Zima 2024, nr 4

Zamów

Wieczne lasy

Ols w Puszczy Białowieskiej. Fot. Creative Commons

Las dziś mocno antagonizuje. Jedni chcą go wycinać, inni się temu sprzeciwiają. W miejscu wyciętego drzewa sadzi się nowe, odmawiając naturze prawa do urządzenia paru skrawków ziemi, które powinny do niej należeć. Brakuje nam przyzwoitości w tym czynieniu sobie ziemi poddaną – pisze Paweł Średziński w swojej nowej książce „Rzeki”.

Wiedziałem, że droga nie będzie łatwa, że lasy są półdzikie, nie trzebione. Ale takiej pierwotności, takiej dziczy nie przewidywałem!

Edward Redliński, Awans

Lubię las na bagnie. Urzeka mnie. Uwodzi. Wciąga. Lubię wejść między kępy, na których rosną olsze, i brodzić między nimi w zagłębieniach wypełnionych wodą. Wchodząc do olsu, mam wrażenie, że przechodzę do innego świata. Może nie bez powodu przed laty olsze kojarzyły się ludziom z zaświatami. Stanowią granicę, za którą nasi praprzodkowie dostrzegali krainę wieczności – miejsce, gdzie duchy zmarłych wiodły swe życie po śmierci. Nie czuję się w tym świecie źle. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że w żadnym innym miejscu nie czułbym się bezpieczniej i lepiej.

W moim subiektywnym rankingu najlepsze bagno to miejsce, gdzie rosną olsze. Gdzie są drzewa na małych wysepkach, a ja wędruję między nimi. Lasy olszowe często przypominały mi bagienne lasy z amerykańskich filmów, których akcja toczyła się w Luizjanie. Zbiegowie uciekający przez bagna, jak w filmie Jima Jarmuscha Poza prawem, do dziś kojarzą mi się z naszymi olsami. Nawet jeśli są inne niż te w Ameryce, nasze lasy na mokradłach wyglądają równie atrakcyjnie i mogłyby posłużyć za plener filmowy niejednego kinowego hitu.

Zawsze powtarzam: chcesz szkoły przetrwania, nie inwestuj w dalekie wyprawy, pojedź do olsu. Komary szczelnie oblepią twoją twarz

Paweł Średziński

Udostępnij tekst

Kiedy dorastałem, wielką frajdę sprawiały mi wczesnowiosenne wypady do olsów, rosnących wtedy na terenie Narwiańskiego Parku Krajobrazowego. Po zimie brodziło się po zalanych lasach, gdzie budziło się życie. Już na samym początku wędrówki byłem mokry od pasa w dół, bo nie miałem woderów. Po całodniowym brodzeniu i powrocie pekaesem lub pociągiem do domu w stanie totalnego przemoczenia przez kolejne miesiące w ogóle nie chorowałem. Ani jednej kropli kataru i żadnego przeziębienia. Nabywanie odporności to jeszcze jedna rzecz, którą zawdzięczam olsom. Może dlatego wciąż tak chętnie w nich brodzę.

Do dziś lubię usiąść na olszowej kępce wczesną wiosną i wsłuchiwać się w głosy ptaków, które rozbrzmiewają w olsie inaczej niż w innych lasach. Lubię moczyć w nich nogi, bo czasami woda i tak jest cieplejsza niż powietrze. Po wczesnej wiośnie przychodzą maj i czerwiec – czas wylęgu komarów. Czas wielkiej próby. Zawsze powtarzam: chcesz szkoły przetrwania, nie inwestuj w dalekie wyprawy, pojedź do olsu. Komary szczelnie oblepią twoją twarz. Potem przychodzi jesień. Bardzo lubię wybrać się do olsu, kiedy z drzew opadną liście. Na olszach widzę gniazda, wprawnie ukryte przed moim okiem w okresie wegetacyjnym. Lubię wtedy zadrzeć głowę i patrzeć na niebo upstrzone olszowymi koronami.

Las dziś mocno antagonizuje. Jedni chcą go wycinać, inni się temu sprzeciwiają. W miejscu wyciętego drzewa sadzi się nowe, odmawiając naturze prawa do urządzenia paru skrawków ziemi, które powinny do niej należeć. Brakuje nam przyzwoitości w tym czynieniu sobie ziemi poddaną.

Nie czuję się dobry w dyskusjach dotyczących tego, kto w tym sporze o las ma rację. Leży ona gdzieś pośrodku. Nie potrafimy odnaleźć złotego środka, którego od zawsze szukamy. A jednak wciąż żal mi lasu, jeśli jest cenny, naturalny, a ludzie go wycinają. Nie żal mi pomników z kamienia i betonu, które wystawia sobie człowiek. Starych drzew mi szkoda. I olsz, które chociaż nie są rekordzistkami w kategorii najdłużej żyjących, to mają w sobie wiele ze zmartwychwstańców. Powstają z olszowych odrośli.

Olsz jest mi żal podwójnie. Jeśli ktoś wchodzi do olsu, by ciąć, to wchodzi w ten ostatni, wydawałoby się, mało dostępny krąg świata przyrody. Czasami po wycince ols zostaje przekształcony przez jego właścicieli, najczęściej prywatnych. Ktoś zrobi stawik na niewielkiej strudze. Olsze błagają o wodę, ale ludzie im ją odbierają. Przez to tracimy nie tylko olsze, lecz także bagna, których dziś mamy zdecydowanie za mało.

Jej Wysokość Olsza

Mówi się, że tam, gdzie jest woda, jest i olsza. Olsze rosną w grupie, bo razem raźniej. Czasami tworzą większy skrawek lasu. Takie lasy wyrastają na bagnach, terenach silnie uwodnionych, najlepiej okresowo zalewanych, często z charakterystyczną kępkową strukturą. Nazywamy je olsami. Olsze spotkamy też w łęgach, które rosną wzdłuż rzek i są zalewane przy wysokim stanie wody. Tych lasów olszowych i łęgowych nie mamy w Polsce wielu. Stanowią ponad trzy procent obszarów leśnych, co wynika z niszczenia i przekształcania rzecznych dolin oraz torfowisk przez ludzi.

Olsza przez wieki uchodziła za bramę do innego świata. Do mrocznego charakteru olszy, jej balansowania na granicy zaświatów, odwołał się niemiecki poeta Johann Wolfgang von Goethe w balladzie Król Olch. Ów król był zwiastunem śmierci. Olszowe lasy były symbolem związków ze światem zmarłych, światem nieznanym i niezależnym od ludzi. Jeszcze pokolenie moich dziadków podchodziło do takich miejsc z obawą, ale i swoistym szacunkiem. Czuć zresztą w olszy trochę aury sprzeczności. Tworzy w końcu dość mroczne lasy, szczególnie w okresie wegetacyjnym, a jednocześnie sama olsza potrzebuje światła, żeby urosnąć. Dziś olszowe mroki jaśnieją, bo wiemy o tym drzewie coraz więcej.

Olsza czarna nie jest najbardziej długowiecznym drzewem – żyje do 200 lat, ale najczęściej nieznacznie ponad 100. Może osiągać do 30 metrów wysokości. To nie długowieczność, ale żywotność i umiejętność regeneracji olszy, nawet po jej wycięciu, stanowią największą siłę tego drzewa. Olsza odradza się, tworząc odrośle z pnia. Nie oznacza to, że olszę należy wycinać. Wręcz przeciwnie – nie mamy tych drzew wielu, a w dobie zmian klimatu są szczególnie narażone na wysychanie gleby i obniżenie poziomu wód. To wszystko sprawia, że stają się kolejnymi ofiarami globalnego ocieplenia.

Olsza jest silnie powiązana z wodą. Znajdziemy ją w pobliżu rzek, jezior, tam, gdzie są źródliska i gdzie jest woda, bez której nie mogłaby sobie poradzić. Olsza wydaje się stworzona do podmokłego sąsiedztwa. Zacznijmy od jej korzeni. Jak czytamy w podręczniku dla studentów leśnictwa: „należy do tych rodzimych gatunków, które ukorzeniają się najgłębiej. Wykazuje typowy, bardzo silny, poziomy, zwarty, intensywny, sercowaty system korzeniowy, rozwijający się w warunkach niehamowanego wzrostu (…) na glebach o wysokim poziomie wody gruntowej”1.

Na obszarach zalewanych przez wodę olsza jest w stanie dostosować się do dość specyficznych warunków. Wtedy „część korzeni rozrasta się poziomo (na tych korzeniach rozwijają się brodawki promieniowca wiążące wolny azot), część natomiast w postaci silnie ukośnych, rosnących w głąb gleby odnóg wynosi jakby drzewo ku górze tak, że pod pniem powstaje luźna przestrzeń, często z komorą centralną, która ułatwia wymianę gazową”2.

To właśnie takie drzewa zobaczymy w lasach z charakterystycznymi kępkami wystającymi ponad wodę, które stanowią coś w rodzaju bezpiecznych wysp, idealnych do gniazdowania. Doceniają je niektóre ptaki, w tym bardzo rzadki puchacz. Ols, okresowo zalewany wodą, to atrakcyjny azyl dla wielu gatunków – oczywiście innych niż te, które znajdziemy w krajobrazie otwartym.

Olsza przypomina nam, jak skomplikowane zależności potrafią rządzić światem przyrody. Od jej istnienia zależy wiele innych organizmów, często niewidocznych, a przez to niebudzących naszego zainteresowania. A przecież ta złożona maszyneria bije na głowę wiele ludzkich wynalazków

Paweł Średziński

Udostępnij tekst

Oprócz korzeni na uwagę zasługują olszowe liście. Opadają one nie tylko jesienią. Te położone niżej lądują na ziemi wcześniej, kiedy zostaną zacienione przez wyższe partie listowia, rozwijające się najpóźniej z powodu ograniczenia dostępności światła. Opadłe liście żywią drzewo, na którym wyrosły, są bowiem bogate w składniki odżywcze. Bardzo ciekawe jest również pochodzenie jednego z członów łacińskiej nazwy olszy czarnej – Alnus glutinosaGlutinosa oznacza bowiem „klejąca”, co wiąże się z lepkością olszowych liści od świeżego soku.

Równie ciekawe są olszowe orzeszki albo szyszki. Od jesieni do wiosny wypadają z nich nasiona, które często lądują w wodzie. Mają umiejętność długiego przetrwania pod jej powierzchnią i prze- mieszczają się z nią w miejsca, które mogłyby skolonizować. Orzeszki bywają też roznoszone przez wiatr na odległość od 30 do 60 metrów. Jeśli spadną na ziemię i trafią na odpowiednie warunki, z nasion mogą wyrosnąć nowe drzewa. Same szyszki wykorzystuje się między innymi w akwarystyce jako naturalny zmiękczacz wody, który zabarwia ją na lekko brązowawy kolor.

Olsza przypomina nam, jak skomplikowane zależności potrafią rządzić światem przyrody. Od jej istnienia zależy wiele innych organizmów, często niewidocznych, a przez to niebudzących naszego zainteresowania. A przecież ta złożona maszyneria bije na głowę wiele ludzkich wynalazków.

Wesprzyj Więź

Od olsz i ich przetrwania zależy również los terenów, na których rosną drzewa tego gatunku. Torfowe podłoże to magazyn węgla, a wszelkie działania prowadzące do jego osuszania skutkują uwalnianiem CO2, co jest zabójcze dla klimatu. Drzewa, które z braku wody ustępują z tych terenów, zwiastują katastrofę. Tracimy nie tylko drzewa i bagna, lecz także naturalne chłodziarki, a może lepiej: kli- matyzatory. Olszowy las na bagnie daje chłód w upalne dni, o czym dobrze wiedzą duże ssaki, które chronią się w jego cieniu.

Przypisy

  1. A. Jaworski, Hodowla lasu, t. III: Charakterystyka hodowlana drzew i krzewów leśnych, Warszawa 2011, s. 364.
  2. Ibidem

Tekst stanowi fragment 13 rozdziału książki Pawła Średzińskiego „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią

Przeczytaj też: Nie ma to jak w dziupli

Podziel się

1
Wiadomość

Dużą część dzieciństwa w lesie spędziłem. Dziś widzę ogromne stosy ściętych drzew i przygotowanych do wywózki. Na taką sakle nigdy się to nie działo. Myślę, że nie należy reklamować zbytnio łażenia po lasach. Jeden szaleniec wystarczy. Wiecie tam jest pełno kleszczy pająków, komarów. Żarłocznych strasznych dzików, a ostatnio nawet wilki, wścieklizna… . Nie leźcie tam, a jeśli musicie to tylko wyznaczonymi szlakami, piechotą, ostatecznie rowerem. Grzybów nie rwijcie same trujaki, albo takie obsikane przez zwierzaki fuj. Super robotę robią propagatorzy umierania od ukąszenia kleszczów. Ludziom trzeba do głów nieustannie wkładać, że ganianie za potrzebą na wydmy to śmiertelny sport. A tak już bardziej serio to z lasem się nie wygra, Dostrzegł to Zbigniew Nienacki w ” Wielkim lesie”, a i Czarnobyl swoje pokazał. Kornik drukarz w porównaniu z człowiekiem to mały pikuś