Jesień 2024, nr 3

Zamów

Śmierć Kamila niestety niczego nie zmieni

Fot. Kat J / Unsplash

To klasyczna tragedia, którą nie tylko dało się przewidzieć, ale opracowano w tym celu nawet konkretne narzędzia. Wystarczy je znać i stosować. Dlaczego w Polsce tego nie robimy?

Na niezliczonych stronach widzę informację o śmierci Kamila, który po ponad miesiącu utrzymywania go w stanie śpiączki farmakologicznej zmarł z powodu niewydolności wielonarządowej. Rozwinęła się ona w wyniku wcześniejszego maltretowania przez ojczyma, następnie nieudzielenia dziecku pomocy i w konsekwencji nadkażenia oparzelin. Mimo wysiłków wykwalifikowanego zespołu lekarskiego Kamila nie udało się uratować.

Nie da się przewidzieć tragedii? To bzdura

Rozmawiałam wczoraj na schodach Centrum Pomocy Dzieciom Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę z koleżanką terapeutką, z którą właśnie prowadzę szkolenie dotyczące identyfikowania przemocy wobec dzieci i podejmowania interwencji. Powiedziałam: „Kolejna śmierć dziecka, z której nic nie wyniknie”. Potem dopiłam kawę, zgasiłam papierosa i wróciłam do pracy.

Jeśli uważacie, że jestem nieczuła, to źle uważacie. Sprawą, która dla mnie stała się rytem inicjacyjnym, była sprawa Zuzi z Torunia. Zuzia miała zaledwie trzy latka, kiedy trafiła do szpitala z obrzękiem mózgu, a następnie zmarła. Jej gehenna trwała od urodzenia, rodzina była pod kontrolą MOPR-u, miała nadzór kuratorski oraz asystenta rodziny. Dzieci były już wcześniej wyjęte z rodziny i umieszczone w pieczy zastępczej, po czym sąd zdecydował o daniu kochającym rodzicom kolejnej szansy.

Nie mamy krajowej strategii na rzecz walki z przemocą wobec dzieci. Nie rozumiem więc, dlaczego ludzie są zdziwieni, że kolejne dzieci w Polsce giną wskutek maltretowania

Anna Krawczak

Udostępnij tekst

Wierzyłam wówczas, że sprawa Zuzi jest tak ewidentnym, wręcz modelowym przypadkiem, w którym jak w soczewce widać brak strategicznych, systemowych działań chroniących dzieci, że ta śmierć musi doczekać się publicznej debaty. I że tylko włos dzieli nas od przyjęcia ustawy o analizie krzywdzenia dzieci ze skutkiem śmiertelnym (serious case review). W społeczeństwie dojrzała przecież wreszcie decyzja non possumus – nie chcemy być krajem, który nie wyciąga wniosków. Chcemy być krajem, który zacznie chronić dzieci. Petycję żądającą przyjęcia ustawy o serious case review podpisało 22 tys. osób.

Zuzia zmarła w maju 2021 roku, obecnie mija druga rocznica jej śmierci. Z Kamilem łączy ją to, że obie te tragedie nie były nieprzewidywalne. Rodzice obydwojga dzieci stawiali się w sądzie rodzinnym, mieli przyznanych asystentów rodziny, nadzory kuratorskie i złożone wnioski o zabezpieczenie dzieci poza rodziną. Rodzeństwu Zuzi udało się nawet przez chwilę z rodziny uciec, rodzeństwu Kamila nie – sąd, jak wspomniałam, oddalił wniosek MOPS-u o wyjęcie dzieci z rodziny.

Na bazie historii Kamila i Zuzi można wykonać test czynników ryzyka przemocy, uzyskując w nim wartości maksymalne (tj. natychmiastowa interwencja w celu zabezpieczenia dzieci, krytycznie wysokie ryzyko zagrożenia zdrowia i życia), raz już pokazywałam na swoim Facebooku taki test. Robiłam go akurat w odniesieniu do niespełna rocznej Blanki z Olecka, również zakatowanej, której historia pokrywa się niemal jeden do jednego z historią Kamila i Zuzi.

To właśnie obrońca ojca Blanki wypowiedział w sądzie wiekopomne słowa: „Nie da się przewidzieć pewnych tragedii, które mogą się wydarzyć dziś, jutro. I tak naprawdę linia obrony na tym się skupiała”. Miłe, że na tym skupiała się linia obrony, ale nauka jednak mądrości pana mecenasa nie potwierdza, a nawet wręcz przeciwnie: nie wszystkie tragedie da się przewidzieć, ale tragedie Kamila, Zuzi i Blanki były klasycznymi tragediami, które nie tylko dało się przewidzieć, ale opracowano w tym celu nawet konkretne narzędzia. Wystarczy je znać i stosować.

Piszę o tym z uporem maniaczki, ponieważ polską specjalnością jest ciągłe opowiadanie bzdetów o nieprzewidywalności wydarzeń, które – po pierwsze – są schematyczne, po drugie: ich przewidywalność doczekała się nawet konkretnych algorytmów, po trzecie: mają skatalogowane czynniki ryzyka i szansy, a po czwarte: tysiące ludzi dekadami spłaszczało sobie cztery litery (nad badaniami aktowymi) i zdzierało zelówki (w badaniach terenowych) nad empirycznym potwierdzeniem, że te algorytmy działają, że można je stosować w politykach ochrony dzieci przed krzywdzeniem. I ratować dzięki temu ich życie.

Instytucje zareagują i… nic

Wrócę do mojej niewiary. Śmierć Kamila z pewnością wywoła szereg pokazowych działań ze strony instytucji, które ostatnio krytykowała Najwyższa Izba Kontroli.

Rzecznik Praw Dziecka, który miał w ręku wszystkie elementy układanki koniecznej do przyjęcia ustawy o serious case review, pozwolił na to, aby projekt rozpłynął się w powietrzu.

Kancelaria Prezydenta RP, deklarująca żywotne zainteresowanie systemową ochroną dzieci, nabrała wody w usta i to zainteresowanie straciła.

Jeśli idzie o działania Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej związane z ochroną dzieci: gdyby MRiPS robiło promil mniej niż robi teraz, do gmachu ministerialnego musiałby wejść lekarz medycyny sądowej, aby potwierdzić zgon.

Słuchaj także na Soundcloud i w popularnych aplikacjach podcastowych

Ministerstwu Dzieci nie poświęcę krytycznego słowa, bo nigdy go nie stworzyliśmy.

Publicznej Agencji Ochrony Dzieci też nie.

Nie mamy ani jednego aktu prawnego, który byłby poświęcony ochronie dzieci – nie ich rodzicom, nie służbom socjalnym, nie kuratorom i pieczy zastępczej, ale dzieciom. Nie mamy krajowej strategii na rzecz walki z przemocą wobec dzieci.

Nie rozumiem więc, dlaczego ludzie są zdziwieni, że kolejne dzieci w Polsce giną wskutek maltretowania – byłoby nad wyraz dziwne, gdyby przy tej skali systemowej bierności udawało nam się zejść ze wskaźników krzywdzenia dzieci.

„Władza rodzicielska” może wszystko?

Występuje przy tym pewien konflikt interesów. Proaktywna ochrona dzieci wiąże się ze zdjęciem lśniącego pozłotka z ikony świętej rodziny biologicznej, w której z założenia nie może dziać się przemoc, skoro rodzice mają nad swoimi dziećmi absolutną władzę rodzicielską i od 80 lat nie udało nam się zmienić terminu „władza rodzicielska” na „odpowiedzialność rodzicielską”.

Powiem Wam więc coś na koniec i będą to dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że częstochowski MOPS nie założył rodzinie Niebieskiej Karty, bo w rodzinie nie było stwierdzonej przemocy (fizycznej), choć olkuski MOPS (rodzina zmarłego Kamila wcześniej mieszkała w Olkuszu) wcześniej taką Kartę założył (daje to interesujący wgląd w tak zwaną współpracę międzyregionalną, poważne jej traktowanie i zdawanie sobie sprawy, że stawką jest życie dzieci).

Druga kwestia jest taka, że sąd nie przychylił się do wniosku tegoż częstochowskiego MOPS-u, aby wyjąć z rodziny dzieci, albowiem nie było tam przemocy (fizycznej) i nie widział podstaw.

Tak się składa, że procedura Niebieskiej Karty dotyczy wszystkich rodzajów krzywdzenia, w tym również zaniedbania, które jest jednym z czterech rodzajów przemocy. Mimo to zapadka nie przeskoczyła i nie zadzwoniło.

Co do drugiej kwestii: sąd w Częstochowie najwyraźniej nie umie składać merytorycznych puzzli, skoro niewydolność wychowawcza matki Kamila nie skojarzyła mu się z przemocą i nie drążył w tym kierunku. Zapadka – znowu – nie przeskoczyła i nie zadzwoniło.

Nie wiem, może dla sędziego orzekającego w tej sprawie uciekający z domu ośmiolatek stanowi zjawisko zwyczajne i niewskazujące na krzywdę tego dziecka. W rodzinie były także małe dzieci, które uciec nie mogły, ponieważ jeszcze nie chodziły – to również nie zastanowiło sędziego lub sędzi, zdarza się, nie ma co drążyć. Rodzina biologiczna wszak władzę nad dziećmi ma i nie będziemy się na tę władzę zamierzać państwową ręką.

Orzekam, bo uważam

Wyłuskuję te dwie rzeczy z konkretnego powodu. Procedura serious case review służy również temu, aby zobaczyć, gdzie w systemie są luki na tyle duże, że mogą się przez nie prześlizgnąć krzywdzone dzieci, które ostatecznie stracą życie.

Tym, czego dowiaduję się ze sprawy Kamila, jest między innymi ignorancja ludzi, którzy mieli możliwość, władzę i kompetencje uratowania dzieci, ale tego nie zrobili.

Nie jest to bynajmniej „czynnik ludzki”, osobiście nienawidzę tłumaczenia błędów systemu czynnikiem ludzkim: jako obywatelka chcę móc liczyć na działające przepisy, a nie na życzliwość pojedynczego urzędnika. Chcę przewidywalności, a nie loterii.

Nie interesuje mnie, że sędzia X to wspaniała specjalistka, skoro sędzia Y to ignorant, i dla obojga jest miejsce w systemie sądownictwa. Analogicznie z pracownikami socjalnymi: mało mnie cieszy, że w jednej gminie ośrodek pomocy społecznej przykłada wagę do identyfikacji przemocy i procedur interwencyjnych, skoro w gminie obok wszyscy mają to gdzieś i nikt nie wyciąga z tego konsekwencji systemowych.

Czynniki systemowe, o których piszę, są wszczepione w krwioobieg polskiego systemu: dowolność interpretacji, robienie „po uważaniu”, niezachwiana siła prywatnych przekonań.

Tym, czego dowiaduję się ze sprawy Kamila, jest między innymi ignorancja ludzi, którzy mieli możliwość, władzę i kompetencje uratowania go, ale tego nie zrobili

Anna Krawczak

Udostępnij tekst

Jeśli sędzia winszuje sobie uważać, że z przypalenia papierosami dziecka nie wynika, że rodzic jest rodzicem pozabezpiecznym, to proszę bardzo, może tak uważać i orzekać. Nikt nie zmusza tego sędziego do aktualizowania wiedzy z zakresu identyfikacji i skutków przemocy wobec dzieci, i nie uzależnia od tego jego dalszego zatrudnienia.

Tu akurat dziecko straciło życie; tysiące dzieci są jednak utrzymywane w krzywdzących rodzinach lub do nich zwracane, ponieważ sędzia tak zdecydował mocą swojej intuicji, i wolno mu tak orzec. Gorąco się zrobi dopiero wtedy, kiedy dziecko umrze. No ale jednak większość dzieci nie umiera: z siniakami, złamaniami i w skrajnym zaniedbaniu da się żyć. Można więc dalej orzekać po uważaniu.

Zrozumieć system, i go zmienić

W Polsce nie jesteśmy nauczeni tego, aby analizować i myśleć strategicznie, zamiast tego uwielbiamy działać metodą indywidualnych rozpoznań. Nieustannie więc odkrywamy nieznane lądy i doświadczamy zaskoczeń, które od lat są dokładnie opisane, tylko nam nie przyszło do głowy tego sprawdzić i zastanowić się, co wobec tego z tych danych wynika. Właśnie dlatego Kamil nie będzie ostatnim dzieckiem, które straciło życie w rodzinie objętej wsparciem służb socjalnych i z bogatymi aktami sądowymi.

Nie zmieni się to dopóki nie zaczniemy rozumieć systemu, który stworzyliśmy, nie zaczniemy go krytycznie analizować i oglądać przez pryzmat faktów. A dopiero później go zmieniać, wiedząc już, co należy zmienić i z jakiego powodu. Temu właśnie służą strategia i analiza serious case review, która od lat nie doczekała się żadnego ustawodawczego działania. Żadnego. Indywidualne rozpoznania i ich legenda trzymają się mocno.

Ale jeśli ktoś nie czuje wobec dzieci odpowiedzialności, uważając je za ruchomą własność w biologicznym zarządzie rodziców, to może jeszcze rozważyć następujący argument. Badania przeprowadzone przez badaczy z Centers for Disease Control and Prevention (CDC) z wykorzystaniem modeli estymacyjnych i danych dotyczących kosztów krzywdzenia dzieci pochodzących z jednego tylko 2015 roku w USA wykazały, że w przypadku ciężkiego skrzywdzenia dziecka bez skutku śmiertelnego koszt ponoszony przez państwo na społeczne poradzenie sobie ze konsekwencjami tej krzywdy wyniósł 831 tys. dolarów w przeliczeniu na jedno dziecko, zaś w przypadku skrzywdzenia dziecka ze skutkiem śmiertelnym koszt państwa to 16,6 mln dolarów w przeliczeniu na jedno dziecko (dane za: Peterson, Florence, & Klevens, 2018).

Wesprzyj Więź

Jeśli nie umiecie być dobrymi ludźmi to przynajmniej bądźcie dobrymi matematykami.

Tekst ukazał się na Facebooku autorki. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: Powiedzmy to sobie jasno: Bóg nie żąda od nikogo bicia dzieci

Podziel się

21
1
Wiadomość

W kraju, w którym autorytatywny, przemocowy i emocjonalnie zaniedbujący styl wychowania od generacji jest na porządku dziennym, trudno obserwującym ustalić linię, kiedy dochodzi do przekroczenia … Pamiętam jak koleżanka z pracy opowiadała mi przed laty z oburzeniem, że obcy człowiek miał czelność zwrócić jej w Niemczech uwagę, aby przestała krzyczeć i szarpać swe dziecko … Osobiście przypominam sobie jeszcze z lat szkolnych bicie przez nauczyciela linijką po dłoni oraz rzucanie kluczami w nieposłusznego ucznia, nie mówiąc już o codziennej przemocy psychicznej, poniżaniu, zawstydzaniu i wrzasku.

I powtarzamy te schematy sami, zostając rodzicami, przynajmniej ci, którzy nie wykonają świadomego wysiłku, żeby coś w tej kwestii zmienić.

Ciekawe w tym przypadku z Niemiec jest to, że coś podobnego da się odnieść np. do Norwegii i słynnego, a raczej niesławnego, Barnevernet. Polacy mieszkający w Norwegii opowiadają sobie straszne historie o tym, jak to bezduszna instytucja potrafi „za nic” odebrać dziecko. Taaa… Za nic. Może w naszym kontekście kulturowym to „za nic”, ale w społeczeństwie bardziej świadomym w kwestii krzywdy dzieci już inaczej to wygląda. Bardzo ciekawą lekturą jest książka Macieja Czarneckiego „Dzieci Norwegii. O państwie (nad) opiekuńczym”, która dobrze rozkłada te czarne legendy na czynniki pierwsze i tłumaczy różnice w podejściu do dzieci w Polsce i w Norwegii. Czytałem jakiś czas temu i skojarzyło mi się z tą „niemiecką” historią.

Złamać z „tradycją” przodków, wypracowując sobie odpowiednią świadomość i zdolność do empatii wbrew własnym przykrym doświadczeniom i głęboko zakorzenionym wzorcom, wymaga herkulesowego wysiłku. Ale jeszcze trudniejszym zadaniem jest konsekwentna realizacja tych nowych zasad w otoczeniu, które nadal trwa w swej przemocowości …

@Adam2 Zgadzam się w całej rozciągłości. Mam pomaga odcięcie od mediów (nie mamy i nie chcemy mieć telewizora), wybór przedszkola które stosuje empatyczne podejście do dzieci i szukanie inspiracji u osób próbujących te samą walkę podejmować.

Ja nigdy (poza krótkimi fragmentami) nie oglądałem „Super niani”, ale czytałem niedawno o metodach w nim stosowanych, m. in. o odzieraniu dzieci z prywatności albo właśnie o karnym jeżyku. Jeżeli takie przemocowe metody były pokazywane w TV jako nowoczesne metody wychowawcze, to włosy stają dęba na głowie…

Tak, te paskudne jeżyki i wszelkie inne niewidzialne formy wycofania miłości … Milczenie, ignorowanie, dąsanie, pasywnie agresywne zachowania … Krótko mówiąc: emocjonalne zagładzanie dziecka. Miejmy nadzieję, że to się kiedyś wreszcie zmieni ….

Jak tu zrobić przerwę od komentowania… Krzywda dziecka. Głód miłości.
Jeżeli dziecko się używa, to będziemy pisać o nadużyciach. A to jest człowiek.
Człowieka się nie używa.

https://polskieradio24.pl/130/5925/artykul/2313817,jacek-blaszczyk-dziennikarz-ktory-tropil-pedofilow-dzialalem-na-pograniczu-prawa

https://tvn24.pl/polska/lubon-bity-10-latek-zglosil-sie-na-policje-funkcjonariusze-wstrzasnieci-historia-dziecka-5093728

Jego świadomość to ważna rzecz. Czyli naucz dziecko godności.
I mam świadomość, że Barnevernet to też nie rozwiązanie.
Bo wkurzony nastolatek doniesie na rodziców na złość, a później pożałuje.
I też istnieje pajdokracja.
Tak jak w kwestii pedofilii.
Są też fałszywie oskarżeni księża, jak i nauczyciele i inni rodzice w sprawach rozwodowych.
Im bardziej sprawne narzędzie karania sprawców, tym bardziej miecz obosieczny.
Dlatego piszę ręce na pokład i nie róbmy z siebie męczenników.

Wieź jak mam ochotę przeczytać komentarze księdza Lemańskiego na fb to wyłączam się z FB.
Inaczej niewidoczne. Taki myk?
Karol i Marek 2 zablokowani czasem. O innych nie wiem, bo się nie skarżą.
Tu proszę o odpowiedź. Na forum, tym forum…

Ja tam czytam od Rydzyka po Oko press. Kosztowne zajęcie.

Do tej pory nie pisałem nic w tym wątku więc nie było szansy na zablokowanie mnie.
To dam szansę teraz 🙂
Mam nieodparte wrażenie że najgłośniej w sprawie owego chłopca krzyczą dzisiaj ci, którzy nie tak dawno krzyczeli równie głośno o tym, że państwu nie wolno za nic ingerować w świątynię życia rodzinnego.
Byle krzyczeć. „Ciemny lud to kupi” – jak mawiał klasyk.

Dopiszę więcej. W mojej podstawówce normą było bicie linijką lub kijkiem po dłoniach, nawet kantem linijki, żeby bardziej bolało, ciąganie za włosy, a nawet chwytanie za włosy i uderzanie głową ucznia w tablicę (tak, uderzanie głową ucznia w tablicę!!).
Karą za zbyt długie włosy było wycięcie krzyża na głowie. Słowne poniewieranie przez nauczycieli to była norma i codzienna praktyka.
Pomocy u rodziców nie było sensu szukać, ponieważ groziła powtórka.
(tak dla orientacji, opisuję czasy z lat 70-80 ub. wieku i nie wszyscy nauczyciele byli tacy).

Moim zdaniem bardzo ważne jest, aby wreszcie nazwać te rzeczy po imieniu. NA GŁOS. I tu nie chodzi tyle o obwinianie sprawców (przyzwalających rodziców, nieudolnych nauczycieli), bo w większości przypadków te osoby same w swoim dzieciństwie doznały przemocy i działały nieświadomie (hurt people hurt people), co o 1. uświadomienie sobie samemu, że została wyrządzona głęboka krzywda, 2. i że taka krzywda może pozostawić trwały ślad na osobowości, skłaniając ofiarę do rozwinięcia negatynych w skutkach mechanizmów obronnych 3. że ten niekończący się łańcuch „krzywdzących skrzywdzonych”, obejmujący nierzadko wiele generacji, trzeba wreszcie kiedyś samemu przerwać. Osobiście przeraża mnie ogólnie spotykane przemilczanie przemocy i za tym idące przyzwolenie na nią… W Niemczech w 1968 miała miejsce daleko idąca reforma pedagogiki, która zmieniła całkowiście relację między nauczającym a uczniem. Pamiętam, gdy w r. 1985 jako 14/latek przybyłem do Niemiec, i w mój pierwszy dzień w szkole wszyscy patrzyli się na mnie jak na wariata, gdy padło w klasie moje imię i zerwałem się z przerażeniem na twarzy, drżąc na całym ciele, aby stanąć na baczność przy stole. Nie mogąc się nadziwić, że nauczyciel zwraca się do mnie po imieniu, a nie po nazwisku i spokojnie, z szacunkiem ze mną rozmawia … Problem w tym, że jak się trwa przez dłuższy czas w przemocowym otoczeniu, to istnieje ryzyko, że człowiek wyprze całkowicie świadomość przemocy, która zwykle jest zawoalowana jako troska przez wychowywujących. Ta przemoc realizuje się na codzień na tak wielu płaszczyznach – w czynach, gestach, spojrzenia, języku. Powoli staje się czymś naturalnym jak powietrze, którym oddychamy. Ten proces nie następuje przecież przez noc. To jest powolne gotowanie żaby, tak aby ona się nie zorientowała i nie wyskoczyła z tego garnka … na którym się znajduje śliczny dziecięcy wzór w kwiatuszki …

I jeszcze jedno wspomnienie z mojego pierwszego dnia w niem. szkole: klasy, w których były niepełnosprawne dzieci. Na przerwie ich koledzy z uśmiechem na twarzy pchali ich wózek, inni zaś nieśli ich torbę szkolną. Nie mogłem się nadziwić, bo u nas w latach 80/tych ludzie niepełnosprawni byli niewidoczni. A każde odstapięnie od „normy” kończyło się brutalnym wyśmianiem: gruby, mały, chuderlawy, rudy, piegowaty, ślamazarny, kręte włosy, ciemna karnacja, odstające uszy … Pomijając już kwestię tolerancji wobec innych wyznań czy też orientacji seksualnej (to wtedy po prostu nie istniało). Więc to pianie pana Chwina o cudownej „chrześcijańskiej barwie polskiego życia” w lat. 80-tych wydaje mi się osobiście trochę przesadzone … Chyba że kategorię „bliźniego” nagina się do własnych ideologicznych potrzeb …

Od początku było wiadomo, że kolejna tragedia nic nie zmieni. Premier z ministrem sprawiedliwości właśnie zrobili wszystko, by dyskusję o możliwych zmianach skierować na dyskusję o karze śmierci. Brakuje tylko w ich retoryce, że to zła Unia Europejska nam zakazuje wykonywać egzekucji, byłby komplet.

I jeszcze to stwierdzenie premiera, że nie chce, by ktoś tu zbijał kapitał polityczny na tragedii, a zaraz potem, że jest za przywróceniem kary śmierci… Obrzydzenie bierze. Jasne, nie róbmy nic, żeby dzieci uchronić, a jak dojdzie do tragedii, to bierzmy odwet na sprawcach. A jak do tragedii nie dojdzie, to znaczy, że dziecku wcale nie było tak źle, czyż nie? Przecież żyje, co z tego, że z siniakami, złamaniami i psychiką w strzępach. Ech… 🙁

Słusznie i bardzo merytorycznie. W komentarzach w internecie spotkałam taki „dawanie kolejnych szans patologicznym rodzicom to odbieranie szansy dziecku”.
W tej sprawie wyraźnie widać 3 słabe miejsca: brak komunikacji MOPRów, opieszałość i niezrozumiałe decyzje sądu oraz znieczulica sąsiedzka. Jednym z powodów złej decyzji sądu był brak negatywnych opinii sąsiedzkich. Nieangażowanie się otoczenia to nie tylko niewzywanie policji ale też niechęć do zeznań.

Łatwo mówić o znieczulicy sąsiadów, gdy system wręcz uniemożliwia im reagowanie. W hipotetycznej sytuacji, gdy widzę krzywdę dziecka i chcę zareagować, co mogę zrobić? Mogę zadzwonić na policję. Która dziecku nie pomoże, o ile nie będzie świeżych ran i złapania za rękę. Mnie za to wezwą w godzinach pracy na komisariat, gdzie spędzę pół dnia, by w końcu ktoś łaskawie przyjął moje zeznania, które i tak będą sami redagować, by ładnie brzmiało. Potem i tak dostanę pismo o umorzeniu. Ewentualnie wezwą mnie jeszcze do sądu, gdzie będę musiał zeznawać przeciwko sąsiadowi, którego widuję codziennie koło domu. Z życia, znam rodzinę, która zeznawała przeciwko przemocowym rodzicom, którym odebrano dwójkę dzieci. Musieli się przeprowadzić do innego miasta, bo na osiedlu byli tymi, co niszczą rodziny, nawet panie w warzywniaku pluły im pod stopy. Niewłaściwe jest już samo to, że na sąsiadów próbuje się zrzucić część odpowiedzialności za niewydolność, czy wręcz brak systemu.

Nie jest niewłaściwe. Poczytaj proszę wypowiedzi sąsiadów. Jakoś mówić do mediów obaw nie mają. Jeden stwierdził, że słyszeli krzyki, ale z czasem się przyzwyczaili.
Nie jest też prawdą co piszesz o wzywaniu na komisariat. Do np. zakłócania ciszy nocnej i awantur możesz wzywać anonimowo, a policja po interwencji sama zdecyduje co robić. Do zalodzenia niebieskiej karty nie potrzeba żadnych świeżych ran.
Wiadomym jest, że ludzie się boją sąsiada, który bije i pije, ale żaden system nie dokona cudu, bo nie monitoruje każdej rodziny 24/7. Jeśli środowisko nie będzie reagować problem będzie trwał. Jest to więc problem trójstronny: znieczulica, system i kultura. Nie jeden z nich.

Zgłaszałem tego typu sprawy, bywałem w sądzie. Zgłoszenie przemocy to nie jest wzywanie straży miejskiej do nocnego hałasu. To jest zawiadomienie o przestępstwie.
Do założenia niebieskiej karty wiele nie trzeba, jako nauczyciel mogłem to załatwić od ręki. Tylko co z tego, skoro za NK nie idą żadne inne działania?

W Niemczech, urzędnik Jugendamt/u, który nie wywiązuje się należycie ze zwych obowiązków, zostaje pociągnięty do konsekwencji i czekają go dwa procesy. Jeden w związku z utratą posady, drugi, jeśli przez jego bezczynność zostało poszkodowane dziecko. Prosta sprawa.

Wojtku trzeba być ostrożnym w tym co się pisze, bo ktoś z boku może przez to podejmować różne decyzje.
Dlatego napisałam, że zgłosić np. awanturę można anonimowo. To bardzo wiele.
Jeśli ktoś ma odwagę zgłosić przemoc, zeznawać to chwała mu za to (zaimponowałeś mi tym), ale odniosłam się do Twojego, że „będą wzywać” itd. Czasem najprostszy ruch, nawet ciut asekuracyjny ale ruch, jest lepszy od znieczulicy. Liczne interwencje o awantury rzutują na obraz rodziny i mają swój wpływ.
Tym co napisałeś zniechęcisz ludzi do podejmowania jakichkolwiek kroków większych i mniejszych.

Tu nie chodzi o zniechęcanie. Tu chodzi o myślenie, że „gdyby ktoś zareagował, to by tragedii nie było”. A problem jest taki, że mimo reakcji, często licznych nic się nie dzieje, bo system nie działa. A nie działa, bo nie ma woli działania. Możemy więc sobie zgłaszać w milion miejsc, a i tak się skończy jedynie na tym, że zawiedziemy zaufanie dziecka, któremu daliśmy nadzieję że coś możemy zrobić, gdy nic nie możemy zrobić. Narzekanie na znieczulicę i sąsiadów nic tu nie da, bo nie to jest problemem. Problem leży w systemie.

Moim zdaniem, aby zapobiec tak tragicznym przypadkom jak ten Kamila, państwo/społeczeństwo powinno podjąć się głębokich reform: Zreformowane powinne nie tylko urzędy nadzorujące rodziny problematyczne (t.j. nadzór nadzorujących, aby sprawnie wykonywali swą pracę), ale też cały system wychowania. Rodziny dysfunkfuncyjne nie spadają z nieba, podobie jak i obojętni sąsiedzi czy też nieudolna policja. Do dziś brakuje w społeczeństwie polskim ogólnej świadomości, czym tak naprawdę jest przemoc w jej (widzialnych i mniej widzialnych postaciach) i zaniedbanie emocjonalne. Od tego powinniśmy zacząc pracę. To jest smutne, że kraj, który zrodził Korczaka, nie jest w stanie zapewnić zastostowania opracowanych przez niego zasad w swym systemie edukacyjnym. „Nie ma dziecka – jest człowiek.” Minster Czarnek powinien więc skupić się na krzewieniu takiego humanizmu, a mniej na kwestiach religijnych …

Od dawna za tym postuluję, że szkoła powinna mieć w systemie edukacyjnym zajęcia wychowawczo-psychologiczne. Z psychologiem/socjologiem/pedagogiem. Nie wiem czy jeszcze funkcjonuje godzina wychowawcza, ale ta zawsze była dodatkową lekcją do nadrabiania przedmiotu wychowawczyni. Zawsze.
Powszechnie mówi się, że „szkoła nie jest aby wychowywać, a uczyć”. Jest to błąd. Tylko szkoła jest w stanie choć trochę pomóc tym, których rodzice nie wychowują, a chowają. Temat przemocy powinien być poruszany z dziećmi od najmłodszych lat, bo dzieci mogą nawet wiedzieć lepiej co dzieje się u innych dzieci niż dorośli. Od nich może wyjść informacja.

Każdy nauczyciel powinien w swoim curriculum mieć przynajmniej półroczny pobyt/praktykę w szkole w krajach, które stosują pedagikę reformowaną. Dzieci to ludzie, których zadaniem jest samodzielne myślenie i rozwinięcie zdrowego życia emocjonalnego, a nie ślepe powtrarzanie prawd przodków i czytanie dzieł zerbranych JP2.

P.S. Szczególną uwagę powinniśmy poświęcić przedszkolom: Okres wczesnego nauczania – jak wiemy – najbardziej kształtuje naszą osobowość. Tutaj można wiele bezpowrotnie zadeptać przez nieodpowiednie metody. Zawód przedszkolanki powinien więć być szczególnie szanowany i odpowiednio gratyfikowany.

Koncert życzeń można zawsze urządzić, ale znów nic tego nie wyniknie. Pedagodzy kształcący pedagogów istnieją w oderwaniu od pracy z dziećmi, bo zajęci są pracą ze studentami. W moim przypadku temat przemocy na pedagogice został wręcz wyśmiany. Profesor przedstawiał to w stylu „dziecka uderzyć, czy postawić do kąta nie wolno, bo tak sobie Unia Europejska wymyśliła”. Całość w tonie, że kiedyś było lepiej, można było lać linijką po łapach, a dzieci stawały na baczność przed nauczycielem, a teraz to sobie powymyślali i przez to uczniowie wkładają nauczycielom kubły na śmieci na głowę.
Teraz nagle od tak uformowanych ludzi mamy oczekiwać, że przejmą niedziałający system walki z przemocą? Oczekiwanie, że to nauczyciele mają rozwiązać problem przypomina trochę dyskusje z USA. Gdzie od nauczycieli wymaga się szkoleń strzeleckich, bo na poziomie państwowym nie ma woli rozwiązania problemu strzelanin w szkołach.

@Wojtek Rozumiem, że taki opór istnieje … Ale tu trzeba zorganizowanej akcji od dołu – ze strony rodziców. Przemocowe dziadersy na uczelniach nigdy nie ustąpią dobrowolnie i nadal będą snuły swoje teorie o tym, jak cudowny jest autorytaryzm. Korczakowi zapewne nikt nie włożył kubła na śmieci na głowę …

@Wojtek Studenci też swoją drogą mogą zgłosić sprzeciw i domagać, aby nie byli nauczani przez przemocowych dziadersów.

Adam2, bezskutecznie przez lata próbowaliśmy załatwić tak elementarną sprawę, by wykładowca od moralistyki nie molestował studentek.

Obawiam się, że postulat, by od dzieci wychodziła informacja stoi w głębokiej sprzeczności z zakorzenioną w naszym społeczeństwie alergią na wszelkie „donosicielstwo” i „kapusiostwo”. Celowo podaję je w cudzysłowach, bo uważam te słowa za całkowicie nieadekwatne do wielu sytuacji, w których są używane (a właściwie nadużywane). Mamy jako społeczeństwo głęboko wdrukowaną tolerancję dla łamania prawa, a dążenie do ukarania łamiących prawo (mam na myśli takie „łamanie powszednie”, np. przepisów ruchu drogowego) jest często postrzegane jako „konfidenctwo”. Dochodzi tu jeszcze mit „świętej rodziny biologicznej”, niestety często umacniany jeszcze przez Kościół, gdzie za dziecko za wszelką cenę powinno być z biologiczną matką i ojcem. Potem są takie historie, że dziecko, które powinno być dawno rodzicom odebrane i przekazane opiece zastępczej zostaje z rodzicami bądź wręcz do nich wraca (!!), bo sąd uznał, że tak będzie lepiej dla dobra rodziny. A gdzie dobro dziecka? Póki nie zaczniemy dzieci traktować jak normalnych, czujących ludzi, zamiast jak własność rodziców, to niestety niewiele osiagiemy w tej kwestii.

@Wojtek Ktoś, ktoś inwestuje lata pracy w swoją edukację, nie będzie przecież kończył swych studiów u dziadersa, który znany jest z tego, że stosuje metody rodem z XIX. wieku. Gdzie się po takich studiach pokazać z tym dyplomem? W Niemczech jest tak, że profesor ze złą reputacją stałby przed pustą salą, a uczelnia miałaby problem, że ma z nim umowę (więc musiałby być nadal wypłacany). Dla studentów musiałby jednak zostać zatrudniony ktoś nowy, bo, rzecz jasna, uczelnia musi zapewnić studentom odpowiednią ofertę, aby mogli ukończyć swe curriculum. U nas uniwersytety świadczą usługi, i student nie jest w roli petenta.

Właśnie. Mi się o dziwo zdarzyło uwierzyć w progres.
Takie rzeczy jakie uchodziły za moich studiów dla obecnych studentów są nie do przyjęcia.
Teraz uczelnia ma przedstawiciela, któremu się to zgłasza i jeden z prowadzących już wyleciał.
Nie narzekajmy wiecznie. Owszem krytyka jest początkiem zmiany, ale po niej trzeba ruszyć.
Młodsi pedagodzy owszem uczą się od starych, ale nie są z nimi na bezludnej wyspie. Słyszą co dzieje się wokoło, mają swoje poglądy.

Adam2, jest to pewne uproszczenie, ale generalnie model szkolnictwa wyższego w Niemczech skupia się na studentach, w przypadku mojej uczelni skupiał się na wykładowcach. Mówisz o profesorach mówiących do pustej sali, było tu dwóch takich. O ile u Ciebie uczelnia z takiego wykładowcy by się spowiadała, o tyle u mnie skończyło się, że dostał tytuł profesora zwyczajnego, nikt nie wie za co. A sama uczelnia załatwiła sobie wówczas dodatkową dotację z budżetu, wykorzystując twórczo zapis w konkordacie.
Zaś co do inwestowania w naukę. Gdy ktoś przetrwał trzy lata nauki i nagle trafia na takie teksty, to stoi przed dylematem, odejść i mieć trzy lata z życia w plecy, albo przemęczyć się jeszcze trochę i dotrwać do dyplomu.

Coś mi mówi, że źle zrozumiana potrzeba harmonii jest problemem tego społeczeństwa. W innych krajach, po tak tragicznym przypadku jak tym Kamila analizuje się dokładnie, w którym mięjscu system zawiódł. I jeśli był to urząd/sąd, to odpowiedzialna osoba ponosi konsekwencje. Odnoszę wrażenie, że o to pociąganie do konsekwencji w Polsce jest raczej trudno. No, bo komuś mogłoby się zrobić bardzo przykro, i tak zaraz wypowiedzieć, za to, że sobie bimbał ze swych obowiązków (i nie zadbał na przykład o to, aby Niebieska Karta została założona po przeprowadzce rodziny do innego miasta lub że jako sędzia orzekał, kierując się jedynie bzdurną zasadą „świętej rodziny biologicznej”), nie, to nie byłoby chrześćjańskim podejsciem. W końcu i urzędnik ma swą rodzinę i musi ją jakoś nakarmić, a utrata posady nie przywróci nikomu życia. Lepiej żeby poszedł do spowiedzi, odklepał swe modlitwy, a w poniedziałek ze spuszczoną głową powrócił do pracy, aby znowu zająć się tym, co robi najlepiej … swym bimbaniem. To oczywiście staje się jasnym przekazem dla otoczenia. Bimbanie jest bezkarne. Nam wszystkim zrobiło się przecież tak smutno, co niektóry uronił łezkę, ale na koniec wybaczyliśmy naszemu bimbusiowi, dowodząć że jesteśmy pięknymi, wyrozumiałymi ludzmi, noszącym innym (komu!?) pomoc. OHYDA.

@Dawid Co do „donosicielstwa”, to napewne nie zastanawiałbym się dwa razy donieść na sąsiada, gdybym słyszał krzyk/płacz dziecka za ścianą i odnióśł wrażenie, że jest on skutkiem bicia lub przemocy psychicznej. Podobnie w przypadu, gdyby moje dziecko opowiadało mi o cierpieniu innego dziecka. Wolałbym wziąć na siebie wszystkie powiązane z tym nieprzyjemnośći niż dowiedzieć się o śmierci skatowanego dziecka i udawać, że wcześniej nic nie widziałem i nie słyszałem. Kosciół Katolicki, który w Polsce pragnie pozostać autorytetem moralnym, powinien moim zdaniem zwrócić się do wierzących (w każdej pojedynczej parafii) z jasnym komunikatem), że 1. bicie dziecka jest śmiertelnym grzechem i niezgodne z przesłaniem Jezusa, 2. I że każdy wierzący, obserwując bicie dziecka, ma święty obowiązek nieść pomoc przez natychmiastowe zawiadomienie policji. Czy taki komunikat kiedykolwiek istniał? Czy coś takiego jest w przygotowaniu? Dlaczego wierzący nie domagają się jasnej odpowiedzi od hierarchów. Dlaczego księża nie piszą do nich o przemocy, jaką obserwują w rodzinach? […]

Adam2, mówisz tak pewnie dlatego, że tego nie doświadczyłeś. Będzie osobiście. Moja rodzina była przemocowa. Ojciec potrafił mnie bić na ulicy i przy kolegach z klasy. Oczywiście zdarzyło się, że ktoś zwrócił mu uwagę. Wiesz czym się to kończyło? Jeszcze większą agresją i przemocą wobec dzieci, tylko po to by pokazać, że „żadna baba na ulicy nie będzie mi mówić co mam robić”. Tak demonstracyjnie. Znów wracamy do tego, że system nie działa. Ja na ulicy nie mogę komuś dziecka zabrać. Mogę zadzwonić na policję, która i tak po wszystkim odda dziecko rodzicom. Mogę zgłosić do kuratora, który też ma związane ręce. A jednocześnie z tyłu głowy mam czerwoną lampkę, że każde moje działanie spowoduje tylko zwiększenie cierpienia dziecka, na którym przemocowiec będzie się mścił za to, że ośmieliłem się stanąć w jego obronie.

Dosadniej sformułowane pytanie brzmi: Czy hierarchowe KK nadal sądzą, że przemoc wobec dziecka jest dopuszczalna / pomocna / konieczna, aby zrobić z niego „człowieka”?

@Wojtek Osobiscie przemocy fizycznej doświadczyłem „tylko” kilkakrotnie. Tę psychiczną twenty/four/seven przez całe moje dzieciństwo (w domu … ironia losu … nauczycielskim, gdzie każdą ścianę zdobił krzyż, obrazek świętego lub papieża). Dlatego też ten temat mnie tak nurtuje. Dopiero jako dojrzały mężczyzna stwierdziłem, że to dzieciństwo wcale nie było wcale takie szczęśliwe, jak mi na siłę wmawiano („Przecież ty miałeś wszystko … Kupiliśmy ci rower, to i tamto, jeździliśmy z tobą na wakacje” i inne bajery …). Na podstawie dzisiejszej wiedzy twierdzę, że niepodejmowanie żadnych króków w obliczu tylu ofiar przemocy (w samej Polsce 11 tys. rocznie) nie jest wyjściem. Donoszenie na oprawcę oczywiście może tylko funkcjonować, gdy system działa i dziecko ma realną szansę na uwolnienie z przemocowego otoczenia. Dlatego nie wolno nam być fatalistami. Taranem w drzwi tych, którzy za ten system odpowiadają i nie wywiązują się ze swych obowiązków! Pisać do polityków i hierarchów (listem poleconym, żeby później nikt nie mówił, że takich listów nie było albo zgubiły się w archiwum w Krakowie). Publikować w mediach społecznościowych. Opowiadać o swych doświadczeniach … Nie wstydzić się ich … Wyjść z roli petenta i przyglądającego się. Uwierzyć we właśną siłę sprawczą i poprosić na przykład księdza, aby poruszył ten ważny temat na kazaniu … Wiele możliwości, aby rozbić tę skałę, która od lat ciąży na Polsce. Osobiście życzyłbym, żeby Polska, wreszcie należała do krajów, gdzie wszelka przemoc wobec dzieci jest prawnie zabroniona. Śmierć Kamila powinna być dla nas punktem zwrotnym. Nikt nie chce tu powtórki.

Po pierwsze, nie będzie punktu zwrotnego. Oczekiwania, że coś się zmieni pojawiały się za każdym razem, gdy umierało dziecko. Po tygodniu nikt nie pamiętał.
Po drugie, rządzący nie wprowadzają zmian, bo to dla nich strzał w stopę. Tylko przypomnę, że jedna pani premier wykrzykiwała, że dzięki jej partii nikt nie będzie odbierał rodzicom dzieci. Sugerując, że za poprzedników było to nagminne.
Po trzecie, w tym przypadku deficytów systemu nie da się załatwić inicjatywą oddolną. Na własną rękę to ja mogę ratować bezdomne kotki, bo mogę je sobie wziąć do mieszkania. W przypadku dziecka nie mogę.
Po czwarte, znów wrócę do sedna, czyli tej reakcji sąsiadów, o której wspominała Basia. Przy braku systemu interwencja sąsiadów niczego nie zmienia.

Co do księdza na kazaniu. Według badań ankietowych księża w Polsce mają poglądy polityczne zgodne z linią partii uważanych za prawicowe. A linia ta mówi, że dzieci są własnością rodziców, a od bicia w tyłek nikt nie umarł. Tak więc nie ten adres.

Wstępnie mogę uspokoić Państwa: To będzie mój ostatni wpis w tej sprawie. Gdy wczoraj wieczorem otworzyłem artykuł GW, relacjonujący pogrzeb Kamila, zaparło mi oddech i do dziś nie mogę go złapać. Kamil napewno nie zasłużył na homilię, w której rozwadnia się kwestię odpowiedzialności stosując, przepraszam, nędzną retorykę w stylu „wszyscy jesteśmy winni, więc nikt nie jest winny” (Bp Andrzej Przybylski: „I te winy różnie się rozkładają, różne mają gatunki i ciężary, ale kto z nas jest bez winy?”) i wciska ludziom teorię, według której nie istnieją skuteczne metody, aby zapobiec tak tragicznym śmierciom („Wiecie dobrze, że nie ma takich procedur, nie było i nie będzie, które by ostatecznie i raz na zawsze wyeliminowały ludzką słabość, ludzki grzech, obojętność.”) Z tej taktyki przemawia nie tylko brak szacunku wobec brutalnie zamordowanego (sic!) dziecka, ale też brak jakiegokolwiek szacunku wobec inteligencji wierzących. Dla przypomnienia: Dr. Anna Krawczyk, autorka powyższego artykułu wskazała niedawno uwagę na fakt, że według satystyk norweskich dotyczących krzywdzenia dzieci ze skutkiem śmiertelnym liczba takich przypadków przed dwoma laty wynosiła – pisemnie – ZERO. W Polsce mamy TRZYDZIEŚĆI takich przypadków rocznie. Niemniej w swej homilii, Bp Przybylski, nie zadał sobie najmniejszego trudu, aby odnieść się do kwestii stosowania przemocy wobec dziecka. Ani mru mru o tym, że jest ona grzechem i niedopuszczalna dla każdego wierzącego i że istnieje coś takiego jak obowiązek niesienia natychmiastowej pomocy. Po raz pierwszy w życiu poczułem do głębi, czym jest owe „I can’t breathe”. Trwanie w gniewie i niekończące wypisywanie na forach nie rozwiąże jednak tej kwestii. Dlatego też jeszcze w tym tygodniu wystosuję odpowiedni list do Papieża, który w kopii zostanie przesłany poleconym do Archidiecezji Krakowskiej i (żeby było weselej – raz wreszcie Papież dowie się o jego istnieniu) owego Bp Przybylskiego. W załączniku oczywiście znajdzie się zapis całej homilii. ENOUGH IS ENOUGH. Bardzo bym się cieszył, gdyby moderacja tego forum zgodziła się później na jego opublikowanie. W końcu to zasługa tego czasopisma,że wreszcie zagłębiłem się w ten temat, który mnie jako autora książki o Korczaku od lat interesował, ale nigdy nie był tak ważny jak dziś.

Zgadzam się z autorka w 100 a nawet w 1000 %. Potrzeba empatii, zauważenia, że dziecko jest krzywdzone nie jest wielką sztuką. To raczej brak wrażliwości osobistej i społecznej. Mam y to „gdzieś”, bo tak wygodnie. Instytucje ?? co z tego że”są” ?? mam prawie siedemdziesiąt lat. W dzieciństwie i młodości doświadczyłem rzeczy o których chcę zapomnieć. Wtedy również sąsiedzi słyszeli moje krzyki (byłem bity systematycznie, pejczem „bykowcem”, gumowym wężem). I co z tego ?? Szkoła, nauczyciele ?? PO dziesiątkach lat moja wychowawczyni wyznała, że nic nie wiedziała i nie widziała. Chodziłem pobity, głodny wycofany, zastraszony. Nie będę opowiadał o sobie. Wtedy i dzisiaj sa gigantyczne analogie. Instytucje ?? To ludzie. Ludzie i tylko od nas zależy czy zareagujemy. Biadolenie i deliberacje. Kolejne programy. Proszę choć na chwilę wczuć się w dramat bitego dziecka. Może każdy z tych”odpowiedzialnych sędziów, opiekunów, różnej maści terapeutów powinien na 15 minut w swoim życiu poczuć to co ja czułem przez długie lata. co czuł mały Kamil i dziesiątki tysięcy innych dzieci. Wierzymy w Boga, chodzimy do kościołów, dywagujemy setkami godzin opracowując programy, tylko brakuje nam jednego, WRAŻLIWOŚCI i ODWAGI aby przeciwstawić się takim zbrodniom