Zguba własnej państwowości ciąży na zbiorowym myśleniu Polaków o przeszłości. I pozostaje niezabliźnionym wspomnieniem, które wpływa na naszą samoocenę.
Czego powinniśmy się wstydzić w naszej historii – zapytali twórcy ankiety przygotowanej na potrzeby raportu Instytutu Pamięci Narodowej „Edukacja dla pamięci”. Uczniowie szkół średnich wstydzą się m.in. za powstanie styczniowe, listopadowe i warszawskie. Podobnej refleksji nie wzbudza w nich szmalcownictwo czy mord w Jedwabnem. I trudno, aby było inaczej, skoro romantyzm w Polsce bywa prezentowany wysoce karykaturalnie.
Apoteoza młodości
Gdy przed laty poznawałem historię młodego Wertera, cierpiałem razem z nim. Nie dlatego, że znalazłem między nami jakąś cudowną nić porozumienia, ale roztkliwianie się nad jego emocjonalnością, nieracjonalnym porywem serca, męczeniem się z własnym ja zdawało mi się okrutnie nudne. Cały przecież otaczający mnie świat twierdził co innego. Był racjonalny i ułożony, dojrzały i wybierający wyłącznie drogi proste.
Skoro nie pociągnął bohater Goethego, to umiarkowanie zachęcali do siebie i swojej twórczości także jego polscy odpowiednicy, którzy – według narracji szkolnej – głównie tęsknili za Ojczyzną.
Romantyzm był zatem buntem przeciwko nieprawdziwości, obłudzie, konserwatywnym wzorcom, które zdały się jedynie zręcznie odnowioną fasadą kryjącą zepsucie
Wyobrażałem sobie lekko zmanierowanych atencjuszy, którzy w porywie kolejnej nudy zerkają w dal i popijając uprzednio nalany przez lokaja tokaj, poddają się rytualnej tęsknocie. Tak, z pewnością przed laty i ja również na pytanie o to, czego powinniśmy się wstydzić w naszej historii, wymieniłbym wszystkie możliwe powstania. Nie tylko dlatego, że były w zdecydowanej większości przegrane, ale przede wszystkim z tego powodu, że wyrastały z czegoś tak wówczas nieznośnego jak romantyzm.
Dziś myślę o tym nieco inaczej. Jestem wręcz zadziwiony, że jako młody człowiek nie umiałem w romantyzmie odnaleźć samego siebie i w ten sposób odrzucałem część własnej tożsamości. Istotę tego paradoksu stanowi to, że ta epoka w kulturze jest niczym innym jak apoteozą młodości, z jej wrodzonym idealizmem i nieodłączną od niej naiwnością. Młodzież winna romantyzm ubóstwiać, a tymczasem – jak może wynikać z badań – nie spotyka się on z odpowiednią estymą.
Upadek romantyzmu
Można powiedzieć, że na naszych oczach spełnia się zapowiedź Marii Janion – wielkiej badaczki polskiego romantyzmu, która już na początku lat 90. ubiegłego wieku zapowiadała jego zmierzch i upadek w zbiorowej wyobraźni. Równocześnie wraz z romantyzmem pogrąża się także pamięć o zjawiskach i wydarzeniach, które określić można niezbywalnym pokłosiem romantycznych czasów i myślenia.
Dziedzictwo romantyzmu zdaje się szaleństwem, nieracjonalnością, straceńczym i głupim poświęceniem. Nie ma w tym kapitalistycznego rachunku zysków i strat, sprytu i precyzji. Nie pasuje do czasów, w których szkiełka i oczy mędrca silniej winny mówić niż wiara i czucie. Zadziwiające przy tym, jak romantyzm spleciono z konserwatyzmem. Widzi się w nim nawet czasem obskurantyzm, choć przecież powstawał w opozycji do konserwatywnych i obskuranckich postaw.
Nie da się zachwycić romantyzmem pozostając na etapie taniego sentymentalizmu, postrzegając go wyłącznie w kategoriach wymuszonego heroizmu i ofiarności. Nie można, jeśli w jego centrum jest apoteoza klęski jako czegoś niezmiernie pożądanego i wymaganego. Zrobić to trudno, bo przecież polski wymiar romantyzmu naznaczony został porażką i dramatem, czego wymiernym przykładem zdaje się przede wszystkim powstanie styczniowe.
Rewolta, która wybuchła 160 lat temu, jest w dużym stopniu archetypiczna dla tego obrazu romantyczności. Powstanie skazane na to, aby skończyć się tragicznie. Utrwalone w zbiorowej wyobraźni obrazem walki Dawida z Goliatem, w którym Goliat nie tyle wygrywa, co – mówiąc językiem internetu – masakruje swego nieuzbrojonego przeciwnika.
Przekaz o beznadziejności powstania wzmocnił Stefan Żeromski, który w swym opowiadaniu „Rozdziobią nas kruki, wrony” przedstawił obraz rozkładu, odarcia z nadziei, absurdalność idei, której nikt nie chce.
Powstanie styczniowe jest oczywiście nadal elementem zbiorowej pamięci, ale przecież podtrzymywane głównie przez respirator państwowych instytucji, które czują się w obowiązku raz do roku o nim przypomnieć. W aktywnym odczuwaniu przeszłości umarło już dawno.
Szczątki
W 2017 roku w trakcie prac archeologicznych na zboczu Góry Giedymina w Wilnie odkryto szczątki mężczyzn. Związane ręce oraz inne ślady świadczyły o wykonaniu kary śmierci przez powieszenie. Skojarzono, że mogą należeć do zamordowanych przez Rosjan powstańców styczniowych. Okazało się, że w tej nieoznaczonej mogile pogrzebano także Zygmunta Sierakowskiego, przywódcę powstania na Żmudzi.
Jego ciało rozpoznano po odnalezionej obrączce z wygrawerowanym imieniem żony i datą ślubu. O tym, że ów szczególny grób może znajdować się właśnie w tym miejscu, mówiono on ponad stu lat. Informacje na ten temat znajdują się m.in. w przewodniku po Wilnie wydanym w 1904 roku. Postawiono nawet w tym miejscu krzyż, choć żadnych konkretnych dowodów coś więcej niż tylko piękną legendę nie było.
To odkrycie na Górze Zamkowej ukazało dobitnie emblematy całej pamięci zbiorowej o powstaniu styczniowym. Można powiedzieć, że czas w którym żyjemy, jest momentem pokrycia ciał ziemią, zapomnieniem z rzadka jedynie przełamywanym przez przewodnicką anegdotę, która może być „prawdą” takiej samej wartości jak opowieść, że na zamku w Niedzicy straszy zjawa nieszczęśliwej Brunhildy.
Powstanie styczniowe wydarzyło się 160 lat temu i choć przyniosło zbiorowy wstrząs naznaczony ogromnymi cierpieniami, oprócz kilku wytartych sloganów i skojarzeń pamiętać o nim raczej nie warto. A tu nagle w Wilnie wydobyte zostają szczątki, nieme świadectwa wydarzeń. Legenda staje się dobitną prawdą. Jeszcze raz staje przed naszymi oczami i trudno od niej uciec.
W ten sposób marazm zbiorowej pamięci został nagle przełamany.
Czym był romantyzm?
Tą ekshumacją pamięci o wartości styczniowej rewolty może być ponowne pochylenie się nad romantyzmem i próba jego rehabilitacji. Czym zatem była ta epoka? Jej fundamentem był powrót do emocji jako źródła naszej ekspresji połączony z tęsknotą za naturalnością i prawdą.
I tak np. romantyczna apoteoza miłości była buntem przeciw światu, w którym współistniały małżeństwa aranżowane, będące efektem ekonomicznego rachunku, z akceptacją związków kochanków, których połączył jedynie poryw serca i pożądania.
Romantyzm postulował odrzucenie tej sztuczności. Przekładało się to na ogólny opór wobec wszechobecnego cynizmu, nadmiernej racjonalności, która zdawała się chronić zepsucie starego porządku. Antidotum miał być powrót do wyimaginowanej przeszłości, do legendy, baśni, do pierwotnej rzeczywistości doskonałej, nieskażonej cywilizacyjnym bagażem. Stąd brała się fascynacja ludowością, duchowością, prostymi zasadami etycznymi.
Romantyzm był zatem buntem przeciwko nieprawdziwości, obłudzie, konserwatywnym wzorcom, które zdały się jedynie zręcznie odnowioną fasadą kryjącą zepsucie. Zdaniem romantyków rzeczywistość tak silnie obrośnięta była patologiami, że rozwiązaniem mogła być tylko radykalna rewolucja, zawrócenie biegu dziejów, przymusowy powrót do raju.
Siłą rzeczy w polskim kontekście romantyzm miał charakter niepodległościowy. Ta jego specyfika wynikała nie tylko z poczucia, że upadek Rzeczypospolitej był czymś krzywdzącym, wypływającym z cynicznej polityki mocarstw, ale także z historiozoficznej oceny rodzimych dziejów.
Mesjanizm nie polegał jedynie na opinii, że Polska i Polacy mają umierać w imię wyższych wartości. On sięgał głębiej, do refleksji nad własną przeszłością. Oto upadek Rzeczypospolitej miał być ukrzyżowaniem dawnego, feudalnego, obłudnego świata – świata cierpienia i niesprawiedliwości, zdominowanego przez nierówności i wzajemną wrogość.
Zmartwychwstanie Polski nie mogło być zatem powrotem do dawnego ciała, ale odrodzeniem się w ciele nowym, idealnym, pozbawionym czysto ludzkich wad. Nowa Polska miała być krajem z marzeń – wydobytym z platońskiej jaskini ideałem, który będzie można w końcu dotknąć, zobaczyć i przeżyć.
Marzenie o Polsce stawało się zatem krzykiem wobec zgnilizny rzeczywistości, protestem, niezgodą na to, aby żyć w wychodku i cieszyć się że spróchniałe zadaszenie chroni przed kroplami deszczu.
Styczniowe reminiscencje
Te właśnie ideały towarzyszyły powstańcom styczniowym. Ich wyrazem był Manifest Rządu Narodowego z 22 stycznia 1863 roku, który obok proklamacji powstania, opowiadał o państwie równości, sprawiedliwości, wzorowego współistnienia narodów tworzących dawną Rzeczpospolitą.
Ogłaszał uwłaszczenie chłopów i nadanie im praw politycznych. Był żywą realizacją romantycznego pragnienia. Oczywiście realia okazały się bardziej brutalne. Nie wszyscy – nawet uczestniczący w powstaniu – podzielali ten rewolucyjny entuzjazm. Swoistym aktem desperacji było – w trakcie dyktatury Romualda Traugutta – wprowadzenie przez rząd katalogu surowych kar za niedostosowanie się szlachty do projektów uwłaszczeniowych władz powstańczych.
Dziedzictwo powstania nie umarło wraz z jego upadkiem. Silnie wpłynęło na pokolenie, które urodziło się tuż po jego zakończeniu. W cieniu tego zrywu kształtowali swoje osobowości i poglądy (mocno sobie przeciwstawne zresztą w ocenie wydarzeń z lat 1863-1864) Józef Piłsudski, Roman Dmowski, a także wielu innych ojców i matek niepodległości.
Przyszły pierwszy marszałek Polski jako powiernik tradycji romantycznej był powstaniem wyraźnie zafascynowany. Narodowi demokraci podchodzili do niego krytycznie. Niezależnie jednak od odmiennych opinii i różnic w ocenach wydarzenie to ogniskowało uwagę – było punktem odniesienia, żywą raną obok której nie można było przejść obojętnie.
Być może dlatego w II RP powstańców styczniowych, którzy dożyli Niepodległej, traktowano ze szczególną czcią i nabożnością. Nie wytykano im raczej, że ulegli „romantycznej nieracjonalności”. Uosabiali wszak marzenie o Polsce doskonałej – marzenie niedoścignione, ale przecież w konkretnych okolicznościach zdolne skłaniać ludzi do nakręcania machiny dziejów.
To pragnienie doskonałej polskości wydaje się wciąż aktualne. Co ciekawe, łączy się ono u nas często ze wstydem za utratę niepodległości w XVIII wieku. We wspomnianym tu wyżej badaniu Instytutu Pamięci Narodowej rozbiory i utrata wolności znalazły się – i to we wszystkich grupach wiekowych – na pierwszym miejscu wśród powodów do braku chluby.
Zguba własnej państwowości ciąży na zbiorowym myśleniu o przeszłości. Pozostaje niezabliźnionym wspomnieniem, które wpływa na samoocenę Polaków. Romantyczne pragnienia nie są więc archaiczne, mdłe czy nudne. W gruncie rzeczy ciągle tkwią w nas, nawet jeśli odrzucamy je często jako niezrozumiałe.
Podobnie jak pan Jourdain z komedii Moliera, który mówił prozą, choć nie zdawał sobie z tego sprawy, tak i my wciąż mówimy romantyzmem, nawet jeśli bardzo tego nie chcemy. Może właśnie na tym polega też piękno polskości?
Przeczytaj także: Jan Paweł II jako polska baśń
Ponad 230 lat temu rozwaliliśmy swoje pierwsze państwo pod hasłami obrony odwiecznego porządku i obrony wiary przed złem z Francji. O obronę przed tym złem odbierającym Narodowi jego duszę czystą i złotą wolność obywatelom Najlepsi Patrioci poprosili carycę.
Dziś z podobnych powodów rozwalamy Polskę ponownie. Również pod bialoczerwonymi sztandarami i z ustami pełnymi frazesów o miłości Ojczyzny.
Wieki minęły, a my drepczemy w miejscu.
„Goliat nie tyle wygrywa, co – mówiąc językiem internetu – masakruje swego nieuzbrojonego przeciwnika” Jakże lubimy naciągać rzeczywistość. Czy nie prościej napisać, że było to powstanie jaśniepaństwa wywołane z tęsknoty za dawnym porządkiem. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Lud bał się jaśnie pana i plebana jak ognia, był zniewolony do cna, a zaborca dawał nadzieję na lepsze jutro. Wstrząs naznaczony ogromnymi cierpieniami poruszył elity, które były doskonale uzbrojone w najnowocześniejsze zdobycze techniki wojennej, zakupione na zachodzie. Cóż z tego, nie było u nas przemysłu, infrastruktury by z tego faktu cokolwiek wynikło. Chłop w polu w mozole orzący wołami nieswoją rolę, zacofanie i niedostatek, a jakże romantyczny obraz nam się maluje. Na wspomnienie międlenia w szkole „Pana Tadeusza” od razu jawi mi się obraz paniczyka, piszącego sielankową epopeję w oparach absyntu. Upadła Rzeczpospolita nie była państwem narodowym, takie państwa na zachodzie dopiero się formowały. U nas romantyzm to tęsknota za sarmacją, potem gdy odzyskaliśmy niepodległość ewoluowało to w sanację. Ten cały mesjanizm , ukrzyżowanie, „Chrystus narodów” to majaki po nadmiernym spożyciu. Absynt był wtedy na topie. 99% z nas wywodzi się z chłopstwa, jesteśmy przywykli do czapkowania, antyklerykalni i przesiąknięci ludową religijnością. Za grosz w nas romantyzmu, swe występki łatwo sobie wybaczamy, bo inni też kradną. Reprezentacja która rządzi dziś w tym kraju, doskonale odzwierciedla stan naszych umysłów.
Pamięć za dawnymi czasami Rzeczpospolotej wyrodzila się po 1918 raczej w endecję, a to za sprawą Sienkiewicza i jego Trylogii. Pisarzem sanacji był Żeromski, krytyczny wobec tego dziedzictwa.
willac.
„jesteśmy przywykli do czapkowania, antyklerykalni i przesiąknięci ludową religijnością. Za grosz w nas romantyzmu..”
Romantyzm sięga korzeniami do dziejów przedchrześcijańskich, gdzie nie było czapkowania, bo nie było 'panów” i kleru. To stamtąd wywodzi się prosta duchowość, proste zasady etyczne, życie w rytmie natury, i do tego tęskni wolna slowiańska dusza. To te elementy przywołuje choćby Mickiewicz w Dziadach.
Moc romantycznej duszy widzi ateistka Maria Janion. Romantyczne pragnienia nie są archaiczne, mdłe czy nudne- pisze autor tekstu.
Żeby wydobyć z nich drzemiące potencjały trzeba najpierw z szacunkiem przyjrzeć się pogańskim wartościom, z których wyrosły, poddać je refleksji w świetle współczesnej wiedzy i skonfrontować z ideami chrześcijaństwa. Konkretna intelektualna praca.
WIllac ma, jak sądzę, dużo racji – choć opinia jest może zbyt ostra, zwłaszcza we fragmencie, gdzie pisze, że powstanie styczniowe „było to powstanie jaśniepaństwa wywołanym z tęsknoty za dawnym porządkiem”. Było czymś więcej.
Wróciłem właśnie z uroczystości itzeciomajowych. Podczas kazania ksiądz kapitan głosił chwałę Konstytucji słowami wyjętymi wprost z aktu konfederacji targowickiej wzywając do obrony polskosci przed plynącymi z zachodu miazmatami…..
@ Marek2: Mocne! I prawdziwe…
Ja zawsze lubiłem to zdumienie w oczach uczniów, gdy się dowiadywali, że Czesi, czy Irlandczycy dłużej, niż Polska nie mieli własnego państwa. Bo jakże to tak? Nie byliśmy najbardziej pokrzywdzeni na świecie, bo mieliśmy AŻ 123 lata niewoli?
@ Wojtek: Ja mam w klasie Czeczenow, ktorzy uciekli przed Kadyrowem i Kurdow, ktorzy od czasow Saladyna marza o wlasnym panstwie. Widze to tak samo jak Ty – warto w podobnych dyskusjach przytaczac szersza perspektywe, a nie gotowac sie we wlasnym sosie.
A tacy np. Bułgarzy?
480 lat (1398-1878) pod zaborem!
I to muzułmańskim 😉
Aż z grzeczności nie wypada wspominać o Izraelu
I to jest istota problemu stosunków polsko-żydowskich. Dwa narody wybrane na jednej Ziemi to o jeden za dużo…..
Przypomina się legenda o 200 tys. zagazowanych Polaków w Konzetrazionlager Warschau. Nikt nie może cierpieć bardziej od Nas. My jesteśmy w tym mistrzami niepokonanymi!