Jesień 2024, nr 3

Zamów

Hasztag „zagłada”. „Późne życie” Ingi Iwasiów

Inga Iwasiów. Fot. Malina Majewska

Późne życie to też jest życie – aż chciałoby się powiedzieć. I nie wolno ulegać pokusie, by dodawać „jeszcze”. „Tyle straszenia było – jak nie covidem, to wojną. I co? Jajco. Żyjemy? Żyjemy”. Chce się żyć.

Idąc plażą z Trzęsacza w stronę Pobierowa, po lewej stronie dostrzegamy ciemną bryłę zupełnie niepasującą do pejzażu. To hotel Gołębiewski. Jego kształt ma w sobie coś z ze starożytnych piramid Majów i coś z osiadłego na Ziemi statku kosmicznego aliens. Jeszcze nieotwarty, a już widmowy. To prototyp H’oteliska. Gdzieś za wydmami jest pensjonat z kominkiem, którego właścicielką jest Małgorzata. To w tym trójkącie: pensjonat – H’otelisko – plaża rozgrywa się akcja „Późnego życia”, najnowszej powieści Ingi Iwasiów.

Szczęście, które mogło przyjść

Napisałem „akcja”, ale to zbyt wielkie słowo. Ono zbytnio kojarzy nam się z wydarzeniowością. Próżno szukać tutaj klasycznej fabuły: zawiązania akcji, ekspozycji, retardacji. Właściwie nie ma kolejnych epizodów, do których moglibyśmy wrócić w niespiesznej lekturze. Historie kilku bohaterów – opowiadane nam przez nich samych w narracji pierwszoosobowej – nie łączą się ze sobą w pierwszym czy drugim planie, ale dopiero gdzieś w tle, w dalekim pejzażu rozpoznajemy łączące ich liaisons. Ostatecznie wszyscy znajdą azyl w H’otelisku, w tym miejscu „pomiędzy”, które nie daje się opisać w tradycyjnych kategoriach zaświatów. To raczej jakiś limbus, zmaterializowana niesamowitość, inicjacja w dystopię.

„Późne życie” jest powieścią o żywotach wyśnionych, wymarzonych, zaplanowanych i zachcianych. A także o tym, że w późnym życiu czasami te alternatywne wersje nas sprawdzają się, a czasami nie. I nie wiadomo, co gorzej, a co lepiej. We wczesnym życiu myśli się wciąż o tych wersjach jeszcze możliwych, jeszcze dających się zrealizować, każdy przecież żyje jakąś wizją szczęścia.

W późnym – o tych raczej niespełnionych i niezrealizowanych, o szczęściu, które mogło przyjść, ale się wymknęło. Musi wystarczyć butik, może ciuchland, mały salon kosmetyczny zamiast farmy piękności, i nie ma już szans na Nobla. „Zostałam zaprogramowana do bycia szczęśliwą” – mówi (wmawia?) sobie Małgorzata. Póki co boi się, że zabraknie antydepresantów.

Mała postapokalipsa

W tej książce od samego początku snuje się – choć bardzo drobnym ściegiem – mała apokalipsa, kolaps świata, który przychodzi w sposób prawie że niedostrzegalny. Wciąż coś go zapowiada, zewsząd przychodzą sygnały, ale świat o tym jeszcze nie wie. Samobójstwo popełniają meduzy, panuje „pustka i spowolnienie”, „prędzej czy później gaz przestanie płynąć rurą”, w punkcie aptecznym brakuje już leków, morze wyrzuca zbutwiałe książki, raz po raz rwie się Internet, mewy krążą nad worami śmieci, nawet piasek zostaje zainfekowany.

Żyjemy małym życiem, codziennym spotkaniem, nieledwym gestem, półsłowem zamienionym ze śmieciarzem. I nie zdajemy sobie sprawy, że gdzieś wcale niedaleko kończą się czyjeś światy. Kogoś dopadło późne życie. U Iwasiów koniec nie oznacza jednak końca absolutnego. Powieść dzieli się na dwie części: Osada i H’otelisko. Jest życie i jakieś życie po życiu, życie postapokaliptyczne, nawet jeśli to drugie jest już tylko widmowe i hologramowe, toczące się w nieodwołalnym trybie awaryjnym.

Wesprzyj Więź

Dodatkową przyjemnością w czytaniu tej książki jest rozpoznawanie tropów autobiograficzności. Na spotkaniu w Zielonej Górze autorka przyznała, że napisanie „Sześćdziesiątki” po „Pięćdziesiątce” byłoby pretensjonalne. Ale znający autorkę wprawny czytelnik odnajduje rozpisany na poszczególne postaci bilans życia. Jest estrójka do Gorzowa Wlkp. z czasów „turystyki” dydaktycznej, jest widok z okna w podróży służbowej, są perypetie związane z okresem pandemicznego życia online i wiele, wiele innych aluzji. Na drugie imię ma jak właścicielka pensjonatu – Małgorzata. Iwasiów nie ukrywa, że sama wkroczyła w późne życie jak jej bohaterowie, a właściwie bohaterki. Każda jest jakimś odblaskiem autorki.

Sensorycznie i bez hasztagów

Późne życie to też jest życie – aż chciałoby się powiedzieć. I nie wolno ulegać pokusie, by dodawać „jeszcze”. „Tyle straszenia było – jak nie covidem, to wojną. I co? Jajco. Żyjemy? Żyjemy”. Chce się żyć.

Gęsta i plastyczna fraza Iwasiów jest niezwykle sensoryczna. W tej powieści niewiele się rozmawia, jest tylko kilka dialogów. Tutaj się widzi, ogląda, spostrzega, czuje się zapachy, słyszy, maca, dotyka, smakuje. Koniec świata jest namacalny. „Butelki połyskują, brzęczy szkło, buczy ekspres. Pachnie szarlotką”. To wszystko wciąż jeszcze trwa, nieoznaczone hasztagiem #zagłada.

Podziel się

5
3
Wiadomość