanuj mój wybór. Ja chcę żyć” – wciąż słyszę takie głosy kierowane do mnie bezpośrednio lub poza mną. Wiem, że mieści się w nich też zaproszenie do nieudzielania odpowiedzi, żądanie milczenia, odmowa wspólnego doświadczania tego, że w tej codziennie nam dawanej agonii „wszyscy jesteśmy nic”.
Mimo to zamknięte usta usiłują wciąż wyrzec ostatnie może słowa, a w lustrze, w którym widzę odbicie mojej twarzy z zamykanymi ustami, dostrzegam też cienie zmarłych, którzy wchodzą ze mną we wspólnotę umierania. I oni mówią.
Nawet w śmierci ich milczenie staje się dobrze słyszalnym głosem – być może dlatego, że miejsce, w którym razem teraz przebywamy, zdaje się więzieniem. Nic dziwnego, że skazani jesteśmy na słuchanie się nawzajem. Dziś np. znów mówić zaczął do mnie Pascal – największy z piewców religii nieszczęśliwych: „Wyobraźmy sobie gromadę ludzi w łańcuchach, skazanych na śmierć; codziennie kat morduje jednych w oczach drugich, przy czym ci, którzy zostają, widzą własną dolę w doli swoich bliźnich i spoglądając po sobie wzajem z boleścią a bez nadziei, czekają swojej godziny. Oto obraz doli ludzkiej”.
Być może ślepi są ci, którzy Boga nie szukają. Jednak ich kalkulacja zdaje się do pewnego stopnia zdroworozsądkowa: wpadanie w religijne nerwice, za których sygnał wielu uznaje poszukiwanie „światła” i nadziei w obsesyjnym myśleniu o śmierci to zapłata niegodna oferowanego nam na tym świecie towaru
Dla mnie w tej sytuacji nie ma dziś nic wyobrażonego. Co sprawia, że nie uciekam od takich wytworów nieszczęśliwej wyobraźni? Może rację mają ci, którzy widzą w tym oznakę niezdrowia, choć wolno podejrzewać, że próba nieprzyjęcia do wiadomości takiego akurat obrazu z jednoczesnym oskarżaniem mnie o chorobę jest głuszeniem zawsze, prędzej czy później, skazanym na porażkę.
Pascal bez ogródek słowami ostrymi jak brzytwa oznajmia, że takie głuszenie to tylko ślepa i bezużyteczna rozrywka. I podsuwa kolejny obraz wraz z konkluzją, która chyba tylko pozornie brzmi jak bezstronna wypowiedź sine ira et studio: „Wyobraźmy sobie człowieka w więzieniu: nie wie, czy wydano nań wyrok, ma przed sobą ledwie godzinę czasu, aby się o tym dowiedzieć; w razie gdyby się dowiedział o wydaniu wyroku, godzina ta wystarcza, aby uzyskać jego cofnięcie. Otóż byłoby przeciw naturze, gdyby obrócił tę godzinę nie na dowiedzenie się, czy wyrok wydano, ale na grę w pikietę. Tak więc nienaturalnym jest, aby człowiek, etc.; jest to dopust ręki Boga. Tak więc dowodzi Boga nie tylko żarliwość tych, którzy go szukają, ale i zaślepienie tych, którzy go nie szukają”.
Tak. Być może ślepi są ci, którzy Boga nie szukają. Jednak ich kalkulacja zdaje się do pewnego stopnia zdroworozsądkowa: wpadanie w religijne nerwice, za których sygnał wielu uznaje poszukiwanie „światła” i nadziei w obsesyjnym myśleniu o śmierci to zapłata niegodna oferowanego nam na tym świecie towaru. Śmierć i tak jest wszystkim dana w pakiecie z życiem jego (wiadomo, że dla Pascala pozornym) bogactwem. Czy gra w pikietę przed nicością to nie najlepsze z możliwych do podjęcia działań w sytuacji, gdy i tak porażka była i będzie nieuchronną perspektywą? Zostawmy sobie przynajmniej chwile radości, bo i tak wraz z nami zginie w końcu nasz świat.
Zapamiętać się w życiu, by zapomnieć o śmierci
Tak często sam bardzo chcę w to wierzyć, ale dziś zza mojej twarzy w lustrze znów mówi do mnie w smutku cień Pascala, nie pozostawiając raz jeszcze choćby resztki złudzeń: „Widząc zaślepienie nędzy człowieka, patrząc na cały wszechświat niemy i człowieka bez światła, zdanego samemu sobie, jak gdyby zbłąkanego w tym zakątku świata bez świadomości, kto go tam rzucił, ani co tam robi, co się z nim stanie po śmierci, niezdolnego do jakiej bądź wiedzy, doznaję przerażenia, jak człowiek, którego by przeniesiono uśpionego na opustoszałą i straszliwą wyspę i który by się obudził bez świadomości, gdzie jest i bez sposobu wydobycia się stamtąd. I podziwiam, w jaki sposób może ktoś nie wpaść w rozpacz w tak opłakanym położeniu. Widzę inne osoby koło siebie, podobnej natury; pytam ich, czy więcej co wiedzą ode mnie; odpowiadają, że nie. I oto ci zbłąkani nieszczęśnicy, rozejrzawszy się dokoła siebie i zoczywszy jakieś powabne przedmioty, oddali się im i przywiązali do nich. Ja zaś nie umiałem się zdobyć na takie przywiązanie i zważając, o ile więcej prawdopodobieństwa jest, iż istnieje co innego niż to, co widzę, szukałem, czy Bóg nie zostawił jakiego znaku swej osoby”.
Pascal widzi w tych, których nazywa tu nieszczęśnikami, ludzi obłąkanych. Są to ci, którzy zobojętniali na perspektywę śmierci postanowili grać w pikietę z pogrążającym się w nicości życiem (a grają tylko wtedy, gdy mogą dostrzec horyzont i tak niepewnej „wiary wbrew nadziei”). Według autora „Myśli” obłąkanie dotyka bowiem takich szaleńców, którzy, głusząc ból i mnożąc (z natychmiastowym, co prawda, wyciszeniem) wątpliwości, odchodzą od myślenia o śmierci i ten sposób zamykają sobie drogę do zbawienia.
Takim obłąkańcom może i należy współczuć, ale nie należy im ufać. Nie sprawdzą się jako przyjaciele w naszej niedoli. Gdy zapamiętają się zanadto w życiu, by zapomnieć o śmierci, czym prędzej zgodzą się na zburzenie wspólnego nam międzyosobowego Kościoła, dając pogardliwie w zamian tylko swoją nieobecność.
Pyta mnie ponownie cień Pascala, a jego pytania przywołują we mnie bolesne wspomnienie: „Któż pragnąłby mieć za przyjaciela człowieka, który rozumuje w ten sposób? Kto by go wybrał wśród wielu, aby mu zwierzyć swoje sprawy? kto by się uciekł do niego w zgryzotach? I wreszcie do czego by go można w życiu użyć?”
Pascal, pytając w ten sposób, nie stroni od osądu i nie pozostawia miejsca na iluzje. Gdy człowiek szuka Boga, nie ucieknie od myślenia o śmierci. Gdy nie chce myśleć o śmierci, przestaje szukać Boga. I skoro śmierć jest nieuchronna, niech przynajmniej znika z horyzontu bogactwa życia nieuchronność obecności Boga oraz wszystkich tych, którzy o Bogu i śmierci człowiekowi przypominają. Śmierć Boga i ich śmierć dać może prawdziwą i skuteczną ulgę.
A przecież głosy tych nieobecnych dalej będą przychodzić z ciemności. Nikt bowiem nie jest w stanie całkowicie zapomnieć, jak nieprzejednana jest śmierć. I nic tu nie pomoże duchowa ślepota oraz głuchota. Gra w pikietę z nicością kończy się zawsze kalectwem, jakkolwiek można uparcie nazywać je zdrowiem.
Chcę patrzeć na Jezusa w Getsemani, który godzi się przyjąć opuszczenie i śmierć wtedy, gdy jego przyjaciele posnęli. Nie umieli bowiem, a pewnie najzwyczajniej w świecie nie chcieli być jego stróżami
Jednak ani Pascal, ani ci, których nazywa obłąkanymi, nie są mi dziś w stanie dać wsparcia. Może zresztą człowiek, gdy tylko myśli o śmierci, natychmiast przestaje pasować do świata, stając się dla niego szalonym. Czy wolno się dziwić, że w świecie dostrzegać on zaczyna pragnienie własnego unicestwienia, kiedy zmaga się głównie z opuszczaniem siebie samego przez zmarłych i żywych? Doświadcza nagle, że Boga nie ma, a brat nie chce być dłużej stróżem swego brata – taki jest ostatecznie zawsze sens gry w pikietę z nicością.
Opuszczenie, które jest… pieszczotą
Znów dopada mnie przeraźliwy smutek – ta okropna, wskazywana przez Akwinatę tristitia w dotykaniu śmierci, ale nagle słyszę jeszcze inny głos z ciemności: „co z tego, że nazywają cię szalonym?”. I wiem, że ta, która mówi teraz do mnie, zanim zagłodziła się na śmierć, zdolna była zamykanymi przez innych ustami wypowiedzieć takie przenikliwe zdania: „Jeżeli się powie: gdyby nawet chwila śmierci nie miała przynieść nic nowego, ale kończyła życie ziemskie, nie będąc wstępem do innego życia; gdyby nawet śmierć miała przynieść tylko nicość; gdyby nawet ten świat był całkowicie opuszczony przez Boga; i gdyby nawet absolutnie nic rzeczywistego nie odpowiadało słowu Bóg, nic, prócz dziecinnych złudzeń – nawet gdybym tak założyła, że tak jest, wolę wykonywać co wydaje mi się być nakazem Boga, choćby miały z tego wyniknąć dla mnie najgorsze nieszczęścia, niż robić cokolwiek innego. Tylko szaleniec może tak myśleć. Skoro jednak dosięgło nas takie szaleństwo, można być najzupełniej pewnym, że nie będzie się nigdy żałować czynów spełnionych z tą myślą” (Simone Weil, „Wybór pism”, tł. Czesław Miłosz).
Ja jednak noszę w sobie żal – tę żałobę związaną ze stratą umarłych oraz żywych, którzy odmawiają mi zaproszenia do swojej gry w pikietę z nicością. Myślę o śmierci, próbuję się modlić, ale nie umiem odrzucić od siebie poczucia opuszczenia. W cieniach w lustrze, w którym się przeglądam, mogę przecież widzieć tylko ślad obecności.
Ich głosy nie są w stanie uśmierzyć bólu, gdy nieprzejednanie śmierci podpowiada wciąż, że nie ma sensu wzajemna skłonność ku sobie ludzkich i boskich osób. Naszym losem wydaje się w związku ze śmiercią i po śmierci jedynie opuszczenie, ale ta świadomość nie ucisza przecież pragnienia obecności. Dlatego nie wzdragam się w zaduszną noc i dzień po niej następujący, gdy szczególnie blisko czuję nieobecność, przed usłyszeniem raz jeszcze głosu Simone, która z wielką wiarą pielęgnowała to pragnienie w sobie:
„Opuszczenie, w jakim zostawia nas Bóg, jest jego sposobem pieszczoty. Czas, ta jedyna nasza nędza, jest samym kontaktem z jego dłonią. To jego abdykacja, poprzez którą sprawia, że istniejemy. On pozostaje od nas z daleka, bo gdyby do nas się zbliżył, my przestalibyśmy istnieć. Czeka on, aż pójdziemy ku niemu i znikniemy. Ze śmiercią jedni znikają w nieobecności Boga, inni w obecności Boga. Nie możemy pojąć tej różnicy. Dlatego też, aby w przybliżeniu dostępnym dla wyobraźni to ująć, utworzono obrazy raju i piekła”.
Słyszę te słowa i, jak Pascal, chcę patrzeć na Jezusa w Getsemani, który godzi się przyjąć opuszczenie i śmierć wtedy, gdy jego przyjaciele posnęli. Nie umieli bowiem, a pewnie najzwyczajniej w świecie nie chcieli być jego stróżami.
Wszystkie cytaty z „Myśli” Pascala w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Przeczytaj też: Czy tragiczność człowieka musi wyrażać się bez Boga?
Piękny tekst. Jakieś strzępy zawartych w nim myśli co chwila przewijają się przez mój umysł, ale w zabieganym życiu nigdy pewnie nigdy nie znalazłbym czasu aby zebrać je w jednym tekście. Dlatego dziękuję, że zrobił to Pan. Link do artykułu dodaję sobie do zakładek, będę do niego wracał.