Zima 2024, nr 4

Zamów

Boski posmak codzienności. Na święto Zesłania

Fot. Bonnie Kittle / Unsplash

A może doświadczyć wylania Ducha Świętego tu i teraz to znaczy spojrzeć na świat z serdecznym realizmem, ciekawością, życzliwością i bez lęku?

Apostołowie, uczennice i uczniowie Jezusa, Jego Mama i krewni, gromadzą się w jednej sali na górze, w atmosferze oczekiwania i niepewności. Ewidentnie coś wisi w powietrzu. Na zewnątrz tłumy Żydów, którzy przybyli do Jerozolimy na święto Szawuot, dziękują JHWH za tegoroczne zbiory. Głos modlącej się wspólnoty, przemieszany z monotonnym zgiełkiem z zewnątrz, zostaje nagle przerwany. Szum z nieba i ogień. Niespodziewany entuzjazm i odwaga. Radość i nadzwyczajne zjawiska. Uczniowie wychodzą z zamknięcia i zaczynają przemawiać do pielgrzymów.

Głoszą, że Jezus z Nazaretu rzeczywiście jest Mesjaszem i Synem Bożym; że w Nim spełniają się wszystkie nadzieje Narodu Wybranego wyrażane na przestrzeni wieków przez proroków. Ludzie słuchają ich jasnego, przekonującego przekazu, wielu wchodzi na drogę bycia uczniem Chrystusa. Dobra Nowina zaczyna rozprzestrzeniać się w zawrotnym tempie. To, co wczoraj wydawało się niemożliwe, teraz staje się rzeczywistością…

Chcąc pozostać wiernym natchnieniom Ducha, trzeba uprawiać teologię, trzymając w jednej ręce Biblię, a w drugiej codzienną gazetę

Dominik Dubiel SJ

Udostępnij tekst

Trzeba przyznać, że autor Dziejów Apostolskich potrafił wyjątkowo plastycznie przedstawić wydarzenia pierwotnego Kościoła. Wciągają one i angażują emocjonalnie czytelnika nie gorzej niż współczesne seriale. Jednak wspominając dzisiaj tamte wydarzenia, nie sposób nie pomyśleć: wszystko to wydarzyło się prawie dwa tysiące lat temu, ukształtowało młody Kościół, a dla nas stanowi ważny punkt odniesienia i inspirację, ale jak to się ma konkretnie do mojego życia tu i teraz? Jeśli nie odnajduję się w duchowości charyzmatycznej, która w swoich formach stara się upodabniać do tych biblijnych opisów, to na czym właściwie polega działanie Ducha Świętego w moim życiu?

Nie ukrywam, że sam zadaję sobie podobne pytania. Proszę czytelników o wyrozumiałość. Tekst ten nie jest systematycznym esejem teologicznym, raczej próbą poukładania dość arbitralnych, osobistych przemyśleń i doświadczeń, które mogą pomóc w odpowiedzi na sformułowane wcześniej wątpliwości.

Nieuchwytny

Bardzo trudno mówi się o Duchu Świętym. To najbardziej tajemnicza, paradoksalna i nieuchwytna z Osób Trójcy Świętej. Do mówienia o Nim ośmiela mnie jednak świadomość, że nie jestem pierwszym, który zmaga się z podobnymi trudnościami. Choć Ewangelie przekazują wypowiedzi samego Jezusa dotyczące Ducha Świętego, a Dzieje Apostolskie są wręcz kroniką Jego działania w pierwotnym Kościele, wydaje się, że status Trzeciej Osoby Trójcy w pierwszych wiekach dziejów chrześcijaństwa wcale nie był oczywisty.

Potwierdzeniem tej tezy może być na przykład fakt, że w nicejskim wyznaniu wiary (325 r.) Duch Święty zostaje zaledwie wspomniany i dopiero pod wpływem aktywności teologicznej Ojców Kapadockich, na Soborze w Konstantynopolu w 381 r., oficjalnie dołączono rozwinięcie artykułu o Duchu jako Panu i Ożywicielu – znane dziś powszechnie z Credo, recytowane podczas uroczystych liturgii. W kolejnych wiekach konflikt w kwestii pochodzenia Ducha Świętego (słynne Filioque) stał się jedną z przyczyn wielkiej schizmy między Kościołem Wschodnim a Zachodnim.

Z kolei później, mimo że kwestia Ducha Świętego zdawała się być już w teologii uporządkowana, na skutek działalności późnośredniowiecznych sekt podejrzliwie patrzono na osoby uważające, że znajdują się pod bezpośrednim działaniem Ducha. Dotkliwie przekonał się o tym choćby wielokrotnie przesłuchiwany przez kościelne trybunały św. Ignacy Loyola, którego metoda, opisana w „Ćwiczeniach duchowych”, była dla współczesnych mu strażników prawowierności podejrzanie zbliżona do przekonań sekty tzw. alumbrados.

Odnowienie spojrzenia na rolę Ducha Świętego w Kościele i życiu poszczególnych wiernych przyniosły czasy znacznie późniejsze. 

U źródła 

Próbując myśleć o Duchu Świętym obecnym i aktywnym w naszym życiu, za punkt wyjścia proponuję obrać Trójcę Świętą – Jednego Boga w Trzech Osobach. Ojca, od którego pochodzi wszystko, z odwiecznym Synem i Duchem. Ojca, który Synowi daje absolutnie wszystko, całe swoje jestestwo.

Następnie w naszej refleksji warto przywołać Syna, który przyjmuje wszystko, co daje Ojciec i absolutnie wszystko oddaje Ojcu. Syna, który stał się Człowiekiem i w ten sposób wprowadził w świat  (by posłużyć się ulubioną metaforą francuskiego teologa Jeana Corbona) „rzekę wody życia”, wypływającą z nadobfitej miłości Trójcy, obejmującą i ożywiającą każdego człowieka oraz całą rzeczywistość. Syna, który – jak powiada św. Augustyn – stając się Człowiekiem, nigdy nie opuścił Trójcy, a wracając do Ojca po wniebowstąpieniu, nigdy nie opuścił ludzkości. Ten nieustanny przepływ miłości między Ojcem i Synem jest źródłem odwiecznej liturgii, która w momencie wniebowstąpienia weszła w swoją kluczową fazę.

Choć ten punkt wyjścia jest – powiedzmy sobie wprost – dość abstrakcyjny, to przekłada się na bardzo konkretne konsekwencje w naszym życiu. Duch Święty włącza nas bowiem w Jezusa Chrystusa oddającego wszystko Ojcu: całego siebie, całe swoje Mistyczne Ciało, czyli Kościół, a ostatecznie także całą rzeczywistość, która dotychczas „jęczy i wzdycha w bólach rodzenia” (Rz 8,22). Ta rzeczywistość dąży jednocześnie do ostatecznego przebóstwienia i spełnienia, kiedy Bóg będzie „wszystkim we wszystkim” (sic!) (Kor 15,28). Tę właśnie nadzieję kontemplujemy i przeżywamy w każdej celebracji liturgicznej, która dzięki Duchowi Świętemu staje się realnym włączeniem nas w ową odwieczną liturgię niebieską (stąd tak ważna jest troska i pokora celebrujących wobec rozgrywającego się w niej bosko-kosmicznego misterium).

Te momenty, i to w sensie dosłownym, formują nas do przeżywania w sposób liturgiczny całej naszej codzienności, a mianowicie do przeżywania wszystkich relacji jako przyjmowania bezinteresownej miłości Ojca przez Syna i bezinteresownego, miłosnego oddawania się Jezusa Ojcu. Nasze ludzkie relacje są zatem miejscem, przez które „prześwituje” Duch Święty, objawiając wewnętrzny dynamizm istnienia Trójcy.

Zmarły niedawno węgierski jezuita Franz Jalics w swojej klasycznej już książce „Kontemplacja” stawia nawet tezę, że z naszych relacji z ludźmi możemy odczytać, jaka jest nasza realna więź z Bogiem. Co więcej, dostrzeganie paralelizmu tych relacji jest jedynym sposobem, by nasza relacja z Bogiem nie stawała się czymś abstrakcyjnym, odklejonym od rzeczywistości. Intuicja Jalicsa znajduje potwierdzenie w teologii św. Jana Ewangelisty, który jednego ze swoich ulubionych greckich słów menōn (oznaczającego trwanie, przebywanie, wytrwanie lub zamieszkanie) używa zarówno w odniesieniu do relacji trynitarnych, jak i określenia ludzkich relacji, które przez Ducha Świętego są wszczepione w relacje Trójcy.

Rolą Ducha Świętego jest zatem subtelne inspirowanie nas do takiego przeżywania naszych więzi z innymi, by rzeczywiście były one ikoną Trójcy Świętej. Wskazówką dotyczącą przeżywania „po bożemu” relacji mogą być słowa św. Pawła: „Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22-23). 

„Światłem rozjaśnij naszą myśl”

Jezus powiedział kiedyś swoim uczniom, że Duch Święty wyjaśni im wszystko to, czego On sam ich nauczył, a czego wcześniej nie byli w stanie pojąć, i doprowadzi ich do poznania całej prawdy (por. J 16,12-13). To stwierdzenie wskazuje na dwie bardzo ważne dla nas kwestie. 

Po pierwsze: wszystko, co nam potrzebne do zbawienia, zostało nam już dane w Objawieniu Jezusa Chrystusa. Nie tylko prywatne objawienia, ale nawet sam Duch Święty nie prezentuje żadnych nowych treści. Zgodnie z hymnem „Veni Creator Spiritus”, Jego rolą jest raczej „rozjaśnianie naszych myśli”: prowadzenie nas do lepszego i głębszego rozumienia Objawienia, do egzystencjalnego przyswojenia sobie zbawczego przekazu, który znamy z Biblii i Tradycji. Przywołując myśl kanadyjskiego filozofa i teologa Bernarda Lonergana, zaryzykowałbym stwierdzenie, że Duch Święty prowadzi nas do wglądu (insight) w Tajemnicę. Można by też rzec, mając w pamięci popularny duszpasterski slogan, że sprowadza nas „z głowy do serca”.

W tej perspektywie nieco dyskusyjna wydaje mi się spotykana w niektórych wspólnotach praktyka nazywana (w moim przekonaniu błędnie) „rozeznawaniem”. Polega ona mniej więcej na oczekiwaniu, że Duch Święty przemówi do modlących się, przedstawiając lub wręcz nakazując im jakieś natychmiastowe i konkretne rozwiązania. Nie neguję autentyczności doświadczeń tego rodzaju. Stwarzają one jednak szczególne pole do nadużyć duchowych i psychicznych, dla których tłumaczeniem jest „posłuszeństwo natchnieniom Ducha Świętego”. Przykłady można by mnożyć.

Warto zaznaczyć, że klasyczne „rozeznawanie duchów” według św. Ignacego Loyoli to dłuższy i dość złożony proces, który polega zasadniczo na zauważaniu subtelnych, duchowych poruszeń. Sprowadza się to w dużej mierze do rozpoznawania, które myśli oraz inspiracje pochodzą z dobrych pragnień i prowadzą do większej miłości, a które są powodowane różnymi nieuporządkowanymi przywiązaniami, lękami itd. Pierwsze są powiązane z działaniem ducha dobrego, drugie mogą być wykorzystywane przez ducha złego (zgodnie z reinterpretacją klasycznych reguł św. Ignacego, dokonaną przez Marka Thibodeauxa w książce „Rozeznawanie duchowe. Sztuka świadomego życia”).

Dopiero skutkiem takiego rozeznania są konkretne decyzje. I one, i samo rozeznanie, podlegają mimo to późniejszej ewaluacji, gdyż trzeba realistycznie założyć, że na jakimś etapie mogły zostać popełnione błędy (wynikające na przykład z mylnej interpretacji owych poruszeń duchowych, co ostatecznie prowadziło do podjęcia niewłaściwych decyzji). Zwyczajność i prostota tego procesu może być rozczarowująca dla osób poszukujących bardziej intensywnych doznań religijnych. Jednak wielowiekowa tradycja duchowości ignacjańskiej (mająca zresztą swe korzenie w jeszcze starszej myśli Ojców pustyni) wskazuje, że właśnie taka – dla niektórych przaśna – zdroworozsądkowość ma w sobie posmak Bożego Ducha.

Warto przy tym raz jeszcze zauważyć, że choć Duch Święty nie dodaje nic nowego do Objawienia, to – zgodnie z zapowiedzią Jezusa – otwiera nas na coraz głębsze jego rozumienie, przybliżając nas do „całej prawdy”. Nie powinno zatem dziwić, gorszyć czy oburzać, że niektóre kwestie Kościół formułował bądź interpretował w ciągu swych dziejów inaczej w pierwszych wiekach, inaczej w średniowieczu, a jeszcze inaczej w ostatnim stuleciu. Duch Święty działa z całą pewnością w Kościele, nie jest jednak zamknięty w jego granicach. Chcąc pozostać wiernym jego natchnieniom, trzeba, zgodnie z klasycznym bon motem Karla Bartha, uprawiać teologię w ten sposób: trzymać w jednej ręce Biblię, w drugiej gazetę codzienną. I pozostawać w kontakcie z rzeczywistością, czytać ją przez pryzmat Objawienia.

„Obmyj co nieświęte”

W „Liście do artystów” z 1999 r. Jan Paweł II pisze: „Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna, czym był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk. Nieskończenie wiele razy odblask tamtego doznania pojawiał się w waszych oczach, artyści wszystkich czasów, gdy zdumieni tajemną mocą dźwięków i słów, kolorów i form, podziwialiście dzieła swego talentu, dostrzegając w nich jakby cień owego misterium stworzenia, w którym Bóg, jedyny Stwórca wszystkich rzeczy, zechciał niejako dać wam udział”.

Przekonanie polskiego papieża o istnieniu pewnego pokrewieństwa między twórczością artystyczną a boską stwórczością ma swoją długą, sięgającą Ojców Kościoła tradycję. Rozwijając intuicje w niej zawarte, można dopatrzeć się w sztuce tchnienia Ducha Stworzyciela.

Ludzkie relacje są miejscem, przez które „prześwituje” Duch Święty. Z naszych relacji z ludźmi możemy odczytać, jaka jest nasza realna więź z Bogiem

Dominik Dubiel SJ

Udostępnij tekst

Jednym ze sztandarowych haseł duchowości ignacjańskiej jest „szukać i znajdować Boga we wszystkich rzeczach”. Wydaje się, że ta dewiza św. Ignacego ma swój ontyczny fundament w owym przekonaniu o obecności boskiego pierwiastka w każdej rzeczy stworzonej. Dla przyjmujących taką perspektywę nie tylko kontakt z pięknem natury czy dziełami tzw. sztuki wysokiej, ale również z popkulturą i najprostszymi doświadczeniami codzienności, staje się swoistym ćwiczeniem duchowym. Ludzkie serce, stworzone przez Boga i „nastrojone w Jego tonacji” zaczyna bowiem rezonować w kontakcie z elementami rzeczywistości, które w szczególny sposób naznaczone są transcendencją (czasem zupełnie nieoczekiwanie, wbrew jakimkolwiek pozorom). Warto wtedy zatrzymać się i po prostu trwać przez chwilę w tym doświadczeniu, a następnie „wyciągnąć z tego duchowy pożytek”, jak często zachęcał Ignacy Loyola w „Ćwiczeniach duchowych”.

I cóż z tego, że w całej naszej rzeczywistości do tego, co święte przykleja się zawsze to, co grzeszne? Nie bez powodu modlimy się w sekwencji „Veni Sancte Spiritus”: „obmyj co nieświęte…”. Duch Święty pozwala nam patrzeć na rzeczywistość oczami Boga: bez udawania, że nie widzimy tego, co złe, brzydkie i grzeszne. Mimo to możemy też dostrzegać fundamentalne dobro oraz piękno obecne w całej rzeczywistości. I przez nasze małe, codzienne decyzje przybliżać ją do ostatecznego przebóstwienia.

Wyjść z Wieczernika

Na koniec wróćmy do opisu Zesłania zawartego w Dziejach Apostolskich. Na czym może polegać doświadczenie wylania Ducha Świętego w naszym życiu tu i teraz? 

Być może tym wylaniem jest właśnie „cud wyjścia z wieczernika”: spojrzenie na świat z serdecznym realizmem, ciekawością, życzliwością i bez lęku. Może to ciągłe uczenie się na nowo budowania bezpiecznej bliskości z innymi ludźmi, z samym sobą, z całym stworzeniem, a ostatecznie z Bogiem przy jednoczesnym braku strachu, by przekraczać czasem siebie samego w imię większej miłości.

Wesprzyj Więź

A może ma ono polegać na jeszcze większym wsłuchaniu się we własne serce, które w kontakcie z rzeczywistością subtelnie podpowiada nam, jakie obszary naszego życia wymagają szczególnej troski? Czy też na zwyczajnym przeczytaniu czegoś, co poszerzy nasze duchowe horyzonty i na jakiejkolwiek modlitwie, choćby najprostszym pacierzu. „Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą” (Rz 8,26-27).

Doświadczać wylania Ducha Świętego można pewnie jeszcze zupełnie inaczej. Moja droga duchowa jest raczej prosta i mało efektowna, więc i przeżywanie Pięćdziesiątnicy sprowadza się u mnie głównie do wynajdowania śladów Ducha w zwyczajnych rzeczach. Pewnie to dla mnie samego zaledwie jakiś etap w życiu duchowym. Wiem też, że to tylko jedna z nieskończenie wielu możliwych dróg. I tego się trzymam.

Przeczytaj też: Ekumenicznie o Duchu Świętym

Podziel się

5
5
Wiadomość

Być może się czepiam, ale chciałbym zwrócić uwagę, że polska nigdy nie miała papieża. Nie było nigdy polskiego papieża. Jeśli koniecznie autor musiał użyć nacjonalizmu to wystarczyło by, co jest zgodne z jedyną prawdą, że JP II był Polakiem. Warto tez te narodowo nacjonalistyczne łagodzić tym, że był papieżem Kościoła Powszechnego.