Wybitna „Sukcesja” jest grubymi nićmi szytą satyrą na miliarderów. Jednocześnie w tej szekspirowskiej opowieści wybrzmiewa wołanie o miłość.
Serial „Sukcesja” jest wynikiem kompromisu. Początkowo Jesse Armstrong – brytyjski scenarzysta i producent znany wcześniej z komediowych formatów „Peep Show” i „Fresh Meat” – chciał opowiedzieć sagę o rodzinie Roberta Murdocha, znanego magnata prasowego. Napotkał jednak przeszkody nie do przejścia.
W tym biznesie to chleb powszedni. Pamiętamy, jak Martin Scorsese zapragnął niedawno opowiedzieć szczerą historię o Franku Sinatrze, a zwłaszcza o jego powiązaniach z włoską mafią? Na drodze do celu zderzył się z oporem szwadronu prawników Sinatrów. Taki film mogłaby przecież zaszkodzić promocji i wizerunkowi legendarnego piosenkarza. Do podobnych zatargów mogło dojść z Murdochami.
Ani słowa o miłości, o podłości, polityce*
Od czego jest jednak wyobraźnia? Po intensywnej burzy mózgów wyłaniają się z niej Royowie – suma wszystkich brudów majętnych rodów doby późnego kapitalizmu. Natchnieniem do nakreślania toksycznych postaw stały się kroniki z życia nie tylko Murdochów, ale także Trumpów czy Sumnera Redstone’a, założyciela Viacomu.
Do tego wszystkiego Armstrong dorzucił filozofię z dramatów szekspirowskich i wielopoziomowy konflikt starego z nowym. Szczyptę spostrzegawczości i bezkompromisowej szczerości rodem z „Pustelni Parmeńskiej” Stendhala, nieco melancholii Thomasa Manna z „Buddenbrooków”. I voilà! Mamy udramatyzowaną „Dynastię” postkapitalistyczną. Serial, którego wstyd nie znać.
Tylko ty, po tobie nie ma nic
Ryszard Kapuściński zwykł mawiać: „Wiele rzeczy zaczynamy rozumieć późno, jeszcze więcej – bardzo późno, najwięcej – zbyt późno”. Choć „Sukcesja” jest grubymi nićmi szytą satyrą na miliarderów, w przenikliwy sposób odziera nas ze złudzeń dotyczących zależności na drabinie społecznej.
Żyjemy bowiem w szeregu manipulacji, podyktowanych snem o „Końcu historii” Fukuyamy, snem dosłownie kończącym się na naszych oczach przez wojnę w Ukrainie i upadki kolejnych banków (ostatnio upadł Silicon Valley Bank, Credit Suisse w Szwajcarii, a Deutsche Bank ma poważne kłopoty…). Sądziliśmy, że na wszystkie troski tego świata najlepsza będzie demokracja, kapitalistyczne zasady, realizacja marzeń na kanwie amerykańskiego snu. Źródłem szczęścia miało być posiadanie pieniędzy. To przeświadczenie okazuje się fundamentem wielkiego rozczarowania, o którym zresztą zazwyczaj przekonujemy się za późno.
Saga Royów w przewrotny sposób pokazuje, że pieniądze nie przysparzają pomyślności. One przede wszystkim dają wolność do sięgania po to, co jednocześnie niewidzialne, a budzące pożądanie: po władzę.
Familia zarządzająca molochem o nazwie Waystar RoyCo wie, że wszelkie motywacyjne gadki o samorealizacji, za które ludzie potrafią obecnie wydawać w Polsce grube pieniądze, to tak naprawdę bujda dla ubogich. Nie, szczęście według Royów nie jest sensem życia. W życiu chodzi o jedno: o sprawczość. Na niej zasadza się satysfakcja.
Telefony, telefony / Gdzie dzwonić mam
Kolejną iluzją, z którą rozprawia się „Sukcesja”, jest założenie, że korporacje mogą być nadzorowane przez instytucje państwa. Zamiast porządku, w serialu widzimy jednak bezkarność bogaczy i dworskie intrygi rodem z XVI-wiecznej Francji.
Co ciekawe, pokazywanie tych roszad i walk na ekranie działa dzięki nowatorskiemu wykorzystaniu zasad manifestu Dogma 95, którego współautorem był, wiadomo, Lars von Trier. Duńscy filmowcy, pragnąc wprowadzić świeże powietrze do stęchniętej formuły filmowej, zaproponowali bardzo dokumentalistyczne podejście w kreowaniu fikcji – kręcenie poza studiem, brak statywów (kamera ma się ruszać zgodnie z akcją, a nie akcja dostosowywać się do kamery). Chodziło o pokazywanie tego, co dzieje się „tu i teraz”.
„Sukcesja” korzysta z Dogmy: największe wrażenie wywołuje wtedy, gdy skupieni na swoich świństwach bohaterowie zapominają o osobie, która widzi cały ten cyrk: o nas, widzach. To kamera jest w serialu Armstronga naszymi oczami, rozszalałymi, próbującymi uchwycić prawdę w zalewie kłamstw i półprawd. A zwłaszcza malwersacji nestora familii.
Jaki numer mam wykręcić / Do kogo z was
To on, Logan Roy – koncertowo odegrany przez Briana Coxa – jest prawdziwym władcą marionetek. Geniusz Armstronga polega na tym, że pod jego piórem wszelkie nasze interpretacje dotyczące Logana jednocześnie się potwierdzają i wykluczają.
To osobliwość, owszem, narcystyczna i dyktatorska, ale której nie sposób odgadnąć. Kocha swoje dzieci? Jasne. Dlatego nie chce im dać władzę nad firmą, którą rozpoczął od zera. A może ich nienawidzi? To też. Od ludzi bardziej bowiem kocha swoją firmę. Musi mieć poczucie kontroli, poczucie, że kształt świata zależeć będzie od jego słowa czy raczej przekleństwa.
Wielokrotnie porównywano „Sukcesję” do współczesnej interpretacji „Króla Leara” wymieszaną z moralnymi piruetami rodem z „Koriolana”. Tak naprawdę jednak serial ten to parodia „Ojca chrzestnego”, gdzie zapatrzony w siebie don Corleone mami swoje wybrakowane dzieci. Jeśli przyjrzymy się uważnie, w Kendallu, Romie, Connorze i Shiv zobaczymy odzwierciedlenia postaci z trylogii Coppoli, tylko że w krzywym zwierciadle (kolejno Michael Corleone, Santino, Fredo, Connie). Różnica polega na tym, że bohaterowie Armstronga są ofiarami pułapki wewnątrz złotej klatki. Potrafią jedynie czekać na wyraziste skinienie głowy ojca, którym wewnętrznie gardzą, czekają aż wreszcie będzie można przejąć po nim schedę.
Marnowanie energii na podchody przez głównych protagonistów wykorzystują podstępnie poboczne postacie tej nieśmiesznej tragikomedii, czyli Tom i Greg – makiawelscy cynicy, którzy już dawno temu zaprzedali swe dusze dla lepszego standardu życia. Jak na ironię to oni właśnie są sercem serialu – w tej grze tak niewiele znaczą, że z łatwością się z nimi utożsamiamy. Zwłaszcza, kiedy obrywają.
Gdzie oni są? Zabrakło ich
W modernistycznych przestrzeniach albo pałacach „Sukcesji” kreślona jest granica między etyką a moralnością. Odarta zostaje celebrycka maska bogaczy, pozostawiając nagą prawdę: „oni są tacy sami jak wy”. Ale w tym całym wyścigu, przemocy i chaosie paradoksalnie wybrzmiewa wołanie o miłość.
Skoro C.S. Lewis napisał o „Czterech miłościach”, to równie dobrze można spojrzeć na dzieci Logana jak na głowy hydry, której imię to Niemiłość. Kendall pozwala sobą pomiatać, bo w głębi duszy nie ma poczucia własnej wartości. Nawet jeśli postawi się ojcu, to bardziej w wyniku załamania nerwowego, niż odkrycia w sobie kogoś kreującego rzeczywistość. Rom za maską brawury i błazenady skrywa swoją dysfunkcję seksualną nie pozwalającą mu założyć zdrowego związku. Connor, najstarszy i z tego względu najbardziej oddalony od reszty rodzeństwa, ma pretensje do wszystkich o niezauważenie jego potencjału, chociaż w rzeczywistości sam nie ma pojęcia, jaki jest ten potencjał. W końcu Siobhan – faworyta tatusia. Jak przychodzi co do czego, nie potrafi wziąć odpowiedzialności za swoje decyzje.
Dostrzegając niedoskonałości potencjalnych następców, jestem w stanie zrozumieć decyzje Logana podjętą w ostatnim odcinku trzeciego sezonu (obecnie trwa emisja czwartego). Tak, stary Roy jest tyranem mającym obsesję bezustannego zwycięstwa. Oddając jednak tron obcej osobie, nie chodzi mu o władzę ani pieniądze. Pomimo swych maskarad doskonale zdaje on sobie sprawę z tego, że jego dzieci są zaślepione chciwością. Nie widzą świata poza grą o schedę po ojcu. Jednocześnie sam ojciec nie widzi, że brakuje im ciągle jednego: miłości ze strony rodzica…
Odchodząc zabierz mnie
„Sukcesja”, przy całej swej demistyfikacji, jest narracją mocno jednostronną. To ostatecznie paszkwil neoliberałów na konserwatywne, prawicowe media. Owszem, tu i ówdzie doświadczyć można przełamania czwartej ściany, kiedy to Armstrong dokonuje autoironii poprzez odwołania do fuzji Warner Bros z Discovery. Pojawia się nawet pod koniec trzeciego sezonu nawiązanie do HBO GO w formie aplikacji, którą mają zarządzać Royowie.
Nie zmienia to jednak faktu, że twórca serialu nie ma już tak wielkiej odwagi pisać o tym, co się dzieje wokół sprawy Epsteina czy syna prezydenta Bidena i jego powiązaniach z chińskim aparatem władzy. Mogłoby to przecież uderzyć bezpośrednio w jego ideologiczne plemię…
Czy czwarty sezon to koniec imperium Logana? A może znów się z tego wywinie, tak samo jak większość boomerów, którzy nie chcą oddać władzy młodszym pokoleniom?
Cokolwiek się stanie, „Sukcesja” i tak na trwałe zapisała się w historii telewizji nie tylko jako wybitna opowieść o dzisiejszych, nienormalnych czasach, gdzie panuje wyzysk, brak zaufania, a mury (mentalne) rosną. Zostanie zapamiętana jako narracja „pomiędzy” tym dziwnym momentem, gdy doświadczamy końca pewnej epoki, a to, co nowe, jeszcze nie nadeszło. Prostego katharsis nie będzie.
*śródtytuły są fragmentami piosenek „Republiki”
Przeczytaj też: Wszyscy jesteśmy z Twin Peaks