Dzięki znakomitej formie literackiej tej książki można wniknąć w tajniki duszy autorki. Czytelnik znajduje się jakby w głowie Tośki, wśród kłębiących się tam myśli, cudzych głosów, w dusznej atmosferze osaczenia.
Wstęp do książki Tośki Szewczyk „Nie umarłam. Od krzywdy do wolności”, która ukaże się za kilka dni nakładem Wydawnictwa Więź. Książkę można zamawiać tutaj.
„To książka o tym, jak nie umarłam” – pisze Tośka Szewczyk. Nawiązuje tym samym do określenia, którego autorem jest Robert Fidura. Słowem „nieumarli” nazwał on osoby, które doświadczyły wykorzystania seksualnego w dzieciństwie lub bardzo młodym wieku.
Fidura podkreśla w ten sposób, że przemoc seksualna to zabijanie młodego człowieka na raty i po kawałku, to zabijanie takiej części duszy, której nie da się zastąpić żadną protezą. Że „życie po” to stałe zmaganie się z poczuciem inności, wstydu, brudu, z tajemnicą, z osamotnieniem, z lękiem przed relacjami i bliskością.
Autorka tej książki to jedna z moich – naprawdę wielkich – bohaterek. Jest pełna bólu, ale jeszcze bardziej pełna poczucia własnej odzyskanej godności
Jest to ciężar dosłownie nie do zniesienia. Ale zdarza się też, że nieumarli stają się dla innych źródłem nadziei. Tak, właśnie nadziei! Choć koszmary wracają do nich w najmniej oczekiwanych momentach.
W ostatnich latach mam wiele okazji do spotkań i głębokich rozmów z osobami skrzywdzonymi wykorzystaniem seksualnym we wspólnocie Kościoła. Uczę się od nich zmartwychwstawania – ciągłego podnoszenia się, choć sił stale brakuje. Uczę się od nich tego, że nadzieja może się odradzać jak Feniks z popiołów. Uczę się od nich, że walka o sprawiedliwość nie jest dążeniem do zemsty, lecz przywracaniem właściwego ładu świata.
Autorka tej książki, występująca pod pseudonimem Tośka Szewczyk, to jedna z moich – naprawdę wielkich – bohaterek. Jest pełna bólu, ale jeszcze bardziej pełna poczucia własnej odzyskanej godności. „Jestem dla was zwykłą kartką papieru, na której spisano zeznania” – notuje swoje uczucia, gdy po raz kolejny kościelni urzędnicy nie udzielają jej żadnej informacji o przebiegu procesu kanonicznego w sprawie księdza, który ją wykorzystał.
Ale ona na pewno nie jest kartką papieru. Nie pozwala, by tak ją traktowano. „Nawet jeśli postrzega się mnie w kategoriach małego szkodnika, jestem córką Boga. A pewnych rzeczy córce Boga po prostu się nie robi”.
Tośka nie jest ofiarą, a raczej: JUŻ nie jest ofiarą. „Był w moim życiu czas, kiedy bardzo potrzebowałam być nazwana «ofiarą» – właśnie dlatego, że moja głowa miała problem z rozróżnieniem, kto komu zrobił krzywdę”. Ale gdy już z tym sobie poradziła, to słowo „ofiara” zastąpiła określeniem „wolny człowiek”.
Autorka książki nawiązała kontakt z Wydawnictwem „Więź” w momencie, gdy postępowanie kanoniczne, które wszczęto na jej wniosek, wydawało się zmierzać ku aktowi sprawiedliwości. Zgodnie uznaliśmy, że przesłanie, jakie proponuje, jest bardzo ważne w dzisiejszej Polsce. Choć nasz kraj wstrząsany jest kolejnymi informacjami o dawnych i nowych skandalach seksualnych z duchownymi w roli głównej, to głos osób wykorzystanych – które powinny znajdować się w centrum tej debaty – jest wciąż mało słyszany, a bywa też nierozumiany.
Początkowo wydawało mi się, że będzie to książka z happy endem. Później okazało się jednak, że zakończenia tej historii wciąż nie widać, a wcale nie wiadomo, czy będzie ono szczęśliwe, przynajmniej w wymiarze prawnym. W odczuciu Tośki proces kanoniczny stał się jej dokrzywdzaniem przez kościelnych funkcjonariuszy. Wściekła poszła do biskupa. „Usłyszałam, że to, co przechodzę w związku z procesem, powinnam potraktować jako moją ofiarę dla dobra Kościoła”. Zareagowała jak córka Boga: „Poprosiłam, żeby nie składał mnie w ofierze wbrew mojej woli”.
W rzeczywistości jednak Tośce w książce nie chodziło najbardziej o ten kanoniczny happy end. Przy okazji jednej z naszych rozmów dowiedziałem się, że pomysł na jej pisanie zrodził się, gdy przeczytała komentarz Aleksandra Bańki po ujawnieniu przemocy duchowej, psychicznej, fizycznej i seksualnej w dominikańskim duszpasterstwie akademickim. Pod wpływem opisów działań Pawła M. katowicki filozof stwierdził, że Ewangelia jest obezwładniana przez przestępstwa seksualne. W odpowiedzi na każde słowo Dobrej Nowiny wystarczy przywołać historie skrzywdzonych – i one w dyskursie publicznym unieważniają wszystko, cokolwiek pozytywnego Kościół próbuje dzisiaj powiedzieć.
Wtedy po raz pierwszy Tośce błysnęło w głowie, że jej historia może być dla kogoś błogosławieństwem. Bo przecież ona doświadczyła i niszczącej mocy wykorzystania seksualnego, i wyzwalającej mocy Ewangelii. Postanowiła więc opowiedzieć ludziom o Bogu, który nawet z takiej krzywdy może uzdrowić. Według autorki Ewangelia pozostaje Dobrą Nowiną, a Boga można odnaleźć w Kościele – On tej wspólnoty nie opuścił.
Jest w Tośce wiele złości. Zastanawia się, jak tę intensywną emocję ukierunkować. Ma świadomość, że winą za postawy dominujące w Kościele obarczać należy nie tylko konkretne osoby. Jej zaczepne pytania ujawniają sedno problemu: „gdzie jest system, żebym mogła na niego nawrzeszczeć? Gdzie struktura ma ten tyłek, w który tak bardzo chciałabym kopnąć?”.
Tośka ma ostry język i silną wolę. Niezmiennie deklaruje, że dalej będzie walczyć. O swoją podmiotowość podczas procesu kanonicznego, o nadzieję dla innych ofiar. Ale będzie też walczyć o Kościół, który uważa za swój dom i w którego życie intensywnie się angażuje. Jej zależy na Kościele – to znaczy kocha go takiego, jaki jest, a jednocześnie chce go głęboko zmienić, nastawić na słuchanie osób skrzywdzonych.
Opisane tu wydarzenia sporo Tośkę kosztowały. Opowiada ona czytelnikom o swoich chorobach ciała, emocji i ducha. Wiem, że również pisanie tej książki było dla niej procesem bolesnym, okupionym nie tylko łzami – bo przecież rany są wciąż niezagojone. Nie mam jednak wątpliwości, że warto było ten trud podjąć.
Dzięki znakomitej formie literackiej tej książki można wniknąć w tajniki duszy autorki. Czytelnik znajduje się jakby w głowie Tośki, wśród kłębiących się tam myśli, cudzych głosów, w dusznej atmosferze osaczenia. Porusza opowieść o tym, jak będąc nastolatką, czuła się bita przez księdza podczas kazania – przez jego słowa i spojrzenia.
Czytając Tośkę, można lepiej zrozumieć mechanizmy duchowego uwodzenia i obezwładniania woli młodej dziewczyny przez charyzmatycznego duszpasterza. Jej książka pomaga pojąć, dlaczego wtedy nie była zdolna powiedzieć: „Nie”, dlaczego potem winą obarczała siebie samą, a dziś nadal mówi: „cała zbudowana jestem ze znaków zapytania”.
Warto wziąć do ręki tę pozycję nie dlatego, że są tu jakieś sensacyjne opisy wykorzystania seksualnego albo wyjątkowe narzekanie na kościelną hierarchię. Tę książkę dobrze przeczytać, żeby od Tośki Szewczyk nauczyć się dojrzałości.
Dzięki Tośce możemy również uzyskać przynajmniej częściowy wgląd w to, co dzieje się między osobą wykorzystaną a Bogiem. Tośka w Niego głęboko wierzy. Wierzy wiarą wypróbowaną, bo „wtedy” czuła się całkowicie przez Boga opuszczona. Dziś jednak odkryła, gdzie On wtedy był, i odczuwa wcale nie opuszczenie, lecz bliskość Boga. Liczne tego przykłady znajdziemy na kartach tej książki.
Przejmująco opisuje autorka doświadczenie zrujnowanej świątyni. Właśnie na tych gruzach pojawia się jednak u niej ufność: „Gdy walą się fundamenty, Sprawiedliwy odbudowuje Świątynię. Paradoksalnie doświadczam, że robi to właśnie w swoim Kościele”.
O odrodzenie Kościoła autorka książki walczy nie tylko tą publikacją, lecz także swym codziennym zaangażowaniem w jego wspólnoty. Nie ma wielkich złudzeń, ale jeśli dom został zrujnowany, to ktoś przecież musi go odbudować. „Chciałabym po prostu, żeby wszystko było na swoim miejscu. A to wszystko stoi na głowie”.
Czytajmy Tośkę i inspirujmy się nią! Ona nie umarła. My też nie musimy tkwić w naszych małych otchłaniach, nawet jeśli to inni nas tam wepchnęli. Ona walczy o Kościół, aby rzeczywiście był domem dla niej i dla takich jak ona. My też możemy, wraz z nią, krok po kroku stawiać na nogi Kościół, który teraz stoi na głowie.
Na końcu książki Tośka umieszcza listy adresowane do różnych grup osób. Są tam m.in. krzywdziciel, wykorzystana kobieta, wykorzystany mężczyzna, ksiądz „zza ściany”, który nic nie słyszał, młodzi ludzie ze wspólnot religijnych, a wreszcie kościelni urzędnicy: biskupi, delegaci ds. ochrony dzieci i młodzieży, pracownicy sądów. Warto, żeby czytelnicy tej publikacji przekazywali ją takim osobom. Niech usłyszą, co ma im do powiedzenia Tośka Szewczyk.
A gdybym ja miał napisać najkrótszy list do Tośki, to zawarłbym w nim trzy słowa: Dziękuję! Jesteś błogosławieństwem!
Przeczytaj także: Tośka Szewczyk, O nas znowu bez nas. List skrzywdzonej do samej siebie
Dziekuje Panu za te robote, ktorej nikt nie chcial ruszyc! A pani Tosi zycze dalej tego samozaparcia i odwagi!
Tak. Dziękuję również.
To zdanie sobie zapiszę : „A pewnych rzeczy córce Boga po prostu się nie robi.”
A to jakże mi bliskie: „…Ewangelia pozostaje Dobrą Nowiną,
a Boga można odnaleźć w Kościele – On tej wspólnoty nie opuścił.”
Też mam nadzieję. Ogromną. Na odbudowę przez Niego na fundamencie.
Jaki to będzie kształt, ON wie.
Może Kościół i wspólnota bardziej świadomych więzi,
a nie społecznych odruchów, strachu czy wygody.
A to jak reaguje wspólnota (jakaś jej część), kiedy się wraca.
To też czasem materiał na mocną opowieść.
Polecam tekst
https://pl.aleteia.org/2021/09/17/czego-oczekuja-od-ludzi-kosciola-osoby-skrzywdzone-w-kosciele/