Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kard. Ryś: Kościół opiera się na Ewangelii, a nie na sile politycznej

Kard. Grzegorz Ryś podczas wizyty z Oazą w Rzymie, lipiec 2023. Fot. Archidiecezja Łódzka

Jeśli ktoś w Kościele ogląda się na władzę polityczną, by szukać poczucia bezpieczeństwa, to głęboko się myli – mówi Katolickiej Agencji Informacyjnej nowy kardynał nominat.

Marcin Przeciszewski (KAI): Czym dla Księdza Arcybiskupa była informacja o nominacji na kardynała? Czy było to absolutne zaskoczenie, nie było żadnych wcześniejszych sygnałów?

Abp Grzegorz Ryś, kardynał nominat: Było to absolutne zaskoczenie. Owszem, konsultowano mnie ostatnio, ale z innej okazji, a mianowicie w sprawie nominacji do uczestnictwa w październikowym spotkaniu Synodu Biskupów. Ale w przypadku nominacji do Kolegium Kardynalskiego nikt mnie o nic nie pytał i niczego się nie spodziewałem, było to absolutne zaskoczenie. Nawet nikt mnie nie uprzedził, abym oglądał Anioł Pański, po którym papież ogłosił nominacje, jakich zamierza dokonać na najbliższym konsystorzu.

Co nominacja do Kolegium Kardynalskiego zmieni w dotychczasowej posłudze i działalności Księdza Arcybiskupa, w jego życiu?

– Bycie kardynałem to dla mnie „terra ignota”, ziemia nieznana. Trudno mi to sobie wyobrazić. Dotąd pracuję tylko w jednej watykańskiej dykasterii, ds. biskupów. Oznacza to wyjazd do Rzymu raz w miesiącu, a do każdego z nich trzeba się przygotować i przestudiować wiele dokumentów i korespondencji. Być może dojdą inne obowiązki na rzecz Stolicy Apostolskiej. To dopiero się okaże.

Bycie kardynałem jest przede wszystkim formą bliskiej współpracy z Ojcem Świętym. Podstawową rolą kardynałów jest wspieranie papieża. Realizuje się na konsystorzach, zwyczajnych i nadzwyczajnych, i poprzez inne działania. Kardynałowie od wieków byli najbliższymi doradcami i pomocnikami papieży.

Wybór do Kolegium Kardynalskiego oznacza także zmianę usytuowania Księdza Arcybiskupa w strukturach Konferencji Episkopatu Polski. Jako kardynał wchodzi Ksiądz do Rady Stałej i obok kard. Nycza staje się jednym z najwyższych rangą hierarchów Kościoła w Polsce. Do czego będzie Ksiądz Kardynał inspirować polskich biskupów?

– Obecność w Radzie Stałej KEP jest zasadą jeśli chodzi o kardynałów, którzy nie osiągnęli wieku emerytalnego. Grono biskupów obecnych w Radzie Stałej jest różnorodne, ale cały Kościół w Polsce jest bardzo pluralistyczny. Jeśli więc Rada Stała – w której reprezentowane są różne wrażliwości duszpasterskie i sposoby myślenia – dochodzi do jakiegoś konsensusu, to łatwiej to przeprowadzić później w całej Konferencji Episkopatu.

Nie konserwujmy Kościoła, jaki mamy. Należy podjąć działania o charakterze misyjnym. Nie może nas zadawalać to, co jest, potrzebujemy wyjścia ku ludziom, którzy byli, a ich nie ma

kard. Grzegorz Ryś

Udostępnij tekst

Co będę radzić – czy jak Pan pyta – do czego będę inspirować moich kolegów biskupów? Są to elementy misji Kościoła, które wydają się najważniejsze i zawsze mnie pociągały. Chodzi mi o Kościół, który istnieje dla ewangelizacji. Po drugie zależy mi na Kościele, który – jak to opisuje najważniejszy dokument Soboru Watykańskiego czyli II Konstytucja „Lumen Gentium” – jest „jakby sakramentem, czyli znakiem i instrumentem [budowania] jedności całego rodzaju ludzkiego”. To niezwykle ważna perspektywa. Sakramentem jedności zaś Kościół może być tylko wtedy, kiedy sam jest zjednoczony. Tu pojawia się przeogromna przestrzeń ekumenizmu, który w Kościele nie jest jakąś „opcją”, tylko jest elementem ortodoksji.

Wydawać by się mogło, że są to takie tematy „wewnątrzkościelne”. Ale ewangelizacja jest ostatecznie przestrzenią spotkania ze światem. A więc chodzi o kształt i o sposób tego spotkania. I tutaj pojawia się kwestia wyjścia ku światu, otwarcie Kościoła na świat oraz pojęcie dialogu. W tej sferze Kościół w Polsce powinien wykonać olbrzymią pracę. Jest to ważne zadanie w „nowej epoce”, jaka się dziś zaczyna, a o której mówi papież Franciszek.

Kościół w Polsce faktycznie znajduje się dziś na bardzo głębokim wirażu swej historii. Kończy się epoka jednorodnego, masowego katolicyzmu. Kościół przestaje być ogólnonarodowym autorytetem, spadają praktyki religijne oraz maleje liczba powołań. Pojawiają się również liczne zjawiska kryzysowe. Jaka jest droga przed nami, jakie drogi wyjścia, które widzi Ksiądz Kardynał? Na czym w pierwszym rzędzie należy się skoncentrować?

– Drogą wyjścia jest oczywiście ewangelizacja, a potrzeba ewangelizacji tym bardziej wynika z tego, że się widzi kryzys. Kościół realizuje się w ewangelizacji, a jeśli tego nie czyni, to pogrąża się w kryzysie.

A ewangelizacja wynika stąd, że przeżywamy wiarę jako najbardziej istotne wydarzenie w naszym życiu. Na tyle ważne, że nie jesteśmy w stanie zachować go dla siebie. To właśnie mówią apostołowie zatrzymani przez Sanhedryn: „Nie jesteśmy w stanie nie mówić o tym, co żeśmy widzieli i słyszeli!”. Im szybciej odnajdziemy w sobie intensywne doświadczenie wiary, to znaczy spotkanie z Jezusem Zmartwychwstałym żyjącym w Duchu Świętym, tym łatwiej i tym owocniej będziemy oddawać się ewangelizacji.

Rozumiem, że – zdaniem Księdza Kardynała – niezbędna w Polsce jest odnowa naszej wiary, oparcie jej znacznie bardziej na autentycznej relacji z Jezusem niż na kulturowej tradycji. A chodziłoby o przejście od katolicyzmu kulturowego, wynikającego z wierności „wierze ojców”, ku znacznie głębszej wierze, bazującej na osobistym spotkaniu z Jezusem, takim spotkaniu, które jest zdolne przemienić nasze życie?

– Kościół mówił to zawsze, a papież Franciszek mówi to często w tej formule, jakiej bardzo chętnie używa: „uczeń-misjonarz”. Misjonarzem może być tylko ten, kto odnalazł się jako uczeń, czyli tylko ten, który „idzie za Jezusem”. Bo nie chodzi tu na pierwszym miejscu o studiowanie teologii czy znajomość nauki Kościoła, tylko o „bycie w żywej relacji” do Mistrza. Oczywiście ma to i wymiar intelektualny, gdyż ten Mistrz naucza, ale nie redukuje tej relacji do wymiaru studiów.

Chodzi o to, co mówił ks. Franciszek Blachnicki, czyli że chodzi o wiarę, która ogarnia całego człowieka. „Uczeń-misjonarz” oznacza, że ten, kto jest uczniem, kogo cechuje głębsza i osobista relacja z Jezusem, staje się misjonarzem. A jeśli się nim nie staje, oznacza to, że to jego uczniostwo jest jakoś zredukowane i niepełne. Podobnie jest w drugą stronę. Misyjność bez tej osobistej relacji z Chrystusem, bez bycia uczniem, jest zagrożona popadnięciem w jakąś ideologię. I to już ma niewiele wspólnego z wiarą.

A jeśli chodzi o Kościół w Polsce, to powinniśmy dziś z pewnym dystansem spojrzeć na tę przeszłość, którą charakteryzował „katolicyzm masowy”. Nasza religijność bazować musi na doświadczeniu religijnym, które jest spotkaniem z konkretną Osobą, tą z dużej litery. A tą Osobą jest Jezus Chrystus. Jest to wiara znacznie bardziej autentyczna, w której musi dojść do postawienia znacznie bardziej indywidualnych pytań i do usłyszenia bardzo indywidualnych odpowiedzi. A wszystko inne jest preewangelizacją.

Z procesem przejścia od katolicyzmu kulturowego ku wierze z osobistego wyboru, opartej na relacji, musi się wiązać zmiana naszego myślenia jako duszpasterzy. Bardzo jej potrzebujemy, bo nawykliśmy do pracy w dużych grupach. Jak nie ma dużej grupy, to jakże często jako księża nie wiemy, co mamy robić. Ksiądz, któremu na zbiórkę nie przyjdzie 10 czy 20 ministrantów, tylko dwóch, wpada w panikę. Mówi, że nie ma co robić, nie ma dla kogo pracować. Tymczasem warto jest popracować z tą dwójką w celu zbudowania realnej wspólnoty, która będzie rosła. A rezygnując z tych dwóch, niczego ten ksiądz się nie doczeka. Będzie tylko narzekał, że jest kryzys.

Tymczasem naszym zadaniem jest kształtowanie autentycznej wiary, bazującej na znacznie głębszym doświadczeniu, a nie wynikającej głównie z norm kulturowych. A jeśli taką wiarę uda nam się kształtować, to bynajmniej nie będzie to już kryzys.

Oznacza to jednak istotną zmianę priorytetów duszpasterskich…?

– Tak, ale jest to możliwe. W tej chwili jestem w Taizé i spotykam się z młodymi ludźmi, których tu jest bardzo dużo, około setka z Polski. Codziennie z nimi jadam śniadania i spotykam się indywidualnie, w grupach, bądź ze wszystkimi. Kiedy rozmawiamy, dlaczego tu przyjechali, najczęściej pada odpowiedź, że doświadczają czegoś, czego z trudem mogą doświadczyć w swych parafiach. Nie czują się tu anonimowi, a czują się akceptowani jako osoby. I to dla nich jest istotne.

No właśnie. Jednym z największych problemów jest spadek identyfikacji z Kościołem polskiej młodzieży. Socjolodzy mówią o zaburzeniu międzypokoleniowego przekazu wiary. Jaki jest klucz dotarcia z przesłaniem Ewangelii do młodych?

– Może najpierw powiem, że jest kilka rzeczy, które bardzo utrudniają spotkanie z młodymi. Czymś takim jest pokusa ich oceniania. Odbierają to natychmiast w ten sposób, że są osądzani, a jest to coś czego nie są w stanie przeskoczyć.

Młodzi zadają pytania i co ciekawe, bardzo pilnie słuchają odpowiedzi. Nie jest to tak, że oni nie chcą mieć żadnych autorytetów. Odwrotnie, szukają ich. Duża część z nich mówi, że przyjechali do Taizé, bo rodzice ich namówili. Teza o kryzysie przekazu wiary między pokoleniami, wydaje się mocno naciągnięta. Wszystko zależy jaka to jest rodzina. Okazuje się, że rodzice są na tyle dla nich autentycznymi autorytetami, że potrafią ich namówić na wyjazd na wakacje do Taizé, gdzie nie ma nic atrakcyjnego z typowo młodzieżowego punktu widzenia. Są tu trudne warunki i trzy razy dziennie modlitwa po 45 minut i to w dużej części w ciszy. Ale pociąga ich autentyzm, prostota i głębia.

Ale – generalnie – by trafić do młodych, trzeba o to zadbać. To nie jest automat, że jestem młodym księdzem, mam święcenia, więc młodzi przyjdą i będą mnie słuchać. Potrzebne jest spotkanie, rozpoczynające się w tym punkcie, w którym są młodzi. A on jest inny niż nawet pięć lat temu, nie mówiąc już o tych czasach, kiedy ks. Blachnicki zakładał „Oazy”. Trzeba bardzo uważnie młodych słuchać…

Ksiądz Arcybiskup mówi bardzo wiele o nowej ewangelizacji i równie wiele robi na tym polu. Jak to działanie powinno wyglądać, dlaczego akurat dziś jest tak ważne dla Kościoła?

– Nie ma co „odkrywać Ameryki”, ale trzeba iść za tym, co mówią papieże od Jana Pawła II począwszy, przez Benedykta XVI i Franciszka. Nowa ewangelizacja jest to wyjście z Ewangelią do tych, którzy są ochrzczeni, ale ten fakt przestał być ważnym w ich życiu i cokolwiek wyznaczający. Nowa ewangelizacja potrzebna jest zwłaszcza tam, gdzie wydaje się, że wszystko jest chrześcijańskie, że całe społeczeństwo ma bardzo solidną metrykę chrztu, a kultura wciąż jest naznaczona motywami chrześcijańskimi. A nawet są partie polityczne, które powołują się na katolicką naukę społeczną.

Czyli, krótko mówiąc, w Polsce?

– Także w Polsce. Istotne pytanie brzmi, co – jakie doświadczenie wiary osobistej – kryje się za tą fasadą. Nie mówię tego tylko ja, ale mówią to wciąż kolejni papieże, w ten sposób tłumacząc potrzebę nowej ewangelizacji.

A Franciszek pojęcie nowej ewangelizacji uzupełnił kolejnym: „nawrócenia pastoralnego”. Jest to przekonanie, że trzeba odejść od zabiegów, które są konserwacyjne i chcą zakonserwować stan Kościoła, jaki mamy. Należy podjąć działania o charakterze misyjnym. Nie może nas zadawalać to, co jest, potrzebujemy wyjścia ku ludziom, którzy byli, a ich nie ma.

Mówi o tym 10 rozdział Ewangelii św. Mateusza, który akurat teraz czytamy. Jezus zaznacza: „Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego. Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela”. I to jest pierwsza i najważniejsza misja uczniów. A kiedy się w tym sprawdzą, to mogą iść na krańce świata. Ale jeśli nie potrafią się rozejrzeć dookoła i zauważyć, że u nas w diecezji do Kościoła chodzi 15 procent, to znaczy, że 85 już nie chodzi. Nikt nie może powiedzieć, że ich nie zna, gdyż albo ma ich w domu, albo w sąsiedztwie, albo w pracy. I jeśli mnie obchodzi, że tych ludzi nie ma, to znaczy, że jestem człowiekiem nowej ewangelizacji. A jeśli mnie to nie obchodzi, to nim nie jestem, nie jestem nawet uczniem Jezusa.

A jak te działania wyglądają na terenie Łodzi, w diecezji Księdza Kardynała?

– Duży nacisk kładziemy na to, by dotrzeć do młodych. Próbować z nimi rozmawiać przy pomocy języka, który jest dla nich zrozumiały. Także za pomocą znaków i symboli, które są elementem ich kultury. To część szerszego procesu, o którym mówi papież Franciszek. Musimy się nauczyć inkulturacji Ewangelii, ale także ewangelizacji kultury, a są to procesy, które winny się uzupełniać.

Jest coś, co jest kulturą tych młodych ludzi, tak jak jest cały obszar kultury, który nie jest ich kulturą. I tego musimy sobie zdawać sprawę, jeśli chcemy z nimi znaleźć wspólny język. Bo albo będziemy trzymać się uparcie dawnych form kulturowych, decydując się na to, że Ewangelia, którą chcemy wyrazić w takiej formie, dla młodych stanie się obca. Albo spróbujemy wchodzić w ich język, w ich system pojęć i w ich kategorie. Ważne jest też, aby dać im doświadczenie wspólnoty.

Mam wątpliwości do synodu – i to poważne – kiedy dzieje się on jedynie na poziomie wymiany ludzkich poglądów. Nie ma znaczenia, czy są to poglądy liberalne czy tradycjonalistyczne

kard. Grzegorz Ryś

Udostępnij tekst

Doświadczenie wspólnoty dla młodych ludzi – którzy dziś są często dramatycznie samotni i zamknięci w wirtualnym świecie – jest niesłychanie istotne. I wreszcie, to wszystko trzeba robić nie dla nich, tylko z nimi. Kluczem do ewangelizacyjnych spotkań na stadionie, które nazywamy Areną Młodych, są setki wolontariuszy. A tym, co ich ostatecznie do tego motywuje, jest odkrycie Jezusa.

I jest jeszcze jeden klucz. Pamiętam, że gdy przygotowywaliśmy pierwszą Arenę, a zawsze budujemy ją wokół jakiegoś ewangelicznego wydarzenia, to ja typowałem inne wydarzenie niż młodzi. Jednak zostałem przez nich przegłosowany. Ustąpiłem, a oni zrozumieli, że traktuję ich poważnie. Później powiedzieli mi, że to co ich przekonało, to fakt, że nie forsowałem swego pomysłu, tylko przyjąłem ich stanowisko.

Jeśli Ksiądz Kardynał mówi o dialogu i słuchaniu innych, to przejdźmy do Synodu o synodalności. Co może on przynieść Kościołowi? Jak konkretnie można wzmocnić zasadę synodalności, tak aby nie stała się ona zagrożeniem dla pozycji biskupów w Kościele, bo wielu z nich bardzo się tego obawia? Na ile ten synod jest szansą dla Kościoła w Polsce?

– W Kościele władzę mają biskupi, a nie synod, w związku z tym nie należy się obawiać, że stracą oni swoje miejsce. Synod Biskupów jest przede wszystkim instytucją doradczą wobec papieża. Na zakończenie swych obrad synod opracuje dokument, który nie jest dokumentem doktrynalnym i obowiązującym, lecz tylko ważną pomocą dla papieża.

Moje doświadczenie pokazuje, że wątpliwości wobec synodu ustają tam, gdzie ten synod naprawdę się dzieje i gdzie jest tak realizowany, jak proponuje papież Franciszek. A więc kiedy jest wspólnym słuchaniem Ducha Świętego, a potem słuchaniem siebie wzajemnie.

A mam wątpliwości do synodu – i to poważne – kiedy dzieje się on jedynie na poziomie wymiany ludzkich poglądów. Nie ma znaczenia, czy są to poglądy liberalne czy tradycjonalistyczne – kiedy ta wymiana dokonuje się bez Pana Boga, kiedy to ja wiem, co jest Kościołowi potrzebne, to nie jest to żadna synodalność. Wtedy wszystko sprowadza się do walczących ze sobą grup wpływów, koterii i układów, a ostatecznie do jakiejś formy ideologii.

Pamiętam, że podczas synodu poświęconego młodzieży Franciszek zarządził taki sposób procedowania, że po każdej piątce wypowiedzi ojców synodalnych (po 4 minuty każda) następowało 5 minut ciszy. A to po to, aby każdy przez ten czas mógł zastanowić się co mu Duch Święty chciał powiedzieć ustami poprzednika. To właśnie jest synodalność. Wtedy w inny sposób słuchamy się nawzajem. A jak tego elementu nie ma, jest to najwyżej wymiana poglądów, która może skończyć się pyskówką.

Rozumiem więc, że synod o synodalności – wedle Księdza Kardynała – jest dużą szansą, oczywiście pod warunkiem otwarcia się na Ducha Świętego…

– Trzeba jednak przyjąć, że Duch Święty działał nie tylko w pierwszym pokoleniu apostołów, a potem się to skończyło. Duch Święty nadal działa w Kościele, jest protagonistą, czy – jak mówi Franciszek – suwerenem. Należy Go słuchać. A niekiedy ma On ochotę – jak powiedział św. Benedykt – wypowiedzieć się przez najmniejszego. Trudno Duchowi Świętemu dyktować poprzez kogo ma mówić. A działanie Ducha Świętego nie znosi bynajmniej tego, że Kościół jest hierarchiczny, że jest Piotrowy, oraz że jest kolegialny.

Z dyskusji synodalnych u nas w diecezji najbardziej zapamiętałem wypowiedź człowieka, który mówił w imieniu wszystkich świeckim, że w żaden sposób nie wyrzekają się hierarchii i bardzo sobie ją cenią. Dodawał jednak, że obawiają się władzy w Kościele wtedy, kiedy sprawuje ją człowiek, który się nie formuje. Czyli boją się takich księży, którym jest obce słuchanie Słowa Bożego, przeżywanie Eucharystii z wiarą oraz bycie w realny sposób we wspólnocie. Ale nie jest to lęk przed władzą w Kościele, tylko lęk przed władzą zdeformowaną, która gubi to co najbardziej istotne.

Czyli publicystycznie rzecz ujmując, powiedzieć można, że synodu boją się ci, którzy nie wierzą w realne działanie Ducha Świętego w Kościele.

– Tak, ci którzy Go nie doświadczyli i nie spróbowali wsłuchiwać się w Jego głos.

Ekumenizm: jakie ma znaczenie dla Księdza Arcybiskupa? Jaki kształt ekumenizmu powinien być dzisiaj realizowany, a tym bardziej w Polsce, gdzie inne Kościoły mają charakter zdecydowanie mniejszościowy?

– Jeśli jesteśmy Kościołem większościowym, oznacza to, że to my mamy największą odpowiedzialność za ekumenizm. I to jest pierwsza część odpowiedzi. A druga jest taka, że ekumenizm jest w Kościele ważną częścią ortodoksji. Kiedy czytamy kolejnych papieży, to nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ekumenizm nie jest czymś „opcjonalnym”. Jest on elementem i ortodoksji i ortopraksji. To mówią watykańskie dokumenty.

Jezus nie chciał Kościoła podzielonego. Mówi o tym w swej modlitwie arcykapłańskiej, z 17 rozdziału Ewangelii św. Jana. Nie jest żadną sztuką czytać ją raz w roku podczas Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan. Albo tym żyjemy, albo nie! W tę modlitwę wpisana jest też logika, że świat nie uwierzy Kościołowi, który jest podzielony.

A czy w Polsce nie są potrzebne nowe impulsy w polu ekumenizmu? Nastąpiła jakaś stagnacja a nawet wzajemne oddalanie się od siebie, choćby poprzez mianowanie kobiet prezbiterkami w Kościele luterańskim. Poza deklaracją o wspólnym uznaniu chrztu sprzed 20 lat, brak jest nowych kroków, choćby w kwestii sakramentu małżeństwa, o czym mówi się od bardzo dawna.

– Dzieją się różne ważne rzeczy, np. inspirowane wzrastającym zainteresowaniem Słowem Bożym. W Łodzi działa Ekumeniczna Szkoła Biblijna, która już miała trzy edycje, a za każdym razem jest to kilkaset osób. Szkoda, że nie jest to dostatecznie nagłośnione.

Bardzo czekamy na dokument nt. małżeństw mieszanych, który został już opracowany przez Konferencję Episkopatu i Kościoły z Polskiej Rady Ekumenicznej, a teraz czeka na zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Przypomnę to, co powiedział Benedykt XVI, kiedy był w Polsce. A mianowicie, że to właśnie małżeństwa mieszane i rodziny pokazują nam właściwą drogę ekumenizmu. Mówił, że to one są „laboratorium ekumenizmu”, ponieważ ekumenizm nie jest dla nich aktywnością raz do roku, ale przeżywany jest na co dzień.

W Łodzi spróbujemy, idąc tym wątkiem, zrobić ekumeniczne rekolekcje dla małżeństw mieszanych. Odbędą się one tej jesieni.

Ksiądz Arcybiskup przewodniczy także Radzie Dialogu Religijnego KEP i Komitetowi Dialogu z Judaizmem. Dlaczego ten dialog jest tak ważny?

– Dlatego jest ważny, że w judaizmie mamy nasz korzeń. A korzeniem jest to, co nam dostarcza środków do życia. To, co postanowił Sobór Watykański w rozumieniu relacji z judaizmem, nie było jakimś przewrotem, tylko powrotem do głęboko biblijnej myśli. Kluczem jest myślenie o Izraelu jako o narodzie, który nadal jest wybrany. Bez dziedzictwa judaizmu nie rozumiemy siebie i takich najważniejszych pojęć jak np. Pascha czy Mesjasz. Kto potrafiłby wytłumaczyć te pojęcia odchodząc od kontekstu żydowskiego?

„Sojusz ołtarza z tronem”, to stereotyp, który za rządów PiS mocno zakorzenił się w świadomości Polaków. W niedzielę 9 lipca wydarzyły się gorszące sceny na Jasnej Górze, kiedy szef jednej z głównych partii politycznych prowadził na Jasnogórskich Wałach kampanię wyborczą tuż przed Mszą św., a nikt z obecnych biskupów nie zaprotestował. Jakie powinno być miejsce Kościoła wobec polityki?

– Relacje między Kościołem i światem polityki powinny być tak ułożone, jak to jest zapisane w Konkordacie i w Konstytucji RP. A od strony Kościoła te relacje powinny być ułożone w takim duchu, że skoro – jak stwierdza sobór – „Kościół jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”, to nie jest od tego, aby wprowadzać podziały w społeczeństwie bądź je potwierdzać.

A odnosząc się do tego, co działo się na Jasnej Górze, powiem tylko, że jako episkopat powinniśmy żyć tym, co sami wcześniej powiedzieliśmy. Jeśli Rada Stała KEP zwróciła się 2 maja br. do polityków z prośbą o to, by nie wciągać Kościoła w kampanię wyborczą, to Kościół, który taką prośbę wyraża, nie może sam postępować wbrew niej. Potrzeba tu odrobiny konsekwencji.

Jeśli do polityków zwracamy się, by nas nie wciągali w polityczną wojnę, to potem ich nie zapraszajmy do tego, aby swe poglądy polityczne wypowiadali podczas uroczystości religijnych. Na to nie ma przestrzeni w Kościele.

A może jest tak – jak wierzy wielu duchownych – że określona partia wyznająca chrześcijańskie wartości ocali nam katolicką Polskę, która może utonąć w morzu sekularyzacji?

Wesprzyj Więź

– Tym, co Kościół winien rozwijać, nie są narzędzia polityczne tylko środki ewangeliczne: głoszenie Słowa, sprawowanie sakramentów, budowanie wspólnoty i dzieła miłości. I na tym Kościół się opiera. A jeśli ktoś tego nie chce robić, tylko ogląda się na polityczną władzę, by szukać poczucia bezpieczeństwa, to głęboko się myli.

Rozmowa ukazała się w serwisie Katolickiej Agencji Informacyjnej pt. „Chodzi mi o Kościół, który istnieje dla ewangelizacji i jest znakiem i instrumentem budowania jedności”. Obecny tytuł od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: Bp Grzegorz Ryś: Jesteśmy przy ścianie

Podziel się

4
3
Wiadomość

Wszytko pięknie powiedziane tylko brakuje mi troski w kościele o ludziach chorych nie starszych.Brakuje mi że wszyscy wiedzą że są biskupi którzy bronią pedofilii i nadal są biskupami.Postawiono na młodych ludzi ale są też ludzie tak po 40 którzy odwracają się od kościoła i z tego wywiadu nic nie macie do zaproponowania tym ludziom Dalej kościół tkwi w rzeczywistości dzieci,młodzież później pustka i staruszkowie a środek nie zagospodarowany

Wszyscy wiedzą o biskupach, którzy latami te wydarzenia wykorzystywania latami zamiatali i to celowo pod dywan ale świeccy milczą, Watykan nie reaguje… i jest jak jest.

Ale proszę o wypełnienie tej ankiety po polsku i przesłanie jej do Watykanu, warto tam w tej ankiecie opisać to wszystko co jest w Polsce odpowiadając na pytania ankiety ale odnośnie Polski.
https://cod.ignatianum.edu.pl/component/content/article/11-komentarze/186-papieska-komisja-ds-ochrony-ma%C5%82oletnich-prowadzi-konsultacje-r%C3%B3wnie%C5%BC-po-polsku.html?Itemid=109

Ja juz tą wypełnioną ankietę wysłałem.

Nie wiem, co Pan ma na myśli. Marcin Przeciszewski wskazał na instrumentalne traktowanie przez liberalne media zła w Kościele aby go zniszczyć, nie jemu pomóc. I tak wygląda prawda.

@Tomasz, Marcin Przciszewski jako szef KAI czy odpowiedzialny za Public Relations nie mógł się wypowiedzieć w inny sposób. Nieistotne czy to oparte na faktach czy totalna bzdura czy półprawdy (jak w tym wypadku) ale liczy się tylko PR.

Tak się składa, że aktualnie czytam książkę kard. Grzegorz Rysia pt. „Chrześcijanie wobec Żydów”. To jest bardzo ciekawa lektura i dość odważna, jak na dzisiejsze okoliczności. Czy starczy nowemu kardynałowi odwagi na przeprowadzenie reform w Kościele? Zobaczymy. Ale samymi, nawet najmądrzejszymi słowami to się nie uda. Po czynach ich poznacie.

Co do Marcina Przeciszewskiego, to mówi on gładkimi, propagandowymi formułkami, bo co innego maiłby powiedzieć szef KAI? Zresztą broniąc dobrego imienia JPII mimowolnie przyznał, że za jego (Wojtyły) czasów absolutnie nie wiedziano, że pedofilia aż tak niszczy życie ofiar…
I to jest absolutna prawda jeżeli chodzi o statystycznego Kowalskiego, ale jeżeli tego nie domyślał się nawet jeden z najwybitniejszych umysłów religijnych swoich czasów w drugiej połowie XX wieku to coś tu jest nie halo. To przecież znaczy, że gdyby nie naciski opinii publicznej, etyków, tych wrednych pismaków, wreszcie głos samych ofiar – to pewnie i dziś Kościół tkwiłby w błogim przekonaniu, ze to nic takiego i NADAL trzeba chronić predatorów w sutannach. To nie KK zawdzięczamy nagły zwrot w zrozumieniu tego zła. On się tylko cofa, przypierany do ściany. Nie tak dawno autorytarnie decydował co jest dobre, a co złe – dziś pokornie stara się dogonić świat, który mu wyraźnie odjeżdża. Nie dotyczy to przecież tylko i wyłącznie pedofilii…
No a zarzuty, że Overbeek i Gutowski nie przebadali dogłębnie „ubeckich” archiwów jest dość humorystyczny.

W ogólności się zgodzę – hierarchia właściwie lata 1945-2015 przespała jeśli chodzi o sprawiedliwość w zakresie czynów pedofilskich kleru.

Ale to, że Overbeek i Gutowski błędnie interpretują niektóre archiwa UB, to akurat prawda, podobnie jak to, że w co najmniej jednym przypadku mylą homoseksualizm z pedofilią.

A „kompetencja inaczej” KAI to, niestety, smutny temat 🙁

@ Soker: Hierarchia przespala lata do 2015? A coz takiego sie wydarzylo w 2015? Film „Kler” pojawil sie w 2018, „Tylko nie mow nikomu” w 2019. Bez tych dziel hierarchia do dzisiaj by spala, wiec nie piszmy na nowo historii jak komunisci po wojnie!

@Soker
Być może się mylą, a być może nie. Bez dostępu do archiwów kościelnych trudno o jednoznaczne sądy. Pan Przeciszewski udaje, że nie wie, że są one zamknięte na głucho przez organizację, którą przecież sam reprezentuje. Gdyby Overbeek i Gutowski się tak strasznie pomylili w swoich zarzutach na głowę Kościoła, już mielibyśmy na to twarde dowody w postaci zachowanych dokumentów, zeznań świadków etc. Ale jakoś nie mamy… Ciekawe dlaczego? Przecież ślady pomocy dla ofiar molestowań MUSZĄ gdzieś być! No chyba, że jej nie było.

Nie zgadzam się, że hierarchia cokolwiek „przespała”, działała ona przecież dosyć sprawnie i zasadnie (wg jej ówczesnych mniemań). Ówczesna hierarchia zapalczywie walcząc o Kościół zagubiła „tylko” sens swojej własnej religii. Instytucja była ważniejsza niż jakieś pojedyncze ofiary.
Identycznie robi dzisiaj – kult JPII jest ważniejszy niż „jakieś tam” ewentualne ofiary.
Zatem N I C S I Ę N I E Z M I E N I Ł O.

Z punktu widzenia korporacyjnego są to działania całkiem racjonalne, sęk w tym, że wrażliwość współczesnego (ponowoczesnego) człowieka jest zdecydowanie gdzie indziej. Okazuje się, że jesteśmy bardziej empatyczni i wrażliwi na los, choćby „najmniejszego” z nas, niż Kościół Katolicki! I to jest prawdziwy cios, a nie to, że tam kogoś przenoszono, czy uciszano. Organizacja bowiem przetrwała, ale co z tego, skoro sens jej istnienia został poważnie nadszarpnięty? Bo to ona przecież miała nas nauczać o dobru i złu. A wygląda, że teraz to ona się naucza od naukowców, socjologów, lekarzy, etyków, feministek, lewicy, liberałów, ekologów itd.
Szkoła w której nauczyciele wiedzą mniej niż uczniowie, nie będzie miała zbyt wielu chętnych do edukacji, zostaną co najwyżej (z przyzwyczajenia) starsze roczniki. I to, właśnie dzisiaj obserwujemy.

@ Adam: Wyrazil Pan moje mysli. Jako Kosciol wiecej sie mozemy nauczac od innych empatii, szacunku dla drugiego czlowieka czy nawet przyrody, jak swiecic w tych wypadkach przykladem. Jestesmy jak ta sol, ktora stracila smak… Dla mnie jedynym ratunkiem jest otworzyc nareszcie oczy na swiat i uczyc sie od innych.

Dobry wywiad, ale niekonsekwentny. Jeżeli mamy odejść od katolicyzmu masowego/kulturowego, to nie „uwodźmy” młodzieży. Może plan Boga dla Kościoła jest taki, że ma to być Kościół ludzi, którzy już wiedzą, że życie jest dla nich za trudne i jedyną pomocą jest Jezus Chrystus. Ci młodzi, których Bóg powoła i tak przyjdą. Zmienianie Kościoła pod młodzież będzie mieć taki skutek, że gdy zorientują się, że swojego życia w swych rękach nie trzymają, nie przyjdą do Kościoła, który zamiast krzyża Jezusa Chrystusa będzie głosił przejściowe mody, łatwiznę. No bo po co komu taki Kościół?

Kard. Ryś: Kościół opiera się na Ewangelii, a nie na sile politycznej

Niestety Kościół w tym zdaniu to Kościół marzeń kard. Rysia (moich w sumie też). Na pewno nie jest to opis Kościoła większościowego w Polsce.

Hasło o „Ewangelii a nie sile politycznej” to nigdy nie zrealizowany postulat. Kościół zaistniał, gdy zyskał siłę polityczną, a jego upadek wiąże się z politycznym zjednoczeniem Włoch i likwidacją Państwa Kościelnego.

„Pojawiają się również liczne zjawiska kryzysowe. Jaka jest droga przed nami, jakie drogi wyjścia, które widzi Ksiądz Kardynał? Na czym w pierwszym rzędzie należy się skoncentrować?
– Drogą wyjścia jest oczywiście ewangelizacja, a potrzeba ewangelizacji tym bardziej wynika z tego, że się widzi kryzys” – odpowiada kard. Ryś.

Trochę dziwne to rozumowanie. Niewiarygodny (na chwilę obecną) i skompromitowany na wielu polach Kościół, ma całą swą parę skierować, by przyciągnąć do siebie nowych ludzi.
Wydaje się, że kard. nie widzi większego problemu w tym, że kryzys wiąże się w dużej mierze z ową kompromitacją i brakiem wiarygodności Kościoła. Nie lubią nas, bo nie stosujemy się do Ewangelii, ale na przekór wszystkiemu i wszystkim, będziemy głosić im Ewangelię.
Ani słowa natomiast o konieczności posprzątania stajni, zanim się pojedzie na przejażdżkę. Nie sprzątajmy, niech cuchnie. A do tych, którzy wołają że cuchnie, mówmy, że taki mamy rodzaj perfum.
To tak, jakby paliły się zabudowania, a gospodarz – widząc to – kazał swoim ludziom iść na pole zebrać zboże, zamiast zabrać się do gaszenia.
Gratuluję kard. Rysiowi pomysłu. Z pewnością po takich środkach zaradczych kryzys szybko minie.

Jeśli ks. Kardynał chce uwiarygodnić swoje słowa, przesyłam mu prośbę (katolika) Krzysztofa Króla z Facebooka: „Jestem bardzo poruszony dramatem Pani Joanny z Krakowa. To samo odczuwa mnóstwo moich znajomych, wierzących i niewierzących.
Marzyłbym, aby Biskup Ryś odniósł się do sprawy torturowania tej kobiety, zwłaszcza gdy dotyczy ona jego rodzimej diecezji i tematu, którym chętnie zajmuje się kościół.
Marzyłbym, żeby powiedział iż jest to kwestia sumienia, ale nie prawa karnego. Że takie sprawy rozstrzyga się w sumieniu, a nie w asyście brutalnej policji.”

Nie, nie wystarczy… Każdy ma prawo do własnych poglądów, a w tym wypadku nie ma to znaczenia.

W tej historii najgorsze – jak zwykle – jest zachowanie policji, która:
1) ma za duże uprawnienia,
2) zbyt często wykorzystuje swoje uprawnienia do niepotrzebnych rzeczy,
3) przekracza swoje uprawnienia.

No, ale to by wymagało by biskupi zaprostestowali choć raz przy choćby jednej nowelizacji ustawy o policji, które ciągle uprawnienia policji zwiększają.

Niestety, myślą głównie o sobie, bo gdyby policja przyszła przeszukać kurię, to byłoby larum o państwie policyjnym (ono już jest). Ale jak policja katuje i rozbiera do naga ludzi na komisariatach, to wtedy jest „twarda” i „bezwzględna” walka z „bandytami” – ulubione słowa Ziobry zresztą, mimo że nigdzie ono nie padają w Kodeksie Postępowania Karnego.

@Konan
Wygląda, że nikt kompletnie nie wie jak uchronić Kościół od zbliżającego się kolapsu, nawet jego włodarze. Ewangelizować powinno się chyba najpierw własne szeregi, jak słusznie prawisz. Dziś twarzą KK jest toruński człowiek znikąd, religijny hochsztapler. Antysemita i finansowy przekrętacz. I co?
I nic. Nadal tańczymy chocholi taniec.

Nowy kardynał to z pewnością mądry człowiek, ale co on biedaczysko może sam zrobić? Tu trzeba by mocarza, kogoś na miarę Lutra właśnie, ale to się nie stanie.

Nikt nic nie może, nikomu się za bardzo nie chce zaryzykować, wszyscy tylko powtarzają: „musimy”, „należy”, „trzeba” itp. Bezsiła i apatia. Tak na górze, jak i na dole. Wygląda jakby wszyscy się już pogodzili z tym, co nadchodzi. A może już nadeszło, tylko tego jeszcze nie dostrzegliśmy?.
Jak prorokuje Chantal Delsol:
„Dzisiaj wychowywanie dzieci do wiary to wysyłanie żołnierzy na bitwę pod Waterloo.”
Klęska (wg niej) zatem jest już pewna, być może chodzi teraz tylko o styl tej porażki?
Od Jezusa do Rydzyka, tak ma wyglądać ta nasza historia?

Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur.

Prof. Delsol mówi gorzko, ale czy nie prawdziwie?
„W gruncie rzeczy wielu chrześcijan odczuwa ulgę, widząc koniec epoki chrześcijańskiej z całą jej pozorną siłą i hipokryzją.”

Pięknie powiedziane, kościół na Ewangelii się opiera, nie na polityce. Tyle, że to fałszywe stwierdzenie. Kiedyś zastanawiałem się na czym polegał fenomen ks. Jana Kaczkowskiego. Pochodził z niewierzącej rodziny i w takim obracał się środowisku. Być może pozwoliło mu to zachwycić się Ewangelią w czystej postaci. Oczywiście nie urwał się z choinki i był mocno osadzony w realiach społecznych. Jednak pozostał nieskażony wpływami „świątobliwego” środowiska i ta jego świadomość braku perspektyw awansu w środowisku być może, była czynnikiem decydującym. Gdyby podobnych mu księży było więcej, ewangelizacja miała by szanse na sukces. Tymczasem w praniu okazuje się, że prowadzą ją ludzie z mocno ograniczonym spojrzeniem na Kościół, wypaleni i posunięci w latach. Często uczestniczę w mszach dla dzieci, obserwuje te nieudolne próby nawiązania kontaktu. Naturalnym staje się odniesienie tych starań do własnych doświadczeń kontaktu z wnukami, dziećmi. Jest to po prostu słabe. Całkowicie oderwane do tego jak młodzi komunikują się miedzi sobą i dorosłymi. Jeszcze większa groteska wychodzi gdy kapłan chwyta się Tik Toka i jemu podobnych platform. Jakimi więc środkami ewangelizować? Można by zacząć od kadry katechetycznej i solidnej jej edukacji ogólnej. Wiem, niepotrzebnie się nakręcam, przecież nikogo to nie obchodzi, liczy się kasa.