Wreszcie coś w niej pękło i wtedy padły te historyczne słowa: „Pospieszcie się, bo muszę coś odpowiedzieć Jezusowi. On nie może tak czekać bez końca”. Wariatka? No pewnie, że wariatka. Nawet osły nie miały czasu dorosnąć porządnie, tak się jej spieszyło.
Wzrost wierzchowca nie musi być grzechem, jeśli wierzchowiec się postara. Lauda lubiła na przykład dosiadać małych, ale dzielnych żmudzinów. Nie prezentowała się na nich zbyt okazale. Michał Wołodyjowski mówił, że w polu sprawiała wrażenie, jakby na psach siedziała. A przecież w zwarciu z wrogiem nie było dzielniejszych.
Osły siostry Cecylki były jak te laudańskie żmudziny: zawzięte, zahartowane, dzielne, wydeptujące kopytkami setki kamienistych kilometrów. Ośla damasceńska stal prująca dla tej świętej zakonnicy kurtyny pustynnego piachu, czasami śniegu, czasami ludzkiej nieufności odgradzające ją od chorych Berberów z okolic Mideltu i Tatiouine, którym służyła.
Może kiedyś znajdą się na wielkim obrazie przedstawiającym taniec życia? To przecież nasz staroświecki obowiązek wobec przyszłych pokoleń: rzucić na płótno historie ocaleń, wskrzeszeń i uzdrowień, do których przyłożyli rękę bohaterscy ludzie, podpierani przez cztery łapy swoich dzielnych zwierząt. Gdyby tak ich zjednoczyć na wieczną pamiątkę w korowodzie wielkiej radości?
No tak, ale jeśli ma być to profesjonalny malarsko taniec życia, który przetrwa wieki, to nie może w niczym ustępować czarnym deskom i płótnom wyrażającym rozczarowanie światem, zmieszane ze skargą na przemijanie. To musi być coś na kształt negatywu tańca śmierci.
Może żywsze kolory? Zastąpienie szkieletu ponętną anielicą? Nie w tym jednak kłopot. Potrzeba nade wszystko talentu na miarę księdza Baki, bo przecież porządna rymowanka umieszczona w medalionie pod tańczącymi parami jest jak sprężyna w zegarze, i to ona tak naprawdę wprawia je w ruch: „Różnych stanów piękne grono / gęstą śmiercią przepleciono”. Albo jak to sobie nuci teraz pod nosem biskup Ryś: „Kardynalskie kapelusze / choćbym nie chciał, rzucać muszę” etc.
Rodzi się ostatnie pytanie: jaki rodzaj tańca wybrać? Polonez? Siarczysty mazur? Czy może kujawiak? Kujawiak na mój gust nieco depresyjny. To musi być naprawdę radosny, dziecięcy taniec, w którym trzeba skakać raz na prawej, raz na lewej nodze i drzeć się jak w szczenięcych latach na podwórku, okrążając trzepak, a i pioseneczka musi być głupiutka, oj, głupiutka, nie każdy to dobrze znosi, trzeba przyznać:„Siostra Cecylka miała dwa osły / miała dwa osły, co nie urosły / osły dwa, osły dwa / wielkości psa”.
Idę o zakład, że ta rymowanka dotarła już do nieba i została zaakceptowana przez Cecylkę. Czyż w swoim rodzinnym domu nie wyśpiewywała na całe gardło ze swoim licznym rodzeństwem podobnych rzeczy, wykańczając przy okazji kolejne guwernantki?
A wszystkie te wyliczanki, gry i psoty, którymi od świtu do nocy żyło stado diabląt pana Prouvosta, ojca Cecylki, poważnego przemysłowca z Saint-Maurice-des-Champs, niedaleko Lille, czy nie kreowały jej na prawdziwego wodzireja nomadów z dolin Wysokiego Atlasu? Przecież oni, jak to górale, uwielbiają wszystko, co jest skoczne, co się rymuje i co choć na chwilę pozwala zapomnieć o ciężkim i niebezpiecznym życiu.
Z radosnym klimatem rodzinnego domu należało się jednak pożegnać, bo Cecylce zachciało się do zakonu, a jak Cecylka postanowi, to lepiej zejść jej z drogi. Siostry Misjonarki Maryi przyjęły w roku 1940 młodą Prouvost, notując, że jest to charakter żywy, szukający sobie zajęć i o niezwykłej inwencji twórczej.
Nie chciała jechać do Afryki Północnej, więc ją tam posłano. Zdrowia była słabego, więc wykształcono ją na pielęgniarkę. W domu rodzinnym mówiono eleganckim francuskim, więc w końcu została nauczycielką arabskiego w szkole podstawowej. Zaczęła w Casablance, przeszła przez Taroudant i Rabat, aż w 1961 r. siła posłuszeństwa wyrzuciła ją na obrzeża Mideltu. To takie górnicze miasteczko, w którym kopano ołów i przez które przechodził dawno temu ze swoim przewodnikiem rabinem Mardocheuszem, przebrany za Żyda, sam Karol de Foucauld.
Ileż to pokoleń osłów, kóz, owiec i mułów przyszło na świat w Midelcie od roku 1961 do 1969! Nikt nie potrafił ich zliczyć, bo brakowało palców u rąk. Śmierci dzieci też nie potrafili tu zliczyć, bo wtedy palce zaplatają się w taki bezradny koszyczek, no, ale w końcu o dzieci łatwiej.
Gorzej było, gdy przeżyły – upośledzone na umyśle, kalekie, niewidome, głuche. I wiecznie głodne. Cecylka w roku 1969, kiedy to przyszły na świat jej cherlawe osły, już wiedziała. Rzuci to wszystko, kupi okazyjnie namiot z wielbłądziej wełny, kupi osły, załaduje na nie namiot i lekarstwa, trochę jedzenia i pójdzie w góry, za stadami, będzie leczyć dzieci i starszych, szczepić, uczyć podstawowej higieny, będzie mieszkać z nimi, będzie taka jak oni. We wszystkim.
Mówiła swoim siostrom, że tego chce od niej Jezus. No dobrze, ale przecież Jezus najpierw przemawia przez przełożoną i jej radę. Zaczął się więc kulawy taniec wokół „problemu” i gdzie mu tam było do Cecylkowej rymowanki z tańca życia.
Ludzie poważni i odpowiedzialni za „dzieło” nie chcą skakać raz to na prawej, raz to na lewej nodze, okrążając dębowy stół zasłany dokumentami. Poważni ludzie zwlekali. To stara zakonna metoda na „przetrzymanie”. W tym czasie osły rosły, a Cecylka była posłuszna.
Ale wreszcie coś w niej pękło i wtedy padły te historyczne słowa: „Pospieszcie się, bo muszę coś odpowiedzieć Jezusowi. On nie może tak czekać bez końca”.
Wariatka? No pewnie, że wariatka. Nawet osły nie miały czasu dorosnąć porządnie, tak się jej spieszyło. Jak dźwigały drągi od namiotu i sam namiot, lekarstwa i ubranka dla dzieci, to nawet ich widać nie było spod ładunku. A wariatka co dźwigała? Ona dźwigała w filcowej torebce umieszczonej na piersiach Najświętszy Sakrament. Najdroższy jej skarb, który adorowała w swoim namiocie raniutko i późną nocą.
Jej Przyjaciel zamieszkał wreszcie wśród berberów. Przyjmowała Go do swojego serca przed bardzo skromnym śniadaniem, potem namiot przekształcał się w izbę przyjęć. Słabowita Cecylka otoczyła opieką medyczną trzysta rodzin. Przyszedł ojciec z poparzoną córeczką. O takie wypadki bardzo łatwo w górach. Wystarczy, że maluch potknie się w namiocie i nieszczęście gotowe, bo paleniska są otwarte. Albo szukając oparcia, złapie za sagan z gotującym się mlekiem. Uleczę ją – powiedziała Cecylka – ale później ty poślesz ją do szkoły. I ojciec złożył przysięgę, że tak uczyni.
Cecylka miała swojego Forresta Gumpa. Właściwie to on nazywał się Mimun. Nie mówiła do niego: „Forrest! Biegnij! Biegnij!”, bo Forrest, czyli Mimun, był po polio i przykurczony leżał całymi dniami, nie widział słońca, dawano mu coś do jedzenia i czasami myto. Energia Cecylki postawiła go na nogi. Sprawiono mu Forrestowe buty złączone z przemyślnymi szynami. Brał do rąk kule, zadzierał głowę do słońca i chciało mu się tańczyć.
Za to Cecylka słabła. Zmęczona, schorowana, chudła i chudła, aż jej osły zdawały się przy niej ogromnymi tłuściochami, prawdziwymi Bucefałami Aleksandra Wielkiego. Zdiagnozowano raka. Cecylka dalej chudła, jakby wiedziała, że będzie do nieba niesiona przez osły dwa, więc po co przydawać ciężaru biednym zwierzętom.
Zmarła 11 października 1983 r. Ciało jej zawinięto w berberyjski całun i chciano pochować na muzułmańskim cmentarzu, wśród swoich, ale sołtys Tatiouine się nie zgodził, bo była chrześcijanką. Spoczęła na cmentarzu – wśród swoich sióstr.
W pogrzebie uczestniczyły tłumy kobiet, choć kobiety muzułmańskie nigdy nie uczestniczą w pogrzebach. Tym razem nikt nie ważył się im przeszkodzić, bo zostałby rozszarpany na strzępy. W płytkim grobie położono ją na boku, z twarzą zwróconą ku Wschodzącemu Słońcu.
Może to i dobrze, bo mam blisko. Wyjdę z celi, zadrę głowę, popatrzę na Atlas, potem w dół ścieżką i już Cecylka orędowniczka. Wzgórek piachu otoczony drobnymi kamykami. I krzyż z imieniem. I głupiutka rymowanka snuje się między cmentarnymi tujami, żeby nie było za podniośle: „Siostra Cecylka miała dwa osły / miała dwa osły, co nie urosły / osły dwa, osły dwa / wielkości psa”. A za murem u sąsiada tęskne porykiwanie osła. Mówią, że się zakochał. Ale ja myślę, że on chce w góry. Każdy ma swoje góry. Cecylka mówi, że nie trzeba się ich bać.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2023.