Zima 2024, nr 4

Zamów

Kaczyński tupie na Trybunał, czyli sprzeczności pisowskiego decyzjonizmu

Jarosław Kaczyński podczas konwencji rolnej. Przysucha, 11 grudnia 2022 r. Fot. Prawo i Sprawiedliwość

Rewolucja zaczęła pożerać własne dzieci. To nie kryzys, ale rezultat konsekwentnego niszczenia praworządności w Polsce przez obóz Zjednoczonej Prawicy.

Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu Polskiej Agencji Prasowej, w którym jednoznacznie opowiedział się po stronie Julii Przyłębskiej w sporze o to, kto jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego. W ten sposób chciał zdyscyplinować sędziowskie buldogi, które dawno już wytoczyły się spod dywanu i bez żadnych oporów gryzą się między sobą na oczach opinii publicznej.

Prezes Prawa i Sprawiedliwości wyraził opinię, że ustawa, która ograniczała kadencję szefa TK do lat sześciu, została skrojona pod kolejnego prezesa – a każdy, kto twierdzi inaczej, łamie prawo. – Cały ten spór jest wymyślony, intencjonalny, a nie ma żadnych podstaw prawnych. Mam nadzieję, że przynajmniej niektórzy sędziowie, którzy tutaj zajmują tego rodzaju nieuzasadnione stanowisko, jednak wybiorą sprawę racji stanu – nie owijał w bawełnę polityk.

Lider partii rządzącej jest wykształconym prawnikiem i sprawnie porusza się w doktrynie, szybko więc znalazł odpowiednią interpretację, która uzasadnia jego stanowisko. Sięgnął po wykładnię historyczną mówiącą, że aby zrozumieć, jak należy stosować dany przepis, trzeba stwierdzić, co poeta – to znaczy ustawodawca – miał na myśli.

Dla Kaczyńskiego prawo jest nie zbiorem norm, których należy przestrzegać i którym on sam podlega, lecz narzędziem sprawowania władzy

Stefan Sękowski

Udostępnij tekst

Omawianą ustawę przyjęto stosunkowo niedawno, w 2016 r., za rządów PiS – więc chyba nikt nie ma wątpliwości, że najlepszym źródłem informacji o motywach ustawodawcy jest prezes rządzącego ugrupowania. A ten twierdzi, że Julia Przyłębska może kierować Trybunałem dłużej niż przez sześć lat, ponieważ przepisy dotyczące kadencji prezesa TK weszły w życie na początku 2017 r., czyli w trakcie jej urzędowania, więc… sami Państwo rozumieją, kto w sporze ma rację.

Wola ustawodawcy

Kaczyński jednak zmienia interpretacje prawa częściej niż Jeremy Sochan kolor włosów, a głównym kryterium tych zmian jest wygoda. O wykładni historycznej nie wspominał, gdy prezydent Andrzej Duda zwlekał z zaprzysiężeniem wybranych w 2015 r. sędziów TK, choć zgodnie z Konstytucją winien to zrobić „niezwłocznie”. Wykładnia ta nie miała też znaczenia, gdy Beata Szydło blokowała publikację wyroków tegoż Trybunału w „Dzienniku Ustaw”, choć „ojcowie” Konstytucji w oczywisty sposób widzieli w tym akcie czynność administracyjną, a nie prawo do recenzowania przez premiera orzeczeń konstytucyjnych.

Nie wspomniał o niej także, gdy parlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości postanowili, że sędziów-członków Krajowej Rady Sądownictwa wybierać będą posłowie. Choć w ustawie zasadniczej istnieje w tym zakresie ewidentna luka (w związku z czym powoływanie się na tę kwestię jest najsłabszym elementem krytyki neo-KRS), to jednak jest dość oczywiste, że jej twórcy nie chcieli przyznawać tego prawa akurat politykom, skoro jednocześnie umożliwili im wybór własnych przedstawicieli do Krajowej Rady.

Sedno poglądu wyrażonego przez prezesa PiS nie leży bowiem w ustaleniu, czego chciał ustawodawca – ale kto nim jest. W 1997 r., gdy uchwalano obecną Konstytucję, Jarosław Kaczyński nim nie był. Nie było go w Sejmie, gdy po porażce Porozumienia Centrum w wyborach 1993 r. klecił kolejne sojusze pozaparlamentarnej prawicy. Mało brakowało, a znalazłby się całkowicie na politycznym aucie. Siłą rzeczy wykładnia historyczna nie ma w tym wypadku dla niego zastosowania.

Co innego dziś, kiedy Kaczyński nie tylko tworzy prawo jako szef partii rządzącej, ale także, za pośrednictwem swoich ludzi w TK, mówi, jak należy je rozumieć w świetle ustawy zasadniczej. Dla prezesa PiS-u prawo jest nie zbiorem norm, których należy przestrzegać i którym on sam podlega, lecz narzędziem sprawowania władzy. Gdy chce, zwalcza „imposybilizm prawny”, działając bez żadnego trybu.

Emancypacja części TK

Jednocześnie jego władza nie zawsze sięga tak daleko, jak by chciał. Istnieje bowiem kilka instytucji, które się wobec niego wyemancypowały, by wspomnieć Najwyższą Izbę Kontroli czy urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, którego wybrano dopiero po wielomiesięcznej batalii, zawierając ponadpartyjny kompromis. Proces emancypacji przechodzi obecnie także Trybunał Konstytucyjny. Sędziów bowiem nie można odwołać, a część z nich chce być kimś więcej niż wykonawcą poleceń płynących z Nowogrodzkiej.

Do tego dochodzą także zapewne prywatne ambicje (bycie szefem TK ładnie wygląda w CV) oraz interesy polityczne: nie wszyscy sędziowie to ludzie Kaczyńskiego, część jest związana politycznie ze Zbigniewem Ziobrą. I last, but not at least, Julia Przyłębska jest po prostu nędznym prezesem.

Za jej kadencji TK jest najbardziej leniwy, od kiedy funkcjonuje pod reżimem Konstytucji z 1997 r. W ubiegłym roku Trybunał pobił rekord najmniejszej liczby wyroków, wydając ich zaledwie 14. Poprzedni rekord – 18 – pochodził zresztą z 2021 r., a więc też należał do ery Przyłębskiej. W tym roku być może TK znów go pobije, bo rozstrzygnął do tej pory raptem… jedną sprawę.

Dla porównania: w ostatnim pełnym roku prezesury Andrzeja Rzeplińskiego (2015) wyroków zapadło 63. A przecież TK zajmuje się nie tylko kwestiami „politycznymi”, ale także problemami zwykłych ludzi. Może jestem naiwny, ale nie wykluczam, że część buntowników chce, by Trybunał nareszcie zaczął robić to, co do niego należy. Są mniejszością, ale wystarczająco dużą, by blokować funkcjonowanie TK pod wodzą jej „prezes Schroedingera”.

Wygląda na to, że Kaczyński, mówiąc Janem Brzechwą, „tupnął nogą, której nie miał”. Według informacji Wirtualnej Polski jego tyrada nie zrobiła na buntownikach większego wrażenia. Zamiast się przestraszyć, raczej oburzyli się, że „Prezes Polski” wchodzi butami w nie swoje kompetencje (swoją drogą: gdzie byli, gdy robił to wcześniej?), ponieważ nie tylko wskazuje, kto ma być ich szefem, ale także chce dyktować wyroki w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym, która miałaby odblokować Krajowy Plan Odbudowy.

A sprawa jest skomplikowana. Jeśli mamy traktować stanowienie prawa poważnie, nie możemy oczekiwać od sędziów TK, że napiszą wyrok przyklepujący ustawę, bo akurat potrzebujemy pieniędzy z Unii. Na rozpatrzenie wniosku prezydenta potrzeba kilku miesięcy. Jest on długi, a zarzuty mają solidne podstawy – choćby w kwestii przekazania dyscyplinowania sędziów sądów powszechnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Także sędziowie związani z ministrem Ziobrą mają swoje argumenty, których chętnie użyją, nawet jeśli nie podoba się to Jarosławowi Kaczyńskiemu.

System zjada własny ogon

Jeśli nic się nie zmieni, czeka nas dalszy paraliż Trybunału Konstytucyjnego. Piszę to, odczuwając na swój sposób Schadenfreude. Bo oto rewolucja zaczęła pożerać własne dzieci. To nie kryzys, ale rezultat konsekwentnego niszczenia praworządności, a w szczególności sądownictwa konstytucyjnego w Polsce przez obóz Zjednoczonej Prawicy, co trwa od 2015 r. Sądownictwa, które w świetle decyzjonistycznej doktryny Kaczyńskiego, jest ciałem obcym w gmachu jednolitej władzy państwowej.

W doktrynie tej Suweren – wiadomo: Naród, ale Naród, którego emanacją jest on, Jarosław Kaczyński – decyduje, czego chce. I nikt mu nie będzie mówił, że w świetle jakiejś tam postkomunistycznej konstytucji, której jedyną zaletą jest to, że w ogóle została uchwalona, białe jest białe, a czarne jest czarne. Dlatego TK, skoro już musi być, powinien nie przeszkadzać władzy ustawodawczo-wykonawczej, a gdy trzeba coś niewygodnego przepchnąć (np. zmiany w prawie dotyczącym aborcji) albo pobłogosławić jakąś ustawę przyjętą przez parlament, to powinien nawet pomagać.

Tymczasem okazuje się, że znikąd pomocy. Mechanizm się zaciął. Sędziowie, którzy od momentu swojego powołania działali w realiach obniżonego autorytetu TK i ze świadomością przyzwolenia ze strony powołujących na swobodne traktowanie prawa, zaczęli realizować własne interesy. Oni też są wykształconymi prawnikami, też potrafią żonglować wykładniami. I robią to, bo mogą. Nie da się ich odwołać.

Gdyby jeszcze pochodzili ze „starych elit”, można by np. uchwalić ustawę obniżającą liczebność składu orzekającego w sprawie wniesionej przez prezydenta (obecnie musi to być 11 sędziów). PiS potrafi żonglować liczebnością składów, w razie czego można by powołać się na domniemanie konstytucyjności ustawy, a wszystko zatwierdziłoby orzeczenie wydane przez sędziów odpowiednio dobranych przez Przyłębską. Kłopot w tym, że obecni sędziowie-buntownicy są częścią elity pisowsko-ziobrowskiej, zaś Solidarna Polska nie ma interesu w ograniczaniu niezależności „własnych” sędziów. Tym bardziej opozycja nie ma powodu, by pomagać Kaczyńskiemu wydostać się z kabały, w którą sam się wplątał.

W tej sytuacji polecam otworzyć popcorn, orzeszki, marchewki, czy co tam Państwo chrupią w wolnym czasie. I patrzeć, jak Kaczyński walczy z problemami nieznanymi w systemie, w którym TK jest nie „trzecią izbą parlamentu”, jak dziś, tylko instytucją faktycznie niezależną od polityków. Patrzeć, jak pisowski decyzjonizm objawia swoje autodestrukcyjne oblicze i w ten sposób się kompromituje.

Wesprzyj Więź

Zapewne nie będzie miało to wielkiego znaczenia dla tematyki wyborów, bo w oczach szerokiej opinii publicznej – o ile w ogóle ma ona świadomość sporu – mowa o niezrozumiałej przepychance elit polityczno-prawniczych, bez większego znaczenia dla ich życia (nawet jeśli są w błędzie, bo TK orzekał dawno temu także w sprawach bardzo przyziemnych).

Trudno powiedzieć, kto ten spór wygra, o ile ktoś go może w ogóle wygrać. Istnieje jednak szansa, że system tak się wewnętrznie zapląta, że jego rozwiązanie, także w oczach obecnej władzy, będzie wymagało ostrego przecięcia tego węzła – i przywrócenia elementarnej praworządności w funkcjonowaniu Trybunału.

Przeczytaj także: Wspólnoty polskich lęków

Podziel się

6
1
Wiadomość

Jarosław Kaczyński będzie miał wielką zasługę w dziejach Polski.
Naprawdę.
Dzięki niemu mamy pierwszą w historii okazję przyjrzeć się naszej gombrowiczowskiej “Gębie” w jej pełnej krasie i okazałości bez szminek i łez wzruszenia zamazujących obraz.
Teraz widzimy, że mity I Solidarności o tym, że cały Naród, całe Społeczeństwo (w skład którego nie wchodzili Oni) pragnęło demokracji, przestrzegania zasad państwa prawa, praw człowieka, nienawidziło zamordyzmu, autorytaryzmu, itp….
Tymi mitami żyliśmy długo, bardzo długo. Długo patrząc w lustro puchliśmy z dumy.

Teraz widzimy jak w sumie niewielka część polskiego społeczeństwa tego pragnęła…. Dla jak wielu naturalnym i idealnym stanem ducha i państwa był i jest Naszystowski Zamordyzm podszyty sarmacką anarchią w wydaniu potomków pańszczyźnianych chłopów którymi w znakomitej większości wszyscy jesteśmy.
Dopiero teraz widać, że w skład realnego społeczeństwa polskiego wchodzi (uwzględniając nie głosujących) ok. 30% osób rozumiejących czym jest demokracja i rządy prawa, i ok. 70% którzy chcą by rządzili Nasi i dawali.

Wszystko to zasługa Jarosława Kaczyńskiego, tego zbuntowanego przeciw warszawskiej inteligencji z której pochodził, współczesnego “czerwonego kasztelanica”. Ale cóż, moment przejrzenia jest ważny, bo z oczami pełnymi fantasmagorii nigdy nie wyjdziemy ze stanu kantowskiego samozawinionego niemowlęctwa.

Bardzo ale to bardzo stronniczy artykuł autora . O poprzednich rządach ani słowa… o tym iz Polska sie zwijała , że wszystko zamykano, pracy nie było , były za to głodne dzieci ani
słowa…..

A czy ja pisałam, że kwota 500+ nie jest ważna? Pisałam tylko, ze dzieci nadal są głodne, o czym powiedzą ci w każdej szkole. O tym, ze socjalne wydatki są wyższe w Niemczech czy we Francji tez wszyscy wiedzą..I nie o to mi chodziło.

Jeśli Pan uważa, że trybunał jest OK i najlepszy w swiecie, to niech Pan wyjasni to merytorycznie i udowodni, ze działa wspaniale a pani P. jest najlepszym sędzią Rzeczypospolitej i jej krytyka jest bezpodstawna; mylą sie także jej koledzy z Trybunału.

Z założenia nie oglądam żadnych wiadomości – zarówno w TVP (łącznie z info) jak i w Polsacie i TVN. Czasami sięgam do wiadomosci z innych krajów (np BBC ), za to sporo czytam

Nie wiem, czy Więź jest dobrym miejscem na jednostronną publicystykę polityczną. No, może tak, o ile naprawdę już nie mamy do stracenia niczego, co nas łączy. Wtedy nawet najbardziej stronnicza polityka już niczego nie zepsuje.

Niekoniecznie, ten który krytykuje PIS musi być pro-platformiany. Tez wolałaby, aby prezes rządzącej partii, jak sam o sobie mówił “szeregowy poseł”, nie narzucał modelu działania Trybunałowi Konstytucyjnemu….