Bezmyślność i nieumiejętność uzasadnienia swojej wiary, ignorancja czy wręcz praktykowane nieświadome herezje są antyświadectwem i przyczyniają się do odstraszania tych, którzy mogliby uwierzyć w Boga, gdybyśmy nie przedstawiali Jego karykatury.
W dyskusjach dotyczących ortodoksyjności nauczania poszczególnych kaznodziejów – znanych i wręcz rozchwytywanych na YouTubie i nie tylko – pojawiają się co jakiś czas opinie, że właściwie po co dzielić włos na czworo? Czy to rzeczywiście aż tak istotne, z jakich źródeł korzystamy (Objawienia, czy objawienia prywatnego), czy jesteśmy pelagianami, za kogo uważamy Maryję i jaką rolę jej przypisujemy, jak wyobrażamy sobie życie wieczne?
Czy w tym pluralistycznym świecie, gdzie każdy w coś wierzy i w dodatku inaczej, musimy jako Kościół upierać się przy (może nieco przestarzałej) praktyce dbałości o poprawny przekaz treści naszej wiary? Skoro uznajemy możliwość zbawienia nawet niechrześcijan czy w ogóle niewierzących, to w sumie po co spierać się o kwestie doktrynalne?
Nauczanie a życie
Jest przynajmniej kilka dowodów potwierdzających, że od samego początku wspólnota Kościoła troszczyła się o jakość swojego nauczania i korygowała pojawiające się błędy, dziś znane nam jako herezje. Zarówno w Ewangeliach, jak i w listach św. Pawła, w liście do Hebrajczyków oraz w listach św. Jana znajdziemy jasno wyrażoną troskę o głoszenie zdrowej nauki, korygowanie błędów, reagowanie na tych, którzy zmieniają, modyfikują czy mylnie interpretują przekazaną im wcześniej Ewangelię.
Językiem zastraszania nie jesteśmy w stanie opowiedzieć prawdy Ewangelii w zrozumiały kulturowo sposób. Zatem zamiast załamywać ręce nad dramatycznie topniejącymi liczbami praktykujących, może warto byłoby obecną sytuację wykorzystać jako szansę?
Przykładów jest sporo. Z tekstów Ewangelii jasno wynika, że uczniowie zobowiązani są głosić wszystko, co Jezus im przekazał (por. Mt 28,20), mają również zachować Jego naukę (por. J 14,23), a zarazem Duch Święty będzie im przypominał wszystko, czego Jezus ich nauczył (J 16,12-14). Będzie to z ich strony wyraz wierności wobec Niego samego. Natomiast w Dziejach Apostolskich oraz listach pojawia się mocne przekonanie i jasne powiązanie pomiędzy głoszeniem a życiem. Z błędnej nauki bierze się zatem niewłaściwy sposób postępowania, a przecież to czyny uczniów mają świadczyć o Ojcu (Mt 5,16).
Pierwotny Kościół borykał się przede wszystkim z relacją pomiędzy Tradycją Izraela a orędziem Ewangelii. Niektóre elementy przejął (jak Stary Testament), niektóre twórczo wykorzystał (np. układając liturgię Eucharystii), ale też z pewnymi się rozstał (np. obrzezanie, choć praktyka ta została w niektórych Kościołach Wschodnich). Ponadto ewangelizacja pogan prowadziła do przenikania w głoszoną naukę elementów mentalności greckiej, co poskutkowało m.in. pojawieniem się doketyzmu.
To również wymagało reakcji i sprostowania, a ostatecznie doprowadziło do potępiania nowej herezji, czego dowód mamy w Pierwszym liście św. Jana (por. 1 J 4,2-3). Ostatecznie okazywało się bowiem, że błędna nauka prowadzi do niewłaściwego stylu życia wspólnot chrześcijańskich. Skoro czyny są złe, to jakie wydają świadectwo o Bogu? Można zatem zauważyć tutaj pewne zamknięte koło: błędne nauczanie prowadzi do niewłaściwego postępowania, to z kolei utwierdza nieprawdziwy obraz Boga we wspólnocie.
Bez myślenia jest łatwiej?
I tu dochodzimy do kolejnego problemu. Kościół jasno zdawał sobie sprawę z konsekwencji soteriologicznych kwestii doktrynalnych: jeśli Jezus Chrystus nie jest Bogiem, nie może nas zbawić; jeśli nie jest człowiekiem – również… Z innej strony po co nam Jego męka, śmierć i zmartwychwstanie, skoro zbawiamy się przez swoje czyny (upraszczając nieco, o to chodzi w pelaginizmie)?
Stąd spory, stąd sobory i dyskusje nad pojęciami, definicjami, a nawet nad pojedynczymi literami w słowach (słynne homoousios czy homoiousios: „współistotny” Ojcu czy „podobny co do istoty”). Zatem jasne staje się, dlaczego to nie wszystko jedno, w kogo i jak wierzymy, bowiem od tego kim jest Bóg i jaki jest, zależy Jego stosunek do nas, a w konsekwencji i nasza odpowiedź, a także postępowanie, ostatecznie życie.
Wydaje się, że to właśnie powiązanie pomiędzy myśleniem (intelektualnym pojmowaniem wiary) a postępowaniem jest dziś najbardziej niedocenianą kwestią duszpasterską. W różnego rodzaju formacji świeckich, duchownych i osób konsekrowanych sporo poświęca się uwagi na kwestie duchowości, prawa, może czasem też Biblii, ale słabo jako Kościół czujemy przełożenie treści wiary na postępowanie, na praktyczne codzienne chrześcijańskie życie. Następnie jako wspólnota jesteśmy zdziwieni naszymi słabymi efektami ewangelizacyjnymi czy miernymi owocami utwierdzania w wierze jeszcze obecnych wiernych w Kościele.
A przecież metanoia to właśnie zmiana myślenia. Paweł zachęca do rozumnego kultu (Rz 12,1), a my się ciągle śmiejemy z tego naprawdę absurdalnego żartu, że idąc na teologię, traci się wiarę. Może za bardzo weszliśmy w teologii w specjalizacje – tak bardzo, że nie widzimy już przełożenia teorii na praktykę? Może po prostu tak jest łatwiej: praktykować i nie zastanawiać się zbytnio, bo któż pojmie Boga, przecież wystarczy się modlić?
„Ewangelizować” strachem?
Wszystkie tego rodzaju drogi na skróty, czyli bezmyślność praktyki i nieumiejętność uzasadnienia swojej wiary, a także często ignorancja czy wręcz praktykowane i wyznawane nieświadome herezje, niestety ostatecznie prowadzą do bardzo poważnej konsekwencji, za którą powinniśmy w końcu wziąć jako Kościół odpowiedzialność. Otóż są one ostatecznie antyświadectwem i przyczyniają się wręcz do odstraszania tych, którzy mogliby uwierzyć w Boga, gdybyśmy nie przedstawiali Jego karykatury.
Rysujemy tą Bożą karykaturę przede wszystkim wszelkimi irracjonalnymi teoriami na temat świata, zwłaszcza naturalnych zjawisk, negując osiągnięcia nauki i szukając cudowności (przykładów tego typu irracjonalnych teorii w czasie pandemii mieliśmy pod dostatkiem). Jeśli tym samym Bogiem jest nasz Stworzyciel i Zbawiciel, to dlaczego miałby sobie sam zaprzeczać przez negowanie porządku świata? Można wysunąć tu argument cudów pojawiających się jednak i w Ewangelii, i w historii życia różnych osób. Tyle że bez świadomości, że ich rolą nie są Boże popisy, a wzbudzenie wiary w Boże zbawienie, znów jesteśmy na drodze zbyt prostej interpretacji rzeczywistości.
Już w starożytności św. Augustyn, a za nim inni, podkreślał, że chrześcijanin powinien słuchać i zważać na to, co zostaje rozpoznane jako sposób działania świata materialnego, bo jeśli nie doceniamy praw rządzących tym światem, to ośmieszamy naszą wiarę, przedstawiamy ją jako irracjonalną. Jeśli wiara jest pozbawiona rozumności, staje się czymś w rodzaju mitu, mit zaś służył pouczeniu dydaktycznemu, wychował składających ofiarę niewolników, ale już nie wolnych synów, dzieci Boże.
Podobnym antyświadectwem jest brak spójności pomiędzy poszczególnymi elementami wyznawanej przez nas wiary, a wręcz ich wzajemne się wykluczanie. Kiedy brakuje nam zdrowej nauki, intelektualnego namysłu nad tym, w co wierzymy – najczęściej z braku argumentów czy z rozdźwięku pomiędzy doświadczeniem duchowym a wyznawaną treścią – zaczynamy „ewangelizować” przemocą oraz strachem.
A im mniejszy skutek to przynosi, tym gorliwej zmuszamy, straszymy, grzmimy na tych opornych, nienawróconych, grzesznych. Jednak opór wobec tak prezentowanego chrześcijaństwa nieraz jest słuszny, bo skoro Bóg jest miłością, to dlaczego Jego świadkowie (czyli teoretycznie my) zmuszają, wykluczają, straszą?
Zamiast załamywać ręce
Oczywiście nazbyt naiwne byłoby stwierdzenie, że wszystkie przejawy naszej katolickiej przemocy i zafiksowanie na punkcie liczebności wiernych w poszczególnych praktykach (nieważne czy sprzyjających zdrowej duchowości, czy nie) wynika tylko z niedostatków przejęcia się kwestią ortodoksyjności nauczania oraz z braków szeroko rozumianej integralnej i intelektualnej formacji wszystkich wiernych (duchownych i świeckich). Za tym stoi równie istotne przejście kulturowe od przemocy do wolności, które ma przełożenie na przeżywanie przez nas wszystkich wymiarów życia, tego religijnego również.
Nie wszystko jedno, jak wierzymy, bowiem od tego kim jest Bóg i jaki jest, zależy Jego stosunek do nas, a w konsekwencji i nasza odpowiedź, a także postępowanie, ostatecznie życie
Bez próby zobaczenia tego zjawiska oraz twórczego wykorzystania w głoszeniu Ewangelii (jak to Kościół robił w minionych wiekach z innymi kulturowymi konstruktami) zostaniemy pozbawieni okazji skomunikowania się z ludźmi żyjącymi tu i teraz. Przecież oni nie są w stanie zrozumieć, dlaczego aż tyle trzeba się modlić, podejmować różnego rodzaju praktyki, skoro ten Bóg jest taki dobry?!
Standardowym językiem naszego kościelnego nauczania pełnego mobilizacji oraz zastraszania nie jesteśmy w stanie opowiedzieć prawdy Ewangelii w zrozumiały kulturowo sposób. Zatem zamiast załamywać ręce nad dramatycznie topniejącymi liczbami praktykujących czy niebezpiecznie wysoką średnią wieku tychże, może warto byłoby obecną sytuację wykorzystać jako szansę?
Ten kulturowy nacisk na możliwość stanowienia ostatecznie daje nam okazję do świadomego wyboru wiary, jej gruntownego przemyślenia, przylgnięcia do zdrowo ożywiającego duchowość źródła, jakim jest Pismo Święte, a przez to rozbudzenia zapału ewangelizacyjnego. Potrzebujemy dzisiaj wokół siebie ludzi życiowo stabilnych, bo opartych na Bogu i Jego Słowie, świadomie wybierających dlaczego tak, a nie inaczej żyją i umiejących z zapałem, ale i szacunkiem dla innych opowiedzieć o swojej wierze.
A można odnieść wrażenie, że ponieważ jako Kościół nie wykorzystujemy tego potencjału kulturowego, to omija nas możliwość odpowiedzi na autentyczne dzisiejsze ludzkie potrzeby: harmonii w codzienności, radości z życia, spokoju i nadziei, gdy sytuacja wokół staje się coraz bardziej przerażająca. Omija nas możliwość głębszego i spójniejszego spojrzenia na siebie i świat.
Mamy to jako Kościół w przesłaniu Ewangelii, w licznych świadectwach świętych, chociażby medytacji czy kontemplacji praktykowanych od wieków, w sakramentach i ich umacniającym oraz leczącym nas działaniu. Niestety, ponieważ wśród nas do głosu dochodzą najczęściej ci głośni, dewocyjni, emocjonalni lub niezainteresowani głębszym spojrzeniem na wiarę – zarówno w kwestii doktryny, jak i praktyki – stajemy się jako Kościół w najlepszym wypadku niezrozumiali, a czasem i śmieszni w swoim fanatyzmie.
Dla samych siebie podzieleni, zniesmaczeni, a często i jałowi, bo ileż można ślizgać się po powierzchni? I ciągle pozostający bez odpowiedzi na pytanie: dlaczego…?
Przeczytaj także: Katecheza dorosłych: tak, ale jak?
Ogromnie chetnie czytam Pani przemyslenia! Dziekuje i duzo sil zycze!
No dobrze, we Francji Kościół od dawna musiał porzucić język “zastraszania”, zaczął mówić tak jak chce Autorka. I co? Jakierezultaty? Może coś o tym poprosimy?
Własnie bardzo ładnie wykazał Pan, że katolicyzm bez strachu traci swój potencjał. Żeby nie było – zupełnie się z tym zgadzam. Ja nie wierzę, ale Wy? Dlaczego komentujecie na forum zamiast drżeć przed potępieniem i przeżywać jutrzejsze przyjmowanie samego Boga? Jutro będziecie przyjmować Ciało Stwórcy, bytu, dzięki któremu wszystko jest, przedwiecznego Słowa. Nieźle, mówię to jak najbardziej poważnie, bez ironii. Ale dlaczego nie drżycie? Dlaczego robicie cokolwiek innego poza uwielbianiem Go? Dlaczego nie zostawicie wszystkiego, co macie, i nie pójdziecie za Nim?
Kim są dla Pana WY, z którymi Pan dyskutuje? Dlaczego Pan Ciompa staje się godzien liczby mnogiej, a Autorka tekstu, pod którym Pan pisze, nawet na żadną wzmiankę w Pańskich komentarzach nie zasługuje? A przecież to autorka jest doktorem teologii i pracuje w kościelnej instytucji zajmującej się katechezą dorosłych i formacją pastoralną.
Umiłowana redakcjo, pewnym ryzykiem jest wiara w dziewicze narodziny i Zmartwychwstanie, ale naiwnością już jest wiara w to, że zawsze czytam teksty, które komentuję. A Pan Piotr Ciompa jest jednym z moich ulubionych komentatorów na forum, tym forum.
Dziękujemy za szczerość. Nie czyta, ale komentuje… Dlaczego w nas jest tyle chrześcijańskiego miłosierdzia, że wciąż nie zablokowaliśmy tu trolla, który jest otwarcie dumny z tego, że jest trollem???
>Dlaczego w nas jest tyle chrześcijańskiego miłosierdzia, że wciąż nie zablokowaliśmy tu trolla, który jest otwarcie dumny z tego, że jest trollem???
Kochani moi, publikujecie tu polskich biskupów. Przy czymś takim moje trollowanie to poziom delikatności koronki w komży arcybiskupa Jędraszewskiego.
Redakcjo, troll czasem wzbudza ciekawe dyskusje. Jak tu trafi Wojtek to …
Opowiadam również bez ironii. Strach działa na krótką metę.
I staje się hipokryzją lub nienawiścią względem tego, kto nam coś narzuca. Po nic taka wiara, no nie? 🙂
Kiedy kochasz to inna perspektywa.
Ale możesz powiedzieć, że miłość to też rodzaj manipulacji, tylko innej. I tak dalej.
I wiesz, wcale nie żąda byś nie miał swojego życia i tylko Go czcił.
Ale to właśnie strach tak nam podpowiada.
A ten strach bierze się od fałszywego obrazu Boga.
A ten fałszywy obraz Boga to sobie tworzymy, bo Go nie słuchać. Proste.
Prawda Karolu?
To samo możemy zrobić w stosunku do rodziców. Uznać, że bredzą, zohydzić sobie ich obraz i olać, to, co mówią.
(mówię o normalnych rodzicach, nie przemocowych).
Kiedy kogoś kochasz naprawdę to jeżeli się czegoś boisz, to tylko raczej tego, by nie zawieść jego zaufania.
Tylko tyle i aż tyle.
Ładna pogoda nie warto iść na spacer niż tu komentować?
Pytam również samą siebie. Chociaż akurat już byłam.
Ciekawe jaki jest paragraf na piszących komentarze w pracy. Dobrze, że dobrze, że dziś sobota.
Odpowiedziałam, chociaż i tak wiem, że trollujesz tu sobie całkiem miło. Na zdrowie. 🙂
Nie byłam we Francji, nie widziałam, jak jest, ale mogę przywołać słowa pewnej Polki, katoliczki od wielu lat mieszkającej we Francji. Powiedziała z wielkim przekonaniem: tam żyje wielu bardzo wierzących ludzi. Pierwsza moja reakcja – lekki szok Ostatnio dochodzę do wniosku, że my w Polsce żyjemy za swoistą religijną żelazną kurtyną, za którą, uważamy, znajduje się zgniły bezbożny Zachód…
Piotr, Kościół we Francji tym krokiem (podobnie jak wcześniejszymi, jak rezygnacja ze spowiedzi usznej itp.) usiłuje ratować resztki tego, co jeszcze ma. A co utracił z powodu pychy, jaką prezentował w końcówce XIX wieku.
Również dziękuję za bardzo ważny i jakże potrzebny w dzisiejszych czasach tekst. Od razu dodam, że potrzebny Kościołowi w Polsce, który często głosi karykaturalny obraz Boga. Odnośnie Francji: liczy się jakość, a nie ilość! Pozdrawiam
Swoją jakość Kościół Francji wykazał w nowych wspólnotach, o czym niedawno można było przeczytać w kilku raportach na temat katolickiego systemu przemocy seksualnej.
Dorgi Panie Karolu, czekałem na podobny wpis. Znam trochę Kościół we Francji i wspominając o nim, miałem na myśli ludzi wierzących w Boga, nie zaś zmanipulowanych często wyznawców jego karykatury. Mój błąd, że tego nie doprecyzowałem. Przepraszam i pozdrawiam
Ciekawe rozważania, ale z punktu widzenia “użytkownika końcowego” mają znikome znaczenie. Wierzącego naprawdę nie interesuje rozważanie ile jest natur w Chrystusie i którą z nich urodziła Matka Boska. Tak kompletnie uczciwie nie ma też znaczenia, czy Bóg jest Trójcą, czy nie, ofiara Jezusa byłaby tak samo ważna, gdyby był “tylko” Synem Bożym, a nie Bogiem Wcielonym. Katolicy nawet nie zadają o to pytań, bo w ich życiu niewiele to zmieni. Za to pytania, jakie się zadaje dotyczą kwestii kompletnie marginalnej dyscypliny, jak to czy w najbliższy piątek można jeść kotleta, albo co odpowiedzieć siostrze, która pyta czy zostanie się chrzestnym jej dziecka, choć jest się po rozwodzie.
Nie zgadzam się. Nie trzeba być profesorem żeby zadawać sobie pytania o sens. W życiu dzieją się różne rzeczy, czasem jest przestrzeń i potrzeba na rozmyślanie. Religia jest tego częścią. Oczywiście nie ma znaczenia, czy Bóg jest Trójcą albo jacy będziemy po zmartwychwstaniu (zgadnijcie dlaczego xd), ale może mieć znaczenie dla kogoś, doświadczającego bólu, straty, albo kogoś, kto właśnie był w górach i poczuł trwogę i wielkość świata. I takie rozpoznawanie rzeczy, nawet jeśli są wirtualne, wydaje mi się lepsze niż te wszystkie śmieszne instytucje w stylu KULu z tymi ich czasopismami za 50 punktów. Można “rozeznawać” poza nomenklaturą. To zresztą jedyne prawilne rozeznawanie, reszta to koniunkturalizm. Nie obchodzi mnie, co biskupi mają teologicznie do powiedzenia, wolę zastanawiać się, jak moja babcia widziała Boga. Bo jakoś musiała go sobie wyobrażać. To jest teologia w działaniu a nie czasopismo “Ethos. Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL”.
Nie mówię o zadawaniu sobie pytań o sens, tylko o sięganiu do odpowiedzi jakie daje doktryna.
Wojtek
PWN
doktryna
1. «system poglądów, twierdzeń i założeń z określonej dziedziny wiedzy»
2. «bezzasadne, dogmatyczne poglądy i teorie».
Ciekawe, ku której definicji się skłaniasz 😉
Nie wiem skąd pomysł, że chciałbym tu użyć innej definicji, niż tej, której używa Kościół.
Jak chcesz być bez powodu złośliwa, to spróbuj ze słowem “parafia” w PWN.
Zgadzam się z Tobą Karol co do wolności w poszukiwaniu i zadawaniu pytań. Nie jest to zastrzeżone dla teologów.
A wiesz, że to, o co tu wypisujesz czasem o abp i bp i KULu – ja nie mam o tych rzeczach bladego pojęcia. Nie tropię tych absurdów w ogóle. Kuriozalnych wypowiedzi.
Od Ciebie się tu często o nich dowiaduję.
Nie patrz tylko na karykaturę i podróbki.
Istnieje oryginał.
Piękne widoki i majestat gór wprawią w zachwyt i zadumę i nawet trwogę. Tak.
W obliczu ludzkiego bólu i cierpienia jednak pozostaną słabym pocieszeniem.
W poprzednim komentarzu napisałam, że tworzymy sobie fałszywy obraz Boga – może nie tworzymy, bo często nie robimy tego celowo, to raczej nasze trudne doświadczenia nas zmieniają.
Buntujemy się, wkurzamy i odwracamy. Skądś to znam.
Warto pytać, warto wołać o sens.
Złudzeniem jest oddzielenie człowieka od Boga.
On się z nami nie rozwiódł.
To my się czasem z Nim rozwodzimy.
A cuda to nie tanie fajerwerki. Dzięki nim odbudujemy zaufanie.
Chociaż niektórzy potraktują je jak narkotyk. Bywa.
Nietzsche : „W prawdziwej miłości dusza jest tym, co odziewa ciało”.
Czy bluźnierstwo jest bardziej szczere od udawanej ze strachu modlitwy? Buntownik staje wobec Boga otwarcie i odważnie.
https://wiez.pl/2022/05/26/gdy-nasze-bluznierstwo-to-tylko-modlitwa/
Warto walczyć, a później kochać.
To co zabija każdą relację to obojętność.
Wobec Boga ta zasada działa tak samo.
Karol
A i jest taka świetna książka „Dotknięcie pustki” Joe Simpsona.
W jego historii góry stają się przekleństwem, a człowiek w nich walczy o życie odcięty od liny przez kolegę.
Był film „Czekając na Joe”.
Tak, góry to majestat, ale majestat obojętny wobec cierpienia.
A piosenka, która męczyła Joe w górach, kiedy walczył o życie:
https://www.youtube.com/watch?v=15nMlfogITw
…
Bywa.
>Tak, góry to majestat, ale majestat obojętny wobec cierpienia.
Obojętny zupełnie jak… 😉 Szczerze pozdrawiam
@Joanna „Czekając na Joe” oglądałam jeszcze w podstawówce i mało który film zrobił na mnie takie wrażenie.
Łukasz pisał kiedyś o doświadczeniu piękna gór okiem ateisty.
Czasem tak myślę co jest w tych górach, że zdobywaniu ich czy tragediom nadajemy taką rangę. Wypadek w górach zawsze na pierwszej stronie, sto innych bez echa. W perspektywie człowieka góry to potęga, w perspektywie globu ledwo wybrzuszenie. Wlezienie na to wybrzuszenie ma być spotkaniem z potęgą? To dopiero druzgocące. Małe wybrzuszenie przytłaczającym człowieka majestatem. Bezdusznym do tego. Tacy śmieszni jesteśmy, my ludzie.
Ale myślę, że może to jeszcze coś innego. Perspektywa, widok. Nie tyle piękny co szeroki. Może to największe marzenie człowieka – wyjść poza swoją perspektywę, dostrzec więcej.
Może @Wojtka trzyma pesymizm? „Zwykli wierni” są różni, poszukują różnie. Są i tacy dla których pytanie „czemu dzisiaj nie wolno kotleta” staje się początkiem pytań najważniejszych. O doktrynę i o swoje przekonanie, o którym pisze @Karol.
Może ludziom trzeba czasem zaufać, może interesuje ich więcej niż nam się zdaje.
Czego szukamy na górze?
Nawet ateista jest przecież w drodze, choćby na kolejne pytania znajdował wciąż tę samą odpowiedz.
„Zdobyć świata szczyt i zrozumieć jeden sen(s)…”
Basia, nie pesymizm, a chłodne spojrzenie. Jak też pisałem nie chodzi o pytania, które stawia Karol, tylko to, o czym mówią dogmaty. Jak żyję raz jeden ktokolwiek mnie spytał “ile jest działań w Chrystusie”. A nie potrzebował tego do żadnych rozważań, tylko miał takie pytanie na egzaminie, który zdał i zapomniał. Koniec końców prędzej ateista spyta, czy za tymi górami nie kryje się jakaś siła wyższa, niż katolik będzie się zastanawiać nad Chalcedonem.
Wiesz Wojtku, ja poznałam jednak katolików podchodzących bardzo serio do sprawy dogmatów. Tacy byli ludzie z mojej młodości (kiedy to było…).
Te rzeczy o których piszesz… o nie mało kto pyta, bo ilu wie że istnieją? Może podchodzą do teologa jak do konstruktora najlepszego komputera. Wiedzą, że jest i że w tym temacie ma wiedzę specjalistyczną, która pozwala mu wziąć odpowiedzialność tak, że im zostaje jedynie poznać software. 😉 Może to śmieszne porównanie, ale całe życie opiera się na zaufaniu do specjalistów danej dziedziny, bo człowiek sam wszystkiego nie przeniknie. To nie znaczy, że jest ignorantem. Po prostu wiedza specjalistyczna jest trudna.
I tylko jak komputer padnie, a spec z infolinii mówi „u mnie działa” to pojawia się pytanie, czy oni tam rzeczywiście wiedzą…
Myślę sobie, że dla Ciebie to musi być szczególnie trudne, bo teolodzy jednak dzielą się na te dwie grupy: świeccy i duchowni. I choć świeccy wiedzę mogą mieć większą, a spojrzenie wnikliwe to duchowni mają większy wpływ na nauczanie kościoła i jego funkcjonowanie.
„ Przejście kulturowe od przemocy do wolności”- ciekawe, skąd w ogóle diagnoza punktu wyjścia.” Radość z życia, harmonia w codzienności” itp są powszechnymi pragnieniami, ale czynić z nich postulat duszpasterski? Pospieszne.
Punkt wyjścia wynika z historii. Wolność w zakresie religii jest przecież wynalazkiem bardzo młodym, dwudziestowiecznym. A z drugiej strony głoszenie poglądów sprzecznych z wiarą Kościoła potrafiło się kończyć nawet karą śmierci. Kościół jeszcze w XIX wieku musiałby publicznie przekląć Jana Pawła II, gdyby wówczas mówił o wolności jednostki jako wynikającej z przyrodzonej godności ludzkiej, to dostałby przynajmniej kary kościelne.
Wojtek
Zagadka.
Cenna w szybie?
Bez googlania. Znasz odpowiedź?
Nie, nie znam. Coś to wnosi do dyskusji historycznej na temat zmiany podejścia do wolności jednostki w nauczaniu Kościoła?
Odnośnie Drogi w wierze.
Krótka myśl.
Ciemno. Nic nie widzę. Ale idź. Ale nic nie widzę. Ale słyszysz, słyszysz mój głos. Jestem. Postawisz bezpiecznie krok. Zaufaj.
Tyle wystarczy, ten jeden krok jest bezpieczny. Nie setka kolejnych.
Nie myśl o tylu naraz.
Kolejny bezpieczny.
Idź.
Mój powyższy wpis to komentarz do słów Piotra Ciompy (nie podłączył się we właściwym miejscu).
Ksiądz się nie raduje z życia, nie znajduje harmonii w codzienności , nie naucza ludzi, że powinni zwracać uwagę na te aspekty życia i relacji z Bogiem ? Odrzuca ksiądz te dary Boga ? Dano księdzu poznanie Dobrej Nowiny, Biblię. Czytał ksiądz I Mojż ( Rdz) 1, 31 , i ksiądz nie widzi w tym nic radosnego ?
@ Matylda, przy okazji komentarza do Credo tak, jak najbardziej.