Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ks. Alfred Wierzbicki: Masowego Kościoła już w Polsce nie będzie

Ks. Alfred Wierzbicki. Lublin, grudzień 2019. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

I całe szczęście, bo to znaczy, że nie będzie się pchał do władzy, ani władza nie będzie chciała go traktować instrumentalnie – mówi ks. Alfred Wierzbicki w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.

O przyszłość Kościoła w Polsce i jego związki z polityką pyta ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, etyka, autora książki „Kruche dziedzictwo. Jan Paweł II od nowa”, Magdalena Rigamonti w rozmowie dla Onetu.

Zdaniem filozofa będzie on mniejszościowy: – Masowego Kościoła już w Polsce nie będzie. I całe szczęście, bo to znaczy, że nie będzie się pchał do władzy, ani władza nie będzie chciała go traktować instrumentalnie – mówi Wierzbicki. I dodaje, że będzie to Kościół misyjny i ewangelizacyjny.

Według ks. Wierzbickiego największą odpowiedzialność za kryzys Kościoła w Polsce ponoszą biskupi, ale duchowny dodaje, że: – wszyscy musimy sobie szczerze powiedzieć, że polski Kościół jest w ruinie. Przede wszystkim my, duchowni. Dopóki tego sobie szczerze, wyraźnie, bez owijania tego w jakąś kościelną nowomowę, to nie można będzie zacząć działać, opracowywać duszpasterskiej strategii.

Duchowny docenia stanowisko wyrażone przez biskupów: „że przestrzeń kościelna, a także aktywności duchownych powinny być odseparowane od kampanii wyborczej czy działań politycznych”. Krytykuje jednak, że biskupi rzadko zabierają głos we własnym imieniu: – Dla Kościoła jest szkodliwa ta jednomyślność biskupów i sytuacja, że oni nie krytykują takich politycznych wydarzeń, jak to na Jasnej Górze (chodzi o przemówienie Jarosława Kaczyńskiego podczas ostatniej pielgrzymki społeczności Radia Maryja – KJ) – wyjaśnia filozof.

I dodaje: – Dla mnie, jako chrześcijanina i księdza, to jest skandalem, bo na tym traci Kościół jako całość. I mamy ciekawą jaskółkę zmiany. W wywiadzie dla KAI abp Ryś, już po nominacji kardynalskiej, odniósł się krytycznie do wystąpienia Kaczyńskiego.

Pytany przez Magdalenę Rigamonti, po co Kościołowi politycy i polityka, ks. Wierzbicki odpowiada: – Po pierwsze, żeby mieć pieniądze. Po drugie, żeby realizować swoją wizję aksjologiczną, wpływać na kształt prawa. I po trzecie, najgorsze, żeby chronić się pod parasolem państwa, żeby czuć się bezkarnym. Kiedy Kościół sięga po instrumenty władzy, to zazwyczaj traci. Jeśli PiS przegra, to Kościół wygra. Natomiast, jeśli PiS wygra, to będzie następować dalsza destrukcja Kościoła.

Dziennikarka Onetu zapytała też teologa, czy chciał odejść z Kościoła, przestać być księdzem.

– Nie! Ale obawiałem się czegoś innego, że to hierarchia mnie zechce wypchnąć z Kościoła. Na pewno próby były – wyznał. – W Kościele nie lubi się tych, którzy wyrażają swoje poglądy. Sytuacja księdza w Kościele jest gorsza niż sytuacja kobiet. Kiedyś uczestniczyłem w debacie na temat kobiet w Kościele, która była zatytułowana „Milcząca obecność”. Powiedziałem, że kobiety w Kościele, podobnie jak księża mają niewiele możliwości do wyrażania swoich poglądów. I że to jest właśnie klerykalizm. On polega na tym, że ta najwyższa grupa, jaką są biskupi, nie chce słuchać księży.

I dodał: – Z drugiej strony księża nie są znowu tacy odważni, żeby mówić. Ale zdarzają się tacy. Widać to było przy okazji Strajku kobiet. Grupa księży podpisała list przeciwko temu drakońskiemu prawu, list zwykłych księży, oddolny. Nie uważam, że jestem nieomylny, ale dlaczego jako dorosły 65-letni człowiek nie miałbym mieć prawa do wyrażenia swojej opinii?

Wesprzyj Więź

Etyk z Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie skrytykował sposób prowadzenia dialogu w Kościele. – Dlaczego wyrażenie opinii od razu ma być traktowane jako sprzymierzanie się z wrogami Kościoła? A tak mi powiedział metropolita lubelski, arcybiskup Budzik. Według niego współdziałam z wrogami Kościoła. Odpowiedziałem, że przez takie podejście to Kościół sobie stwarza jeszcze więcej wrogów. W Kościele występuje jakaś bariera mentalna, która blokuje refleksje – tłumaczy ks. Alfred Wierzbicki.

Przeczytaj też: Ks. Alfred Wierzbicki: Ewangelizacja za pomocą państwowego przywileju jest karykaturą

KJ

Podziel się

4
2
Wiadomość

Nie byłbym takim optymistą. Kościół masowy mógł żyć z ofiar od wiernych. Kościołowi nie będącemu masowym zostają różnego rodzaju dotacje od państwa. A to nigdy nie jest za darmo. A nawet jak katolików w Polsce będzie 3%, to znajdzie się polityk, który sięgnie po te 3%, bo czasem tyle mu potrzeba, by wygrać.

Jakkolwiek niezwykle cenię opinie ks. Alfreda, to niestety obawiam się że oczekiwania wyrażone w powyższym tekście są mocno życzeniowe. Kościół w Polsce, na naszych oczach, porzucił rolę strażnika Ewangelii, autorytetu moralnego i przestrzeni prawdy i stał się drapieżną grupą uprzywilejowanych bonzów, żerujących na kurczącej się, ale ciągle sporej grupie ludzi. W moim odczuciu, w nadchodzących latach, będzie to Kościół ciągle masowy, przywiązany do obrzędu i formy, ale nie do treści, bogaty w kasie, z dobrymi koneksjami i wpływami. Taki, w którym czcić się będzie Chrystusa z drewna, bogato zdobionego, w ociekającym złotem ołtarzu. Ale Chrystus żywy, w słabym, opuszczonym, bezbronnym człowieku, będzie wrogiem.

Panie Jerzy, zwróciło moją uwagę Pana stwierdzenie, że Kościół w Polsce porzucił rolę strażnika Ewangelii. A mógłby Pan rozwinąć myśl? Co dokładnie ma Pan na myśli? Może przy okazji czegoś się dowiem, bo ostatnio zaczyna do mnie docierać z coraz większą intensywnością, że Kościół w Polsce w wydaniu jaki spotykam nie głosi Ewangelii. Owszem głosi jakaś religię, ale to nie jest Dobra Nowina. Będę wdzięczny za rozwinięcie myśli. Pozdrawiam

Pewno, bardzo chętnie, z zastrzeżeniem ze to tylko moja rozumienie tematu. Strażnik Ewangelii to rola w której pomimo zmieniającego się świata i możliwości osiągnięcia doraźnych, krótkoterminowych zysków w ramach pojawiających się okazji trwa się przy stałym i niezmiennym przekazie. Moim zdaniem Ewangelie maja bardzo uniwersalny, wręcz ponad religijny przekaz, a do tego są po prostu genialne. Podam przykład: „tęczowa zaraza” wobec „Idź, a od tej chwili już nie grzesz.” (J 8,1-11). W mojej ocenie, kapłan, który w konfrontacji z budzącymi w nim głęboką odrazę osobami, chciałby postawić na Ewangelię a nie na własne uprzedzenia i doraźny poklask, powinien wyjść do tłumu homofobów i mieć odwagę głosić tę Ewangelię, przypominać jak reagował Jezus w dość analogicznej sytuacji, brać w ochronę grzesznika nie dlatego że podoba się grzech, ale dlatego że każdy człowiek może grzech przezwyciężyć, tylko trzeba mu pomóc. Jakkolwiek osobiście nie uważam różnych orientacji seksualnych za coś złego czy grzech, to rozumiem że kapłani mogą tak to widzieć. Chodzi mi o pokazanie, ze nawet pomimo tego, mogliby otworzyć, poczytać i przypomnieć Ewangelię zamiast szczuć.

@Jerzy – dziękuję za odpowiedź.
Obawiam się, że w naszym Kościele panuje wielkie zamglenie, jest chodź o to, czym jest Dobra Nowina. Zastanawiam się skąd to się bierze?Skąd ta ślepota? Przecież Kościół który nie głosi Dobrej Nowiny nie jest potrzebny i musi upaść.

Skąd ślepota? Być może sekularyzacja idzie także po gremiach Episkopatu? Patrząc co mówią i co wyprawiają niektórzy, to jakoś tam za bardzo nie widać Jezusa.
Czy TAKI Kościół musi upaść? By ocalić resztki chrześcijaństwa, wygląda, że nawet POWINIEN.

Strzelec52, pytanie tylko, czy mamy świadomość czym jest ta Dobra Nowina?

@Jerzy – zgadza się.
Zwierzchnicy KK w Polsce uprawiają ukryte bałwochwalstwo – pieniądze, władza, wpływy. Mówię ukryte, bo na zewnątrz chcą sprawiać wrażenie ortodoksyjnych i oddanych sprawie. A w rzeczywistości, to sprawy wiernych w ogóle ich nie obchodzą. Kwestie teoloczne też ustawili wg swojego widzimisię: Jezusa zamknęli w tabernakulum przez co mają nad Nim pełną kontrolę, o Duchu Świętym niewiele się mówi bo przecież jest taki „ulotny”, a Bóg Ojciec – nikt nie zaprzeczy że jest gdzieś tam daleko.
Mam wrażenie, że owa „drapieżna grupa uprzywilejowanych bonzów” jest kalką Sanhedrynu, który rządził Izraelem za czasów Jezusa.

Z jedną kwestią postawioną przez ks. Alfreda Wierzbickiego dokonałbym konkretnej polemiki. Nie jest mi bliska teza o tym, że księża (czyli prezbiterzy) mają marną pozycję w Kościele rzymsko-katolickim względem biskupów, i w związku z tym mają małe pole do wyrażania poglądów czy stanowisk. Owszem przyrzekają posłuszeństwo, owszem są zależni operacyjnie oraz po części co do statusu materialnego. To jednak nie zawiesza u dorosłych – bądź co bądź – facetów aksjologicznej konsekwencji i ciągłości między A i B. A – reguły życia społecznego i indywidualnego, B – to co mówię, jak się wypowiadam lub przemilczam.

Słowem: prezbiterzy mają głos. Nie są niemymi rybami wobec wieloryba. panowie nie dajcie sobie tego wmówić! Nie uspokajajcie swojego sumienia zobowiązaniem do posłuszeństwa, które na początku wypowiedzieliście. Nie śpijcie.

„[…] dlaczego jako dorosły 65-letni człowiek nie miałbym mieć prawa do wyrażenia swojej opinii?”
Dobre pytanie. Niestety, to osobisty wybór ks. Wierzbickiego bycia duchownym zdeterminował taki stan rzeczy.
A co do jego przełożonych, to powszechnie wiadomo, że kościelna korporacja nie lubi jak ktoś myśli inaczej niż jej zarząd. W ich opinii najlepsza wersja księdza to BMW.
Z drugiej strony to smutne, że 65-letni człowiek ma problem, żeby móc wypowiadać swobodnie swoje myśli punlicznie. Może trzeba zdobyć się na odwagę i w końcu powiedzieć BASTA.

Nie chodzi o to jak ma się poczuć przełożony (Dzięga czy ktokolwiek inny), ale jaką ja miałbym swobodę/wolność w sytuacji gdybym był księdzem i ktoś sterowałby moimi wypowiedziami – to rób, tego nie rób, to mów, tego nie mów. Gdy ktoś ma 65 lat i ma tego typu dylematy, to sprawa zaczyna wyglądać śmiesznie – w końcu jest dorosły!
Zakładam, że Mogielski jest zadowolony ze swojego wyboru (pomimo że Dzięga ma się świetnie).

Ale mi odkrycie. Po prostu – tak jak w życiu. Niech księża się nie rozczulają nad sobą.

Biskupom nie są potrzebni w gruncie rzeczy ani wierni, ani księża. Bez wiernych można sobie poradzić, czym jest w końcu 20 zł na tacę wobec wartych milionów dotacji czy nieruchomości? Z księżmi też problem, trzeba dyscyplinować, pilnować, byt zapewnić. Jestem bardzo pesymistyczny, jeżeli chodzi o przyszłość Kościoła w Polsce, nie wierzę, że wraz ze zmianą rządu wszyscy biskupi przeistoczą się w kard. Rysia, księża będą mądrzy i odważni jak Wierbicki, a wierni wrażliwi, ale prawowierni jak Terlikowski. Nie. Czeka nas długie stygnięcie, do stanu Kościoła z np współczesnej Belgii dojdziemy za kilkadziesiąt lat. W tym czasie z pieniędzy państwowych wyremontuje i upiększy się kościoły, seminaria i pałace. A że puste? Kto pytał.

Jakoś pandemia nie wywołała przypływu religijności. Wręcz przeciwnie, okazało się, że można sobie poradzić bez Kościoła (i kościoła), bardziej niż bez Pfizera/BioNTecha. Widocznie to nie była jeszcze ta „poważna” katastrofa…

„Jak trwoga to do Boga” chyba już nie działa. Albo może działa, ale w określonych warunkach, których teraz brakuje. Nasza historia po 1989 r. to przecież nie jedno pasmo sukcesów. Mieliśmy okres „dzikiego kapitalizmu” lat 90., ogromnego wzrostu bezrobocia, upadku przedsiębiorstw państwowych – wydawałoby się, że w takiej sytuacji ludzie zwrócą się w stronę wiary. Nie zwrócili się za bardzo. Niedawno epidemia – jak czytamy, wręcz przyspieszyła proces sekularyzacji. Wojna i potężny napływ uchodźców, chyba największy w historii Polski – to też nie sprawiło, by Polacy ruszyli do kościołów. Odnoszę wrażenie, że jednak bardziej ufamy państwu, czy też rozwiązaniom oferowanym przez państwo (jak szczepionki, higiena czy rozbudowa armii). Nie mamy poczucia, że Kościół ma jakieś adekwatne środki zaradcze na inflację albo problemy za wschodnią granicą.

Wstrząsająca rozmowa.

„Sytuacja księdza w Kościele jest gorsza niż sytuacja kobiet. ”
Yyyy, jest aż tak źle?
Wygląda, że pogubili się już wszyscy: biskupi, księża, wierni…

„Masowego Kościoła już w Polsce nie będzie. I całe szczęście, bo to znaczy, że nie będzie się pchał do władzy,”
Czy aby na pewno nie będzie się pchał tym bardziej?
Ale dożyliśmy czasów; ksiądz CIESZY SIĘ, że z Kościoła odchodzą ludzie. Szybko poszło. Ale jakaś prawda w tym jest.

” Z drugiej strony księża nie są znowu tacy odważni, żeby mówić.”
Skąd ta bojaźliwość się bierze? Na pewno nie z nauk Jezusa. Co oni im zrobili w tych seminariach? Do wiary jest potrzebna szalona odwaga, a do prowadzenia wiernych – dubeltowa, a tu, co mamy?

„W Kościele występuje jakaś bariera mentalna, która blokuje refleksje”
To chyba rykoszet po personalnych decyzjach JPII? Zaczęło się od Glempa, a potem już lotem koszącym w dół…

Albo powstanie natychmiast jakaś „religijna Solidarność” z pakietem XXI postulatów, albo za moment nie będzie co zbierać.
Tylko czy jest jakiś odważny Borusewicz, ew. Wałęsa wśród kleru?
Ktoś musi chwycić za ster, bo teraz tym okrętem rzuca gdzie popadnie. Orkiestra na pokładzie gra, a wszyscy patrzą jeden na drugiego, jakby na coś czekając.
Czyżby Chantal Delsol się nie myliła?

@ Adam: Nie wierze, ze wsrod kleru znajdzie sie jakis Borusewicz albo Walesa. A nawet gdy sie tacy znalezli, to potrzebowaliby zaplecza wsrod swoich w sutannach. Tego zaplecza nie znajda, bo ich seminarium wykosilo na pierwszych dwoch-trzech latach. Tak wiec pozostana tacy ksieza jak w diecezji gdanskiej, gdzie na ok. 1000 prezbiterow 980 ksiezy podpisalo lojalke popierajaca bpa Glodzia i potepiajaca „ataki” prasy na niego.

Konfederacja -24%, ale PiS- aż 62%!
Przy takich poglądach to rzeczywiście, wszelkie próby „pierestrojki” Kościoła uznano by za prowokacje.

Właściwie dziwne, że prymasem jeszcze nie został ojciec dyrektor Rydzyk. Dopełniłoby to pięknie całości obrazu.

Obskurantyzm, narodowa tromtadracja, powierzchowna religijność, kult siły, wrogość do innych, nieuctwo, wtórność myślenia – czy myśmy już tego nie przerabiali? Tacy jesteśmy i tacy byliśmy.
Nie można mieć złudzeń. Brak rozliczeń, miganie się z komisjami dot. przemocy – nie są wynikiem inercji KK, tylko wyrazem ultrakonserwatywnych przekonań większości kleru.

„Opinię, że po tych doniesieniach medialnych Kościół nie odzyska już dawnego znaczenia i autorytetu w społeczeństwie polskim, podziela zaledwie 9 proc. 70 proc. uważa, że wszystko jest jeszcze do odrobienia.”
To się bardzo zdziwią…

😉 nie tylko są tacy księża i nie tylko tacy klerycy – radzę odstawić media i wejść między ludzi Kościoła, naprawdę polecam.
Chociaż strzelec 52 akurat inaczej pisze. Ciekawe.

„nie tylko są tacy księża i nie tylko tacy klerycy ”

Tzn., nie jacy? Pani zamierza polemizować z podanymi wynikami? Ciekawe.
Śledzenie badań statystycznych kleru jest jak najbardziej „wejściem między ludzi Kościoła” – bo tak możemy ich poznać całościowo. Inaczej się tego zrobić nie da.

Mam wrażenie, że wśród wielu, również tych komentujących, panuje przekonanie, że wystarczy żeby ludzie kościoła byli przyzwoici. Nie, to zdecydowanie za mało. Ewangelia jest dla ludzi chorych, którzy potrzebują Zbawiciela. Tu jest problem. Spotkać w Kościele kogokolwiek, czy kapłana, czy świeckiego, który jest świadomy własnej choroby, to prawie cud. Pytanie dlaczego?

Taką starszą panią zaprzyjaźnioną mamy. Jest dość kontrowersyjna, zwykła mówić co myśli i żadnych tematów tabu nie uznaje. Mam swoje lata i już mogę mówić co mi ślina na język przyniesie – powiada. Uwielbiają ją synowe i wnuczki, choć prosto z mostu wali co myśli o ich zachowaniu, ubiorze, chłopakach. Męska cześć zachowuje dystans, z obawy by pośmiewiskiem w rodzinie się nie stać. Wnuki i prawnuki uwielbiają jej towarzystwo, a jej rady sugestie mocno rozbudzają ich namiętności. Jak urobić sobie chłopa, jak ugotować smacznie i tanio, jak dbać o siebie łącznie z sprawami najintymniejszymi dla kobiety. Z drugiej strony jest niezwykle religijna, ale po swojemu, z dużym dystansem. Ks. Prof. chyba jeszcze za młody by osiągnął status całkowitej swobody wypowiadania własnego zdania. Kto wie może za 20 lat, zwyczajnie odważy się olać konwenanse. Ja pewnie już będę zbyt głuchy by słyszeć i ślepy by czytać co ma do powiedzenia wolny człowiek. Coś mi podpowiada, że nie tylko jam mam ten problem.

Ks. Alfred Wierzbicki należy fo moich ulubionych księży – intelektualistów, mądrych, o dużej wrażliwości. I całkiem odważnych – wbrem niektórym generalizującym wypowiedziom. Jego diagnoza wydaje się być ogólnie trafna. Ale ma chyba rację Piotr, że pustoszenie kościołów może się odwrócić w przypadku jakichś wielkich masowych nieszczęść (czego oczywiście byśmy sobie nie życzyli). Tak było m.in. w Związku Sowieckim z cerkwią po ataku Hitlera na ten kraj w 1941 roku – w państwie, wydawałoby się, już całkowicie zateizowanym. Przyczyn kryzysu Kościoła jest wiele; mogę je tutaj jedynie spróbować wymienić. W większości są bardzo poważne i bardzo zastarzałe. Po pierwsze, ludzkość w znacznej części nie dorosła do ewangelicznego przesłania – ani dwa tysiące lat temu, ani nawet dzisiaj. Wskazuje na to długa i dość okrutna historia Kościoła: nawracanie mieczem, wybijanie i przemoc wobec pogan, prześladowanie żydów i „heretyków”, tzw. święta inkwizycja i jej tortury, płonące stosy, wojny religijne, fanatyzm, molestowanie w kościelnych sierocińcach, domach samotnych matek (m.in. zbrodnie w Kanadzie, Irlandii), inne. Po drugie, nie wykorzystanie szansy, jaką było pojawienie się Lutra i jego ruchu. Należało się z Lutrem w XVI wieku dogadać, bo miał on wiele racji i zreformować Kościół, unikając rozłamu. Najistotniejsze byłoby przerzucenie akcentu na indywidualne relacje człowieka z Bogiem – ich nawiązywanie, kultywowanie i pogłębianie – oraz odejście od nadwartościowej w tym względzie pozycji kleru, kóry ten proces w nadmiernym zakresie zmajoryzował, zrutynizował i niemal całkowicie wyrugował z niego świeckich katolików. Należało też odejść od obowiązkowego celibatu osób duchownych, dzięki czemu uniknęlibyśmy wielu niezwykle obrzydliwych afer seksualnych w Kościele, które go dzisiaj dosłownie rozwalają. Uniknęlibyśmy plagi depresji i samotności ludzi Kościoła. Narzucanie celibatu jest nieludzkie, nie wynika ani ze wskazań Chrystusa ani ze względów doktrynalnych. Chodziło niemal wyłącznie o względy organizacyjne i materialne (uniknięcie kosztów utrzymania i dziedziczenia rodzin księży). Na zniesienie handlu odpustami, ograniczenie bogactwa i przepychu duchowieństwa, zwłaszcza biskupów, też należało się szybko zgodzić. Chrystus dawał przecież osobisty przykład skromności i ubóstwa. Ale opamiętanie i reformy powinny były następić jeszcze kilka wieków przed pojawieniem się protestantyzmu. Zamiast wycinać w pień albigensów / katarów w wiekach XII-XIII należało przejąć niektóre ich praktyki i zasady, zmierzające w podobnym kierunku co Luter, w tym zwłaszcza radykalnego zwiększenia roli świeckich chrześcijan w Kościele. Kościół katolicki nie zrobił tego do dzisiaj, a o roli kobiet nie ma co nawet mówić. Po trzecie, Kościół niepotrzebnie wpychał się (i robi to nadal) w kwestie, gdzie kompetencje ma nie on, ale ludzie nauki i świeckiej praktyki – od astronomów i astrofizyków, poprzez lekarzy, genetyków, biologów do etyków i seksuologów. (Etyka kościelna jest dość płaska). Po czwarte, istotną przyczyną kryzysu jest słabość teologii. Mamy się przygotowywać do naszej przyszłej, prawdziwej niebieskiej ojczyzny, o której nie wiemy niemal nic. Bo informacja, że „oko ludzkie nie widziało, ucho ludzkie nie słyszało …”, to jest – przepraszam – nic. W Biblii o zaświatach, poza przypowieściami Chrystusa jest bardzo niewiele. Są objawienia świętych i świadectwa innych osób, ale teolodzy nie maja na ogół odwagi, aby się do nich odnosić. Ponadto przekazy się zmieniają. Długi czas ukazywano straszne cierpienia czyśćca i piekła. Od pewnego czasu mówi się, że piekło jest puste i wszyscy będą zbawieni. Pierw diabła widziano wszędzie. Teraz nawet wielu biskupów uważa, że to nie byt osobowy ale alegoria, mit. Pierw akcentowano straszliwą sprawiedliwośc Boga, którego należy się bać. Teraz akcentuje sie Jego miłosierdzie i pragnienie zbawienia każdego. Wiele osób zadaje sobie pytanie, czy teologia to jest w ogóle nauka? Czy poza średniowieczem, a zwłaszcza św. Augustynem i św. Tomaszem z Akwinu, mamy naprawdę wybitnych teologów, zwłaszcza w ostatnich wiekach? I co oni wnieśli do naszej wiedzy o zaświatach? Jedyny chyba uczony i mistyk chrześcijański światowego formatu, Emanuel Swedenborg (Szwecja, XVII/XVIII wiek), ktory opisał szereg swoich objawień na temat zaświatów w kilkunastu dziełach, jest wciąż na kościelnym indeksie, bo byl protestantem i niektóre jego stwierdzenia się nie podobały. Zamiast więc opatrzeć te stwierdzenia komentarzem, gdzieś w przypisach, profilaktycznie „nałożono szlaban” na wszystko. co napisał. A napisał naprawdę ważne i ciekawe rzeczy. Po piąte, przeczyną kryzysu jest też nieznośny rygoryzm Kościoła, nakładanie ciężarów nie do udźwignięcia (ostro krytykował to Chrysus w odniesieniu do faryzeuszy). Dla przykładu, czy jest rozsądne i przyzwoite wymaganie dozgonnej przysięgi wierności małżeńskiej i nierozerwalności małżeństwa? Czy nie byłoby bardziej po chrześcijańsku zamiast przysięgać pomodlić się do Boga o wsparcie dla tych młodych zazwyczaj ludzi, by dopomógł im na ich wspólnej drodze zycia? Bardzo szanuję kardynała Stefana Wyszyńskiego, ale jaki sens ma przysięganie trzeźwości („Śluby Jasnogórskie”) gdy wiemy, że 87 % alkoholików nie potrafi, nie jest w stanie, wyjść ze swego nałogu? Pijacy wielokrotnie przysiągają swoim małżonkom, że rzucą picie. Niestety, to ich najczęściej przerasta. Aborcja, szczególnie zdrowego płodu, zdolnego potem do samodzielnego życia, jest czymś potwornym – tym bardziej, że wiele bezpłodnych par mogłoby być szczęśliwych, gdyby mogły adoptować maleńkie dziecko. Ale czasami mamy do czynienia z ostrym konfliktem wartości: życia matki i życia dziecka, ochrony życia i miłosierdzia; niekiedy utrzymywanie życia oznacza bezmiar cierpień fizycznych i psychicznych – nie tylko dziecka ale i całej rodziny. Oznacza okrucieństwo. Można podawać więcej przykładów, gdzie powinna być jakaś ogólna zasada – ale z uzasadnionymi wyjątkami od niej.
Na koniec chciałbym wskazać na potrzebę umiaru Kościoła w szafowaniu normami i ocenami etycznymi. Kościół ma bardzo zszarganą opinię i w zasadzie przestał być już autorytetem moralnym. Ponadto świecka etyka w wielu wymiarach góruje dzisiaj nad kościelną – jest bardziej rozwinięta, wyważona, wszechstronna, uzasadniona naukowo, wsparta licznymi badaniami. Jest ogólnie lepsza, jak sądzę. Kościół już stracił swój monopol – i powinien się z tym pogodzić. Nie znaczy to, że nie może mieć nic do powiedzenia w tej mierze. Ale niech się wypowiada oględnie – i nie na każdy temat.

Tadeusz, odniosę się jedynie do tezy o nieszczęściu, które mogłoby uratować Kościół masowy. Fakt, epidemia Hiszpanki i napaść III Rzeszy na ZSRR wpłynęły na religijność. Ale czy coś takiego mogłoby się powtórzyć? Covid nie spowodował powrotów do Kościoła, wręcz przeciwnie. Podobnie Ukraińcy nie zaczęli się masowo nawracać na skutek wojny. Prawosławni z patriarchatu moskiewskiego prędzej przechodzą na ateizm, lub niezależne chrześcijaństwo, niż na prawosławie kijowskie. Ci od Epifaniusza też odchodzą. Podobna zytuacja miała miejsce w Jemenie, czy Syrii, tam wojna również przyspieszyła laicyzację. Katastrofa klimatyczna powoduje, że ludzie prędzej wołają o radykalne zmiany polityczne, zamiast masowo ruszać do kościołów. Osobiście nie widzę możliwości, by jakakolwiek katastrofa sprawiła, że trend się odwróci. No, chyba, że Ziemię zaatakują dosłowne diabły i jedynym ratunkiem będzie wołać archanioła Michała, ale to raczej scenariusz filmowy, niż rzeczywistość.

Wojtku, ja nie pisałem, że nieszczęścia mogłyby uratować masowy Kościół (katolicki), a jedynie, że mogłyby odwrócić obecną tendencję. Odwrócić raczej czasowo, niż trwale – dodaję teraz. Bo dla trwałego odwrócenia tendencji konieczne byłyby zasadnicze / radykalne i wielokierunkowe zmiany – i to takie, które by pomogły a nie zaszkodziły. Ja jestem przekonany, że gdyby jakaś wielka kometa zbliżała się do Ziemi, byłyby kilometrowe kolejki do konfesjonałów. Coś takiego nawet ponoć widział słynny amerykański jasnowidz Edgar Cayce w bliżej nieokreślonej przyszłości. Przykład z cerkwią w Związku Sowieckim po ataku Hitlera na ten kraj w roku 1941 jest ogólnie znany: nastąpił skokowy wzrost wiary w kraju, uważanym już za niemal całkowicie zlaicyzowany. Według badań przeprowadzonych na Ukrainie z udziałem Instytutu Adenauera w roku 2021 a więc przed pełnowymiarową wojną rosyjsko-ukraińską, wierzyło w Boga 67,8 % Ukraińców, a po roku trwania wojny – 74,1%, a więc o 6,3 % więcej. Jednocześnie zmalała liczba osób wahających się między wiarą a niewiarą – z 5,7% do 4,8 % . Zmalała liczba zdeklarowanych ateistów z 3,4% do 2,1 % i obojętnych religijnie z 6,1% do 4,5%. Badania były reprezentatywne. Potwierdza to, że „jak trwoga, to do Boga”. Co do Syrii, gdzie wojna domowa toczy sie już 12 lat, spadła o blisko70 % liczba wierzących chrześcijan w tym krju. Ale to w związku z prześladowaniami religijnymi i masowym wyjazdem chrześcjan z Syrii. Odestki islamistów / mahometan stale rosną.

Panie Tadeuszu generalnie się zgadzam z powyższym wykładem, ale to?

1)”Po pierwsze, ludzkość w znacznej części nie dorosła do ewangelicznego przesłania – ani dwa tysiące lat temu, ani nawet dzisiaj. Wskazuje na to długa i dość okrutna historia Kościoła: nawracanie mieczem, wybijanie i przemoc wobec pogan, prześladowanie żydów i “heretyków”

Nie za bardzo bym mieszał w to ludzkość, bo to nie ludzkość „nawracała mieczem i tępiła”, tylko Kościół! Teza, że Bóg się pomylił i przyszedł za wcześnie lub co gorsza sfuszerował człowieka jest ciekawa, ale dość przykra, bo uwłaczająca boskiej wszechwiedzy. Jeżeli Bóg mógł się pomylić w tym, to mógł i gdzie indziej…
To nie świat nie dorósł, to raczej chrześcijaństwo się nie za bardzo się przyjęło, przeradzając się pod wodzą kleru dziwnie często w kompletną kreaturę/zaprzeczenie myśli Jezusa.
To nie Bóg fałszował, tylko ludzie z jego imieniem na ustach. Jezus wpadł w szał widząc kupców w synagodze, jak by zareagował, gdyby zobaczył co zrobiono w jego imię innym ludziom? Trudno to sobie nawet wyobrazić.
Wstrząśnięty (jedną!) śmiercią pewnego rabina na krzyżu, zaraz po przejęciu władzy, Kościół bez większych ceregieli wymordował dziesiątki/setki tysięcy w imię tego (jednego!) ukrzyżowanego. O skali innych „drobniejszych” prześladowań można już tylko rzec, że niepoliczalne.

2) „jaki sens ma przysięganie trzeźwości (“Śluby Jasnogórskie”) gdy wiemy, że 87 % alkoholików nie potrafi, nie jest w stanie, wyjść ze swego nałogu? ”
A może bez tych ślubów było by 95%, kto to wie?

3) „Ale niech się [kościół]wypowiada oględnie ”
W sprawach eschatologicznych, a takie są cele Kościoła, wypowiadać się „oględnie” to raczej jest niemożliwe. 🙂

Panie Adamie, dziękuję za protesty, bo mam okazję parę rzeczy dopowiedzieć: 1. Inaczej rozumiemy termin Kościół. Pan, zdaje się, jako organizację i duchowieństwo, pewnie głównie hierarhię. Ja jako przede wszystkim ogół wiernych, w tym oczywiście duchowieństwo i jego hierarchów, a także i organizację. Tak więc rycerze zakonni i inni, „nawracający pogan mieczem”, palący albigensów czy protestantów lub organizujących im „noc świętego Bartomieja” to też był Kościół. Ludzie biorący udział w żydowskich pogromach czy paleniu heretyków, podrzucający drwa do ognia, to też byli wierni, a więc Kościół. 2. Nie napisałem (ani nawet nie pomyślałem), że Chrystus przyszedł za wcześnie na świat, a jedynie, że „ludzkość W ZNACZNEJ CZĘŚCI nie dorosła do ewangelicznego przesłania – ani dwa tysiące lat temu, ani nawet dzisiaj. Tę tezę podtrzymuję. Dwa tysiące lat temu mówił o tym sam Jezys Chrystus, że „mają oczy ale nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą”. Nie rozumieją, co mówi, o co chodzi. Niektórzy, bynajmniej nie tak nieliczni, uważający się za chrześcijan i tak sie prezentujący społeczeństwu, przesłania nie rozumieją także dzisiaj, we współczesnej Polsce. Tak zwana zjednoczona prawica i jej liczni zwolennicy znają przecież Nowy Testament, przykazanie miłości jako najważniejsze, jak też życzenie Boga, „abyśmy byli jedno”. NIemniej judzą, szczują, napuszczają jednych na drugich, dziela to społeczeństwo jak tylko mogą, posługują sie hejtem, oszczerstwami, nienawidzą. Gdzie tu chrześcijaństwo, gdzie wola Boga? Co oni zrozumieli? To diabeł, jak czytamy w Nowym Testamencie, jest”kłamcą i ojcem kłamstwa”. Dlaczego na taką skalę ci ludzie posługują się kłamstwem, traktują kłamstwo i dezinformację jak narzędzia w walce przeciwko ludziom, których uważają za swoich przeciwników. Ale też ogłupiaja i okłamują całe społeczeństwo, traktując jednocześnie ludzi z pogardą („ciemny lud to kupi”). Czy oni rozumieją, czym jest prawdziwe chrześcijaństwo i kim jest prawdziwy chrześcijanin? Chrystus zapewne nie mógł czekać w nieskończoność, aż ludzie się staną lepsi. aby do nich przejść, bo mógłby się nie doczekać. Mało tego, prawdopodobnie przyszedł właśnie dlatego, że tylu było złych na świecie i chciał ich ratować. Z niektórymi (wieloma) się udało. Nie ze wszystkimi. Diabeł też ma swoich wyznawców i zwolenników. 3. Napisał Pan: „To nie Bóg fałszował, tylko ludzie z jego imieniem na ustach”. Pełna zgoda. 4. Pisze Pan: Wstrząśnięty (jedną!) śmiercią pewnego rabina na krzyżu, zaraz po przejęciu władzy, Kościół bez większych ceregieli wymordował dziesiątki/setki tysięcy w imię tego (jednego!) ukrzyżowanego. O skali innych, drobniejszych, prześladowań można już tylko rzec, że niepoliczalne” Trochę innymi słowami, ale problem ująłem podobnie. Masowe zbrodnie chrześcijan nie były dokonywane „zaraz po przejęciu władzy”, ale później. Największe zbrodnie wobec żydów miały miejsce w XX wieku – holocaust. W nim równiez – niestety! – uczestniczyło wielu nominalnych chrześcijan. Oczywiście, Chrystus nie był jedynie „pewnym rabinem”. Ale istotnie wielu go za rabina w jego epoce uważało. A nawet pewien uzdrowiony dziękował mu (wzruszająco) używając zdrobniałego i pełnego miłości słowa „rabbuni. ” 4. Chrystus też apelował, aby nie przysięgać. Niespełnione śluby i przysięgi wywołują złość i gniew jednej strony i frustrację, kompleksy i poczucie winy drugiej. Uważam, że lepiej prosić Boga o pomoc, niż cokolwiek mu (i innym) przysięgać. Oczywiście, trzeba miec właściwe intencje i bardzo się starać. 5. Pisze Pan: „W sprawach eschatologicznych (…) oględne wypowiadanie się Kościoła jest raczej niemożliwe”. Problem w tym, by nie mnożyć nadmiernie liczby spraw / tematów / kwestii, uważanych za eschatologiczne. Kwestia: która teoria -Ptolemeusza czy Kopernika – jest prawdziwa, nie była eschatologiczna. „Niepotrzebnie” i „niesłusznie” spalono na stosie Giordana Bruna, a Galileusza zmuszono do samopotępienia i odwołania słusznej teorii pod groźbą stosu. Nie wszystkie różnice między poszczególnymi religiami mają charakter doktrynalny i nie wszystko jest „eschatologiczne”. Czas pokazał, że niektóre różnice, przez wieki wyostrzane i które były niejednokrotnie powodem zbrodni, nie były w gruncie rzeczy istotne – bardzo albo wcale. Kościół katolicki, przesadnie dbając o wyprecyzowanie swojej tożsamości wobec innych, tracił możliwość „stania się jednym” i porozumienia z innymi religiami. Należało bronić kwestii naprawdę ważnych i tych, o których mówił Chrystus. Nie koniecznie tego, co później dodali od siebie ludzie w imię kościoła. W wielu kwestiach ci ludzie, także papieże, nie mieli przecież racji, nie odpowiadały one prawdzie, albo też sami nie mieli pewności, jaka jest prawda i jak to być powinno. Chciałem powiedzieć, że nie wszystko jest „eschatologiczne” – i nie należy „mnożyć bytów”, o czym mówił już średniowieczny teolog i filozof franciszkański W. Oackham (słynna „brzytwa Oackhama”). Byłoby dobrze, gdyby współcześni teolodzy przyłożyli ją do wielu kwestii pseudoeschatologicznych.