Nowy film Roberta Glińskiego nie okazuje się dydaktyczną czytanką o dobrym księdzu i złym esbeku. Dla mnie ma on wartość uniwersalną: mówi coś istotnego o ciemnych (i jasnych) stronach ludzkiego losu.
Film Roberta Glińskiego „Figurant”, który na festiwalu w Gdyni nie odnotował żadnego sukcesu, wchodzi właśnie na ekrany kin – w bardzo rozgrzanym politycznie czasie. Warto zauważyć, że na warszawskiej uroczystej premierze filmu w Złotych Tarasach, na kilka dni przed wyborami, wśród publiczności obecny był brat reżysera, minister Piotr Gliński, a współproducentem filmu jest TVP.
Tytułowy „figurant” to ksiądz Karol Wojtyła (w tej roli Maciej Mikołajczyk), świeżo mianowany na prośbę schorowanego arcybiskupa Baziaka biskupem pomocniczym diecezji krakowskiej. Ale to bynajmniej nie on jest głównym bohaterem filmu, lecz inwigilujący go młody esbek Bronek Budny (przejmująco prawdziwy Mateusz Więcławek). Na marginesie wtrącę, że Anita Piotrowska w swoim tekście na łamach „Tygodnika Powszechnego” myli się, „figurantem” nazywając… esbeka: jak wiadomo, w języku esbecji, z którym niestety oswoił nas temat lustracji, figurantem jest nie inwigilujący, lecz obiekt inwigilacji (traktowany też czasem jako kandydat na TW).
Lata sześćdziesiąte w PRL-u i ówczesna walka z Kościołem są tylko tłem dla ludzkiego dramatu, o jakim sugestywnie opowiada film Roberta Glińskiego. Ale trzeba przyznać, że to tło zostaje przedstawione z dużym realizmem. Sceny uliczne z udziałem statystów przemieszane są z fragmentami kronik filmowych i taśm archiwalnych (film jest umyślnie czarno-biały, choć bohaterowie bynajmniej czarno-biali nie są).
Wprawdzie skończył się już stalinowski terror, gdy księży bezpodstawnie oskarżanych o szpiegostwo czy udział w tajnych organizacjach poddawano torturom, ale komunistyczna władza, głosząca ateistyczną ideologię, z zasady odnosi się wrogo do Kościoła, widząc w nim rywala w walce o rząd dusz. Obrońcy krzyża w Nowej Hucie, nie mogącej się doczekać budowy kościoła, rozpędzani są przez oddziały milicji, także z użyciem broni palnej. Wobec księży stosowana jest inwigilacja, szuka się „haków”, by potem metodą szantażu wciągać ich we współpracę.
Jesteśmy więc świadkami brutalnego przesłuchania księdza Michała (to druga, obok Bronka, postać dramatu, w tej roli ujmujący Adrian Brząkała), przyłapanego na posiadaniu dewiz, potrzebnych mu na zakup lekarstwa dla chorej siostry. Mamy tu, a jakże, „złego” i „dobrego” ubeka. Jest też scena gwałcenia księdza w areszcie przez jakiegoś bandziora, przy obojętności służb. Takie rzeczy się wtedy zdarzały, i dobrze, że film Glińskiego o tamtych czasach walki z Kościołem i religią przypomina młodym pokoleniom.
„Figurant” nie jest jednak, jak można by sądzić, filmem dydaktycznym – o dobrym księdzu i złym esbeku. Dla mnie ma on wartość uniwersalną: mówi coś istotnego o ciemnych (i jasnych) stronach ludzkiego losu.
Kim jest Bronek Budny? Młody chłopak, który z pasją i wrażliwością fotografuje, zgłasza się do pracy w MSW, w wydziale do walki z Kościołem. O jego przeszłości wiemy niewiele, ale to, co sam o sobie mówi na rozmowie kwalifikacyjnej, być może wiele wyjaśnia. Jest wychowankiem „bidula”, domu dziecka prowadzonego przez zakonnice, które „wybiły mu skutecznie Pana Boga z głowy”. Pewnie nie zna w ogóle swoich rodziców.
Jest sam, ale okazuje się ambitny. W pracy chce się wykazać, zdobyć uznanie przełożonych, to mu daje poczucie własnej wartości. Nie ma bliskich kolegów, zdobywa za to, z dużym wdziękiem i delikatnością, serce Marty (Marianna Zydek). Kiedy spodziewają się dziecka, prosi przełożonych o pozwolenie na ślub. Zdawałoby się, przed młodymi szczęśliwe życie. Ale, jak to w życiu, wszystko się komplikuje…
Słuchaj też na Soundcloud, YouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych
Marta przeżywa poronienie, za co Bronek obwinia siebie, bo stale jest nieobecny w domu. Kiedy wreszcie rodzi im się upragniony synek, Marta postanawia go ochrzcić, wbrew woli męża. Ciekawa jest przy tym jej motywacja. Koleżanka uświadamia ją, że Bronek „fotografuje z ukrycia księży”. Marta oskarża go, że poronienie było karą boską za jego walkę z Kościołem. „To taki jest ten wasz Bóg?” – ripostuje chłopak. Ale kryzys w ich małżeństwie pogłębia się.
Jednocześnie rozwija się inny dramat. Bronek, który przesłuchiwał jako „dobry esbek” aresztowanego księdza Michała, zdobył potem jego zaufanie i wdzięczność, załatwiwszy mu potrzebne dla chorej siostry lekarstwo. Michał, zdolny doktorant Wojtyły, wybiera się na dalsze studia do Rzymu. Bronek widzi więc w nim przyszłościowego figuranta, narzędzie do pośredniego wpływania na Wojtyłę, który jest już kandydatem na krakowskiego metropolitę, a władze mają makiaweliczny plan podsycania antagonizmu między młodym hierarchą a prymasem Wyszyńskim.
Dalej już nie chcę spojlerować, powiem tylko, że Michał w jakimś stopniu wchodzi w przyjacielską zażyłość z Bronkiem, razem wspinają się na tatrzańskie szczyty, rozmawiają o Bogu. Dzięki kunsztowi obu aktorów, odtwarzających role Bronka i księdza Miszy, autentycznie przeżywamy rozgrywającą się tragedię. A może to nie Wojtyła, a właśnie Misza, młody niewinny ksiądz, któremu los zgotował próbę ponad jego miarę, jest tym tytułowym „figurantem”?
Są dla mnie w filmie dwie niezapomniane sceny. Pierwsza, gdy esbek Bronek Budny, pogrążony w egzystencjalnym kryzysie, podchodzi do konfesjonału, w którym siedzi Karol Wojtyła… Widzimy w zbliżeniu jego twarz. I druga, na samo zakończenie, gdy Bronek, z twarzą odmienioną, jakby martwą, zbliża się w parku do – jak można się domyślać – byłej już żony, i wtedy podbiega do niego ufnie ich kilkuletni synek – dziecko nieświadome tego, jak niebezpieczny dla człowieka jest świat i co każdemu niesie los.
Film pozostawia nas w niepewności. Dla mnie ta ostatnia scena zawiera jednak nadzieję, że mimo wszystko, mimo całego uwikłania w zło, mimo zgotowanego innym i doznanego cierpienia, przemiana Bronka ku dobru i ku życiu – jest możliwa.
Przeczytaj też: Paul Claudel i krwawa Luna