Zima 2024, nr 4

Zamów

Alfred Hitchcock. By poradzić sobie z lękami, kręcił o nich filmy

Alfred Hitchcock. Fot. neekoh.fi / Wikimedia Commons

Był człowiekiem nieprzeniknionym, doskonale kontrolującym swój wizerunek, niedopuszczającym do siebie byle kogo, a przy tym pełnym wewnętrznych konfliktów i obsesji.

Potężna figura Hitchcocka rzuca się wielkim cieniem na sztukę filmową, nie tylko Hollywoodzką. Nie sposób zignorować jej obecności. Nie sposób też opisać jej znaczenia dla X muzy na przestrzeni tylko jednego artykułu. Trochę błazeński i szelmowski, trochę przerażający i pełen tajemnic – Alfred Hitchcock nie tylko pojawiał się na ekranie wszystkich swoich filmów. Jego cząstka kryje się także w każdym thrillerze, jaki nakręcono po nim.

Obok Davida Lyncha to chyba reżyser o najbardziej charakterystycznym sposobie wypowiadania się. Brytyjczyk, nie mający w sobie nic z angielskiego dżentelmena – otyły, głośny, zawsze lekko sepleniący, mówiący tak, jakby znieczulenie po wizycie u dentysty jeszcze go trzymało. Liczne wywiady oraz rola narratora w serialu telewizyjnym „Alfred Hitchcock przedstawia” (1955-1962) skanonizowały jego wizerunek. Upodobanie do absurdu i czarnego humoru, a także naturalny zmysł showmana każdą z wypowiedzi czyniły niepowtarzalną. Jego publiczna persona pozostawała doskonale przemyślana i niezmienna. Swoją prywatną stronę pokazywał tylko po wyłączeniu kamery: także tę gorszą.

53 pełnometrażowe filmy

Urodził się 13 sierpnia 1899 roku w Londynie. Był najmłodszym synem wymagającego ojca i niepozornym, cichym dzieckiem. Surowe wychowanie ukształtowało jego dość neurotyczną osobowość i wypełnioną stłumionymi obsesjami, nader bujną wyobraźnię. Sam pewnie najlepiej to rozumiał: na swoim grobie kazał umieścić cytat z policjanta, który na polecenie ojca zamknął kilkuletniego Alfreda w celi, w formie przestrogi „na przyszłość”, mówiąc: „tak kończą niegrzeczni chłopcy”.

Hitchcock od małego interesował się rysunkiem, w tym kierunku również się kształcił. Doskonałe rozumienie obrazu i wyczucie do opowiadania historii za pomocą środków wizualnych stało się znakiem wodnym całej jego późniejszej kariery filmowej; o jego reżyserii mawiano, że używa kamery tak, jak malarze używają pędzla.

Alfred Hitchcock nie tylko pojawiał się na ekranie wszystkich swoich filmów. Jego cząstka kryje się także w każdym thrillerze, jaki nakręcono po nim

Katarzyna Kebernik

Udostępnij tekst

Druga realizowana ścieżka studiów – inżynieria – wskazuje na praktyczny umysł, dokładność, strategiczność. Postrzeganie filmów jako konstrukcji i perfekcjonistyczne projektowanie narracji oraz kadrów (zamiast samego polegania na natchnieniach) również stanowiły cechy charakterystyczne dla metody twórczej Hitchcocka.

Jego pierwszą związaną z kinem fuchą było projektowanie plansz z napisami do niemych filmów. Pierwszym olśnieniem i fascynacją – wyjazd do Niemiec, ojczyzny filmowego horroru, gdzie obejrzał większość przełomowych dzieł ekspresjonizmu z początku wieku, ucząc się od awangardystów tego, jak w kadrze wyglądają groza i suspens.

Pierwszym w pełni samodzielny filmem był „Lokator” z 1927 roku. Debiut niespełna trzydziestoletniego reżysera spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem widzów i krytyki. To „Hitch” jest także reżyserem obrazu uznawanego za pierwszy brytyjski film dźwiękowy, „Szantażu” (1929), w którym – dzięki naturalistycznym dialogom postaci wywodzących się z nizin oraz pomysłowemu wykorzystaniu hałaśliwych odgłosów otoczenia – już przy pierwszym podejściu zaproponował kreatywne wykorzystanie nowego medium.

Transfer do Hollywood był kwestią czasu, chociaż nie od razu Hitchcock poczuł się w Los Angeles jak w domu. Był gotów realizować mniej interesujące go projekty, by zyskać zaufanie i uznanie, potrzebne do zgłębiania tego, co pociągało go najbardziej – kina sensacyjnego i kryminalnego, podnoszących tętno dreszczowców i niepokojących obrazów zostających na długo w pamięci widzów. Po dość trudnej współpracy z Davidem O. Selznickiem (legendarnym producentem m.in. „Przeminęło z wiatrem”) „Hitch” przeszedł do wytwórni Warner Bros, oferującej mu więcej wolności twórczej.

Lata 50. i 60. to triumfalny okres sublimacji stylu i najbardziej ikonicznych Hitchcockowskich arcydzieł, na czele z produkcjami zrealizowanymi dla Paramountu: autotematycznym „Oknem na podwórze” (1954), gęstym i niepokojącym „Zawrotem głowy” (1958), wywracającą do góry nogami kodeks Hayesa i wszystkie narracyjne kanony Hollywoodu „Psychozą” (1960).

Nigdy nie uhonorowany Oscarem dla najlepszego reżysera, w 1967 roku otrzymał jedynie nagrodę Akademii za całokształt twórczości. Przyjął ją, wygłaszając najkrótszą mowę w Oscarowej historii – powiedział po prostu „dziękuję”.

W 1980 roku, po dekadach nieprzestrzegania diety, palenia i pracoholizmu, zmarł spokojnie we śnie, dożywając osiemdziesięciu lat.

Rzemieślnik i artysta

Hitchcock w swojej twórczości paradoksalnie łączył różnorodność i elastyczność ze stałością i wyrazistym stylem. Każdy z ponad pięćdziesięciu nakręconych przez niego pełnych metraży to oryginalne dzieło, w większości posiadające wyraźny stempel autorski. Hitchcock jest tym typem twórcy, u którego łatwo wskazać cechy wspólne większości filmów.

Mistrz suspensu stał się nie tylko ojcem kina „z dreszczykiem”, ale i wielu stosowanych do dzisiaj technik i chwytów. Motyw niesłusznego oskarżenia lub wrzucenia w niejasną sytuację, dynamiczne sekwencje ucieczek, doprowadzony do perfekcji plot twist, udoskonalenie narracyjnej funkcji tzw. MacGuffina (obiektu lub zjawiska rozpoczynającego lub motywującego działania bohaterów, ale istotnego dla fabuły tylko jako motor napędzający akcję). „Zawrotowi głowy” swoją nazwę zawdzięcza efekt vertigo, czyli gwałtowną zmianę perspektywy tła bez zmiany perspektywy pierwszego planu, dziś uniwersalnie odczytywaną przez widzów jako oddanie przerażenia, olśnienia lub nagłego momentu „rozpadu świata” bohatera.

Wreszcie: autorska technika opowiadania obrazem, nazywana po prostu „zasadą Hitchcocka”, o której angielski reżyser mówił w trakcie wywiadu rzeki z Françoisem Truffautem: „Wielkość obiektu w kadrze powinna bezpośrednio odpowiadać jego znaczeniu w opowieści w danym momencie. Zasadę można zastosować zarówno, gdy w kadrze występuje jeden, lub też kilka elementów wizualnych. Skutecznie kreuje napięcie i suspens, zwłaszcza jeśli widzowie nie wiedzą, z jakiego powodu jakiemuś przedmiotowi lub postaci poświęca się taka uwagę”.

Co ciekawe, najczęściej przypisywane Hitchcockowi zdanie – o tym, że dobry thriller powinien zacząć się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma stale rosnąć – nigdy nie zostało przez niego wypowiedziane! Tymi słowami jeden z recenzentów podsumował filmy tego reżysera i trzeba przyznać, że udało mu się uchwycić esencję jego metody twórczej. W końcu „film to życie, z którego usunięto chwile nudy” – jak mawiał sam Hitchcock.

Pozostawał wierny nie tylko sprawdzonym technikom, ale i ludziom. Pomimo licznych fascynacji innymi kobietami nigdy nie porzucił żony: Almy Reville, zdolnej scenarzystki i montażystki, która wielokrotnie pomagała mężowi przy pisaniu skryptów, a której nazwisko rzadko pojawia się w kontekście jego filmografii. Kiedy jakiś specjalista raz zaskarbił sobie jego zaufanie i szacunek – np. kompozytor Bernandem Hermannem czy twórca czołówek Saul Bass – pozostawał wierny tej współpracy.

To samo tyczyło się aktorów i aktorek, co do których Hitchcock miał wyraźnie sprecyzowane preferencje. James Steward, Cary Grant, Kim Novak, Peter Lorre i wielu innych zawdzięcza swoją nieśmiertelność właśnie twórcy „Zagranicznego korespondenta” (1940), który z niezawodną intuicją obsadzał ich w rolach idealnie skrojonych pod ich ekranową emanację.

Tajemnica Hitchcockowskiej blondynki

„Blondynki najlepiej nadają się na ofiary. Są jak śnieg, na którym widać ślady stóp” – mawiał twórca „Nieznajomych z pociągu” (1951). Zimna dystyngowana blondynka, tak pociągająca Hitchcocka jako postać, zdaje się być dla niego czymś więcej niż fascynacją – jest również przewrotnym alter ego. Oczywiście, brytyjski reżyser ze wszystkich jasnowłosych heroin czyni z pomocą kamery obiekty pożądania: nie bez przyczyny to właśnie „Okno na podróże” i sposób portretowania Grace Kelly w tym tytule posłużyły Laurze Mulvey do ukucia pojęcia male gaze, czyli seksualizowania kobiet w podporządkowanej „męskiemu spojrzeniu” kulturze masowej i Hollywood. Uważam jednak, że wykreowany przez Hitchcocka typ kobiety był mu tak bliski z przyczyn nie tylko erotycznych.

Choć fizycznie niepodobna do swojego stwórcy, blondynka ma w sobie perfekcyjność, elegancję i uporządkowanie bliskie jego podejściu do tworzenia sztuki filmowej. Jest też czymś w rodzaju archetypu, platońskiego ideału piękna, którego Hitchcock, jak każdy artysta o odpowiednio dużych ambicjach, poszukiwał przez całe życie.

W makabrycznej definicji piękna mistrza suspensu musi się jednak kryć coś brzydkiego. Hitchcockowska blondynka pod swoją jasną, niewinną powłoką skrywa zatem ciemność, to bodaj jej najważniejszy komponent. Ma jakąś mroczną tajemnicę, jakieś cierpienie i problem, albo na odwrót: pewien rys okrucieństwa. Dokładnie takim typem człowieka, skrywającym się za „gębą” wielkiego i nietykalnego artysty, był sam Hitchcock. Nieprzeniknionym, doskonale kontrolującym swój wizerunek, niedopuszczającym do siebie byle kogo, a przy tym pełnym wewnętrznych konfliktów i obsesji. Chyba nigdzie indziej jego demony nie doszły do głosu tak drapieżnie i jednoznacznie, jak na planie oraz ekranie „Ptaków” (1963), jedynego Hitchcockowskiego dzieła, które można określić mianem pełnoprawnego horroru.

„Ptaki” to mój ukochany, najbardziej niepokojący i niejednoznaczny film Hitchcocka. Lubię myśleć o nim jak o znanym – nieznanym arcydziele; filmie kojarzonym przez wszystkich, a jednak często pomijanym w zestawieniach i wrzucanym do szufladki: „ważne dla swojej epoki, ale ta metaforyka i te efekty specjalne się zestarzały”.

Być może, natomiast nie zestarzały się Hitchcockowskie umiejętności straszenia widza, które w „Ptakach” lśnią – wystarczy przywołać scenę z krukami gromadzącymi się za palącą Tippi Hedren w rytm dziecięcej piosenki czy samo zakończenie, pozostawiające więcej pytań niż odpowiedzi. Dla mnie całość pozostaje frapująca i ponadczasowa. Współcześnie nawet zyskująca na aktualności, dzięki ekologicznym i feministycznym interpretacjom, którym łatwo poddaje się ten film.

W prostej opowieści o apokalipsie udało się zawrzeć szereg uniwersalnych konfliktów. Oczekiwania społeczne kontra popędy, natura kontra kultura, matka mężczyzny kontra jego ukochana, id kontra ego, rozum kontra emocje, role płciowe kontra chęć zamanifestowania indywidualnej osobowości. Mroczna baśń pozwala na wiele odczytań i wejrzenie w głąb samego siebie.

Hitchcock zawsze interesował się psychoanalizą i przez jej pryzmat obserwował swoich bohaterów; mocno inspirował się też snami i surrealizmem, czemu najpełniejszy wraz dał bodaj w „Urzeczonej” (1945), zrealizowanej we współpracy z Salvadorem Dalim. „Moim najlepszym sposobem na radzenie sobie z lękiem jest zrobienie filmu o nim” – mówił otwarcie reżyser.

„Nigdy nie powiedziałem, że aktorzy to bydło. Powiedziałem, że aktorzy powinni być traktowani jak bydło” – to kolejny, wyjątkowo niechlubny, cytat z Hitchcocka. Tippi Hedren przekonała się o tym chyba najboleśniej ze wszystkich jego blondynek. Aktorka po latach opowiedziała o traumie, jaką była dla niej praca nad „Ptakami”. Hitchcock dopuścił się molestowania młodej aktorki, namawiał ją też na romans.

Kiedy Hedren odrzuciła zaloty reżysera, ten wpadł w szał i postanowił się zemścić. Wbrew wcześniejszym ustaleniom wykorzystał prawdziwe ptaki, które w jednej z najsłynniejszych scen filmu zaatakowały Hedren, raniąc ją. Zobligowana kontraktem aktorka musiała wystąpić u swojego prześladowcy jeszcze w filmie „Marnie” (1964). Po tej roli Hitchcock użył jednak swoich koneksji i wpływów, by pogrążyć jej dalszą karierę. Hedren dostała łatkę „trudnej” i pomimo obiecujących początków – przestała otrzymywać interesujące propozycje zawodowe. Hollywood się od niej odwróciło.

Wesprzyj Więź

Z dzisiejszej perspektywy takie traktowanie aktorki przez reżysera jest niewybaczalne i nie ma na nie usprawiedliwienia. Król dreszczowców i grozy bez wątpienia miał swoją ciemną stronę. Jednak Alfred Hitchcock jest figurą z minionej epoki nie tylko w tym negatywnym sensie. System producencki dawnego Hollywood, w którym funkcjonował, umożliwiał mariaż kina komercyjnego z artystycznym. Wytwórnie ufały indywidualnemu talentowi reżysera bardziej niż specjalistom od marketingu i statystyk.

Hitchcock mógł eksplorować język kina i szukać dla siebie nowych dróg, jednocześnie będąc twórcą lubianym i oglądanym przez szeroką widownię – do dzisiaj pozostaje chyba najlepiej rozpoznawanym, obok Stevena Spielberga, reżyserem w historii.

Przeczytaj też: Robert Altman. Czuły indywidualista

Podziel się

1
Wiadomość