Mam dwie wielkie miłości: kochanie i śpiew. Kiedy nie kocham, nie umiem śpiewać, a bez śpiewania nie jestem w stanie kochać – mówiła. 60 lat temu zmarła Edith Piaf.
Trasa koncertowa po Stanach i Kanadzie jest nieco męcząca. Olbrzymie sale, wielka ekipa. Piaf zdecydowanie lepiej czuje się w recitalach, na które przychodzi publiczność dla niej samej. Ale nie na tym kontynencie. Tu można usłyszeć idiotyczne komentarze:
– Niesłychane! Ona ma na sobie sukienkę z zeszłego roku! Podobno dostaje najwyższe na świecie honoraria i nie stać jej na nową kieckę? We łbie się tym żabojadom poprzewracało.
– Już wolę jej męża! Przystojny, a jaki elegancki! Co on w niej widzi? Chyba tylko te pieniądze, bo przecież nic innego!
Z Toronto Jacques Pills pisze korespondencję dla jednej z paryskich gazet. „Jest już rok 1956. Wiele miesięcy temu opuściliśmy Francję i jeździmy z Edith po wielkich miastach ogromnego kontynentu. Jestem mistrzem ceremonii wielkiego spektaklu o międzynarodowej obsadzie. Master of ceremony – to tradycja ulubiona przez Amerykanów, a mistrzem w tej dziedzinie jest bezkonkurencyjny Bob Hope. Śpiewam minirecital na zakończenie pierwszej części, Edith wypełnia całą drugą część spektaklu. Przedtem śpiewała w swoim ulubionym Versailles, a 4 stycznia odniosła prawdziwy triumf, śpiewając w Carnegie Hall. Pierwszy raz w dziejach artystka music-hallu miała recital w tej świątyni muzyki. Edith śpiewała ponad dwadzieścia piosenek w wypełnionej po brzegi ogromnej sali, w której zgromadziły się nie tylko największe gwiazdy amerykańskiego filmu i najbardziej liczący się impresariowie, ale cała elita towarzyska Nowego Jorku. Edith wróci do Francji w marcu i zaśpiewa na scenie Olympii w maju. Ja muszę jeszcze pozostać po tej stronie wielkiej wody, co mnie wcale nie cieszy, ale taka dola nas, artystów, często rozdzielonych przez sprawy zawodowe. Edith powróci do USA we wrześniu (Versailles). Czy przyjadę z nią? Trudno mi powiedzieć, mam na razie plany sceniczne i filmowe. Do zobaczenia”.
Krótki czas bez Jacques’a wystarczy, by artystka wpadła w nieciekawe towarzystwo. W jej otoczeniu pojawia się Claude Figus. Młody homoseksualista jest gorącym, chorobliwym wprost wielbicielem pieśniarki. Jeszcze w czasach „Lili”, kiedy miał lat trzynaście, kręcił się za kulisami. Bywał na kursach dramatycznych, asystował Charles’owi Trenetowi, nachodził Alaina Delona. Marzył o karierze artystycznej, będącej udziałem jego idoli. Nie zdziałał nic. Teraz jest obecny wszędzie. Edith darzy go sympatią, bo dostarcza jej narkotyków, bez których nie może się już obejść. Stała się tak dalece uzależniona, że za kulisami teatrów pielęgniarka musi jej robić zastrzyki. Bez nich nie skończyłaby spektaklu.
Obiecała mężowi, że po skończonych kontraktach uda się na kurację odwykową do kliniki w Meudon, ale teraz odmawia kategorycznie. Pills wraca z USA, jednak nie ma żadnego wpływu. Ostateczną decyzję podejmuje impresario Loulou Barrier, zawiozą artystkę do Meudon siłą. Pozostaje tam przez dwa tygodnie. To pierwsza pełna kuracja, chodzi o alkohol i narkotyki łącznie. Wizyty surowo zabronione. Kurację zakończono, ale zdaniem lekarzy, pacjentka nie jest wyleczona. Przypadek wyjątkowo ciężki. Piaf nie chce pozostać dłużej w ponurej lecznicy. Wspomnienie straszliwych katuszy, jakie przeżyła, gdy pozbawiono ją wszelkich używek równocześnie, będzie ją prześladować nawet we śnie. Miewała halucynacje, była bliska obłędu.
Leży w domu pogrążona w depresji. Odmawia przyjmowania posiłków. Nie chce widzieć przyjaciół. Nie słucha muzyki, co lekarze oceniają jako najgorszy z symptomów choroby. Sen nie przychodzi. Spogląda na swoje zniekształcone reumatyzmem dłonie wzrokiem tak obojętnym, jakby należały do kogoś innego. Nie zdaje sobie sprawy, jak długo wegetuje w stanie niemal letargu.
Któregoś dnia uśmiecha się słabo.
– Jacques, nie mogę tak dłużej żyć. Oszaleję albo umrę. Muszę znowu śpiewać, to mój jedyny ratunek.
Ich finanse są w stanie katastrofalnym. Kuracje pochłonęły nieliczne oszczędności. Wyruszają w trasę koncertów po kraju. […] Edith rezygnuje ze swoich żelaznych pozycji repertuarowych na korzyść lekkich, pozbawionych dramatyzmu. Osłabia swoje entrée. W miarę kolejnych piosenek publiczność jest zdziwiona, zaskoczona, wreszcie rozczarowana. Co się stało z ich wielką, drapieżną, do bólu dramatyczną Piaf? […] To smutne widowiska. Publiczność jest zażenowana, choć nie do końca pojmuje, co się dzieje. Trudno uwierzyć.
Po powrocie do Paryża już wiadomo, że postanowili się rozwieść. Edith potwierdza oficjalnie decyzję. Po czterech latach tego związku Paryż posmutniał. Publiczność życzliwie obserwowała nadzieje szczęścia powszechnie uwielbianej gwiazdy. Wydawało się, że to dziecko ulicy znalazło wreszcie oparcie i ufność w swoim pierwszym mariażu. Czy to jednak możliwe w jej wieku, po tylu nieszczęściach?
Wszyscy wiedzą, że Piaf jest heroiną własnych piosenek, które opowiadają o nieszczęśliwych miłościach. W smutnych piosenkach odnajduje się zawsze bardziej samotna niż w życiu. Jak to możliwe, że obdarzała siłą i inwencją swoich kolejnych przyjaciół i amantów? Tylko jeden związek, z Marcelem, zakończył się tragicznie. Dlaczego? Czy już nic dobrego jej nie czeka?
Dalej śpiewa piosenki o niemożliwych, niespełnionych miłościach. Nie każda publiczność wie o rozwodzie, domagają się „La vie en rose”. Śpiewa ten pełen szczęśliwości utwór ze smutkiem i myśli o tym, że kiedy go pisała, była równie beznadziejnie samotna jak dziś i nie widziała swojej przyszłości w żadnych barwach. Ach, to było tak dawno. Upłynęły lata i znowu jest to samo.
„Nie mogę, nie umiem żyć bez miłości – zwierza się w wywiadzie radiowym. – Miłość, przyjaźń. Mam dwie wielkie miłości: kochanie i śpiew. Muszę je mieć równocześnie. Kiedy nie kocham, nie umiem śpiewać, a bez śpiewania nie jestem w stanie kochać. Nie, nie żałuję nigdy swoich decyzji. Zdarzało się, że chciałam być bardziej rozsądna, ale to też nie kończyło się dobrze. Ani dla mnie, ani dla kogoś. Kilkakrotnie zabrakło mi energii, nie byłam sobą. Ale żałować czegokolwiek? Przecież to są moje postanowienia! Nie mogę być kimś innym. Jestem jaka jestem i bardzo mi z tym dobrze. Lubię swoje zmartwienia i radości. Wszystko jest człowiekowi potrzebne, żeby czuł smak życia w całej pełni. Inaczej nie warto żyć. Nie boję się śmierci. Tutaj, na tym świecie, jest się ciągle niewolnikiem swojego ciała: katar, niewygodne buty, jakieś bóle. Potem już nie ma takich kłopotów. Czego się zatem bać?”.
[…] Dopiero po śmierci Edith Piaf wypowiadać się zaczną różne osoby bliskie. W obszernej księdze „Piaf – le livre d’Edith” Silvain Reiner dokonuje głębokiej analizy artystki i kobiety. Czytamy m.in.:
„Zdaniem kilku amantów, nie było w ogóle namiętności w jej przygodach miłosnych. Wszyscy opisują Edith jako kobietę zimną, bardzo zimną. Akurat to grono panów robi wrażenie, iż nie zasłużyli na uwodzicielkę wyższego formatu. Kolarz Pousse opowiada, że zdarzało mu się uderzyć ją, na co wcale nie reagowała. Wszyscy oni opowiadają o swoim ogromnym rozczarowaniu, psychicznym rozczarowaniu, jakie jest udziałem mężczyzny zachwianego w swojej dumie samca.
Piaf wypowiadała się na scenie gwałtownie, wszystkimi wibracjami swojego ciała, potęgą głosu, sublimacją zmysłów, tańcem miłości na wulkanach. Może była w stanie przeżywać miłosną ekstazę jedynie na scenie? Przy każdym kolejnym mężczyźnie usiłowała walczyć z chłodem, jaki ją wypełniał, co nie pozwalało jej być partnerką egzaltowaną. Ponadto – czy mogłaby się manifestować tak dziko gorąca, tak cudownie czuła na scenie, gdyby swoje niesamowite pragnienia wyrażała gdzie indziej? Zdradliwe związki doprowadziły ją w końcu do aberracji płynącej z pustki. Pustki ciała, chłodu duszy. «Oni polują na okruchy mojej sławy – zwierzała się przyjaciółce. – To ich pociąga. Chcą iść do łóżka z moim nazwiskiem, ale sami angażują się jedynie na poziomie własnego pępka»”.
Fragment książki „Ptak smutnego stulecia. Edith Piaf”, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2023
Przeczytaj też: Chet Baker. Nikt tak pięknie nie potrafił płakać muzyką
Czy myśląc “miłość” mamy to samo na myśli, co Piaf?
Udałem się kiedyś na koncert piosenkarki, której teksty i głos poruszały mnie bardzo. Szkoda. Wykonawczyni pozwoliła sobie komentować teksty śpiewanych piosenek. Matko! Regularna idiotka, która odebrała mi to, co było w nich głębokie. Już więcej nie mogłem ich słuchać, bo przywoływały w pierwszej kolejności prostactwo tej obdarzonej talentem wokalnym pani. No, wiem że to moja wina, bo sobie ją idealizowałem. Lepiej było zostać w domu i żyć w nieprawdzie.
Bardzo mnie poruszylo to nieprawdopodobne rozdarcie wewnetrzne artystki…