Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ewangelia Wszystkich Świętych, czyli Magna Carta chrześcijaństwa

Fragment obrazu Jamesa Tissota „Kazanie na górze” ze zbiorów Brooklyn Museum

Chrześcijaństwo-system będzie zawsze kontestowane i odrzucane; chrześcijaństwo-osoba-droga będzie wciąż najbardziej poszukiwanym towarem, niczym drogocenna perła.

Jak co roku, w uroczystość Wszystkich Świętych słyszymy w liturgii tekst ośmiu błogosławieństw z Ewangelii św. Mateusza. Skupia on jak w soczewce różne odcienie świętości.

Czy jednak odnosi się tylko do zmarłych, którzy cieszą się już wieczną szczęśliwością w domu Ojca? Czyż nie jest bardziej przeznaczony dla nas, pozostających po tej stronie grobu?

Chrześcijaństwo nie jest „izmem”

Postawmy na wstępie pytanie: czym jest chrześcijaństwo? Pewnie wielu z nas odpowiedziałoby mniej więcej tak: to jedna z religii obok judaizmu, buddyzmu czy islamu. To specyficzny system wierzeń oraz przekonań, według których żyją uczniowie Pana. Na chrześcijaństwo składają się różne formy kultu (Eucharystia i inne sakramenty, nabożeństwa, modlitwa, czytanie Pisma Świętego) oraz życie zgodnie z zasadami moralnymi zawartymi głównie w Dekalogu. Chrześcijaństwo jest więc w takim ujęciu jakimś systemem wiary, jednym spośród wielu w świecie.

Jeśliby się jednak głębiej nad tym zastanowić, to okazuje się, że – w gruncie rzeczy – rozumując w ten sposób, sprowadzamy chrześcijaństwo do ideologii; to prawda, że o głębszym wymiarze religijnym, zawsze jednak ideologii. Chrześcijaństwo jest wówczas swoistym „izmem” – katolicyzmem, protestantyzmem – wśród innych „izmów”: egzystencjalizmu, marksizmu, utylitaryzmu, liberalizmu, personalizmu.

O katolicyzmie można wręcz mówić jak o filozofii, systemie przekonań, który różni się od innych tym, że pociąga za sobą dodatkowo osobiste zaangażowanie wiary. Wciąż jednak nie wychodzi poza obręb tego, co określamy mianem światopoglądu. „Ludzie o światopoglądzie chrześcijańskim…”. „Według światopoglądu chrześcijańskiego…” itd.

Chrześcijaństwo to nie światopogląd, nie filozofia, nie system, nawet o podłożu religijnym. Co więcej, chrześcijaństwo nie jest nawet (tylko) religią! Chrześcijaństwo to OSOBA

Ks. Andrzej Muszala

Udostępnij tekst

Jednak chrześcijaństwo to nie światopogląd, nie filozofia, nie system, nawet o podłożu religijnym. Co więcej, chrześcijaństwo nie jest nawet (tylko) religią! Przecież zamiarem Chrystusa nie było założenie jednej z wielkich religii świata!

Przygoda człowieka z Bogiem

Czym więc jest chrześcijaństwo? To coś o wiele większego, szerszego, głębszego…

Chrześcijaństwo to OSOBA. To Syn Boży, który przyjął ludzkie ciało, zaangażował się w historię świata jako jego integralna część, by być solidarnym z nami we wszystkim. To Bóg, który wprowadził nadprzyrodzoność do natury i przeniknął ją swym bóstwem. To spotkanie Boga i człowieka – innymi słowy: RELACJA. I to relacja najbardziej egzystencjalna, która angażuje całą osobę – relacja miłości i oddania. „Czy kochasz Mnie?…” – pyta trzykrotnie Jezus ludzkość przed swoim powrotem do nieba.

Chrześcijaństwo to także DROGA. Każdego z nas Bóg powołał do istnienia, by wzrastał i podążał za Jego Synem. Chrześcijaństwo to ciągły rozwój naszej osoby, już nie tylko na miarę ludzką, lecz boską.

Pod koniec Ewangelii św. Łukasza czytamy, że Jezus wieczorem owego dnia, w którym zmartwychwstał, dołączył do uczniów zmierzających do Emaus. Wszedł na ścieżkę ich życia, by podążać z nimi ku uczcie, na której miał dać im siebie. Pielgrzymujemy przez życie w Jego towarzystwie wraz z Kleofasem, który jest reprezentantem innych osób idących obok nas – znanych i nieznanych, zmarłych i żywych, świętych i zbrodniarzy. Idziemy razem, rozmawiamy, stawiamy pytania, szukamy odpowiedzi. Dopiero po jakimś czasie Jezus zaczyna przemawiać. „O nierozumni…”. Cierpliwie wyjaśnia zagadki naszego życia, ukazuje kierunek drogi, rzuca światło aż po najdalszy horyzont.

Chrześcijaństwo to przygoda człowieka z Bogiem. To coś fascynującego!

Najważniejsze kazanie Jezusa

Oto dwa najbardziej istotne elementy chrześcijaństwa: relacja i wzrost. Łączą się one w osobie, która jest nam znana w historii jako Jezus z Nazaretu. Jedynej osobie, która równocześnie jest drogą. „Ja Jestem drogą, prawdą i życiem” (J 14, 6) – powiedział w przededniu swej śmierci.

„Ten, który jako jedyny odważył się powiedzieć: ja jestem Prawdą, mówił również, że jest Drogą i Życiem. Prawda, która przestaje być drogą, staje się wiarą martwą. Człowiek wiecznie pielgrzymuje do Boga, w którym droga i cel nie są rozdzielone” – pisze ks. Tomáš Halík w „Popołudniu chrześcijaństwa”.

O nierozdzielności drogi i celu pisał już św. Mateusz na początku piątego rozdziału swojej ewangelii: „Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: Błogosławieni…” (M 5, 1-3a). Jezus (osoba) wychodzi na górę (droga), siada na trawie, uczniowie zaś podchodzą do Niego. Mistrz kieruje ich wzrok wzwyż. Zaraz otworzy usta i zacznie nauczać. Wygłosi najdłuższe i najważniejsze kazanie życia. Wypowie słowa o kapitalnym znaczeniu dla całej ludzkości. Osiem drogowskazów, które ukazują, gdzie jest Jezus, gdzie jest królestwo niebieskie, gdzie jest nasze szczęście.

Ten tekst to Magna Carta chrześcijaństwa, jak pisał ks. Wacław Hryniewicz. Jakże mało zastanawiamy się nad nim. A przecież mamy w nim zapisany genialny plan drogi.

„Ewangelista wyraźnie chciał zebrać [tu] naukę na temat sprawiedliwości, jaką Jezus głosił słuchającym Go, naukę przewyższającą nauki uczonych w Piśmie i faryzeuszy, czy też na temat postępowania i obyczajów, jakimi winni się wyróżniać Jego uczniowie. Widzimy tutaj streszczenie moralności ewangelicznej, i to pochodzące z ust samego Pana. To jeden z wielkich dokumentów katechezy pierwotnego chrześcijaństwa: jawi się on siłą rzeczy jako podstawowe źródło chrześcijańskiej nauki moralnej, zarówno w przepowiadaniu, jak i w refleksji teologicznej” – stwierdza Servais-Théodore Pinckaers OP, jeden z największych teologów XX wieku.

Początek kontemplacji

Osiem błogosławieństw to początek Nowego Testamentu – nowego przymierza Boga z człowiekiem. Wielu teologów zastanawiało się nad tym tekstem, począwszy od czasów starożytnych.

Jeden z ojców kapadockich, św. Grzegorz z Nyssy, zapisał w swoich „Homiliach do błogosławieństw”: „Gdy Pan wstępuje na górę, Izajasz woła: Chodźcie, wejdźmy na górę Pana. […] Jeżeli dojdziemy na sam szczyt, znajdziemy tam Tego, który leczy każdą chorobę i każdą słabość; Tego, który wziął na siebie nasze choroby i dźwigał nasze słabości. Dlatego biegnijmy i my w górę, abyśmy stojąc z Izajaszem na wierzchołku nadziei, oglądali z wysokości dobra, które Słowo pokazuje tym, którzy podążyli za Nim na szczyt. Niech Boskie Słowo otworzy usta także dla nas i nauczy nas tego, dzięki czemu osiągniemy szczęście. Niech początek błogosławieństw stanie się dla nas początkiem kontemplacji”.

Cyfrę siedem uważano w starożytności za doskonałą. Chrystus tymczasem mówi: osiem. Swoimi błogosławieństwami wykracza poza ten świat i wchodzi w nadnaturę

Ks. Andrzej Muszala

Udostępnij tekst

Na szczycie Góry Błogosławieństw odnajdujemy początki kontemplacji – zaczynamy już oglądać samego Boga, choć ciągle jeszcze jakby w zwierciadle. Oderwijmy się od ziemskich tylko spraw, by spojrzeć ku owym niebotycznym szczytom!

To tam Jezus dopełnia Starego Testamentu. Niegdyś Mojżesz, przebywszy Morze Czerwone, przyprowadził lud pod górę Synaj, a następnie wstąpił na nią, by otrzymać prawo wyryte na kamiennych tablicach. Zawierało ono moralne zasady postępowania narodu wybranego, swoiste prawo naturalne, jakbyśmy dziś powiedzieli. Czymże bowiem były owe polecania niezabijania, niepożądania czyjejś żony, poszanowania cudzej własności, prawdomówności, czci przynależnej rodzicom i przełożonym, jak nie normami, które obowiązują ludzi wszystkich epok? I które są wypisane w ludzkich sercach. Nawet kult oddawany Bogu oraz cześć Jego imienia rozumiane były wówczas na zasadzie czystej sprawiedliwości – Bogu się to po prostu należało.

Dobry i uczciwy razy osiem

Po kilkunastu wiekach Jezus także wychodzi na górę, tym razem o wiele łagodniejszą, by dać do zrozumienia, że – jak pisze Chromacjusz z Akwilei – zaproszony jest tam każdy bez wyjątku. Siada, by uzupełnić prawo elementem nadprzyrodzonym. Do natury dodaje łaskę.

Odtąd nie wystarczy już być tylko uczciwym, dobrym czy sprawiedliwym – trzeba być świętym. „W całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1 P 1,15-16) – zapisze później Piotr, jeden ze świadków tamtej przemowy Syna Bożego. Chrześcijanin nie może żyć już tylko według prawa naturalnego, nie może ograniczyć się do zachowania zasad Dekalogu. Jego postępowanie winno zostać przeniknięte nadprzyrodzonością, czyniąc go podobnym do samego Jezusa. Ma być dobry i uczciwy razy osiem. Wtedy będzie błogosławiony.

Cyfrę siedem uważano w starożytności za doskonałą. Chrystus tymczasem mówi: osiem. Swoimi błogosławieństwami wykracza poza ten świat i wchodzi w nadnaturę. A mówiąc precyzyjniej – świat boski sprowadza na ziemię. Ubogaca kosmos nadprzyrodzonością.

Weźmy przykład z Jego życia. Trzecie przykazanie Boże nakazywało świętowanie szabatu; Żydzi zawsze przywiązywali do tego wielką wagę. Także Jezus przychodził w szabat do synagogi i modlił się ze swoimi rodakami. Jednakże co rusz dokonał jakiegoś uzdrowienia. I to właśnie w szabat! „Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!” (Łk 13,14) – powiedział w końcu zdenerwowany przełożony synagogi.

Czyż Jezus nie mógł wybierać innych dni, by nie narażać się niepotrzebnie na gniew ówczesnych duchownych? Z pewnością. Lecz pojawia się pytanie bardziej istotne – czy w ogóle złamał szabat? Nie, wszak wiedział, co robi. Swoimi czynami bardziej niż słowami ukazał, że prawo Dekalogu musi zostać dopełnione prawem miłości. Innymi słowy: natura ma być uzupełniona łaską.

Dzisiaj także nie wystarczy chodzić do kościoła na niedzielną mszę świętą, modlić się rano i wieczorem. Gdybyśmy ograniczyli się do takich form kultu, bylibyśmy podobni do tych rodaków Jezusa, którzy dla zachowania Prawa zrezygnowali z udzielenia pomocy osobie poszkodowanej. Nieprzypadkowo w jednej ze swoich przypowieści Jezus dał za wzór Samarytanina, ukazując, jak zimna może być logika przestrzegania czystego prawa przez kapłana i lewitę. Żyjąc jedynie według przykazań Bożych, obracamy się ciągle w logice Starego Testamentu, jakby Chrystus nie zstąpił na ziemię. „Miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa” (Rz 13,10) – stwierdził św. Paweł. Jeżeli coś nie przechodzi przez pryzmat miłości, staje się prawem nieludzkim, wręcz zabójczym. Nieboskim.

Więcej niż przykazania

Niestety, teologia moralna kilku ostatnich wieków oparta była głównie na Dekalogu i prawie naturalnym. Wystarczyło być dobrym, żyć uczciwie i zachowywać przykazania Boże, by „zasłużyć sobie na zbawienie”. Według powszechnie przyjmowanej mentalności Bóg rozliczy nas po śmierci z tego, w jaki sposób żyliśmy na ziemi. Oraz czy śmierć zastała nas w stanie łaski uświęcającej – jeśli nie, nie będzie dla nas ratunku. A błogosławieństwa? – owszem, lecz są one przeznaczone dla mnichów, zakonników, pustelników, a nie zwykłych chrześcijan.

Ślad tego typu myślenia pozostał do dziś – nawet w Katechizmie Kościoła Katolickiego życie moralne chrześcijanina zostało opisane w oparciu o dziesięć przykazań Bożych, a nie osiem błogosławieństw. Gdzie się podziała myśl pierwotnego Kościoła, w której panowało przekonanie o powszechności tekstu Mateuszowego dla wszystkich chrześcijan?

Augustyn wybrał Kazanie na Górze na temat swych pierwszych katechez do ludu Hippony, gdyż – jak pisał – „to kazanie zawiera wszystkie pouczenia potrzebne do pokierowania życiem chrześcijańskim”. Jest ono „doskonałym sposobem życia chrześcijańskiego” (perfectum vitae christianae modum) i „zawarte są [w nim] wszelkie przykazania odnoszące się do ukształtowania życia” (quae ad informandam vitam pertinent).

Na szczęście pod koniec XIX wieku pojawiły się pierwsze wyłomy w czysto jurydycznym rozumieniu moralności chrześcijańskiej. Wielką rolę odegrała tu św. Teresa z Lisieux z jej postrzeganiem Boga jako Miłości oraz wypracowaniem „małej drogi”. Bóg nie jest sędzią, który będzie nas drobiazgowo rozliczał, lecz ojcem, który nas kocha bezwarunkowo i bezgranicznie. Teresa chce biec do Niego jak małe dziecko, by z ufnością rzucić się w Jego ramiona.

To mało

Myśl karmelitanki z Normandii stała się podwaliną zasadniczej refleksji II Soboru Watykańskiego, który powrócił do nowego-starego postrzegania Boga-Miłości. Zainspirowała także wielu teologów, wśród nich Henri de Lubaca, autora jednej z najważniejszych książek teologicznych XX wieku „O naturze i łasce”.

Jak stwierdza de Lubac, natura wraz z prawem naturalnym jest czymś istotnym. Stanowi jednak tylko bazę dla łaski, która została nam przyniesiona przez Jezusa Chrystusa. „Pierwszy list św. Piotra każe nam pragnąć rozwinięcia daru nadprzyrodzonego w całej jego pełni w dniu Paruzji: «Pokładajcie swą nadzieję w łasce, którą wam daje objawienie Jezusa Chrystusa». […] Człowiek nie może zadowalać się postępowaniem zgodnym z naturą, […] ale też nie może po prostu walczyć z nią; […] zadaniem jego jest raczej przyjąć ją, aby przekształcić” – pisze francuski jezuita.

Pokuszę się tu o podanie swoistego wzoru matematycznego, który może uczynić naszą refleksję bardziej zrozumiałą: 8 błogosławieństw = 10 przykazań Bożych + łaska. Sam Jezus ukazuje nam owo dopełnianie przykazań Dekalogu nadprzyrodzonością w sformułowaniach, skrupulatnie zapisanych przez niegdysiejszego celnika z Kafarnaum.

Mojżesz powiedział: „Nie będziesz zabijał”; Chrystus zaś stwierdza: „To mało. Błogosławieni miłosierni”. Nie tylko nie możesz pozbawić kogoś życia, lecz masz czynić dobro wszystkim i okazywać im miłosierdzie. Mojżesz rzekł: „Nie będziesz cudzołożył”; Chrystus zaś dopowiada: „Błogosławieni czystego serca”. Jeśli twoje serce jest czyste, wówczas spojrzenie i wszelkie twoje czyny będą nieskalane. Mojżesz nakazał: „Nie będziesz kradł”; Chrystus zaś uzupełnia: „Błogosławieni ubodzy w duchu”. Nie tylko nie wolno zabierać cudzej własności, lecz masz być ubogim w duchu, oderwanym od rzeczy materialnych, dyspozycyjnym. I tak dalej…

Nowy styl życia

Chrześcijaństwo to rozwój i relacja z Chrystusem, który wyszedł na górę, by wypowiedzieć ponadczasowe słowa zawierające nowy kodeks życia. Kodeks ten nie jest martwą literą, lecz osobą – Nim samym. Jezusem z Nazaretu. „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem!” (Mt 11,29). Przez pryzmat Góry Błogosławieństw przepuścił największe prawo miłości Boga i bliźniego, rozszczepiając je na osiem kolorów. To właśnie tam rozpoczął nową erę ludzkości.

Chrześcijaństwo to nowy styl życia – życia w postawie całkowitego daru z siebie. Oto, czym chrześcijaństwo jest w swej najgłębszej istocie.

„Uważam je za najważniejszy tekst w historii ludzkości skierowany do wszystkich: wierzących i niewierzących. Pozostaje w dwadzieścia wieków później jedynym światłem, które jaśnieje jeszcze w ciemnościach przemocy, strachu, samotności, do jakich doprowadziły Zachód pycha i egoizm” – pisał o błogosławieństwach Gilbert Cesbron w książce „Słowa na wieczność”.

Jeżeli chrześcijaństwo chce nawiązać dialog ze współczesnym światem, musi wrócić do ośmiu błogosławieństw. Tylko wówczas rozbłyśnie na nowo blaskiem, jaki nadał mu Pan na początku swej publicznej działalności. I znowu będzie piękne i czyste. Przyciągnie rzesze – nie ku sobie bynajmniej, lecz ku samemu Chrystusowi.

Pokryte wiekami niewierności

Chrześcijaństwo-system będzie zawsze kontestowane i odrzucane; chrześcijaństwo-osoba-droga będzie wciąż najbardziej poszukiwanym towarem, niczym drogocenna perła.

Pisał Gilbert Cesbron: „Jest to gdzieś na drodze wiodącej z Nazaretu do Tyberiady. Za mną wysoka góra, na którą wprowadził Piotra, Jakuba i Jana, i tam, z dala od innych dokonał się akt przemienienia. Po prawej stronie jezioro, po którym przeszedł nocą w ich stronę, gdzie uciszył wiatr i poskromił burzę; na lewo, po stronie serca, niedaleko stąd, wzgórze, na którym w połowie zbocza zatrzyma się, aby wygłosić osiem zdań, będących kodeksem nowego Przymierza Boga z ludźmi; zdań, które przez dwadzieścia miesięcy będzie tylko przypominał, obrazował, a przede wszystkim ucieleśniał. Zdań, którymi powinniśmy żyć na co dzień, które precyzyjniej niż wszelki dogmat definiują naszą postawę chrześcijan. Zdań, które Kościół powinien zalecić nam jako codzienną modlitwę, a które przypomina nam publicznie tylko dwa razy w roku zwłaszcza na Wszystkich Świętych. Słusznie, że przynajmniej tego dnia – właśnie święci wzięli na serio te zdania i według nich żyli.

Wesprzyj Więź

Czyż nie jest skandalem, że Kościół, który powinien z każdego z nas zrobić świętego, nie powtarza nam tych ośmiu zdań w każdej chwili? Skandalem, że tak mało «wiernych» je zna i jest w stanie zacytować w tej kolejności, w jakiej Mateusz (który miesiąc wcześniej porzucił wszystko w jednej chwili, by pójść za władczym nieznajomym) przypomniał je sobie. Jakże można sądzić, że jest to kolejność przypadkowa? […]

Osiem zdań, w formie, w jakiej dwunastu apostołów, tłum, jezioro, niebo i nawet kamienie usłyszały z ust Syna Człowieczego, usłyszały ze szczególnym uczuciem – jak gdyby je znali, bo czyż nie były już one w nich zapisane, zapisane w każdym z nas, lecz pokryte wiekami niewierności”.

Przeczytaj także: Ks. Andrzej Muszala, Czy chrześcijaństwo ma jeszcze jakąś przyszłość?

Podziel się

22
9
Wiadomość

„Przecież zamiarem Chrystusa nie było założenie jednej z wielkich religii świata!”
Nareszcie ktoś o tym przypomniał.
Rzeczywiście tekst jest ciekawy i dający do myślenia. Dziękuję autorowi.
Z tego co się orientuję, to rozsadza wszystko to, co dotąd głosił KK. To nie jest tylko sprawa innego rozłożenia akcentów, to diametralna zmiana całej istoty chrześcijaństwa. mylę się?

To, co wytyka w swoim artykule autor. Wystarczyło być posłusznym i zachowywać przykazania. A i to nawet nie, bo przecież wprowadzono zasadę, że grzeszenie to norma (wszyscy jesteśmy wszak grzeszni), zatem nie ma co przesadzać z tymi wymogami – w razie czego można zawsze odbębnić spowiedź i już.
Popularność katolicyzmu polega na wyjątkowo niskim „poziomie wejścia” i praktycznie znikomych wymogach. Możesz być największym mordercą i łajdakiem, kraść, gwałcić i …nadal być umiłowanym synem Kościoła. Widzimy to przecież na codzień…
KK zamiast próbować „polepszać” człowieka zadawala się odhaczaniem duszyczek, które złapał w sieć. Zachodzi istotne pytanie: czy na prawdę o to chodziło Chrystusowi? Czy zadaniem Kościoła jest jedynie przepchnięcie jak największej ilości duszyczek do nieba? Osobiście, bardzo w to wątpię, choć oczywiście dowodów tu żadnych nie mam.

Gdyby tak o Jezusie o Jego kazaniu na Górze mówił każdy ksiądz każdego dnia… to Niebo byłoby zapełnione a piekło puste. A NIEBO istnieje naprawdę!
Dzis pewnien młody ksiądz o Nim na kazaniu przypomniał wraz z przypomnieniem iz jest tez czyścieć i piekło.

Jest taka książka

„Niebo istnieje… naprawdę.” – przeczytajcie.

„O katolicyzmie można wręcz mówić jak o filozofii, systemie przekonań, który różni się od innych tym, że pociąga za sobą dodatkowo osobiste zaangażowanie wiary. „. Hmm. Bardzo narcystyczne stwierdzenie. W każdym razie pisze Ksiądz: WIARA… Właśnie ! I pisze Ksiądz: „Solus Christus” … Tak ! I ŁASKA ! Dokładnie ! Tylko z tym czytaniem Pisma Świętego jako jednej z form kultu, zgrzyta mi. Czytanie Pisma Świętego to esencja chrześcijaństwa. Jeszcze: miłość Boga i bliźniego. Proszę zastanowić się, jakby brzmiał ten artykuł, gdyby Ksiądz dodał miłość bliźniego. P.S. U nas wczoraj było dokładnie to samo czytanie: Mt. 5,1-2, * błogosławieństw. Nasz Ksiądz posługiwał się Biblią Ekumeniczną. Zdaje się, że w kazaniu też wspomniał, że chrześcijanie muszą się liczyć z odrzuceniem przez szeroko rozumiany „świata”. Pozostaje mi zaprosić Księdza, i innych, na nabożeństwo ekumeniczne w następny poniedziałek, godz. 18:00, w samym sercu Warszawy :).

Ależ Ksiądz mówi wyraznie o Miłosci w swych słowach.
Miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa” (Rz 13,10) – stwierdził św. Paweł. Jeżeli coś nie przechodzi przez pryzmat miłości, staje się prawem nieludzkim, wręcz zabójczym. Nieboskim.”
Biblia nie jest formą kultu. To poznanie Jezusa.
Nieznajomość Biblii jest nieznajomoscią Jezusa.

To, że Kościół stawia raczej na system, prawo przykazań i prawo naturalne wynika z tego że Kościół chce oceniać i osądzać swoje owieczki i nie tylko już tutaj na ziemi. A rozliczyć i ocenić można konkretny czyn, zwerbalizowany pogląd czyli to co konkretne, empiryczne. Autor artykułu nie odkrył nic nowego, jednak dla Kościoła najważniejsze jest to co widzialne, policzalne, empiryczne. Również w kwestiach wiary

„To, że Kościół stawia raczej na system, prawo przykazań i prawo naturalne wynika z tego że Kościół chce oceniać i osądzać swoje owieczki ”

Proszę mnie nie rozśmieszać, Kościół absolutnie nikogo nie chce osądzać, musiałby najpierw sam siebie osądzić… Znamy kogoś, kto został za swoje niecne czyny usunięty ze wspólnoty chrześcijańskiej? Gwałcenie, mordowanie już przecież nie wystarcza… Same anioły chodzą po świecie, a zresztą Bóg, podobno cieszy się bardziej z nawrócenia grzesznika niż ze zwykłej „regularnej” duszyczki. KK stal się hurtownią, ładującą „do nieba” masowo SZTUKI owieczek i chełpiąca się przed innymi hurtowniami swoimi wielkimi obrotami. Jakości tych owieczek się kompletnie nie sprawdza, to dla KK jest bez znaczenia. Człowiek jawi się jako zwykły pojemnik na duszę i jako taki jest nieistotny.