Najlepszą metodą nauki higieny cyfrowej jest traktowanie jej jako normalnego elementu życia i po prostu rozmawianie o niej. Ale nie w ramach uroczystej rozmowy pełnej boomerskich rad. Fragment książki „Wychowanie przy ekranie. Jak przygotować dzieci do życia w sieci?”.
Higiena cyfrowa to nowe pojęcie, które pojawiło się w literaturze przedmiotu i debacie publicznej zaledwie kilka lat temu. Zauważyłam, że w zależności od tego, w czym specjalizował się ekspert, taką definicję tworzył. Jedni skupiali się wyłącznie na kwestii uzależnień, inni, zwłaszcza w świecie nauki, sprowadzali ją do cyberbezpieczeństwa, jeszcze inni pisali o postawie.
Tymczasem wpływ nowych technologii na nasze życie nie ogranicza się przecież do bezpieczeństwa danych osobowych czy naszych przekonań, ale rozciąga na nasze zdrowie fizyczne, psychiczne i społeczne. Dlatego żadna z istniejących definicji mnie nie satysfakcjonowała, nawet ta, którą na początku swojej pracy badawczej sama współtworzyłam.
Szycie na miarę
Tak się złożyło, że rozpoczynając pracę nad tą książką, poznałam fascynującą naukowczynię – dr hab. Magdalenę Woynarowską z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Magda naukowo zajmuje się promocją zdrowia i jest autorką Skali Pozytywnych Zachowań Zdrowotnych (SPZZ), a ja od lat marzyłam o tym, by wreszcie zbadać higienę cyfrową w kontekście zdrowia i to zdrowia ludzi dorosłych.
Zadawajcie dzieciom pytania. Nie bójcie się, że stracicie autorytet, jeśli czegoś nie rozumiecie i będziecie musieli poprosić dziecko o wyjaśnienie. Ono też na pewno nie zna wszystkich programów i aplikacji
Uwierało mnie, że w dyskursie o negatywnym wpływie urządzeń ekranowych na ludzi rozmawia się głównie o dzieciach i młodzieży, jakby problem z jakichś niewiadomych przyczyn zupełnie nie dotyczył ludzi 18+. Wiedziałam doskonale, że aby w debacie publicznej zajęto się też dorosłymi, trzeba dostarczyć danych i to nie byle jakich – naukowych i reprezentatywnych dla całego społeczeństwa. Uznałam, że jeśli ktoś ma zrobić takie badanie, to właśnie my dwie. Tak rozpoczęły się prace nad pierwszym ogólnopolskim badaniem higieny cyfrowej osób dorosłych, które przeprowadziłyśmy pod koniec 2022 roku. (…)
Zaufajcie mi: nie musicie wykuwać na blachę zasad higieny cyfrowej. Wielu może by nawet tak wolało: dostać gotowca i heja, mamusia was teraz nauczy bezpiecznego internetu. Kluczowe jest zaś, byśmy wypracowali w sobie intuicję, rozumieli, jak internet i urządzenia ekranowe wpływają na zdrowie, oraz interesowali się światem swoich dzieci.
To szycie na miarę dla konkretnego klienta i jeśli w domu klientów jest kilku, to każdy musi być obmierzony osobno. Inny czas ekranowy ustalimy dziecku, które ma problemy z wyciszeniem się po graniu w gry, a inny nastolatce, która rozmawia online ze znajomymi z klasy.
Kiedy piszę o intuicji, nie mam na myśli uczucia, które każe nam tym razem pobiegnąć oświetloną ulicą zamiast zadrzewionym skrótem, lecz ten rodzaj intuicji, który ma lekarz: dające się uzasadnić połączenie wiedzy, doświadczenia i przeczucia.
„U mnie działa”?
W higienie cyfrowej nie ma miejsca na to, co my myślimy o nowych technologiach; czy je lubimy czy nie, czy mamy fejsa, TikToka, a może nigdy nie graliśmy w grę na komputerze. Higiena cyfrowa to nie zbiór przekonań. Tutaj ani przesadny entuzjazm, ani sceptycyzm nie są dobrymi doradcami.
Bądźcie czujni, gdy słyszycie argumenty w stylu „moje dziecko od niemowlaka używa smartfona i jest bardzo inteligentne”, często opatrzone dyskretnym hasztagiem „współpraca”. Ale niech was nie zwiodą także eksperci budujący karierę na straszeniu nowymi technologiami, których przekaz można by zamknąć, przywołując jeden z kabaretowych skeczy: „Twoje dziecko używa smartfona? To umrzeeee!”.
Tego typu skrajnych teorii i porad opartych na strachu przed nowym lub na wiedzy anegdotycznej jest coraz więcej, bo i więcej jest pytań rodziców, którzy kierowani troską lub wyrzutami sumienia chętnie kupią cyfrową dietę cud. Z zawodowego obowiązku czytam czasem te porady o świetnych tabletach, bez których moje dziecko nie będzie dobre z matmy, albo o zamykaniu uzależnionych od gier dzieci w kurnikach i sadzeniu z nimi kartofli (tak było, nie zmyślam!).
A ja nie jestem spokojna kobieta. I jak się naczytam takich andronów, to potem muszę chodzić nocą na cudze fejsbuki i używać w komentarzach feminatywów, żeby jakoś odreagować (#fightclubonline).
Dlatego zachęcam was do krytycznego myślenia. Jest już naprawdę dużo badań dokumentujących wpływ internetu i urządzeń ekranowych na nasze zdrowie. Gdy słyszycie takie „u mnie działa”, bądźcie ostrożni i nie bójcie się pytać o źródło czy podstawę przedstawianych teorii.
Dzieciaki są różne. Kopiuj-wklej z cudzego doświadczenia to ryzykowne posunięcie. Wiedza to jedyna pewna podstawa do tworzenia i modyfikowania własnych zasad higieny cyfrowej. (…)
Być wsparciem, minimalizować szkody
Czy nie można iść na żywioł i po prostu jakoś się z tymi technologiami poukładać? Ależ można, podobnie jak można wybrać się piechotą na safari i nawet zobaczyć lwa. Tylko nie każdy wróci z dobrymi wspomnieniami.
Wiem z rozmów z rodzicami, że są domy, w których to się udało. Są to jednak pojedyncze przypadki, a badania, które prowadziłam, pokazują, że najczęstsze w rodzinach, w których rodzice wypracowali szczególny rodzaj relacji z dziećmi: opierający się na otwartości, szczerości i czasie poświęconym na stworzenie im alternatywy dla rozrywki ekranowej.
Czy każdy i każda z nas ma takie osiągnięcia i w ogóle możliwości? Ja na pewno nie. Moje dni to niekończące się pasmo odhaczania zadań do zrobienia, jestem chodzącym kombajnem młócącym chaos i nie dam sobie uciąć nawet włosa, że czegoś nie przeoczę. Dlatego tam, gdzie to możliwe, wolę tworzyć bezpieczne ramy, niż stawiać na to, że wszystko jakoś się ułoży, wyjdzie w praniu. Bo koszty prania mogą nas przerosnąć, gdy na przykład zbyt późno się zorientujemy, że nasze dziecko jest nękane w internecie albo za zamkniętymi drzwiami pokoju wzięło właśnie udział w wyzwaniu na TikToku polegającym na rozbieraniu się do naga na czas.
Dlatego większość z nas prędzej czy później (a zwykle niestety później niż prędzej) kapituluje i rezygnuje z freestyle’u, poszukując jakichś wskazówek, które pomogłyby wychowywać dziecko w towarzystwie urządzeń ekranowych tak, aby przynosiło mu to korzyści i minimalizowało ryzyko możliwych szkód.
Powinniśmy uczyć nasze dzieci higieny cyfrowej od małego, tak jak uczymy je tradycyjnej higieny. Myjemy nasze ciało, chronimy je ubraniem, więc dlaczego nie mielibyśmy „myć” i chronić naszych mózgów, aby jak najdłużej były w dobrej formie? Po to właśnie potrzebujemy cyfrowej higieny. Nie wyrugujemy nowych technologii z życia naszych dzieci. Jedyne, co możemy zrobić, to nauczyć je właściwego obchodzenia się z nimi.
Zadania nie ułatwi nam to, że zasady higieny cyfrowej będą się zmieniać wraz z wiekiem dziecka. Ale czy z higieną tradycyjną i uczeniem zdrowego stylu życia nie jest podobnie? Czy nie trzeba i w tej sferze tłumaczyć, przypominać i pilnować? Nie zna życia, kto nigdy nie otwierał walizki nastolatka po wakacyjnym obozie. Podobnie z higieną cyfrową: inne wyzwania czekają nas w okresie przedszkolnym, inne w podstawówce, a jeszcze inne, gdy pewnego dnia znajdziemy w historii wyszukiwania hasło „two girls one cup” (wpisujesz w wyszukiwarkę na własne ryzyko!).
Ba, nawet dla dorosłych dzieci możemy być wsparciem w mierzeniu się z wyzwaniami, jakie stawia przed nimi internet. Zapomnijcie więc o tym, że wystarczy raz przybić na gwoździu reguły ustalone z sześciolatkiem i starczy aż do osiemnastki. Dlatego poza ogólnymi zasadami przedstawionymi w dalszej części tego rozdziału cenne wskazówki znajdziecie także w kolejnych, poświęconych wyzwaniom pojawiającym się w różnych okresach dorastania. (…)
Internet jak miasto
W ramach wspomnianego wyżej projektu badawczego stworzyłyśmy z Magdą Woynarowską Kwestionariusz Samooceny Higieny Cyfrowej. Składa się on z 39 zdań twierdzących, które opisują korzystne dla zdrowia zachowania związane z używaniem urządzeń ekranowych i internetu. Zależało nam, aby stworzyć narzędzie w podejściu pozytywnym (wzorem psychologii pozytywnej), które pozwoli zbadać poziom higieny cyfrowej – jak często zachowujemy się w dany sposób – a jednocześnie nie będzie kolejnym testem w stylu „jak bardzo schrzaniłeś sprawę”, po którym mamy ochotę udać się od razu do kliniki euzależnień.
Umieszczenie w skali zachowań pozytywnych miało też na celu edukację już na poziomie wypełniania testu – bo jeśli znajduję tam stwierdzenie „Odkładam urządzenia ekranowe na 1–2 godziny przed snem”, to widocznie istnieje jakiś powód, dla którego jest to zachowanie właściwe.
Powstanie kwestionariusza poprzedziła nasza wielomiesięczna sumienna praca badawcza. Początkowo odnosił się on do ponad 70 zachowań, które następnie między innymi drogą testów statystycznych okroiłyśmy do owych 39 stwierdzeń.
Czy brakuje w nim czegoś? No jasne! Bo jak już powiedziałam, higieny cyfrowej nie da się zamknąć w sztywnych ramach. Ważne, by myśleć o niej jak o zachowaniach. Dlatego setki razy zadawałyśmy sobie kontrolne pytanie: Czy ta zasada to zachowanie czy przekonanie? Czy jest wystarczająco konkretna? Czy uwzględnia specyfikę życia współczesnego człowieka?
Dlatego nie pytamy w kwestionariuszu o liczbę godzin spędzanych przed ekranem, bo nie da się u osób dorosłych wskazać jej jednoznacznie. Ważniejsze jest to, czy kontrolujemy czas przed ekranem i czy w razie potrzeby potrafimy go ograniczać, jeśli uznamy, że jest on za długi.
Piszę tyle o kwestionariuszu nie dlatego, że jestem z niego dumna (choć jasne, że jestem, to jak moje czwarte dziecko!), lecz by uzasadnić wybór zasad, które za chwilę wam przytoczę. Kwestionariusz Samooceny Higieny Cyfrowej jest narzędziem wykorzystanym w badaniu naukowym, opracowywanym przez wiele miesięcy, został również przedłożony Komisji Bioetycznej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Mam więc pewność co do jego jakości i dlatego właśnie na nim postanowiłam oprzeć poniższe zalecenia dla rodziców, którzy chcą wprowadzić w domu higienę cyfrową. (…)
Porównania pozwalają nam zrozumieć nieznane. Za jedną z lepszych metafor nowych technologii uważam koncepcję sieci jako miasta (oryg. Web As A City). Jej autorką jest amerykańska dziennikarka Debbie Weil, która w swojej książce „The Corporate Blogging Book” zobrazowała to przykładem mężczyzny i kobiety siedzących w barze: „Kobieta w barze obok ciebie nie jest dziennikarzem, ale wie coś na pewno i mówi ci to. Możesz wybrać, czy jej wierzysz czy nie, ale słuchasz jej. (…) Nikt nie mówi, że wszyscy wierzą w to, co przeczytają w internecie. Tak samo jak nikt nie wierzy we wszystko, co usłyszy na ulicy czy w barze” (przekład autorki – red.). (…)
Choć sama książka Weil jest dziełem niewybitnym i dzisiaj już zdecydowanie nieaktualnym, to koncepcja sieci jako miasta zachwyciła mnie prostotą i celnością – i po dziś dzień stanowi rdzeń mojego postrzegania nowych technologii. Jako cyfrowi przewodnicy naszych dzieci dokładnie tak powinniśmy myśleć o wprowadzaniu ich do świata ekranów: internet jest jak miasto.
Dziecko poznaje je powoli, przez wiele lat w naszym towarzystwie, a gdy już puszczamy je bez opieki, staramy się wiedzieć, gdzie i z kim spędza czas. Tłumaczymy, co jest bezpieczne, a co nie. Pocieszamy, gdy spotka je coś przykrego. Rozmawiamy o świecie, odpowiadamy na pytania, tłumaczymy, sami pytamy.
Jeśli spojrzycie na nowe technologie jak na część znanego wam świata, a nie coś wirtualnego, poniższe rady pomogą wam stworzyć własne domowe zasady ekranowe. Do dzieła!
Nie bójcie się
Najlepszą metodą nauki higieny cyfrowej jest traktowanie jej jak normalnego elementu życia i po prostu rozmawianie o niej. Nie w ramach jakiejś jednej, uroczystej rozmowy, podczas której wygłosimy boomerskie rady, lecz poprzez podejmowanie tematów nowych technologii, gdy nadarza się ku temu okazja lub gdy czujecie, że czas już poruszyć jakiś nowy aspekt.
Zachęcam was, aby o trudniejszych tematach rozmawiać w duchu konstruktywnej krytyki. Jeśli chcemy zwrócić uwagę na jakieś niebezpieczne czy negatywne zjawiska, pokażmy też alternatywę – ciekawe strony, bezpieczną rozrywkę. Nawet na nieszczęsnym Tik Toku, choć wciąż nieszczególnie bezpiecznym dla dzieci, można znaleźć coraz więcej naprawdę wartościowych kont, więc jeśli młode już musi koniecznie z niego korzystać, postarajcie się, aby ten czas nie był tylko drenażem mózgu.
Świadome dobieranie treści, które chcemy widzieć w internecie, jest cenną umiejętnością, której i my, dorośli, powinniśmy się nauczyć. Zastanówmy się chwilę, nim klikniemy „obserwuj” czy „lubię to”, i unikajmy treści, które źle na nas wpływają. Każdemu przyda się co jakiś czas krytyczne spojrzenie na profile, które śledzi.
Jeśli budzą negatywne emocje albo zaśmiecają naszą przestrzeń niepotrzebnymi treściami, usuwajmy je bez litości. Sama swego czasu wykonałam takie ćwiczenie na Instagramie, o czym więcej piszę wam w rozdziale o nastolatkach, w części poświęconej samoakceptacji.
Zadawajcie dzieciom pytania. Nie bójcie się, że stracicie autorytet, jeśli czegoś nie rozumiecie i będziecie musieli poprosić dziecko o wyjaśnienie. Ono też na pewno nie zna wszystkich programów i aplikacji, z których wy korzystacie. To tak jakbyście rozmawiali o ulubionych książkach czy muzyce. Nikt nie oczekuje, że dorosły i nastolatek mają te same zainteresowania. Dlaczego w internecie miałoby być inaczej?
Pytajcie więc o to, jakie gry są popularne wśród ich znajomych oraz co ciekawego widziały ostatnio w sieci, kto jest ich ulubioną youtuberką i na czym polega nowa popularna aplikacja. Musicie się orientować, czym żyją ich rówieśnicy.
Wy też opowiadajcie o swoich doświadczeniach i próbujcie skłonić dzieciaki do komentowania i wyciągania wniosków. Z maluchami możecie pogadać o przechodzeniu przez ulicę z telefonem w ręku, ze starszakami – o tym, dlaczego ciężko zasnąć, jeśli przed snem używaliśmy smartfona, z młodzieżą – o filtrach, hejcie, ale też o dobroczynności w sieci czy przydatnych w codziennym życiu aplikacjach.
Fragment książki „Wychowanie przy ekranie. Jak przygotować dzieci do życia w sieci?”, która 26 kwietnia ukaże się nakładem W.AB. Tytuł i śródtytuły od redakcji
Przeczytaj także: Kononowicz mimo woli
Nie mam czasu więc tworzę bezpieczne ramy. Nie masz czasu wiec nie stworzysz żadnej bezpiecznej ramy. Czas dla dziecka to podstawowy warunek nawiązania emocjonalnej uczciwej więzi z dzieckiem. Będziesz miał czas nie nazwie cię „stary” Będziesz ojcem matka, tata, mamą, zanim coś nabroi pomyśli o tobie, jak to przyjmiesz, zareagujesz. Rozumiem, że zachowań „właściwych” mają uczyć dorośli opiekunowie. Kto wiec ich tych zasad nauczy? Skąd pewność, że odłożenie urządzenia na godzinę dwie przed snem jest właściwe? Gdy moje dzieciaki były malutkie, żona zaczytywała się w poradnikach doradzających jak postępować z dziećmi. Zapewniam, żadna z wyczytanych metod się nie sprawdzała. Działa intuicja, dobra wola i autorytet, który trzeba sobie wypracować. To pozwala wprowadzać codzienną rutynę, której granice dzieci bez przerwy będą starały się poszerzyć. Odziaływanie w normalnej rodzinie jest obustronne, z biegłem lat to dzieci bardziej „wychowują” opiekunów, I to jest słuszny trend. Dziś jestem na etapie poznawania bajek, które lubią oglądać moje wnuki. Pozwalam im bawić się na moim komputerze wiec wiem gdzie i co się dzieje. Priorytetem jest jednak domowy rytm. Jest pogoda bawią się na dworze, jest posiłek siedzą z wszystkimi przy style, nawet gdy nie chce się im jeść, nie muszą ważne by nam towarzyszyły. W minioną sobotę byliśmy zaproszeni na rodzinną imprezę w lokalu. Wnuki wysiedziały przy stole część, że tak powiem oficjalną. Tylko one nie musiały być zabawiane telefonami, pozostała dzieciarnia grzecznie bawiła się smartfonami. Nie ma dobrej ani złej opcji. Taki jest wybieg jaki daje smycz trzymana przez rodzica. To zbyt nowa przestrzeń by uogólniać, pouczać, ukierunkowywać. Nie jestem zwolennikiem tak zwanego, jakoś to będzie. W tym jednak wypadku nie mamy specjalnie alternatywy.