Nigdy chyba wprost nie mówił, dlaczego nie emigrował jak inni skamandryci we wrześniu 1939 roku, czy w ogóle taka myśl przebiegła mu przez głowę. Ale jeden z możliwych argumentów jest moim zdaniem prosty – nie chciał po raz drugi tracić swojego miejsca.
W ostatnim swoim wierszu, napisanym miesiąc przed śmiercią, Iwaszkiewicz błaga ducha sosny Uranii, by stała „na straży domu i nicości”. Jak pisze Ryszard Przybylski, poeta wezwał ją, „by stała przed jego domem jako strażnik trwania. Pilnowała dotychczas progu tego domu, więc niech go nadal pilnuje. Iwaszkiewicz był zresztą wyczulony na mityczny charakter progu. Wyznaczał on bowiem granicę, za którą, już wewnątrz domu, trwało życie jedynej i szczególnej wspólnoty. […] Za progiem powinno być bezpiecznie”.
Dlatego wiele lat wcześniej, w wierszu z 1944 roku, pisał: „Jak psy ułóżmy się na progu”. Może to być patriotyczne wezwanie do wierności, a może rodzaj deklaracji trwania tu, na progu Stawiska. Nigdy chyba wprost nie mówił, dlaczego nie emigrował jak inni skamandryci we wrześniu 1939 roku, czy w ogóle taka myśl przebiegła mu przez głowę? Ale jeden z możliwych argumentów jest moim zdaniem prosty – nie chciał po raz drugi tracić swojego miejsca. Już raz uciekał przecież, przed rewolucją bolszewicką. Gdzieś w tym obszarze są źródła jego niechęci do emigracji, nie tylko do jej działalności politycznej, ale też literackiej. Emigracja jest chorobą, a poza tym kontakty z emigrantami mogą zostać źle odczytane w kraju. Po pochwałach „Wzlotu” przez londyńskie „Wiadomości” pisał do Anny: „Wcale mnie to nie cieszy, że to się podoba emigrantom”.
Po lękach wojennych powracają metafizyczne. Za progiem trwa noc, czają się widma:
przestrzeń wody i czasu i tych lat co zbiegły
i stają znów na progu mego domu z cegły
Oczywiście, dom nie jest obsesyjnie zamknięty. Poeta mówi: „Czekam na wędrowców w progu”[1], jak czekał rzeczywiście, choćby w czasie wojny, gdy przyjmował pod swój dach wszystkich potrzebujących.
Próg jest dla Iwaszkiewicza granicą: przemiany, świadomości, śmierci, innego życia
Przez ten ganek, przez ten próg wejdzie też śmierć. Bo to jej chyba życzy poeta dobrej nocy w pożegnalnej „Ostatniej piosence wędrownego czeladnika”, nawiązującej w tytule do pieśni Gustawa Mahlera. Odejście od świata oznacza też bowiem rozstanie ze śmiercią, o której myśl towarzyszyła poecie od wczesnej młodości. Były to, pamiętajmy, lata, w których poeta przywoływał imię Epikura. W tym pożegnaniu śmierci słychać jego sugestię: śmierć nie dotyczy żywych, bo jest przed nimi, ani umarłych, bo mają ją już za sobą.
„Mityczny charakter progu” u Iwaszkiewicza niewątpliwie ma związek z wewnętrznymi stanami psychicznymi poety, o których niewiele wiadomo. Można się domyślać tu elementów niedokonanego przejścia, kompleksów wykluczenia, transgresji jego osobowości.
Dotyczy to także kwestii wiary i religijności. Widzimy to w Iwaszkiewiczowskich opisach kościołów. Docierając do celu wędrówki, pisarz albo jego bohater staje na progu świątyni lub w niewielkiej odległości od jej rzeźbionych odrzwi. Zatrzymuje się. „Z bijącym sercem” stanął narrator opowiadania „Notre-Dame-la-Grande” przed tą olbrzymią, pustą i dziką budowlą. „Realizował się tu mój wymarzony zamiar, osiągnąłem to, o czym myślałem przez długie lata”. Chwilę skupienia przerywa głos innego przybysza, typowego przemądrzałego turysty: „To jednak jest takie, jak myślałem. […] Jednocześnie zupełnie inne. Nie, nie tak sobie wyobrażałem ten kościół”.
We wspomnieniach z podróży Iwaszkiewicz przyjmuje także czasem postawę uczonego obieżyświata. Opisuje bizantyjskie odrzwia katedry w Amalfi, świadczące o dawnej potędze tego miasta. Informuje nas, że na drzwiach katedry w Monreale umieszczono pierwszą inskrypcję w języku włoskim. Zachwyca się rodzimą prostotą wejścia do katedry w Opatowie. Wszystkie te opisy, te lektury progów są bardzo erudycyjne.
Odrzwia, próg świątyni miewają jednak i głębsze znaczenie. W sycylijskim kościele templariuszy pod wezwaniem św. Jakuba „rozeta romańska nad drzwiami wygląda jak słońce jakichś innych światów”. Próg kościoła odwiedzanego w dzieciństwie wspominany jest jako miejsce „dramatycznego dialogu podczas procesji palmowej”.
Częściej bywa to próg niełatwy do przejścia. Miłość pomogła kochankom z Werony podjąć wysiłek pokonania Historii i dotarcia do „świętego progu”, do „progu ołtarza” („Kochankowie z Werony”). Hilary, syn buchaltera, wpatruje się w dobrze mu znany fronton kościoła Świętego Aleksandra z napisem: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście obciążeni”, ale nie odważa się wejść do środka, udając przed sobą, że nie jest mu to w tej chwili do niczego potrzebne. Wejście Żydówki Judki, kochanki księcia Henryka, do świątyni, opisane dokładnie w sekwencji zdarzeń („stanęła w progu”, „pchnęła odrzwia”, „zrobiła krok, dwa do środka”) – doprowadzi ją do zguby.
Drzwi kościoła są znaczącym elementem świata przedstawionego w „Kościele w Skaryszewie”. Tuż przed fatalnym spotkaniem z harcerzem ksiądz Konrad wchodzi bocznym wejściem. Główne drzwi pozostały zamknięte, miały oddzielić od rzeczywistości kapłana, któremu się wydawało, że „pomiędzy nim a światem wyrastała przesłona modlitwy”.
Przed następną rozmową ksiądz „z pewnym trudem otworzył ciężkie wrota kościelne” na stanowcze żądanie Rysia: „Ja nie lubię skradać się przez zakrystię”. Może chciał w ten sposób uśpić czujność? A może pobrzmiewa w tym już, niedosłyszana przez księdza, duma szatana? I wreszcie, gdy ten objawi się w całej swej potędze, wypełni sobą cały kościół, nieszczęsny ksiądz „krok za krokiem” będzie się cofał „aż do kościelnych wrót”, których, usidlony, nie potrafi przestąpić. Świątynia stała się diabelską pułapką.
Wahając się przed wejściem albo wychodząc z kościoła, poeta ogląda świat rozciągający się poza murami. Tak kończy się jego pierwsza bytność w sandomierskim kościele Świętego Jakuba zapisana w 1921 roku w „Poemacie o miasteczkach”:
Wychodząc zatrzymałem się na progu w cichości.
Od świętego Jakuba już nie widać Wisły.
Panoramy rozciągające się z progu kościołów w Palermo, w Monreale są „niebieskie”, „dalekie” – piękne. Tak jak widok po wyjściu z Soboru Dymitriewskiego we Władimirze nad Klaźmą.
Jednak i te spojrzenia spod drzwi świątyni na świat ewokują nie tylko zachwyt, lecz i namysł nad przebytą drogą. Tak ponoć patrzył stary pisarz na szare morze spod katedry w Monreale, niczym narrator „Notre-Dame-la-Grande”: „Obejrzałem się za siebie. Ścieżka, którą przybyłem z dołu, widniała bardzo wyraźnie. Czasami jej załomy znikały między nawisającymi wzgórzami wyrudziałej trawy, ale widać ją było dość daleko w głąb”.
Próg jest dla Iwaszkiewicza granicą: przemiany, świadomości, śmierci, innego życia.
Nowych doświadczeń mogą się spodziewać córki księcia Jarosława, gdy opuszczają „zielony Kijów”. Zanim ruszą w świat, poeta widzi je w chwili, gdy „stoją na progu i patrzą”.
Andrzej w „Sławie i chwale” wsłuchuje się w przeczucia, siedząc na schodkach ganku (czy jak mówi w duchu: „na stopniu nocy”). Początkowo wydaje mu się, że nadejdzie dzień, jak każdy inny, ale w końcu dochodzi do przekonania, że jest to noc przemiany, jakby pomny na przestrogi Dżalaluddina Rumi: „Tej nocy nikt mi nie odbierze. To jest początek życia”. We wcześniejszych tekstach poety wglądu takiego doświadczało się w bardziej romantycznej scenerii – na kamiennym progu przepaści (na przykład w wierszu z „Ciemnych ścieżek”) lub u wrót:
Za mną wrota, przede mną nieskończone wrota
Otworzą się na błękit, na siność, na fiolet!
– pisał w „Dionizjach”.
To wrota tajemnicy, dającej o sobie znać w poezji, w muzyce wiersza dla Julka w „Młynie nad Utratą” była niedostępna. „Miał ciągle takie wrażenie, jak gdyby spacerował przed jakimiś zamkniętymi wrotami, i to właśnie uczucie napełniało go takim wstrząsającym każdej godziny niepokojem”.
Nie wszystkie granice świadomości są przekraczalne. Niektóre otwierają się dopiero przed następnym pokoleniem. „Stoimy w progu. Dalej nie wejdziemy, / Może pojmie nasza córka Marysia” („Księga dnia i księga nocy”).
Progiem jest śmierć. „Kiedy miałem siedemnaście, osiemnaście lat – wspominał Iwaszkiewicz tuż przed wybuchem wojny – zachwycony stanąłem u wrót życia i śmierci. Pamiętam, jak bardzo dużo myślałem wtedy o śmierci”. Później przyszło kolejne, po stracie ojca w dzieciństwie, realne doświadczenie – śmierć matki. Skierowany do niej wiersz z „Księgi dnia i księgi nocy” to zapis świadomości utraty bezpowrotnej:
Do bramy ktoś stuka uparcie i pjano: Bramo,
otwórz się, bramo.
Milczenie wielkie. I odpowiada brama:
tak samo, to samo.
Ten próg, te wrota otwierają się w końcu
za cenę wiadomą.
Otwarta brama jęknie zakuta; brama,
otwieram się, brama!
O nieodwracalności przejścia śpiewać będą trzej młodziankowie, zaprzeczając możliwości odprawienia jakichkolwiek obrzędów powrotu:
I na wieczne przemian drogi
Czyje ciało weszło ludzkie
Przez wieczności przeszło progi
I już nie masz mu powrótki.
[…]
Najpiękniejszy z wszystkich światów
Już dla niego obojętny.
(„Hymnus trium puerorum”)
Można doświadczać także balansowania na progu życia i śmierci, o czym przekonał się Iwaszkiewicz w czasie wojny. Nazwał to metaforycznie bytowaniem „pomiędzy jeżyną a wodą” („Ciemne ścieżki”), a więc między owocującym, ale bolesnym bytem i wiecznością. Nazywał też wprost:
Odchodzić w śmierć, powracać w życie,
Wahać się i na grani stać
Pani Parczewska w „Martwej pasiece” mówi, że jedynie ksiądz może pomóc „przejść przez ten próg”. Tylko wiara karmi duszę prawdą „wieczystych obudzeń / Na progu vitae novae, gdzie świadomość wita” („W Orvieto”) – mówi Iwaszkiewicz. Właściwie nie ma już poczucia odrzucenia czy lęku przed przestąpieniem progu. „Błogosławiony ten, kto mnie słucha, kto co dzień u drzwi moich czeka, by czuwać u progu mej bramy” (Prz 8, 34). Ten, kto „mieszka na progu”, jest już pod opieką gospodarza.
W parafialnym kościele w Podkowie Leśnej zjawiał się raz do roku – w Wielkanoc – i nigdy nie przekraczał progu. (Tak to zapamiętał proboszcz podkowiańskiej parafii, ksiądz Leon Kantorski). Stał na dole, tam, gdzie się zaczynały schody, oparty o kamienny filar pergoli.
Fragment książki „Mój Iwaszkiewicz”, Wydawnictwo Próby, Warszawa 2023
Przeczytaj też: Cóż po starym poecie w czasie nowoczesnym? Józef Majewski o Jarosławie Iwaszkiewiczu
[1] Przekład pieśni „Verborgenheit” Johannesa Brahmsa, zaplanowany do „Ciemnych ścieżek”.
Tyrania domów, terror miejsc….
Ale może lepiej że został? Czy w Londynie potrafiłby pisać? Czy skończyłby jak Lechoń?
Tuwim i Słonimski wrócili. Ich ojczyzną była polszczyzna…
A poza tym mniej musiał uciekać niż inni. Był aryjczykiem w rozumieniu niemieckim.
Tak, to powód pierwszy, może najważniejszy, ale były i inne. Iwaszkiewicz miał sporą rodzinę oraz duże gospodarstwo (Stawisko). Po samobójczej śmierci teścia Stanisłąwa Lilpopa – Iwaszkiewicz stał się głową rodziny odpowiedzialną materialnie za wiele osób, dzieci, ciotek, itp. Jako człowiek odpowiedzialny, któremu nie zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo (patrz powód nr1) po prostu nie mógł emigrować, jak Tuwim, czy Słonimski.
Przypomnijmy ponownie też i to. W 1959 roku kandydował z namaszczenia Gomułki na prezesa Związku Literatów Polskich przeciw wybranemu na fali odnowy po 1956 r. Antoniemu Słonimskiemu. Kampania wyborcza Iwaszkiewicza to było nachalne obiecywanie załatwienia z komunistami więcej przywilejów materialnych dla literatów, paszporty, ale nie złagodzenie cenzury, nie więcej papieru, nie zwiększenia nakładów. I wygrał w uczciwym, tajnym głosowaniu. I to jest okoliczność łagodząca – etycznie nie był gorszy, niż przeciętny literat.
Zapytałem ChatGP o jego postawę w marcu 1968 roku wobec antysemickiej kampanii komunistów. Otrzymałem taką odpowiedź:
W trakcie wydarzeń w marcu 1968 roku, Iwaszkiewicz wyraził publicznie poparcie dla rządzących i ich polityki, w tym dla nagonki na Żydów. W odpowiedzi na protesty przeciwko antysemityzmowi i represjom wobec polskiej społeczności żydowskiej, Iwaszkiewicz napisał list otwarty, który został opublikowany w prasie. W liście tym wyraził poparcie dla partii rządzącej i potępił protestujących jako “wrogów socjalizmu” i “szerzących antypolskie nastroje”. (…) W późniejszych latach życia Iwaszkiewicz zmienił nieco swoje stanowisko i próbował pogodzić się z tymi, którzy byli obrażeni jego wcześniejszymi wypowiedziami. W 1979 roku napisał list do Adama Michnika, polskiego dziennikarza i działacza opozycji, w którym wyraził żal za swoje wcześniejsze słowa i poparcie dla represji.”
Jak odszedł Gomułka, zaprzyjaźnił się z Gierkiem. Bardzo się przejął wartościami górniczo-śląskimi bliskimi pierwszemu sekretarzowi partii komunistycznej i to pewnie także dlatego kazał się pochować w górniczym uniformie. Był plastyczny, jak wielu ludzi wrażliwych, z kręgosłupem u nich miękko, dał się urabiać władcom. No, taka była cena pięknych dzieł. Przepraszam, jeśli komuś utrudniam beztroskie przeżywanie jego twórczości, wchodzenie w jego wrażliwość, ale taka jest przynajmniej część prawdy.
Ma to wszystko mniej więcej takie znaczenie jak to, że Balzak był monarchistą 😉
Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie zostali pośmiertnie – w 1991 r. – uhonorowani przez izraelski Instytut Yad Vashem medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”, choć sami uważali pomoc ludziom zagrożonym za rzecz tak naturalną, iż nigdy nie starali się o jakieś wyróżnienia czy nagrody. Nie pozostawili dokładnych opisów tych zdarzeń, bo było to dla nich czynem oczywistym.
W świetle bohaterskiej postawy JI w czasie wojny, to co pan tu wypisuje jako “straszliwe fakty” nie robią już na mnie żadnego wrażenia.
Że pochowano go w mundurze górnika? A cóż to za grzech?
Że kandydował na prezesa ZLP? Rzeczywiście – straszne.
Że popierał PZPR? Miliony Polaków też popierały.
Iwaszkiewicz będąc współpracownikiem “wrogiego reżimu” nadal pomagał dziesiątkom ludzi, więc nawet jego PRLowska kariera też nie jest czarno-biała.
Dla Pana może jego kręgosłup moralny był plastyczny, dla mnie był człowiekiem pełnym sprzeczności i wad, które jednak są niczym wobec jego bohaterstwa i empatii wobec innego. Z narażeniem życia swojego i całej rodziny uratował tych, którzy nie mogli znaleźć pomocy wśród milionów chrześcijańskich współobywateli. o kryształowym życiorysie.
Nie ma już nic więcej w życiu człowieka, niż uratowanie innego życia. On uratował ich wiele.
“Że popierał PZPR? Miliony Polaków też popierały.”
Dopiero rządy Jarosława Kaczyńskiego udowodniły naocznie jak polskim był w praktyce ów “polski komunizm”. I żadnych radzieckich czołgów nie trzeba było.
Autorytaryzm to przyrodzony sposób rządów Europy Środkowej nawracający co jakiś czas jak rak.
A po pisarzu zostają dzieła. gdy się je czyta człowiek nie pamięta o wazeliniarstwie Iwaszkiewicza.
Dzieło przerosło Twórcę.
Jak “Wielki Testament” przerósł Villona, jak solniczka Celliniego 🙂
“Dzieło przerosło Twórcę.”
No więc właśnie nie do końca zgadzam się z tą tezą.
Zdarza się oczywiście, że wybitne dzieło sztuki może stworzyć skończona kanalia, czy nawet zbrodniarz. Ale czy mamy do czynienia z tym w przypadku Iwaszkiewicza? Absolutnie nie!
Mało jest równie pokręconych życiorysów jak u autora “Sławy i chwały”. Owszem, był megalomanem, konformistą, “pedałem” i wszystko “co najgorsze”. 😉
Ale przecie z to nie są cechy najważniejsze i przesądzające o globalnej ocenie człowieka! Istotne jest, czy nie sprzeniewierzył się sam sobie, czy jego troska i spojrzenie na drugiego człowieka była jednią w życiu i sztuce. Jednym słowem, czy był CZŁOWIEKIEM nie tylko w swojej eterycznej literaturze, ale i w realu. Otóż był.
Ten gbur, zazdrośnik, sybaryta, zawistnik w godzinie najcięższej próby nie wahał się ryzykować wszystkim co miał, ze swoim życiem włącznie, by BEZINTERESOWNIE ratować życie często nieznanym sobie ludziom. Jakże niewielu ludzi może pochwalić się takim CV?