Współcześni rodzice nieustannie są pouczani, że powinni być bardziej jacyś – pomysłowi, kreatywni, zaangażowani, radośni, uważni. To przemysłowa hodowla wyrzutów sumienia dla tych opiekunów, którzy puszczają dziecku „Świnkę Peppę”, żeby przetrwać popołudnie.
W internetowej memosferze krąży obrazek z półprzytomnym młodym mężczyzną i podpisem: „Bycie dorosłym jest dość łatwe. Po prostu cały czas czujesz się zmęczony i opowiadasz innym, jaki jesteś zmęczony, a oni tobie w odpowiedzi mówią, że też są bardzo zmęczeni”. Wyznam, że śmieszyłby mnie dużo bardziej, gdyby nie opisywał trafnie wielu moich rozmów z przyjaciółmi. I zaryzykuję tezę, że nie jest to tylko moje jednostkowe doświadczenie.
Słuchajcie psychologa, nie dobrych rad
Zmęczenie to kategoria odrobinę wstydliwa. Ręka w górę, kto nigdy nie usłyszał od stryjecznej babki albo innej pociotki, że ona to pracowała każdego dnia od 4:00 rano do 3:00 w nocy, rodziła dzieci na polu i mieszkała w jeziorze, gdzie na śniadanie matka kroiła wiatr. Nikt nie narzekał. A teraz? Pralka pierze, odkurzacz sprząta, dziecko po bożemu siedzi przed komputerem i problemów nie robi. O co to wielkie halo? Weź się w garść, kochanieńka!
Dlaczego takie złote rady nie mają sensu? Po pierwsze dlatego, że wielu z nas jest już naprawdę bardzo zmęczonych i to zmęczeniem, którego nie da się usunąć siłą woli ani weekendem pod miastem.
Jak to możliwe, że w innych domach dzieci noszą kokardy we włosach, a na stole stoi zawsze wazon ze świeżymi kwiatami, skoro u nas za sukces uznajemy znalezienie dwóch skarpetek do pary? Odpowiedź jest prosta: tamte inne domy nie istnieją
Jak podaje Fundacja DBAM O MÓJ Z@SIĘG: „8 000 000 dorosłych Polaków cierpi na różnego rodzaju zaburzenia nastroju”, a „co 6. dorosła osoba w Polsce cierpi na stany lękowe, obniżony nastrój i spadek aktywności życiowej”. Takim osobom nie pomogą okłady z dobrych chęci i niechcianych rad. One potrzebują pomocy profesjonalistów. Tak, chroniczne zmęczenie jest powodem, by zgłosić się do psychologa lub psychiatry. Nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej.
Po drugie, nawet jeśli zmęczenie nie osiągnęło jeszcze powyższej skali, to nadal macie do niego prawo. Każdy z nas ma. Mogę zacząć na ochotnika: cześć, mam na imię Ewa, mam 40 lat i jestem zmęczona.
Czego nie przeżyje PKB?
Jak to możliwe, że żyjąc wśród tylu zdobyczy cywilizacyjnych ułatwiających codzienne obowiązki, nadal jesteśmy zmęczeni? Latem 1930 roku brytyjski ekonomista John Maynard Keynes podczas wykładu w Madrycie postawił karkołomną nawet wówczas tezę, że „do 2030 roku ludzkość będzie musiała się zmierzyć z największym wyzwaniem w historii: co zrobić z czasem wolnym”. Ups, coś chyba poszło nie tak… Dla większości z nas nadmiar wolnego czasu nie jest zdecydowanie najważniejszym z życiowych wyzwań.
Jesteśmy zmęczeni, bo niemal sto lat później nadal pracujemy długo (OECD podaje, że Polacy znajdują się wśród dziesięciu najciężej pracujących narodów na świecie). I to nie zawsze dlatego, że pracy jest tak dużo, ale niekiedy też dlatego, że tak wypada, że tego oczekują szefowie, że taki mamy zawodowy klimat.
Jak to szło? „Ciężka praca jest wartością, nie grzechem. Mam prawo mówić, że jest w Polsce problem z etosem pracy – że młodzi ludzie nie są gotowi pracować tak ciężko, jak moje pokolenie” – grzmiał prof. Marcin Matczak. Czterodniowy tydzień pracy? Toż to zbrodnia na gospodarce i zdrowych obyczajach! Przerwa w odbieraniu służbowych maili w piątek po 16.00? Tego nasze PKB może nie przeżyć!
Objawy duchowego kryzysu
Jesteśmy zmęczeni, bo nie tylko pracujemy dużo, ale też często nie wiemy, po co to robimy. Jak podaje Konrad Ciesiołkiewicz: „Około dwóch milionów Polaków uważa, że ich praca jest pozbawiona sensu. Taki stan rzeczy przekłada się na bezpośrednie straty gospodarcze, ale świadczy też o poważnym kryzysie duchowym”.
Zdaniem Ciesiołkiewicza ten kryzys wyraża się „także w alarmowym stanie kondycji psychicznej Polaków, radykalnie wzrastającej skali dysfunkcji i chorób psychicznych (w 2016 r. odnotowano wzrost zwolnień chorobowych z pracy z tego tytułu o 70 proc.!) […] Od lat Polska należy także do liderów w odczuwaniu stresu zawodowego. Prawie połowa pracowników doświadcza go często lub bardzo często, a 22 proc. codziennie”.
Jesteśmy zmęczeni, bo nasz mózg zwyczajnie nie radzi sobie z ciągłą feerią barw, obrazów i dźwięków, którymi go na co dzień karmimy. Według Ogólnopolskiego Badania Higieny Cyfrowej 2022 przeprowadzonego przez Instytut Cyfrowego Obywatelstwa (raport z tego badania za darmo można pobrać stąd) tylko 29,1 proc. Polek i Polaków unika trzymania przy sobie telefonu przez cały czas, 25,2 proc. spożywa posiłki bez telefonu w zasięgu wzroku, a jedynie 18,1 proc. nie kładzie telefonu obok łóżka przed snem.
Biologicznie nie jesteśmy przystosowani do reagowania na tyle impulsów podawanych w tak krótkim czasie. Może byłoby inaczej, gdybyśmy ostatnie dwieście tysięcy lat spędzili nie w jaskiniach, tylko pod kulą stroboskopową, słuchając Abby i Boney M., ale historia oszczędziła nam tej specyficznej przyjemności (i chwała jej za to!), więc nasze mózgi nie są gotowe na zderzenie z taką ilością bodźców jak obecnie.
Jesteśmy zmęczeni, bo nie wysypiamy się. Nawet jeśli nie pracujemy do późna, to czas wieczornego odpoczynku zblatowaliśmy z urządzeniami ekranowymi. Na wszelki wypadek uczynnie przypomnę, że emitowane przez nie niebieskie światło zaburza proces wydzielania melatoniny niezbędnej do zdrowego snu, więc zalecane jest odstawienie ekranów przynajmniej na godzinę przed pójściem do łóżka.
Tymczasem my, dorośli – tak często limitujący swoim pociechom czas przed telewizorem – wieczorami toniemy w automatycznie odtwarzających się kolejnych odcinkach ulubionego serialu, scrollujemy media społecznościowe albo ciśniemy nextgenowego Wiedźmina 3 na Xboxie. I zanim się obejrzymy, pyk, już jest 2:00 nad ranem, więc zostały nam cztery godziny snu. Jak to powiedziała znajoma lekarka, której skarżyłam się, że po 23:00 lecę już z nóg: „A po co po 23:00 być jeszcze na nogach?”.
Jesteśmy zmęczeni, bo nasze możliwości nie nadążają za aspiracjami, za tym idealnym światem z Instagrama, w którym ludzie są piękni i gładcy, mają trzystumetrowe domy pod miastem, do spożywczaka podjeżdżają landroverami, a majówkę spędzają na Bali (pozdrawiam niniejszym pana, który stojąc z innym tatą pod przedszkolem ich dzieci, rzekł z pewnym skrępowaniem: „My na majówkę zostajemy w Polsce…”. Przybijmy piątkę temu nieborakowi – kto jeszcze tak ma?).
Jak to możliwe, że w innych domach dzieci noszą kokardy we włosach, a na stole stoi zawsze wazon ze świeżymi kwiatami, skoro u nas za sukces uznajemy znalezienie dwóch skarpetek do pary i niespleśniałej cytryny w lodówce? Odpowiedź jest dość prosta: tamte inne domy nie istnieją.
Jesteśmy zmęczeni, bo kultura nakłada na nas nierealną presję. Gdy urodziłam dziecko, odkryłam świat porad parentingowych, przy którym wojna trzydziestoletnia zdaje się wyprawą na grzyby. Anonimowe osoby w internecie grzmiały, że każda matka, która nie karmi piersią, skazuje swoje dziecko na alienację uczuciową i dożywotnie problemy z kształtowaniem więzi.
Inne przekonywały, że niemowlaki mogą jeść wyłącznie warzywa organiczne, bo od tych supermarketowych zaczną świecić i wyrośnie im ogon. Karmisz słoiczkami? Co z ciebie za matka! Nie chodzisz z maluchem na basen/gordonki/masaż/jogę? Jak w ogóle możesz sobie spojrzeć w oczy? Współcześni rodzice nieustannie są pouczani, że powinni być bardziej jacyś – pomysłowi, kreatywni, zaangażowani, radośni, uważni. To przemysłowa hodowla wyrzutów sumienia dla tych opiekunów, którzy puszczają dziecku „Świnkę Peppę”, żeby przetrwać popołudnie (nie bójcie się, jest nas tu więcej!).
Posłuchajcie swojego ciała
Wskazałam tylko kilka powodów, dla których warto się zaopiekować swoim zmęczeniem, zamiast je wypierać. Jak to zrobić? Na pewno nie słuchać rad randomowych autorek z internetu. Wy sami znacie siebie najlepiej i wiecie, czego potrzebujecie. Zatrzymajcie się na chwilę i posłuchajcie swojego ciała. Tylko spokój może nas uratować.
Odetnijcie się.
Oddychajcie.
Odpocznijcie.
Przeczytaj też: Jak trenować mięsień uważności?
Zauważyłem u siebie pewną zależność. Mam takie chwile gdy nic mi się nie chce, wtedy oddaje się lenistwu, pławie się w nudzie. Im bardziej sobie dogadzam tym większa moja niechęć do zrobienia czegokolwiek. Swego czasu pracowałem z pewnym starszym gościem. Z natury był bardzo powolnym, wręcz ślamazarny. Jednocześnie był bardzo szanowanym sołtysem niemałej wioski, radnym w gminie, ławnikiem wojewódzkiego sadu, Dyrygentem i kierownikiem miejscowej orkiestry dętej. pracował też zawodowo na pełnym etacie, a dojeżdżał samochodem ponad 100 km w jedną stronę. Jak na to wszystko znajduje czas, zapytałem kedyś. Jeśli narzekasz na brak czasu , znaczy to, że powinieneś sobie jakieś zajęcie znaleźć. Odpowiedział. I coś w tym jest, ilekroć się z kimś umawiam, a jest to osoba rzeczywiście zalatana, zawsze uzgadniamy dogodny termin i się spotykamy. Całkowicie inaczej wygląda to u tych stękających. Skąd więc ich tylu? Wyprodukowała ich cywilizacja, zabetonowany świat, wszystko policzone i opłacone. Nie zostawiamy sobie i dzieciom nawet najmniejszego skrawka wolności, nie ma miejsca aby „zgłupieć” na 5 minut od czasu do czasu. Nie pomoże nam psycholog gdy sami o siebie nie zadbamy.