Próba, o jakiej mówi Biblia, służy poznaniu, jacy rzeczywiście jesteśmy. Nie znamy przecież swego serca, swoich możliwości, swoich słabych stron.
„I nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” (Łk 11, 4) – św. Hieronim w Wulgacie przetłumaczył to trudne zdanie w ten sposób: „Et ne nos inducas in temptationem” (nie „tentationem”) – „Nie wprowadzaj nas w pokusę”. W angielskim tłumaczeniu używanym w liturgii jest „Do not subject us to the final test” – „Nie poddawaj nas ostatecznej próbie”. Zaś w niemieckim jest podobnie jak w Wulgacie: „Fuehre uns nicht in Versuchung” – „Nie wprowadzaj nas w pokusę”.
Polski tłumacz złagodził znaczenie, a nawet je wydatnie zmienił. Coś mu może nie pasowało do jego wyobrażenia o Bogu. Bo co znaczy prośba, by Bóg nie dopuścił, żebyśmy ulegli pokusie? Miałby powstrzymać nasze myśli, nogi, ręce, pragnienia? Owszem, mówimy, że Bóg nie godzi się na zło, nie pozwala na nie, ale je dopuszcza. Dopuszcza właśnie dlatego, że szanuje ludzką wolność, która potrafi wybrać i czynić zło, nawet jeśli inni z tego powodu cierpią.
Czy Bóg się nami bawi?
Jednak tekst oryginalny mówi o tym, że Bóg może wprowadzić nas w pokusę. Zwłaszcza Stary Testament pełen jest momentów, kiedy Pan świadomie wystawia człowieka na próbę. Abraham, Hiob – ciekawe, że akurat oni dobrze ją przeszli. Abraham miał złożyć syna w ofierze – ale ostatecznie go nie złożył fizycznie, choć zrobił to duchowo. Hiob za pozwoleniem Boga był pozbawiony wszystkiego przez szatana. Ale i sam Jezus został wystawiony na próbę na pustyni. Wyprowadził Go tam Duch, lecz kusił szatan.
Czy Bóg się nami bawi, chce specjalnie zastawić na nas pułapkę, by udowodnić naszą marność, a swoją wyższość? Próba wiąże się z wiarą, a nie z grzechem. Nasze polskie tłumaczenie modlitwy Ojcze nasz – „Nie wódź nas na pokuszenie” – jest w sumie poprawne, tyle że wiele zależy od tego, jak rozumiemy „pokuszenie”. Sam Bóg wprost nas do zła nie kusi. I nie chodzi o każdą najmniejszą pokusę, każdy grzeszek. To coś znacznie poważniejszego.
Diabeł nie jest rywalem Boga. Nadal pozostaje Jego stworzeniem, przez Boga podtrzymywanym w istnieniu
Jeśli tak, dlaczego mamy się modlić, by czegoś wobec nas nie robił, czyli nie wystawiał nas na próbę? Dlaczego jednak wystawia swoich wyznawców na próbę? Zauważmy, że Abraham, Hiob i Jezus to osoby, które przeszły pomyślnie próbę. Miały zaufanie i wiarę w Boga. I dlatego ją przeszli, choć każdy z nich doświadczył czegoś okropnego.
Piotr też został poddany próbie. I po ludzku powiedzielibyśmy, że nie zdał. Upadł. Jezus sam mu to przepowiedział. Właściwie zdradził to, co Piotr sam uczyni. „Wprowadzenie w próbę” nie było zmuszeniem Apostoła, by zaparł się Jezusa. A jednak Mistrz mówi, że szatan domagał się, by uczniów przesiać jak pszenicę…
Próba jest nauką, poznaniem, kim rzeczywiście jesteśmy. Nie znamy przecież swego serca, swoich możliwości, swoich słabych stron. Dopiero w doświadczeniu okazuje się, jacy jesteśmy. Piotr musiał doświadczyć próby, aby potem był w stanie umacniać swoich braci w wierze. Nie zdał egzaminu i zarazem zdał. To paradoks. Bez tego nie doświadczyłby miłości Jezusa, który go nie potępił. Nie poznałby też, na co go rzeczywiście stać.
W takim właśnie sensie należy rozumieć wystawienie nas na próbę przez Boga. Próba jest dla nas, nie dla Niego. To bolesne doświadczenie, które pokazuje prawdę o nas, to, jak ufamy, wierzymy. Ale Bóg nie robi tego, by nas przygnieść i pozbawić wszystkiego. I jakoś to prowadzenie na próbę czasem idzie w parze z naszymi wyborami.
Prosimy, aby Pan oszczędził nam próby, bo jest ona trudna. Prosimy, abyśmy „po kawałeczku” poznawali siebie, by to, co o sobie odkryjemy przez bolesne doświadczenia, nas nie przygniotło. Prawdę o sobie przyjmujemy najczęściej stopniowo. Bóg jednak czasem wprowadza nas w doświadczenie wielkiej próby, jeśli to konieczne dla naszej wiary, dla jej wzrostu, dla nawrócenia. Taką próbą jest to, co św. Jan od Krzyża nazywa ciemną nocą zmysłów i ducha. Mało kto jest na nią gotowy.
Ten sam Bóg często oszczędza nam próby, bo wie, że na poznanie prawdy o sobie nie jesteśmy jeszcze gotowi. Wysłuchuje naszych próśb.
Bóg, który kocha nawet szatana
Jeszcze jeden wątek: wydaje mi się, że trudność z przyjęciem biblijnego określenia o Bogu i dopuszczaniu do pokusy bierze się z dość powszechnego ukazywania diabła jakby był on alternatywnym bogiem, niezależnym władcą, który robi, co chce. Zbieramy owoce ukrytego dualizmu i manicheizmu w Kościele oraz przesadnego skupienia na złu.
Po pierwsze: to jasne, że diabeł kusi nas i zwodzi, ale nie jest tak, że we wszystkim pozostaje niezależny i że cokolwiek dzieje się poza Bogiem, chociaż jednocześnie Bóg pozwala na działanie swoim stworzeniom. A jak zrozumieć wtedy słowa Hioba: „Dobro przyjęliśmy z ręki Boga, czemu zła przyjąć nie możemy”?
Druga trudność bierze się z odległości czasowej i kulturowych. Myślimy o Bogu z punktu widzenia XXI wieku i nakładamy to myślenie na tekst biblijny.
Trzecie trudność polega na tym, że na miłość patrzymy moralnie. To znaczy dopiero wtedy może mnie ktoś – również Bóg – kochać, gdy zrobię coś dobrego, gdy dobrze wybiorę. Umyka nam dar w miłości, nie widzimy, że samo bycie jest darem. Dlatego trudno przyjąć, że podstawową formą miłości Boga pozostaje to, że wszystko istnieje i jest podtrzymywane w istnieniu. Dla wielu osób przyjęcie, że Bóg kocha szatana, bo daje mu istnienie, okazuje się nie do pomyślenia. Zostaliśmy przecież wychowani w moralizmie.
Tak, Bóg kocha także demony, dając im istnienie i możliwość działania, również kuszenia. Ale jednak to Bóg wszystkim jakoś kieruje (nie wiemy do końca jak), choć w tym kierowaniu, powtórzę, szanuje wolność stworzeń.
Chyba najlepiej ujmuje to św. Tomasz z Akwinu w „Sumie teologicznej”, dokładnie w traktacie o „Rządach Bożych”, czyli o Opatrzności: „Jeśli chodzi o napastowanie nas przez złe duchy, to należy w nim wyodrębnić: po pierwsze, samo napastowanie; po drugie, jakieś szersze planowe kierowanie nim. Otóż samo napastowanie pochodzi ze złośliwości złych duchów, którzy z zazdrości usiłują przeszkadzać ludziom postępować w dobrem, no i z pychy przywłaszczają sobie podobieństwo Bożej władzy: wysyłając swoich podkomendnych do napastowania ludzi, tak jak aniołowie służąc Bogu posługą, spełniają wyznaczone im zadania dla zbawienia ludzi. Natomiast szersze planowe kierowanie tą napastliwością jest w mocy Boga, który mądrze umie wykorzystać zło, wyprowadzając z niego dobro. Bo gdy chodzi o dobrych aniołów, to zarówno samo stróżostwo, jak i szersze planowe kierowanie nim, poddane jest Bogu jako pierwszemu twórcy” (I-I, 114, 1)
Diabeł nie jest jakimś rywalem Boga, kimś, kto całkowicie Mu się wymknął. Chrześcijaństwo nigdy nie zgodziło się na teorię, że jest dwóch bogów: dobry i zły. Musimy pamiętać, że diabeł to nadal stworzenie Boże, przez Boga podtrzymywane w istnieniu.
Tekst ukazał się na Facebooku. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Strachem przed Bogiem nie zapełnimy kościołów
„Musimy pamiętać, że diabeł to nadal stworzenie Boże, przez Boga podtrzymywane w istnieniu.”
„Tak, Bóg kocha także demony,”
Rozumiem, że diabeł jest (jak wszystko) stworzony prze Boga, ale, że Bóg go kocha i podtrzymuje? Przyznam, że brzmi to dla mnie jak spora herezja.
Co zrobimy z takimi tekstami?
„Franciszek tłumaczył, że Bóg nie wystawia człowieka na pokusy, a taka sugestia pobrzmiewa w tradycyjnym, pochodzącym jeszcze od św. Hieronima tłumaczeniu.”
https://catolico.stacja7.pl/zmiany-w-ojcze-nasz-sprawdzamy-kontrowersje/
„W telewizji włoskiego Episkopatu TV2000 papież Franciszek tłumaczył słowa Jezusa jako: Nie pozwól mi ulec pokusie, ponieważ to ja jej ulegam, a nie Bóg, który wodzi mnie na pokuszenie, a potem patrzy, jak upadam. To ja upadam, nie On popycha mnie ku pokusie, aby zobaczyć potem, jak upadłem, bo żaden ojciec tak nie postępuje. Ojciec pomaga, by podnieść się od razu. Tym, kto wodzi cię na pokuszenie, jest szatan, bo to jego praca.”
https://plus.dziennikzachodni.pl/slowa-ojcze-nasz-do-zmiany-papiez-franciszek-chce-bysmy-rozumieli-wiecej-modlitwa-panska-powinna-sie-zmienic/ar/13053268
No albo, albo. Jeżeli podtrzymuje szatana, to automatycznie (pośrednio) wodzi nas na pokuszenie.
Przepraszam, ale teza:
„Diabeł nie jest rywalem Boga”
kompletnie przewraca to, czego do tej pory mnie uczono. To z jednej strony jest logiczna oczywistość (Wszechmocny może przecież bez trudu zlikwidować diabła. czy zło, gdyby chciał…), ale jednak z drugiej – stawia to Boga w sytuacji mało ciekawej etycznie. Wyglądałoby, jak by to było wręcz drugie oblicze Boga, co jest przecież sporym bluźnierstwem.
W Polsce osób wierzących w diabła (28%) jest mniej, niż w reinkarnację (30%). Nie dziwię się zbytnio…
W świetle tej teorii, pytanie: „Czy Bóg się nami bawi?” jest absolutnie zasadne.
Bóg podtrzymuje wszystko co stworzył, więc diabła też. Gdyby przestał, to byśmy zniknęli w ułamku sekundy.
Nie zrozumiałem, gdyby przestał podtrzymywać diabła – ludzie by zniknęli?
Wystarczy skorygować, do czego i papież zachęca, niezręczne tłumaczenie. Dlaczego Kościół w Polsce tak się temu opiera? Skąd to trwanie przy szkodliwej tradycji? Szkodliwej, bo obecne sformułowanie w potocznym rozumieniu sugeruje, że to Bóg może podsuwać człowiekowi różne pokusy.
Katolicyzm to w Polsce przede wszystkim Tradycja nadająca Naszosci odpowiednią Formę. Logika i teologia nie odgrywają tutaj szczególnie istotnej roli. Najważniejsze że tak mówili dziadkowie, rodzice, my, dzieci, wnuki, a więc wara katolewakom od zmian! Sensu im się zachciało!
„Dlaczego Kościół w Polsce tak się temu opiera? ”
Tradycja. A do tego, jak to by wyglądało, że tysiąc lat nikt nie zauważył błędu w tłumaczeniu, w jednym z najważniejszych tekstów chrześcijaństwa?
No chyba, że rzeczywiście Bóg „kocha demony”, jak napisano.
Proszę o jeszcze więcej dyskusji z samym sobą, bo to jest ciekawe psychologicznie. Z góry dziękuję,
Dyskusja jest na forum publicznym, nie sądziłem, że wszyscy dyskutanci to też ja. 🙂
Może ktoś mi wyjaśni, katolikowi-amatorowi, jak można traktować serio chorą opowieść o Abrahamie i Izaku. Gdybym usłyszał głos podający się za Boga, który kazałby mi zabić własne dziecko, odmówiłbym. Uznałbym, że tak okrutne polecenie może wydać tylko szatan podający się za Boga. Posłuszeństwo kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka. Wyobraźcie sobie że czytacie taką historię w gazetach: ,,Ojciec zabił swoje dziecko. Twierdził, że Bóg mu kazał”. No chyba nie spotkałby się ze zrozumieniem.
Zirco, gdybyś urodził się i chował w czasach, kiedy rodzice składali swe pierworodne dzieci w ofierze bóstwom, których nigdy nie widzieli i nie słyszeli, a Ty byś usłyszał na włąsne uszy wezwanie samego Boga, to jak sądzisz? A co by pisały gazety w czasach Abrahama? 😉
Historia Abrahama ma antypogańskie znaczenie. Wśród ludów starożytnych bliskiego wschodu ofiary z dzieci były czymś powszechnym. Stąd polecenie złożenia w ofierze pierworodnego jest odbiciem tamtych praktych. Jednakże Bóg Abrahama nie jest jak bóstwa pogańskie. Prawdą jest, że z jednej strony Bóg testuje wiarę i oddanie Abrahama (co dla ludzi tamtych czasów miało na pewno więcej sensu w takiej formie niż dla nas), ale jednocześnie ostatecznie pokazuje, że odrzuca ofiary z ludzi.
Tak dla przypomnienia… Polski tłumacz nie tłumaczył z łacińskiej Wulgaty. Hieronim nie był natchniony przez Boga tylko Łukasz, który pisał po grecku a nie po łacinie.
PS. Od ponad 80 lat (od encykliki Divino afflante Spiritu czyli O właściwym rozwoju studiów biblijnych z września 1943) Biblia w Kościele jest tłumaczone głównie z języków oryginalnych.
„Hieronim nie był natchniony przez Boga tylko Łukasz, który pisał po grecku a nie po łacinie.”
Kto był natchniony, to możemy tylko przypuszczać, trudno tu o jakieś dowody.
Gdyby autorzy Biblii byli, co do jednego natchnieni przez Boga, skąd tyle w niej sprzeczności?
Skoro „od ponad 80 lat”, to można powiedzieć, że to całkiem od niedawna…
Nie jest problemem z jakiego języka na jaki się tłumaczy, tylko czy jest to tłumaczenie SENSOWNE i koherentne. Nie ma jednego ORYGINAŁU, a do tego trzeba przyjąć, że pewne sensy są nieprzetłumaczalne lub niepojmowalne, zwłaszcza po 2 tysiącach lat. Współczesny tekst też zawsze będzie nieco inny w swoim tłumaczeniu na odmienny język. W niektórych językach po prostu nie ma pewnych słów, czy określeń. Nigdy też tłumacz nie przeniknie w 100% zamysłu autora. Zatem Biblia, jaką dysponujemy dziś, jest tylko pewnym niedoskonałym przybliżeniem, z którego rozumiemy coraz mniej, bo pisana była do innych ludzi, w innej wręcz cywilizacji. Nie do nas! Z biegiem lat MUSZĄ się zacierać kolejne jej znaczenia, pomimo tysięcy biblistów, badaczy i translatorów.
Materia jest niezwykle skomplikowana, wodzi czy nie wodzi. Wodzenie po naszemu to kierowanie na pokuszenie, inaczej na okazję. Niewątpliwie powołanie się na Tomasza z Akwinu, nie upraszcza tematu. W czasach gdy tworzył istniał pewien określony standard rozumowania. Dlatego takie kwiatki ” W odniesieniu do natury partykularnej kobieta jest czymś niedoszłym i niewydarzonym. Czemu? Bo tkwiąca w nasieniu siła czynna zmierza do utworzenia czegoś doskonałego: podobnego do siebie co do płci męskiej. A że rodzi się kobieta, dzieje się to albo z powodu słabości siły czynnej, albo z powodu jakiejś niedyspozycji materii, albo też spowodowało to coś z zewnątrz, np. wiatry południowe, o których [Filozof] pisze, że są wilgotne.
Natomiast w odniesieniu do natury powszechnej kobieta nie jest czymś niewydarzonym, ale z zamierzenia natury jest przeznaczona do dzieła rodzenia. A to zamierzenie natury powszechnej zależy od Boga, który jest powszechnym twórcą natury. I dlatego, ustanawiając naturę, powołał do bytu nie tylko mężczyznę, ale i kobietę” .
Czy taką myśl chciał przekazać nam ten zacny filozof? Jeśli niekoniecznie, to czy wodzenie na pokuszenie jest intencją tłumacza, tym o czym rozmawiamy dziś. W końcu, czy Bóg potrzebuję tłumaczy?