Jeśli za zmianą akcentów wyrażoną w watykańskiej nocie stoi jakaś obawa przed teologicznymi konsekwencjami beatyfikacji dziecka nienarodzonego, to według mnie szkoda, że nie podjęto tego ryzyka.
Przedwczorajsza nota Dykasterii ds. Świętych dotycząca męczeństwa siódmego dziecka Wiktorii i Józefa Ulmów to istotna nowość w dyskusji o znaczeniu tej beatyfikacji. Jej konsekwencją jest niejako zmiana stanu faktycznego, a tym samym również nowa wykładnia interpretacyjna.
W dotychczasowym dyskursie w Polsce mówiło się o najmłodszym dziecku Ulmów jako o „nienarodzonym”. Według noty dziecko to „è stato partorito”, czyli „zostało urodzone” (akcja porodowa rozpoczęła się pod wpływem szoku, prawdopodobnie tuż przed śmiercią matki). I zostanie beatyfikowane jako narodzone. Czyli jego status się zmienił.
Pomijam tu – bo nie mam na ten temat wiedzy – kwestię, czy to władze dykasterii zmieniły swoje podejście, czy też stanowisko Stolicy Apostolskiej jest niezmienne, a było wcześniej niewłaściwie prezentowane w Polsce. Istotne są bowiem dla mnie kwestie teologiczne oraz wynikające z nich konsekwencje pastoralne.
Nie można utrzymywać, że aborcja jest zabiciem dziecka, a jednocześnie uznać, że przed urodzeniem nie spełnia ono warunków koniecznych, aby mogło być beatyfikowane
Gdy pisałem niedawno dla miesięcznika „W drodze” artykuł na ten temat, jego pierwotny tytuł brzmiał „Beatus nasciturus”, czyli „Błogosławiony ten, który ma się narodzić”. Według najnowszej watykańskiej noty to jednak nie jest nasciturus, lecz natus. Jakie konsekwencje ma ta zmiana? Czy inny stan faktyczny to także inny stan teologiczny?
Nie znam okoliczności wydania noty podpisanej przez władze dykasterii – jej prefekta i sekretarza. Wyraźnie widzę jednak, że „przesunięcie faktyczne” jest znamienne. Czy należy z niego wywnioskować, że wedle Kościoła beatyfikowane może być tylko dziecko urodzone? Taka teza wymagałaby przynajmniej kilku słów komentarza.
1. Jeśli człowiek jest w pełni człowiekiem – osobą będącą podmiotem – już od momentu poczęcia, jak stale utrzymuje Kościół, to fakt urodzenia niczego w jego statusie ontologicznym nie zmienia. Osobiście nie widzę przeszkód, by beatyfikować dziecko nienarodzone. Ono już jest. Ono żyje, choć życiem zależnym, niesamodzielnym, ściśle powiązanym z życiem matki.
I nie chodzi tu bynajmniej o znaczenie tej beatyfikacji dla strategii działań pro life, promujących szacunek dla życia poczętego. Moim zdaniem, jest odwrotnie: to właśnie obowiązujące w Kościele stanowisko pro life ma konsekwencje dla beatyfikacji. Nie można utrzymywać, że aborcja jest zabiciem dziecka, a jednocześnie uznać, że przed urodzeniem nie spełnia ono warunków koniecznych, aby mogło być beatyfikowane.
2. Z oświadczeń świadka wynika, że w momencie śmierci z dróg rodnych matki wystawała główka i część tułowia. Wiktoria była więc in partu, a nie post partum, a dziecko nie żyło jeszcze samodzielnie poza organizmem matki. Nie jestem lekarzem, nie mam kompetencji, by o tym orzekać, ale lekarze, z którymi się konsultowałem, zgodnie twierdzą, że nie można uznać takiego dziecka za urodzone, lecz dopiero będące w momencie narodzin, rodzące się, przychodzące na świat.
3. Dla stwierdzenia stanu nadprzyrodzonego (w tym kwalifikacji świętości) istotny jest fakt ochrzczenia dziecka, a nie fakt narodzin. To chrzest zmienia nadprzyrodzoną ontologię dziecka, a nie fakt narodzenia.
4. Trudno mi zrozumieć, dlaczego dziecko to otrzymało – jak czytamy w nocie – chrzest krwi „w męczeństwie rodziców”, czyli w jakiejś formie zależnej. Jeśli bowiem zostało ono „włączone do grona dzieci męczenników”, to z powodu własnej śmierci, a nie śmierci rodziców. Śmierć (w tym śmierć męczeńska) jest aktem osoby i jako taka jest nieprzekazywalna.
5. Starsze dzieci Ulmów otrzymały chrzest sakramentalny „w wierze Kościoła”, co bardzo dobrze wyrażał ówczesny ryt chrztu, zawierający pytanie „Czego żądasz od Kościoła Bożego?” i odpowiedź: „Wiary”. Siódme dziecko otrzymało chrzest krwi także w wierze Kościoła, wyrażonej przez votum baptismi jego rodziców, czego akurat możemy być pewni. Nie można bowiem temu dziecku przypisać jakiejkolwiek własnej intencji przyjęcia męczeńskiej śmierci, co też nie wymaga dowodu.
6. Śmierć siódmego dziecka jest jednak męczeństwem, ponieważ odium fidei zabójców skierowane było wobec całej rodziny Ulmów, zamordowanej za czyn chrześcijańskiej miłości bliźniego, jakim było ukrywanie przez wiele miesięcy żydowskich sąsiadów: Goldmanów, Grünfeldów i Didnerów. To stało się bezpośrednim powodem śmierci dziecka. Być może nawet fakt, że Wiktoria była w ciąży, dodał tej nienawiści jeszcze większą siłę.
7. Na koniec jeszcze uwaga bardziej pastoralna niż teoretyczna. Fakt beatyfikacji dziecka nienarodzonego miałby bardzo dużo znaczenie pastoralne i świadomościowe. Jak słusznie ktoś zauważył w dyskusji na Facebooku, trudno odmówić świętości dziecku, które czyni stan matki błogosławionym, a cóż dopiero takiemu, które przez własną śmierć uczestniczy w jej męczeństwie.
Jeśli – powtarzam: jeśli – za zmianą akcentów wyrażoną w watykańskiej nocie stoi jakaś obawa przed teologicznymi konsekwencjami beatyfikacji dziecka nienarodzonego, to według mnie szkoda, że nie podjęto tego ryzyka. Interesująca byłaby w tej kwestii lektura Positio, czyli dokumentów procesu beatyfikacyjnego. Tam bowiem znajduje się argumentacja, która została przedstawiona dykasterii.
Zapewne jednak Positio pozostanie nadal tajne. A może coś więcej wyjaśni niedzielna homilia beatyfikacyjna kardynała Marcello Semeraro?
Więź.pl o rodzinie Ulmów:
Zbigniew Nosowski, I Sprawiedliwi, i Jedwabne
Kard. Nycz: To będzie beatyfikacja rodziny Ulmów, a nie narodu
Agnieszka Bugała, Żydzi u Ulmów, czyli rodzina poszerzona
Rabin Schudrich: Ulmowie pokazali, że w tym niedoskonałym świecie można coś naprawić
Watykan: Siódme dziecko Ulmów zostanie beatyfikowane jako narodzone
Na marginesie dyskusji nachodzi mnie refleksja. Choc przez długi czas sympatyzowałem z poglądami 'pro life’ to przyznam ze doswiadczenia ostatnich lat mocno zrewidowały moje poglądy. Świetnie pasuje tu powiedzenie, że dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Zamiast deklarowanego 'pro life’ mamy szczucie na kobiety które dotyka prywatna tragedia. To tworzy taką atmosferę w której – co było przez ostatnie 50 lat nie do pomyślenia – młode kobiety na poważnie obawiają się zajścia w ciążę z uwagi na potencjalnie możliwe zagrożenie dla ich życia i zdrowia.
Tojest efekt papieskich nominacji… one są złe! Wprowadzają chaos i niezrozumienie. Nominacje dla ludzi, ktorzy sa za aborcją w Watykanie, nominacje na szefa kongregacji nauki wiary. Itd. Słowa obecnego papieza są inne i czyny są zupełnie inne! Moze wreszcie otworzymy oczy i zobaczymy kim jest tak naprawdę obecny papież?
Odnoszę wrazenie iz cenzura wiezi celowo nie puszcza moich komentarzy. Bo jestem prolife? Te przeciw życiu są mojego nie ma… i na serio mówię, otworzcie oczy! Ten papiez czyni wszystko inaczej niz mówi, trzeba uszu i oczu nie mieć aby tego nie zauwazyć. Juz nie wspomnę o słowach i czynach wobec Rosji….. bo tu juz brak jest słów.
„Jeśli człowiek jest w pełni człowiekiem – osobą będącą podmiotem – już od momentu poczęcia, jak stale utrzymuje Kościół”
Całość rozbija się chyba właśnie o to zdanie. Kościół nie utrzymuje (tym bardziej stale), że człowiek jest człowiekiem od chwili poczęcia. W dokumencie na ten temat Kościół świadomie unika określenia momentu otrzymania duszy, a zarazem stania się człowiekiem. Beatyfikacja nienarodzonego byłaby zajęciem stanowiska w kwestii, która celowo jest pozostawiona do dyskusji, a zarazem zamykalaby dyskusję.
A jaki jest cel pozostawiania do dyskusji? Czemu Kościół nie chce wyraźnej deklaracji?
Chodzi o zachowanie ciągłości nauczania, a jednocześnie nie wchodzenie na tematy, które powinna rozpatrywać medycyna, a nie teologia.
To jest tchórzostwo Watykanu, wbrew nauce samego Jezusa i 10 przykazań.
Cała narracja o „nienarodzonym” poczęła się w Polsce wbrew faktom, które już od samego początku były jasne w dokumentach beatyfikacyjnych. Watykan wypowiedział się w tej sprawie, bo było ryzyko, że kłamstwo („kategoryczna nieścisłość” zawiniona, czy nie zawiniona) zostanie powszechnie przyjęte i wykorzystane w walce politycznej.
Dziękuję bardzo za ten artykuł. Chciałabym się odnieść do niego z perspektywy matki, która niedawno utraciła swoje nienarodzone dziecko (zmarło przed urodzeniem). Zwróciłam uwagę szczególnie na stwierdzenie: „Jeśli człowiek jest w pełni człowiekiem – osobą będącą podmiotem – już od momentu poczęcia, jak stale utrzymuje Kościół, to fakt urodzenia niczego w jego statusie ontologicznym nie zmienia.” Mam wrażenie, że w Kościele nie ma jednoznacznego stanowiska w kwestii statusu nienarodzonego dziecka. W nauczaniu (kazaniach) przypomina się o świętości życia od momentu poczęcia, co implikuje zakaz przerywania ciąży. Z drugiej strony, w przypadku gdy rodzice chcą pochować swoje zmarłe nienarodzone dziecko bywają traktowani co najmniej ze zdziwieniem w kancelarii parafialnej. O różnicy świadczą choćby odmienne obrzędy – w przypadku nienarodzonego dziecka „pokropek” (to brzmi trochę pogardliwie). Jednocześnie nie sprawuje się Mszy św. w intencji zmarłego nienarodzonego, ksiądz uzasadnił to, że jest ono „aniołkiem”. Mieliśmy wrażenie, że brakuje trochę wyjaśnienia, jak to jest. Prawo państwowe w kwestii pogrzebu traktuje tak samo dziecko zmarłe przed urodzeniem (o ile jest wystawiona przez szpital karta martwego urodzenia, a to jest możliwe gdy znana jest płeć, a to umożliwiają już na dość wczesnym etapie badania genetyczne) – może przysługiwać zasiłek pogrzebowy z ZUS-u taki jak dla osoby dorosłej. Druga rzecz, to kwestia świadomości i wiedzy z zakresu psychologii. Wydaje się, że wielu duchownym brakuje wiedzy na temat tego, co przeżywają rodzice, którzy utracili dziecko, że nie jest ważne, ile ono miało tygodni i rodzice mają prawo do przeżywania żałoby, smutku tak samo jak w przypadku odejścia innego członka rodziny. W urzędzie stanu cywilnego pani urzędniczka potraktowała z wyczuciem i empatią, podobnie było w szpitalu, gdzie również wykazano się zrozumieniem i zapewniona opiekę psychologa.