Darowizna darowiźnie nierówna. 50 tys. zł od bogatego przedsiębiorcy to nie to samo co 50 tys. od partyjnego nominata w spółce skarbu państwa.
Czy wielki biznes kupuje opozycję? Takie sugestie można znaleźć w internecie po opublikowaniu rejestru wpłat na rzecz Platformy Obywatelskiej. W marcu i kwietniu pokaźnymi kwotami, częściowo sięgającymi limitu, który do 1 lipca wynosi 52 350 zł, wsparło ją ponad dwadzieścia osób.
Wśród tych, którzy dali najwięcej, są m.in.: Arkadiusz Muś – właściciel firmy Press Glass produkującej szyby i założyciel Fundacji Wolności Gospodarczej, która wspiera finansowo liczne liberalne inicjatywy, inny producent szkła Janusz Jankowiak z Koszalina czy właściciel Grupy Inwestycyjnej Hossa Mariusz Gawron. Ich wpłaty były prawdopodobnie odpowiedzią na apel Donalda Tuska o wsparcie finansowe, skierowany do sympatyków ugrupowania.
W polskich warunkach ustawę łatwiej kupić przez ordynarne skorumpowanie wpływowego posła niż zasilając finansowo całą partię polityczną, w dodatku opozycyjną
Zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości (a przynajmniej przeciwnicy PO) wykorzystali sytuację do uderzenia w nielubiane ugrupowanie, argumentując, że poprzez wpłaty dużych kwot przedsiębiorcy starają się wpływać na jego linię. Ta argumentacja ma być odpowiedzią na zarzuty stawiane osobom kierującym spółkami skarbu państwa, które od lat suto zasilają darowiznami PiS. W tym roku największe darowizny na rzecz partii rządzącej przekazali Jerzy Kwieciński (wiceprezes Pekao S.A. – 45 150 zł), prezes Enei Paweł Majewski (45 tys. zł) oraz członek zarządu Orlenu Adam Burak (również 45 tys. zł).
Wpłaty sympatyków szczęścia nie dają
Zacząć trzeba od tego, że 50 tys. zł od biznesmena to coś zupełnie innego niż 50 tys. zł od członka zarządu spółki skarbu państwa. To pierwsze jest z reguły materialnym wyrazem aktywności w życiu politycznym. Drugie – najprawdopodobniej formą korupcji politycznej i drenowania własności publicznej.
Czym wpłaty z tych źródeł różnią się od siebie? Stronnictwa mogą pozyskiwać środki na swoją działalność ze składek członkowskich, darowizn, spadków, zapisów, dotacji i subwencji. Te pierwsze są z reguły symboliczne, wynoszą ok. kilkadziesiąt złotych miesięcznie. Jako że partie polityczne są w Polsce mało liczne – do największej, PSL, należy może ok. sto tys. osób – trudno uznać je za istotną część budżetu stronnictwa. Z kolei wpłaty na partie nie mogą rocznie wynieść więcej niż piętnastokrotność płacy minimalnej, czyli obecnie nieco ponad 50 tys. zł. Do tego dochodzą subwencje na partie, które uzyskały przynajmniej 3 proc. głosów w wyborach (i 6 proc. w przypadku koalicji), a także dotacje, jeśli uzyskały w wyborach mandaty posłów i senatorów.
Partie utrzymują się w efekcie przede wszystkim z pieniędzy od państwa, choć wpłaty od obywateli też mają swoje znaczenie. Jednak limit wpłat od jednej osoby powoduje, że trudno kupić sobie partię polityczną w ten sposób. Oczywiście istnieje możliwość, by wpłacane środki rozbijać na mniejsze transze i przekazywać je partiom za pomocą słupów.
Bliskie sobie osoby mogą też wspólnie przekazać partii większą kwotę. Przykładowo, trudno uznać za przypadek, że 27 marca 2023 roku na PO 52350 zł wpłacił Arkadiusz Muś, a tego samego dnia 50 tys. zł na tą samą Platformę wpłaciła Maria Muś, córka Arkadiusza. Jednak największa partia opozycyjna, która dostaje rocznie 19,8 milionów zł subwencji z budżetu, raczej nie będzie tworzyła prawa pod przedsiębiorcę, który razem z córką przekazał jej nieco ponad sto tys. zł.
Państwo daje więcej
Obowiązujące rozwiązania wprowadzono po to, żeby nie mogła się w Polsce wytworzyć oligarchia – grupa bogatych osób, które, w zamian za stanowienie przychylnego jej prawa, mogłyby suto wynagradzać finansowo partie polityczne. I to się udało. Limity powodują, że grono darczyńców jest bardzo rozdrobnione. Między bajki można włożyć twierdzenie, że przedsiębiorcy mają wspólny interes i dlatego płacąc na partie, żądają od niej tego samego. W rzeczywistości przedstawiciele różnych branż i firm mają różne interesy i konkurują ze sobą także w pogoni za rentą polityczną, wykreowaną dzięki przychylnym im regulacjom.
Zresztą sam wspomniany rejestr pokazuje, że praktyka potwierdza tutaj teorię: na liście wpłacających na PO znalazło się raptem 22 osoby. Nie wygląda to na pospolite ruszenie. Gdyby przedsiębiorcy, kierując się interesem klasowym, wywęszyli tu dobrą inwestycję, z pewnością byłoby ich więcej. Ale nie ma, co świadczy o tym, że wolą lokować swoje środki inaczej niż w partię polityczną, która być może obsypie ich w przyszłości monetami.
Oczywiście są jeszcze ci, którzy wpłacili mniej. Prawo nakazuje raportować tylko wpłaty powyżej 10 tys. zł, z czego Platforma skwapliwie korzysta. Ale twierdzenie, że Donald Tusk będzie ustawiał kierunek polityki swego ugrupowania za kilka tysięcy złotych darowizny, jest zwyczajnie śmieszne. To kalka myślenia nt. finansowania polityki rodem ze Stanów Zjednoczonych, gdzie firmy wpłacają miliony dolarów na kampanie wyborcze, często zresztą obstawiając w ten sposób w wyborczym wyścigu zarówno republikańskiego Słonia, jak i demokratycznego Osła.
To podejście zupełnie nie przystaje do polskich warunków, gdzie ustawę prawdopodobnie łatwiej jest kupić przez ordynarne skorumpowanie wpływowego posła niż zasilając finansowo całą partię polityczną, w dodatku opozycyjną.
Dojenie spółek
Inaczej wygląda sytuacja z wpłatami od osób zatrudnionych w spółkach skarbu państwa. A jest ich sporo, bo – jak obliczyła Anna Dąbrowska z „Polityki” – prezesi, członkowie zarządów i rad nadzorczych przedsiębiorstw, nad którymi państwo sprawuje kontrolę korporacyjną, wpłacili na fundusz wyborczy PiS w 2019 roku ponad 2 miliony zł, a w 2020 roku na fundusz wyborczy Andrzeja Dudy ponad 1,2 miliona zł. W ten sposób opłacili zarówno ugrupowaniu rządzącemu, jak i prezydentowi, co najmniej kilka procent wydatków kampanijnych.
Trudno zakładać, by robili to dla idei. Prezesem czy członkiem zarządu takiej spółki nie zostaje się bez politycznego zatwierdzenia. W efekcie we władzach takich firm siedzą ludzie mniej lub bardziej politycznie powiązani z którąś z frakcji w Prawie i Sprawiedliwości lub jedną z partii satelickich, jak Suwerenna Polska czy Partia Republikańska.
Na podstawie dostępnych danych można stwierdzić, że PO ma najbardziej hojnych darczyńców na opozycji
Nie wszyscy (ale wielu) z nich to polityczni klienci poszczególnych polityków, którzy za swoje stanowiska ewidentnie odwdzięczają się wysokimi wpłatami na konto partii czy funduszu wyborczego. Tu konkurencja ma inne oblicze. Dotyczy poszczególnych frakcji czy wręcz pojedynczych posłów, którzy walczą o swoją pozycję w ramach szerszego obozu władzy. Ostatecznie środki te służą temu samemu celowi: utrzymaniu politycznego status quo.
Tego typu wpłaty to efekt dojenia naszej wspólnej własności – jaką jest państwo wraz z należącymi do niego dobrami – na rzecz opcji rządzącej, podczas gdy przedsiębiorcy dysponują prywatnym majątkiem. Czy mają nadzieję, że jeśli wybory wygra Platforma, będzie reprezentować ich interesy? Z pewnością – niemniej kwoty, jakie jej przekazują, są na tyle małe, że trudno tu mówić o trzymaniu na pasku opozycyjnych polityków.
Platforma bez konkurencji na opozycji
Warto też dodać, że istnieje kłopot z raportowaniem wpłat, bo nie wszystkie partie robią to na czas. Większość z nich chętnie korzysta z możliwości niewykazywania wszystkich przekazów. Ale i na podstawie dostępnych danych można stwierdzić, że PO ma najbardziej hojnych darczyńców na tle innych partii opozycyjnych. Takie Polskie Stronnictwo Ludowe zaraportowało w ubiegłym roku raptem dwie wpłaty od przewodniczącego swojego koła w Katowicach Leszka Boniewskiego na łączną sumę 2 tys. zł.
Nieco lepiej wiedzie się partnerowi koalicyjnemu ludowców – Polsce 2050 – która wskazała w swoim rejestrze dwanaście wpłat z 2023 roku. Nowa Lewica miała rok temu całych trzech darczyńców, którzy wpłacili pięciocyfrową sumę na jej konto. Na stronie Konfederacji można przeczytać, że w 2023 roku „brak wpłat przekraczających w jednym roku kwotę 10 000 złotych”.
Oczywiście prawdopodobnie wpłat poniżej 10 tys. było znacznie więcej, niemniej: nie są to kokosy, za które można kupić sobie partię.
Przeczytaj też: 800+ to potrzebny kiler
Może trudno kupić partię – za to łatwiej kupić jej członków…