Korzystając z mediów społecznościowych, każdego dnia bombardowani jesteśmy wizją świata, którą podpowiadają nam algorytmy treści. Mogą one wyprowadzić na manowce nasze stworzone do ciągłego porównywania się mózgi, a przez to wpływać na poczucie własnej wartości i satysfakcję z życia. Jak się przed tym chronić?
We współpracy z Instytutem Cyfrowego Obywatelstwa zapraszamy do słuchania wersji audio felietonów Magdaleny Bigaj dla Więź.pl
Słuchałam kiedyś ciekawego referatu na temat ewolucji wizerunku wampira w kulturze. Zwróćcie uwagę, co się z biedakiem stało. Z paskudnego, odrażającego Nosferatu ewoluował najpierw w przypominającego człowieka Drakulę, aż skończył jako seksowny uwodziciel, w którego wcielali się adonisowie kina jak Brad Pitt czy Robert Pattinson. Saga „Zmierzch” w ogóle udomowiła wampiry, które teraz muszą być atrakcyjne, mieszkać w pięknych domach i jeździć drogimi samochodami. Zamiast nas straszyć, mają nas w sobie rozkochiwać.
Nawet wampiry nie uchowały się przed zasadą „podążaj za trendem albo zgiń”, która przemieliła je na popkulturową papkę zgodną z trendami rodem z mediów społecznościowych. Zresztą cały internet jest jedną wielką opowieścią na temat naszego życia offline. Snują ją jednak nie tylko ludzie ludziom, ale także algorytmy. Decydując o tym, co nam pokazać, a co przed nami ukryć, budują określoną wizję świata i tego, co akceptowalne.
Wizja ta zaś podporządkowana jest najczęściej biznesowi i innym grupom interesu – bo kiedy uda się w nas zaszczepić przekonanie, że coś jest normą, za chwilę zaczniemy się do tego mimowolnie dopasowywać, a czasem nawet pożądać czegoś, bez czego z powodzeniem funkcjonowaliśmy dotychczas.
Jesteś tym, co widzisz
No bez przesady, ja się nie porównuję z niczym ani nikim, jestem na to zbyt dojrzały – możliwe, że coś w tym stylu przemknęło części z was przez głowę. Mam złą wiadomość, porównywanie się do otoczenia i dopasowywanie do niego jest jedną z naszych atawistycznych potrzeb. Postaram się to krótko wyjaśnić.
Mózg to organ, którego rolą jest przetwarzanie informacji, o czym opowiadałam szczegółowo w drugim odcinku podcastu Instytutu Cyfrowego Obywatelstwa. Istotą jego funkcjonowania jest takie zarządzanie informacjami napływającymi z otoczenia, aby utrzymać nas przy życiu. Przez całą historię ludzkości przeżycie warunkowało m. in. bycie członkiem stada. Dlatego mózg dąży do tego, by stado nas akceptowało.
Nasze młode, podobnie jak małe wilczki, obserwują dorosłych i uczą się, co jest normą i gdzie są granice. Ale dorosłe osobniki także nie chcą być kolorowymi ptakami, bo bycie innym niż grupa zawsze naraża na mniejsze lub większe niedogodności, a uczenie się akceptowania odmienności nawet współczesnym rozwiniętym społeczeństwom idzie, delikatnie mówiąc, opornie. Tak bardzo, że przykładów nawet nie muszę wam podawać. Nasze ssacze mózgi boją się być inne i panicznie chcą się dostosować.
W Ogólnopolskim Badaniu Higieny Cyfrowej dwie na trzy osoby dorosłe stwierdziły, że patrzenia w ekran jest w ich życiu dużo lub za dużo
Dlatego każdy i każda z nas mniej lub bardziej świadomie porównuje się. Problem w tym, że spektrum porównań po raz pierwszy w historii ludzkości ma tak ogromną skalę – stado jeszcze nigdy nie było tak liczne. Na domiar złego, nie obserwujemy go tylko bezpośrednio, ale również przez ekran, na którym różne grupy interesu pokazują nam owo stadne życie i jego rzekome standardy.
Ktoś może zaraz słusznie zauważyć, że ludzie zawsze opowiadali sobie podrasowane historie i porównywali się do tego, co modne. Owszem, na pewno ktoś kiedyś pragnął wyglądać jak boski Dawid Michała Anioła albo Wenus z Milo. Jednakże przed erą internetu opowieści były opowieściami, sztuka sztuką, a normy społeczne obserwowaliśmy bezpośrednio wokół siebie. Dzisiaj opowieści na masową skalę snuć może każdy, a normy kształtują często celebryci i influencerzy.
Sprawy nie ułatwia fakt, że tempo życia w przypadku wielu osób nie pozostawia czasu na refleksję nad wszystkim, co widzimy w sieci, co sprawia, że możemy mieć skłonność do mimowolnego przyjmowania wizji świata serwowanej przez ekrany. Te zaś towarzyszą nam od rana do wieczora, a nawet podczas snu.
W Ogólnopolskim Badaniu Higieny Cyfrowej dwie na trzy osoby dorosłe stwierdziły, że patrzenia w ekran jest w ich życiu dużo lub za dużo[1]. Jesteśmy przemęczeni informacyjnie, trudno nam wyjść z pracy, bo ona ciągle siedzi w naszej kieszeni w postaci dostępu do maila i komunikatorów w telefonie. W takiej sytuacji jesteśmy idealną biomasą do kształtowania naszych przekonań na temat świata i siebie samych. Zanim zdążymy się głębiej zastanowić, już zapisaliśmy się na nowy kurs, albo mamy wyrzuty sumienia, że nie jesteśmy wystarczająco uważnymi rodzicami. Cierpi na tym m. in. nasza samoocena i zdrowie społeczne.
Truman show
Wiem, że wielu z was nie trzeba mówić o tym, że media społecznościowe przedstawiają wyidealizowaną wersję świata. Ale czy jesteście pewni, że nie musimy sobie tego co jakiś czas przypominać? Czy bombardowani każdego dnia postami o czyichś sukcesach, satysfakcjonujących relacjach z rodziną czy kolejnym zdjęciem czyjejś spoconej po treningu twarzy nie czujemy się coraz mniej wystarczający?
To musi dotyczyć nie tylko „tych naiwnych dziewcząt”, które w badaniach firmy Meta, upublicznionych w 2021 roku przez sygnalistkę Frances Haougen, deklarowały, że 2/3 z nich doświadcza na Instagramie negatywnych porównań społecznych, a 1/3 miewała z tego powodu myśli samobójcze. Jak takie badanie wypadłoby wśród osób dorosłych? Na przykład wśród młodych matek, które oglądają w sieci upudrowane macierzyństwo?
Ale nawet ci, którzy w sieci dyktują trendy, mają swoje lęki. Internetowa społeczność tylko czeka na nasze potknięcie. Nieważne, co robiłeś przez całe życie. Wystarczy jedna niefortunna wypowiedź i niczym na rzymskich igrzyskach kciuk idzie w dół, a Cezarem czuje się każdy. Internauci swoim hejtem wyryją ci na nagrobku to jedno potknięcie. W Stanach nazwano to cancel culture i jestem pewna, że jej oddech czuje na plecach wielu twórców i wiele twórczyń.
Bo w przestrzeni cyfrowej stale się oceniamy. Miarą sukcesu i porażki, jakości i bylejakości, a nawet dobra i zła – są zasięgi. Wydawcy zapraszają na targi tych, którzy przyciągną odpowiednio dużo „folołersów”, a reklamodawcy kupują reklamy u patostreamerów, bo jeśli coś się klika, to jest usprawiedliwione. I tak oto każdego dnia w mediach społecznościowych odbywa się blisko pięć miliardów seansów Truman Show[2]. Z tą różnicą, że bohaterowie wiedzą, że są obserwowani.
Życie jak Netflix
W zaprzestaniu porównywania się nie pomaga także fakt, że żyjemy w kulturze nadmiaru, która serwuje nam już nie strumień informacji, ale prawdziwe tsunami.
Fala niesie ze sobą niezliczone możliwości wyboru w każdej możliwej kategorii. Kolejni eksperci i ekspertki doradzają, co jeszcze powinniśmy zrobić lub kupić, aby nareszcie osiągnąć spełnienie. Jeszcze tylko nowy kurs lub kolejne medytacje w lesie. Skaczemy między możliwościami jak po ofercie seriali na Netfliksie, by w końcu zmęczeni nie wybrać niczego, bo czas się skończył.
Prof. Barry Schwartz w rozmowie z Agnieszką Jucewicz dla „Wyborczej” nazywa to paradoksem wyboru i mówi: „Rośnie grupa osób, które boją się dokonać jakiegokolwiek wyboru, by nie mieć poczucia, że źle wybrały. Wolą niczego nie wybierać niż czuć się przegranymi”.
Zafunduj sobie wystarczająco dobre lato
Dlaczego poradzenie sobie z tym nadmiarem jest dla nas takie trudne? Przez całą historię ludzkości ewolucja kształtowała mózg człowieka na podstawie doświadczeń jego przodków, ale zmiany wprowadzała bardzo powoli i tylko wtedy, gdy upewniła się, że czynnik, do którego trzeba się dostosować, pojawił się na stałe.
Krótko mówiąc, z natury mamy przeterminowane mózgi, dostosowane do tego, jak żyli nasi przodkowie i kiepsko sobie radzące z wyzwaniami współczesności, zwłaszcza jeśli te wyzwania w ciągu ostatnich trzech dekad to permanentna zmiana. Nie jesteśmy jednak zupełnie bezbronni wobec wpływu mediów społecznościowych na nasze postrzegania świata i siebie samych. Ale wymaga do od nas świadomego korzystania z nich.
Nie martwcie się, nie zmierzam do tego, by zalecać wam usunięcie swoich kont społecznościowych. Nie ma nic złego w tym, że chcemy się dzielić z innymi swoim życiem albo że aktywność w sieci jest częścią naszej pracy. Sama też nie zamierzam się tego wstydzić, a to, że ktoś inny z mediów społecznościowych nie korzysta, oznacza tylko tyle, że nasza codzienność i potrzeby różnią się i nie należy tego wartościować.
Dlatego higiena cyfrowa dla każdego oznacza nieco inny zestaw indywidualnych zasad. U tych, którzy jak ja używają mediów społecznościowych, powinna uwzględniać chronienie swoich emocji, właściwe budowanie samooceny i poczucia własnej wartości. Już sama świadomość takiej potrzeby działa chroniąco.
Żeby jednak zakończyć konstruktywnie, przygotowałam pięć prostych porad, które tego lata można wypróbować w swoim życiu, choćby w ramach eksperymentu. Kto wie? Może po wakacjach zostaną już z nami na stałe?
Po pierwsze, nie jesteś produktem, a twoje życie to nie projekt.
Wielu z nas wpada w pułapkę stałego relacjonowania swojego życia – na nasze profile często patrzą już nie tylko znajomi, ale także przyszli i obecni pracodawcy czy kontrahenci. Funkcjonujemy jak z telefonem na oczach, skanując rzeczywistość pod kątem kadru do internetu. Czy promocja naszych dzieci do następnej klasy liczy się, jeśli nie wrzuciliśmy ich zdjęcia ze świadectwem na Facebooka?
Obserwując komunikację marek, firm i celebrytów, sami zaczynamy tworzyć swój wizerunek w sieci jakbyśmy byli produktem, który trzeba sprzedać. A przecież życie nie jest projektem. Odkryj perwersyjną w czasach mediów społecznościowych radość z zachowywania rzeczy tylko dla siebie. Zacznij od jednej wycieczki, z której nie wrzucisz zdjęć. Kolejnego spaceru, podczas którego kiedy widzisz drzewo, to myślisz „drzewo”, a nie „zrób zdjęcie drzewa”.
Po drugie: nie chcesz być oceniany? Nie oceniaj.
To będzie prawdziwe wyzwanie dla wielu z was. Otóż sporo serwisów społecznościowych, w tym Facebook i Instagram, ma w ustawieniach opcję ukrycia liczby polubień. W ten sposób nikt nie widzi, ile osób lubi wasz post, a wy nie widzicie, jak popularne są posty innych osób i wasze. Co to zmienia? Z polubieniami jest jak z białym kitlem lekarskim. Wiecie, dlaczego prawo zabrania już wykorzystywania w reklamie „lekarza lub farmaceuty”? Ponieważ nasz mózg, aby sprawniej odczytywać rzeczywistość, posługuje się pewną symboliką.
Na przykład biały fartuch lekarski budzi zaufanie, bo kojarzy nam się z kimś, kto ratuje zdrowie i życie. Gdyby w szpitalu wyszedł do was woźny w kitlu i ze stetoskopem, bez mrugnięcia okiem rozbierzecie się do badania i opowiecie o najintymniejszych chorobach. Podobnie działa na nas widoczna liczba polubień: jeśli coś ma ich mało, możemy mieć tendencje do odruchowego pomijania tych treści (mózg odczytuje je jako mało ważne). A przecież zasięgi w internecie buduje się różnymi sposobami, nie zawsze to, co popularne, jest rzeczywiście wartościowe (choć oczywiście może tak być).
Jeśli nadal czujecie opór, by wyłączyć widoczność polubień chociaż na kilka dni – odpowiedzcie sobie na pytanie: dlaczego potrzebuję je widzieć?
Po trzecie, otaczaj się tym, co cię naprawdę wspiera.
Zasada krytycznego doboru treści może skutecznie zmniejszać nasze przeciążenie informacyjne. Zanim klikniemy „obserwuj” czy „lubię to”, zastanówmy się, czy naprawdę to jest profil, który ma odtąd podsyłać nam swoje posty. Czy potrzebujemy obserwować kolejnego dietetyka czy psychoedukatorkę? A może wystarczą nam już ci, których obserwujemy? Może zamiast godziny na Twitterze lepiej przejrzeć wiadomości w rzetelnym serwisie informacyjnym, a potem kliknąć tam, gdzie możemy pogłębić swoją wiedzę na wybrany temat?
Równie ważne jest zwracanie uwagi czy coś, co obserwujemy, nie wywiera na nas presji lub nie wprawia w dyskomfort. Podczas urlopu zróbmy sobie takie „internetowe sianokosy” i wykośmy profile, które są nam zbędne. Tak, śledzenie profilu sieciówki odzieżowej albo producenta samochodów nie jest nam do życia niezbędne.
Tresuj swój algorytm
Algorytmy serwowania treści nie muszą być złe. Gdyby ich nie było, media społecznościowe byłyby trudne do używania – wyświetlałyby nam wiadomości z tysięcy stron, które polubiliśmy w swoim życiu, nawet sklepu z ubrankami niemowlęcymi polubionego lata temu, choć nasz maluszek już goli pierwszy wąs. Algorytmy na podstawie tego, co zwraca naszą uwagę w sieci, wnioskują o naszych zainteresowaniach i na tej podstawie serwują treści. Im więcej kotów klikamy, tym więcej kotów widzimy.
Dlatego żeby algorytm nie zamykał nas w informacyjnej bańce, od czasu do czasu zamiast biernie pochłaniać to, co nam podsuwa, użyjmy wyszukiwarki w danym serwisie lub aplikacji i wpiszmy interesujące nas słowo kluczowe albo odwiedźmy profil, który dawno nam się nie wyświetlał. Wartościowym dla nas profilom ustawiajmy priorytet widoczności, aby wyświetlały się w pierwszej kolejności.
Wybieraj wystarczająco dobrze
Ostatecznie wszystko sprowadza się do stałej pracy nas sobą i dokonywania świadomych wyborów. W budowaniu własnej wartości i pozytywnej samooceny ważne jest, by mieć świadomość swoich mocnych stron, które zależą od nas, oraz pamiętać, że nie musimy być omnipotentni.
Jak pisałam w książce „Wychowanie przy ekranie”, za każdym idealnym zdjęciem w sieci stoi nieidealny człowiek – i taki przypis powinniśmy zawsze mieć w głowie, gdy wchodzimy do internetu. Wówczas wakacje w budżetowym domku nad niepopularnym jeziorkiem potrafią dać więcej radości niż influenserski pobyt na Zanzibarze.
Takiego wystarczająco dobrego lata życzę sobie i wam.
[1] Z wynikami badania można się zapoznać na stronie higienacyfrowa.pl.
[2] Szacuje się, że na świecie z mediów społecznościowych korzysta blisko 5 miliardów ludzi. Więcej danych: datareportal.com
Świetny artykuł! Dziękuję! 🙂
„Za każdym idealnym zdjęciem w sieci stoi nieidealny człowiek” – to hasło zawiśnie w sali mojej 7 A .
Znakomita jest ta seria artykułów p. Bigaj o higienie cyfrowej i okolicznych tematach. Dziękuję!
” media społecznościowe przedstawiają wyidealizowaną wersję świata” Ja określiłbym ją jako karykaturalną. Bardzo jaskrawo widać to na Tik Toku. Jeśli byłeś idiotą, gdy byłem nastolatkiem, wiedziała o tym rodzina, znajomi i krąg szkolnych rówieśników. Dziś taką wiedzę może posiąść cała ludzka populacja. Czy idiota wtedy miał łatwiej, raczej nie. Dziś wie i ma tego świadomość, że jest ich wielu, może wymienić się doświadczeniem, jak sprowadzić do swego poziomu tych normalnych i wykańczać doświadczeniem. To co pisze to nie są jedynie wyświechtane farmazony, to otaczająca nas rzeczywistość, z która kiedyś nie musieliśmy się liczyć na taką skalę jak dzisiaj. Wybór to wolność nie przekleństwo. Żonka wymyśliła sobie niebieską sukienkę w białe groszki, albo odwrotnie. Były tylko w koła, kropki i parszywie drogie i to jest wybór i wolność, niech tak zostanie. Nasze mózgi są kreatywne, a nie przeterminowane. Wydawało mi się, że moda na podarte spodnie, gdy minie, skaże tę odzież na śmietnik. Nic podobnego się nie stało, obcinamy nogawki na wysokości kolana i dalej jesteśmy trendy. Mało tego, bierze sobie córcia stare dżinsy ojca, poplamione farbami po remoncie, obcina nogawki, zawiązuje fikuśnym sznurkiem w pasie i jazda. konstrukcję psychofizyczną każdy ma taką, jaką sobie zorganizował. Spychanie wszystkiego na czynnik zewnętrzny, to droga na łatwiznę i bezkrytycyzm w stosunku do samego siebie. Pani rady bym skondensował w jednym zdaniu – nie chcesz zostać alkoholikiem nie pij.