Życie to krew, brud i żądza. Czy autor „Władcy Pierścieni” o tym nie wiedział? Chyba wiedział. Chciał jednak pokazać coś więcej.
W świętowaniu rocznic, a już szczególnie rocznic śmierci, jest coś dziwnego. J.R.R. Tolkien umarł pięćdziesiąt lat temu. Dziwimy się, że aż tyle czasu minęło? Podkreślamy, że dopiero tyle? Czy to liczenie nie uświadamia nam samym, że z kolejnymi jubileuszami i my odpływamy w przeszłość? Rocznice łagodzą czy raczej wzmagają smutek przemijania?
Chwila dojrzała do odejścia
Smutek był świadomie przez Tolkiena przeżywany, kiedy tęsknił za przedwcześnie zmarłą matką, kiedy tracił przyjaciół w okopach północnej Francji, gdy wymykały mu się lata przeznaczone na dokończenie mitologii Śródziemia, gdy asfalt i beton zalewały malownicze krajobrazy Warwickshire i Oksfordu, gdy machina zastąpiła rycerskość, a rachunki – odwagę, gdy zmarł C.S. Lewis, gdy zmarła ukochana Edith… Poczucie straty stało dla Tolkiena najdotkliwszym doświadczeniem życiowym.
Pisał, że jednym z dwóch najbardziej wzruszających go miejsc we „Władcy Pierścieni” jest wzgórze Kerin Amroth, w kręgu białych drzew[1] – bohaterowie schodzą zeń w zachwycie, spuentowanym krótkim zdaniem: „Nigdy już nie mieli tu za życia powrócić”. Pożegnanie z Lorien zamyka lament Galadrieli: „Hej! jak złoto lecą z wiatrem liście! Nie zliczysz lat, jak na drzewie ptasich skrzydeł. […] wszystkie ścieżki utonęły w cieniu, z szarej ziemi wypełzły ciemności i przesłoniły obszar mórz, który nas dzieli. Stracony, stracony Valinor dla tych, co zostali na wschodzie”[2].
Czytelniczka z sowieckiego świata po pierwszej lekturze „Władcy Pierścieni” pisała, że wreszcie poczuła się wolna. Bo nawet jeśli to eskapizm, wszystko zależy, skąd się ucieka. Jeśli z więzienia, to chwała Panu za takie książki
W późnym opowiadaniu „Kowal z Przylesia Większego” tytułowy bohater – niewątpliwie chodzący drogami, które przeszedł sam autor – staje w momencie, w którym chociaż jest wdzięczny za wszelkie cudowności, jakich doświadczył, wie, że wstępuje na ścieżkę „u której końca jest już tylko wyrzeczenie”. Wyrzeczenie owszem, szlachetne i twórcze, ale i tak przecież napawające łagodnym smutkiem chwili dojrzałej do odejścia.
Tolkienowi nie udało się ostatecznie uporządkować legend i mitów Śródziemia, których „Władca” jest późnym i krótkim epizodem. Malarz Niggle nigdy nie ukończy swego obrazu. Kowal z Przylesia będzie musiał oddać srebrną gwiazdkę. Stary Bilbo swoje notatki zostawia do ułożenia Frodowi. Frodo też musi odpłynąć na Zachód i przekazuje dalsze rozdziały Samowi. Bo nikt nie ocala świata dla siebie i wielką mądrością jest umieć go złożyć w kolejne ręce. Tolkienowska tęsknota niesie zatem nadzieję.
Historie dla niedorosłych chłopczyków?
To, za czym tęsknimy, wyznacza nasze działania. W szarzejącym Środziemiu wciąż można zobaczyć odblaski pierwotnej doskonałości. W wodach całej ziemi szemrze echo muzyki stworzenia. W Silmarilach nadal promienieje nieskalane światło pierwszej ery. W pewnych miejscach można jeszcze zobaczyć liście i zieleń w ich nieskażonej młodości, z prapoczątków czasu. W oczach najszlachetniejszych elfów lśnią pierwotne gwiazdy, których nie dosięga zło. Kraina Lorien nie zna skazy. Piękne.
Piękne? Wizje te drażniły XX-wiecznych krytyków. Czy nie wyspecjalizowaliśmy się w tym, by zedrzeć poetyckie pozłoty, rozproszyć rycerskie mrzonki, zdemaskować tych książąt z bajki, te papierowe kukły i naiwne morały? Po tysiącach lat wychwalania do obrzydzenia jakichś oczarowań panną pląsającą wśród słowików na polanie leśnej zalanej księżycową poświatą – wreszcie udało nam się wydrwić ten kicz.
Życie to krew, brud i żądza. Czy Tolkien o tym nie wiedział? Chyba jednak wiedział. Podczas wędrówki przez Martwe Bagna Sam Gamgee mówi do Golluma: „Cuchniesz ty, cuchnie pan Frodo, wszystko tutaj cuchnie”[3]. A pojawiające się w internecie przeróbki tej sceny w stylu współczesnych pisarzy – opatrzone chórami zachwytów i wołaniem o jeszcze – świetnie pokazują, czego chcemy. Prawdy – tej brudnej i tej nikczemnej. Encore!
Tolkien też wiedział, jak to jest cuchnąć od okopowego błota. Ale wiedział jeszcze coś o słowikach i polanie. Gdy już wrócił z frontu i wyzdrowiał, latem 1917 roku patrzył urzeczony, jak jego ukochana tańczy w lesie w okolicach Roos, blisko morza, wśród srebrnej cykuty. I śpiewa. Dla niego. Ona była jego słowikiem, jego Tinuviel, jego Luthien. A on był jej Berenem.
I chociaż mógł to zdarzenie przekuć w opowieść o wojennej traumie, o złudzeniach sieroty, o despotycznym księdzu, o przyszłym niezrozumieniu i niespełnionych marzeniach – pisarz zatrzymał właśnie ten moment. Moment prawdy – czystej i rześkiej, jak wiatr od morza. Takiej, która została z obojgiem na całe życie i po grób, i poza grób.
Wśród trudu i zgnilizny wędrówki przez więdnące Śródziemie Sam Gamgee wybiera moment i miejsce, by zawołać w królestwie Pani Galadrieli: „Myślałem, że elfy całe są z księżyca i gwiazd, ale to przecież prawdziwszy ich własny świat niż wszystko, o czym w życiu słyszałem”[4].
Rok przed śmiercią, w lipcu 1972 roku, owdowiały Tolkien pisał do syna: „[moja natura] sprawy najgłębiej odczuwane wyraża w opowieściach i mitach – zatem ktoś o bliskim mi sercu powinien dowiedzieć się o rzeczach, których nie uwzględniają żadne zapisy: o strasznych cierpieniach naszego dzieciństwa, z których wyzwoliliśmy się nawzajem, lecz nie mogliśmy w pełni uleczyć ran, które później często okazywały się paraliżujące; o cierpieniach, które znosiliśmy po zrodzeniu się naszej miłości – a wszystkie one (o wiele bardziej niż nasze osobiste słabości) mogłyby pomóc w usprawiedliwieniu czy zrozumieniu uchybień i okresów mroku, które czasami mąciły nam życie – oraz wyjaśnić, dlaczego te sprawy nigdy nie sięgnęły głębi naszych osobowości, ani nie przytępiły wspomnień naszej młodzieńczej miłości. Zawsze bowiem (szczególnie, kiedy byliśmy samotni) spotykaliśmy się na tej leśnej polanie i przed naszym ostatnim pożegnaniem wiele razy spacerowaliśmy, trzymając się za ręce, uciekając przed cieniem nadciągającej śmierci”[5].
Drwiono, że „Władca” to historie dla niedorosłych chłopczyków, którzy pomachawszy mieczykiem wracają do swoich ogródków pykać fajeczki. Recenzja bezlitośnie obnażająca – ale nie tę książkę. Kto rzeczywiście przeczytał historię hobbitów, wie, jak szybko ich kraj uległ zniewoleniu. W ogródkach leżały kupy śmieci, a zamiast gospód stały karcery. W domu też nastał Mordor, a u końca drogi głównego bohatera czekało już tylko wyrzeczenie. No tak, typowe – kwitowali krytycy. Jak już nie możemy zmierzyć się z rzeczywistością, to po prostu odwracamy wzrok, uciekamy w fantazje i mrzonki. Eskapizm – jaka świetna etykietka!
Nie wszyscy się z tym zgadzali. Czytelniczka z sowieckiego świata po pierwszej lekturze „Władcy Pierścieni” pisała, że wreszcie poczuła się wolna. Bo nawet jeśli to eskapizm, wszystko zależy, skąd się ucieka. Jeśli z więzienia, to chwała Panu za takie książki.
Sztuka cofania ręki
Jaka to dziwna baśń! Zawsze śmiałkowie ruszali w podróż, by zdobyć skarb. Tu trzeba skarb wyrzucić. Zadanie dla idealistów i prostaczków. Znajduje się kilku trzeźwo stąpających po ziemi, pełnokrwistych racjonalistów – ci mają pomysł na sensowne użycie możliwości, która sama pcha się w ręce. Saruman, Denethor – jacy to wspaniali, tragiczni, pełnowymiarowi bohaterowie. Gdyby w ich ręce złożyć rządy tego świata, jakże by go rozumniej ułożyli. Któż w takiej sytuacji powie „nie”?
Tolkien pokazuje, co się dzieje z tymi, którzy w takiej sytuacji powiedzą „tak”. Starszy syn Denethora, szlachetny Boromir, obrońca rodzimego grodu i bohater swego ludu, wyciąga rękę po Pierścień Władzy i natychmiast napada na słabszego, którego ślubował chronić. To jego młodszy brat, cichy i obowiązkowy Faramir mówi: „Nie podniósłbym tego skarbu, nawet gdyby leżał przede mną na drodze”. I puszcza wolno Froda, którego ma w garści. Naprawdę mądrzy, jak Galadriela, wiedzą, że jeśli ona – cudowna, doświadczona, wspaniałomyślna i mocna – posłuży się potęgą Pierścienia, stanie się władczynią imperium, jakiego świat nie znał. „Wszyscy kochaliby mnie…” woła, „…wszyscy kochaliby mnie z rozpaczą”[6]. Wielką sztuką życia jest cofnąć rękę, której nikt nie powstrzymuje.
Słuchaj też na Soundcloud, YouTube i w popularnych aplikacjach podcastowych
I nie dotyczy to tylko władzy. Ileż padało głosów, że przecież te tolkienowskie opowieści to historie dla zakompleksionych niedorostków, feeria tabuizowanych zahamowań. Świat bez kobiet, a w każdym razie bez prawdziwych kobiet. No owszem, jest Eowina, siostrzenica króla Rohanu. Młoda, chętna, z perspektywami. Jaki bałwan by nie skorzystał? No, chyba taki Aragorn, rycerz bez skazy, zakochany w kobiecie niemożliwej, Wieczornej Gwieździe elfiego rodu.
Każdy pisarz żyjący z fantasy uczęstowałby czytelnika paroma gorącymi scenami. Czyż nie tak wygląda życie? No cóż, zależy czyje. Bo sam Tolkien, kiedy już się zakochał w Edith Bratt, dostał surowy zakaz od swego opiekuna (despotycznego księdza, a jakże), by nie spotykać się z nią przed ukończeniem 21. roku życia i zamknięciem pierwszego etapu studiów. Podporządkował się. Zaczekał do północy w dniu 21. urodzin, kiedy napisał list z oświadczynami. Dziwaczne zahamowania. Oboje młodzi, zdrowi, stanu wolnego. Ale nie, Beren cofnął rękę, Luthien nie nalegała.
Nadzieja zwyciężyła?
Może równie ciekawe jak to, co Tolkien zrobił ze swoim imaginarium, jest to, co my z nim robimy. Przecież te wszystkie sprawy – powściągliwość w korzystaniu ze świata, cierpliwe czekanie na innych, rezygnacja z nieustannego „encore!”, znoszenie trudów bez wielkich skarg, dochowywanie trudnej wierności, trzeźwość w żalu i spełnianie obowiązków, sprawiedliwi książęta i lojalni słudzy – to wszystko jest tak niedzisiejsze, nieznośne, nieprawdziwe. Nawet w książkach, a co dopiero w życiu.
Czy angielski profesor, weteran wielkiej wojny, o tym nie wiedział? Znów – pewnie wiedział. Pisał w 1955 roku: „Wydaje mi się czasem, że to prawdziwy świat, w którym instrumenty sprawiedliwej zapłaty rzadko są same w sobie sprawiedliwe czy święte, a to, co dobre, często jest zawadą”[7].
Próbował stworzyć dalszy ciąg „Władcy Pierścieni”, dziejący się parę pokoleń po śmierci króla Elessara, pogromcy zła, najszlachetniejszego i najpokorniejszego z rycerskich władców. Wolnym plemionom Śródziemia się przecież udało, uratowały świat przed okrutną tyranią, zniewoleniem ciał, spodleniem dusz. Wrócił prawowity król, a wielu wykazało heroiczne męstwo. Nadzieja zwyciężyła. A po ulicach królewskiej stolicy biegają prawnuki bohaterów i bawią się w orków. Tolkien uznał, że nie warto tego pisać.
Inni pisarze nie byli tak powściągliwi. Powstały teksty à rebours, w których Sauron to postępowy dobroczyńca, pokonany przez reakcyjny i fanatyczny feudalizm. Wolny świat? Wolne żarty! Gandalfowi nie może zależeć na dyskretnym wspieraniu samodzielnego dojrzewania maluczkich, ale na graniu nimi w geopolitycznych manewrach. Froda i Sama nie może łączyć żadna przyjaźń, ale społeczne zniewolenie. Szlachetne motywy kryją upośledzenia i manipulacje, a dopiero postacie upadłe są prawdziwe, zasługują na uwagę, solidarność, nawet fascynację.
Życie i pisarstwo Tolkiena stawiają pytanie: czy największy triumf zła nie polega na tym, że uwierzyliśmy, iż to dobro jest podejrzane?
Przeczytaj też: Tolkien – współczesny Homer
[1] List nr 165, do wydawnictwa Houghton Mifflin.
[2] „Władca Pierścieni”, I, 20 (Pożegnanie z Lorien) – cytaty w tłum. M. Skibniewskiej.
[3] „Władca Pierścieni”, II, 13 (Przez Moczary).
[4] „Władca Pierścieni”, I, 18 (Lothlorien).
[5] List nr 340, do Christophera Tolkiena.
[6] „Władca Pierścieni”, I, 19 (Zwierciadło Galadrieli).
[7] List nr 165, do wydawnictwa Houghton Mifflin.
Piekne przemyslenia, dziekuje!
Ciekawe spojrzenie, dziękuję za ten tekst.
Ja twórczość Tolkiena uwielbiam, za to ostatnio odkryłem, że wciąż są ludzie, którzy uważają, że to są historyjki dla małych chłopców, a nie poważna literatura godna czytania przez dorosłych 😀 I nawet nie o osobistą preferencję tam chodziło, ale o stanowcze orzeczenie, że to po prostu bajeczki. No cóż, internet jest pojemny i pomieści nawet takich rozmiarów ignorancję 🙂
Tolkien jest autorem terminu – eukatastrofa – to radosny zwrot akcji, który wzrusza ogromnie.
Nagła nadzieja przychodząca z miejsca, z którego się jej nie spodziewamy.
Tak, to odsiecz, to nagła pomoc w ciemności.
Nić nadziei wpleciona jak iskra, złoty motyl.
Tylko ktoś o duszy dziecka mimo okropieństw wojny i innych dramatów, a może też i na przekór im dalej mówi o nadziei.
A wyrzeczenie i stratę traktuje jak zaproszenie do duchowego wzrostu.
A w tym świecie też mamy taką eukatastrofę.
Opowieść o zmartwychwstaniu.
Pisarz świetny, choć szczególarz (nie lubię, ale to kwestia gustu). Mam jednak problem z tą jego „dobrocią”- to, jak potraktował Lewisa w związku z jego małżeństwem z Joy nie mieści mi się w horyzoncie dobroci, raczej mi się ciśnie na usta coś innego. Ps. Miało to oczywiście zwiazek z jego ortodoksją katolicką, co też nie bardzo się mieści w horyzoncie „dobra” -tak realizowane, jak to z Lewisem.
@Anna Beata,
Zatargi między protestantami a katolikami są na angielskiej ziemi bardzo wyraźne od lat.
Jak byłam w Derry wiele mi się wyjaśniło. Smutne.
Tolkien może miał dalej przed oczami, to, co spotkało jego matkę – ostracyzm protestantów,
kiedy przeszła na katolicyzm. I jej śmierć.
Tutaj moim zdaniem smutny, ale remis.
Ekumenizm? Czasem po prostu ludzkie uprzedzenia go blokują.
Ale też ekumenizm nie może być tylko platformą uprzejmej wymiany neutralnych zdań, filozoficznych rozkmin i towarzyskiego poklepywania po plecach.
Z kolei uprzedzenia opierają się niekiedy na osobistych historiach.
Budujmy na rozmowie. Prawdziwej.
Lewis nie wchodził w prywatne życie Tolkiena, a Tolkien w jego wchodził. Fatalna sprawa.
Nie rozumiem tego passusu o filozoficznych rozkminach- także w kontekście ich pisarstwa, ktore było wysoce filozoficzne, ani tego o towarzyskim poklepywaniu po plecach.
Tolkien wypada tu bardzo źle.
To był taki piękny artykuł. Pięknie napisany, ale i z przekazem. Nie dało się oderwać od tego tekstu. Autor (profesor, jak się okazuje) powinien rozważyć wydanie własnej beletrystyki, jeżeli jeszcze tego nie zrobił. Przynajmniej nie ma żadnych informacji na ten temat. Naprawdę szkoda nie skorzystać z takiego talentu, by stworzyć własną prozę fabularną, nową, inną historię.