Niektórzy politycy w rocznicę Powstania Warszawskiego celebrowali swoje ego. Dobrze, że dla wielu innych Polaków była to chwila wspólnotowego przeżywania pamięci. O Warszawie, ale może też o Aleppo czy Mariupolu.
Dla mnie, jako młodego człowieka, który z prowincji przyjechał do Warszawy studiować, zetknięcie się z tematem Powstania Warszawskiego właśnie w tym mieście było jak wejście w mit, który nagle stawał się żywym doświadczeniem.
Upamiętnienia, budynki noszące ślady kul, spotkania z powstankami i powstańcami, a nade wszystko opowieści niemal każdej poznanej osoby o losie jej rodziny podczas Powstania – to wszystko było jak tchnienie życia w historię znaną z podręczników i uczynienie z niej Historii, która mimo upływu lat czyniła z przeszłych wydarzeń namacalne doświadczenie.
79. rocznica Powstania uświadomiła mi, jak bardzo zmieniła się pamięć i opowieść o nim w ostatnich latach. Mniej było w tym roku sporów – dość, przyznajmy, już jałowych, bo każdy chyba zdążyć zająć w nich stanowisko – o słuszność decyzji o wybuchu walk. Były obchody przeżywane wspólnotowo, w których razem, oczywiście w towarzystwie powstańców, mogli wziąć udział prezydent Warszawy i prezydent Polski (nota bene dwoje ludzi, na których w ostatnich wyborach prezydenckich zagłosowało łącznie ponad dwadzieścia milionów obywateli). Jak zauważa w podcaście „Zwięźle” wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Paweł Ukielski, „wobec Powstania Warszawskiego potrafimy stanowić wspólnotę”.
Były od tej reguły oczywiście wyjątki. Poseł Suwerennej Polski Janusz Kowalski epatował w mediach społecznościowych swoim wizerunkiem podczas marszów z racami, głośnymi okrzykami i narodowcami. Trudno było tylko powiedzieć, o czym były i z jakiej okazji odbywały się te marsze, może poza autocelebracją wiceministra.
Wespół z ministrem Kowalskim maszerował Robert Bąkiewicz, który wykorzystał rocznicę, by… poobrażać powstańców przed kamerą. Ponieważ nagranie odbywało się na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego, placówka zdecydowała o ograniczeniu dostępu stacji informacyjnych do jej terenu.
Z kolei posłanka Koalicji Obywatelskiej Klaudia Jachira narzekała, że nie potrafi świętować rocznicy Powstania, bo tę okazję odebrali jej „oni”, czyli narodowcy i PiS. Posłance umknęły zupełnie jednoczące obchody, w których narodowcy zostali całkiem zmarginalizowani.
Ale wystarczy już o tych, którzy pragną swoją gwiazdą rozbłysnąć w dzień przeznaczony dla wspólnoty, a nie ich ego. Dobrze, że dla wielu innych była to okazja do przystanięcia w godzinie „W”, pośpiewania okupacyjnych piosenek, a może nawet uronienia łzy za okaleczone miasto i jego mieszkańców. Pamiętajmy. O Warszawie, ale też o Aleppo czy Mariupolu.
Przeczytaj też: Najdłuższa bitwa Peerelu. Powstanie Warszawskie w propagandzie i pamięci
” Mniej było w tym roku sporów – dość, przyznajmy, już jałowych, bo każdy chyba zdążyć zająć w nich stanowisko – o słuszność decyzji o wybuchu walk. ”
Sporów będzie z roku, na rok coraz mniej z powodu… upływającego czasu, czy choćby umierania ostatnich świadków. Ciszej jest też dlatego, że mamy swoisty szantaż emocjonalny – podziw dla PW jest praktycznie zadekretowany niemal ustawowo.
Mija niemal 90 lat od daty wybuchu PW. Z jednej strony: ile lat można celebrować z nabożeństwem nawet tak wielkie wydarzenie? A z drugiej, nawet po tylu latach mało kto zdołał spojrzeć na tę sprawę REALNIE i bez polityczno-patriotycznych afiliacji.
I dwieście lat będzie mało, by proste fakty przebiły się do świadomości Polaków. Mam wrażenie, że o samym Powstaniu wiemy coraz mniej i mitologizowanie go stale się powiększa. Jeżeli po tylu latach nie jesteśmy w stanie zrozumieć i pojąć CO SIĘ WYDARZYŁO, to nie zrozumiemy i nie pojmiemy już nigdy. Tak, że za bardzo bym się nie cieszył.
Ja również, podobnie jak pos. Jachira, nie potrafię świętować dopóki Powstaniem będzie się wywijać jak wygodną pałką. Chwilowe „przygłuszenie” jednego z hołubionych harcowników to trochę mało. Gwizdy na Bartoszewskiego, zagłuszanie p. Wandy Traczyk-Stawskiej – nadal PAMIĘTAMY.
Zresztą „świętowanie” to chyba nie najlepsze słowo w przypadku tej porażającej i bezsensownej hekatomby?
Cieszę się, że w tym roku w moim rodzimym Słupsku nikt nie wpadł jak w przeszłości na pomysł rekonstrukcji wybuchu Powstania. Oczywiście można by zrobić rekonstrukcję „Slupsk 1 sierpnia 1944″alewtedy trzeba by wielu flag że swastyką i mundurków Hitlerjugend i BDM.
Może rzeczyiście moda na powstańcze cepeliady już mija.
W tym miejscu moge tylko polecic ksiazke „Made in Poland” Emila Marata. Stanislaw Likiernik w najlepszy sposob skomentowal tam Powstanie, bez nadecia i bez patosu. Dane mi bylo z nim rozmawiac na kilka miesiecy przed jego smiercia. Powiedzial mi wtedy: „Oczy mnie bola, gdy mysle o Powstaniu i o tym, co tam widzialem!”
Pamięć o tym co się widziało umiera wraz z widzącymi. Kolejne pokolenia dostają pamięć podręcznikową, pamięć z którejś tam ręki, pamięć bezbronną wobec ideologii, wobec polityki, wobec niewyżytych marzeń o wielkich czynach nieskorygowanej przez doświadczenie ogromu ludzkich realnych nieszczęść. Do tego młodzi jak to młodzi uważają się za mądrzejszych od starych, którzy nic nie rozumieją i nie pojmują jak łatwo można rozwiązać jednym pomysłem wszelkie problemy świata.
Efektem jest historyczne disco polo, buczenie, wycie podczas przemówień Ostatnich i noszenie odzieży patriotycznej z napisami szwabachą i wilczymi mordami z niemieckich XIX wiecznych nacjonalistycznych marzeń traktowanych jako dowód polskiego patriotyzmu.