Tak romantyczne powstanie mogli zorganizować tylko polscy Żydzi – mówił Władysław Bartoszewski.
Trudno o historię zdawałoby się tak czystą i szlachetną, tak moralnie jednoznaczną, jak powstanie w warszawskim getcie. Takim ono w swej istocie było, zrywem dokonanym w imię ocalenia ludzkiej godności. Kto nie pamięta słów Marka Edelmana: „Czy to w ogóle można nazwać powstaniem? Chodziło przecież o to, żeby się nie dać zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli. Chodziło tylko o wybór sposobu umierania”.
Jednak moralna jednoznaczność czynu i ofiary bohaterów getta szybko została zabarwiona sporami. Najpierw zaczęli spierać się oni sami – ci, którym dane było przetrwać. Później zaś ich walka zaczęła być przedmiotem manipulacji rozmaitych kreatorów polityki pamięci, szczególnie w Polsce i w Izraelu.
Dla Edelmana bój w getcie był prostym odruchem moralnym – walką w obronie ludzkiej (nie wyłącznie żydowskiej) godności. Dla Cukiermana – zmaganiem o Izrael, wymarzoną żydowską ojczyznę
W getcie przyjaciele, później poróżnieni
Przyjrzyjmy się dwu wielkim postaciom powstania: Markowi Edelmanowi i Icchakowi Cukiermanowi – Antkowi. Pierwszy – członek socjalistycznej partii „Bund”, bohater boju w getcie, po załamaniu Mordechaja Anielewicza faktyczny przywódca powstania, a później wspaniały lekarz i działacz opozycji demokratycznej w PRL.
Drugi – charyzmatyczny aktywista syjonistyczny związany z ruchem „Dror”, wydelegowany do kontaktów z polskim podziemiem, po wojnie w Izraelu wraz ze swoją żoną Cywią (Celiną) Lubetkin, organizator kibucu im. Bohaterów Getta, ikona żydowskiej walki o własne państwo w Palestynie.
Obaj byli członkami Żydowskiej Organizacji Bojowej walczącej w warszawskim getcie, obaj pozostali wśród żywych. Jakże różnie potoczyły się ich losy po wojnie. Pierwszy pozostał w Polsce, uznając, że tu jest jego miejsce, drugi wyjechał do Erec Israel i poświęcił swe życie budowie państwa żydowskiego.
Pierwszy – bohater w Polsce, zapomniany w Izraelu. Drugi – mało znany w Polsce, czczony w państwie żydowskim. W getcie przyjaciele, później poróżnieni.
Edelman opisuje swą powojenną wizytę w Izraelu w kategoriach traumy, nie potrafił dogadać się z Antkiem i Celiną, kłócili się. Cukierman próbował mu na odjezdne wetknąć czekoladę, on jej nie wziął. Pozornie banał, śmieszny, małostkowy: dwóch bohaterów getta, którzy doświadczyli rzeczywistości rodem z apokalipsy, spiera się o tabliczkę czekolady. Tymczasem ten spór dotykał rzeczy niezmiernie istotnych, dlatego był tak przepełniony emocjami.
Dla Edelmana bój w getcie był prostym odruchem moralnym – walką w obronie ludzkiej (nie wyłącznie żydowskiej) godności. Dla Cukiermana – zmaganiem o Izrael, wymarzoną żydowską ojczyznę. Dlatego po wojnie w Izraelu Antek był i jest bohaterem, Edelman zaś tym, który nie zrozumiał, czym jest dla Żydów własne państwo.
Edelman nie walczył w getcie o państwo Izrael w Palestynie, Żydzi byli dla niego raczej Polakami żydowskiego pochodzenia, a ich miejsce było tu, gdzie żyli od stuleci, nigdzie indziej. Jego przyjaciel, Antek Cukierman, miał całkiem inny pogląd.
Dla niego straceńcza walka bohaterów getta była przede wszystkim czynem, który winien wskrzesić żydowskie państwo w Palestynie, przekonać, że Żydzi są narodem jak każdy inny, zdolnym do suwerennego bytu we własnej politycznej wspólnocie. Czyn zbrojny miał dać ideowy i moralny fundament dla Izraela, wyśnionego państwa, w którym Żydzi będą u siebie i tylko u siebie.
Mit i jego polityczna instrumentalizacja
Historia, zwłaszcza ta heroiczna, bywa nader często tworzywem mitu, fundamentu społeczeństw, narodów i państw. Bez mitów nie mogą one istnieć, a zwłaszcza nie są w stanie przetrwać chwil próby. Jednak historia zmitologizowana, póki żyją jej bezpośredni świadkowie, bywa konfrontowana z faktami, które niejednokrotnie nie mieszczą się w sferze owego mitu. Dowodzą, że rzeczywistość jest bardziej niejednoznaczna i zawiera treści niepotwierdzające mitu.
Bohaterowie i świadkowie zdarzeń, które uległy mitologizacji, niepotwierdzający jej swymi wyborami i decyzjami, bywają kłopotliwi. Jakżeż bowiem zaprzeczyć ich opowieściom, szczególnie wtedy, gdy pozostają w sprzeczności z powszechnie akceptowaną interpretacją przeszłości?
To jest właśnie przypadek Marka Edelmana, zepchniętego w państwie Izrael w niepamięć. Bohater, który przeżył, choć przecież powinien polec – niczym Ordon w wierszu Mickiewicza – co pozostawało w sprzeczności z rolą wyznaczoną mu przez mit.
Edelman zaprzeczał syjonistycznemu mitowi i pozostawał w opozycji wobec oficjalnej państwowej polityki pamięci Izraela, która przekonywała, że dla Żydów jedyne miejsce jest w Palestynie. Ilustracją takiej wizji jest ostatnia scena „Listy Schindlera” Stevena Spielberga, która niesie jednoznaczny przekaz: po doświadczeniach Holokaustu dla Żydów europejskich jest tylko jedno przeznaczenie – Erec Israel, powrót do ziemi Izraela, porzucenie świata, który Żydów nie chce, bo są Żydami.
Wybitna izraelska historyczka Idith Zertal, autorka książki „Naród i śmierć. Zagłada w dyskursie i polityce Izraela”, dokonała wnikliwej i odważnej analizy politycznej instrumentalizacji tragedii powstania w getcie warszawskim, przeprowadzonej dla potrzeb państwa żydowskiego. Przez pierwszych kilka dziesięcioleci jego istnienia Zagłada była w Izraelu kwestią wstydliwą. Żydzi europejscy, idący „jak owce na rzeź”, byli antytezą izraelskiej prężności, woli walki o przetrwanie żydowskiego państwa, wbrew przemożnej sile jego wrogów.
Żydzi z galilejskich kibuców, pragnący budować przyszłość świeckiego państwa w oderwaniu od ortodoksyjnej tradycji sztetlów, wyzbyci fatalizmu swych przodków, potrzebowali mitu oporu i walki. Antek Cukierman i Cywia Lubetkin poszli drogą syjonizmu – wyjechali z Polski, uznali, że ich miejsce jest w państwie żydowskim. Pozornie pozbawiona sensu ofiara getta uzyskała w ten sposób znaczenie, stała się fundamentem Izraela, oczekiwanej od wieków żydowskiej wspólnoty politycznej.
Marek Edelman do tego mitu nie pasował. On i wielu bohaterów getta wszczęli beznadziejną z pozoru walkę, nie dla trudnej do wyobrażenia idei syjonistycznej, ale dla imperatywu „godnego umierania”.
Narodem Polak, choć rodem Żyd
Powstańcy getta warszawskiego byli obywatelami polskimi, Polakami w szerokim obywatelskim rozumieniu tożsamości narodowej. Edelman nie chciał opuścić Polski, pragnął budować życie żydowskie tam, gdzie kwitło przez stulecia, pragnął, aby Żydzi byli częścią szeroko rozumianej nienacjonalistycznej polskości.
Bycie Żydem nie było dla niego tożsame z izraelskim patriotyzmem. Natione polonus sed gente iudaeus (narodem Polak, choć rodem Żyd) – ta jagiellońska idea polskości była dlań najbliższa.
Dziesiątki lat później powinniśmy pamiętać: powstanie w getcie warszawskim było w istocie polskim powstaniem, zrywem, którego symbolem stały się dwie flagi powiewające na budynku przy Placu Muranowskim: biało-niebieska i biało-czerwona, symbole braterstwa pożądanego przez wielu bohaterów getta, a może nawet deklaracja polskości w szerokim, obywatelskim rozumieniu tego słowa.
Władysław Bartoszewski mówił: „Powstanie w getcie to było pierwsze powstanie warszawskie, pierwsza wielka akcja zbrojna na ulicach Warszawy od dni oblężenia, od września 1939 roku”. I dodawał: „Dla mnie wielkość tego zrywu polega na tym, że był to bój w kompletnej beznadziejności. Typowa polska walka o honor. Tak romantyczne powstanie mogli zorganizować tylko polscy Żydzi. Powtarzam: polscy. W żadnym innym kraju opanowanym przez Hitlera takie polsko-żydowskie szaleństwo nie było możliwe”.
Nie ulegajmy wpływowi narracji, która umieszcza powstanie w getcie w kontekście jedynie żydowskim. Ono było dziełem ludzi takich jak Marek Edelman, dla których miejsce ocalonych z Zagłady Żydów polskich było w Polsce. Czy Polska i Polacy potrafili dostrzec i zaakceptować wielkoduszność takiej postawy, czy umieli pojąć swoją polskość jako „wielość i pluralizm, a nie ciasnotę i zamknięcie”, jak pisał Jan Paweł II?
Powstanie w warszawskim getcie – pierwsze powstanie warszawskie, bohaterski zryw Polaków pochodzenia żydowskiego, jakże polski w swej istocie – winien pozostać w naszej pamięci obok innych zrywów narodowych jako symbol idei Rzeczypospolitej wielu narodów.
Przeczytaj też: Krótka historia Żydów w Polsce
Dodam male uzupelnienie: Cukierman nie byl w Izraelu “kona żydowskiej walki o własne państwo w Palestynie”. Razem z zona i ocalonymi z Zaglady utworzyli kibuc im. Bohaterow Getta, ale to byla raczej forma samopomocy dla swojakow jak symbolem dla panstwa Izrael. Ale poza tym to piekny i wnikliwy tekst. Dziekuje za przypomnienie tych dwoch Postaci!
“Dla mnie wielkość tego zrywu polega na tym, że był to bój w kompletnej beznadziejności.” Ciekawe czy 1 sierpnia usłysz czyny te same słowa?
Jest różnica między beznadziejną walką, gdy już nie masz wyboru, a instrumentalnym wykorzystaniem ludzi do walki, mamiąc ich wizją zwycięstwa, gdy macie jeden pistolet na dwudziestu chłopaków.
“Czy Polska i Polacy potrafili dostrzec i zaakceptować wielkoduszność takiej postawy, czy umieli pojąć swoją polskość jako „wielość i pluralizm, a nie ciasnotę i zamknięcie”, jak pisał Jan Paweł II?” Odpowiedź brzmi: niestety, nie.
I nie mogę się zgodzić, że dwie flagi powiewające nad gettem stały się symbolem powstania. Tak, to był wzruszający gest przypominający o tym, kim czuła się część walczących. Ake to tylko część. Przywoływanie tego symbolu to uproszczenie, prowokujące do kolejnych nieuprawnionych wniosków – o wspólnym polsko-żydowskim losie i walce o Polskę (mniej więcej takie rzeczy można było dziś usłyszeć od szefa jednego z lokalnych oddziałów IPN)
@ Maria: Zgadzam sie z Pania. Nawet Marek Edelman w swojej ksiazce pisze, ze dopiero po wojnie dowiedzial sie o tych dwoch flagach. Czyli rownie dobrze to moglaby byc wymyslona narracja tworzaca pewien mit. Szlachetny i piekny, ale mit.
Z tym, co mówił Edelman o ŻZW, jednak też trzeba uważać, bo między ŻOB a ŻZW był jakiś konflikt. To wszystko bardzo jest skomplikowane, a jeszcze bardziej, jak wplątuje się w to politykę.