Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Przyjaciele”. Jak to możliwe, że mimo zgrzytów nadal uwielbiamy ten serial?

Kadr z serialu „Przyjaciele”, USA 1994-2004. Fot. Materiały prasowe

Grupa dwudziestoparolatków szukających swojej drogi w życiu, goniących za miłością, inwestujących w relacje, odzwierciedla tęsknoty wielu z nas – pragnienie bliskości, czułości, siostrzeństwa, braterstwa.

Ósmy odcinek cyklu „Seriale, które nie zaczęły się wczoraj”. Wcześniejsze przeczytacie tutaj

„Przyjaciele” bezdyskusyjnie są popkulturowym fenomenem. Każdy odcinek oglądało średnio 25 milionów ludzi, ostatni miał widownię na poziomie 52 milionów, a całą serię, na wszystkich platformach, odtworzono już ponad 100 miliardów razy. Dlaczego tak kochamy ten serial?

„Umrę, jeśli się nie zaśmieją”

Przede wszystkim to dobrze napisana komedia. Cięte riposty tną powietrze raz za razem, a dialogi skrzą się od błyskotliwych bon motów (choć scenarzyści wiedzą, kiedy ściągnąć widza z tej karuzeli śmiechu, zanim pochwycą go mdłości).

Te oratorskie fajerwerki były możliwe dzięki dość niecodziennej metodzie kręcenia każdego odcinka. Nagrywano go na żywo w studiu z publicznością, której reakcje bacznie obserwowano – jeśli żart się nie sprawdził, przerywano zdjęcia i poprawiano kwestie do skutku. Przez to, że dialogi były testowane na żywym organizmie, a nie tylko w zaciszu gabinetów, do dziś potrafią wywoływać kaskady śmiechu.

Można zarzucać temu serialowi odrealnienie i nadmiar lukru, ale przecież od komedii nie oczekujemy, żeby mówiła nam, jak jest, ale jak mogłoby być

Ewa Buczek

Udostępnij tekst

Ten ciekawy koncept ma też jednak ciemne strony. Matthew Perry, serialowy Chandler – król dowcipu – dopiero w 2021 roku przyznał, że presja, jaką na niego nałożyły oczekiwania publiczności w trakcie nagrań, była nie do udźwignięcia: „Miałem wrażenie, że umrę, jeśli się nie zaśmieją. To na pewno nie jest zdrowe. Czasem jeśli nie śmiali się po mojej kwestii, cały zaczynałem się pocić i dostawałem drgawek”. Ten aktor zapłacił zresztą bardzo wysoką cenę za nagłą popularność i status globalnego gwiazdora – przez wiele lat zmagał się z uzależnieniami od opioidów, amfetaminy i alkoholu.

Sposób kręcenia serialu mógł mieć jeszcze jeden niepożądany skutek. Publiczność kocha wszystkie żarty, także te niewybredne i okrutne. Nieustanne granie na efekt – im głośniejszy, tym lepszy – oznacza balansowanie na cienkiej linie.

Z dzisiejszej perspektywy widzimy, że niektóre dowcipy źle się zestarzały. Oczywiście ahistoryczne jest ocenianie końcówki XX wieku przez pryzmat współczesnej wrażliwości, ale uwiera fakt, że wówczas znajdowano tak pociesznym zjawisko określane teraz jako fatshaming – ośmieszanie i poniżanie kogoś z powodu otyłości.

Jedna z tytułowej szóstki przyjaciół, Monica, jako dziecko była otyła, co stanowi niewyczerpane źródło radości dla reszty grupy. Żarty do niej kierowane i – co ciekawe – przez nią samą wypowiadane są pisane bardzo grubą krechą. Podobnie jak te odnoszące się do orientacji seksualnej Chandlera. Witamy w latach 90., gdzie największą obelgą dla faceta jest insynuacja, że jest gejem.

Silne więzi

Jak to możliwe, że pomimo takich zgrzytów nadal uwielbiamy ten serial? Olbrzymia w tym zasługa aktorów wcielających się w głównych bohaterów. Jennifer Aniston (Rachel), Lisa Kudrow (Phoebe), David Schwimmer (Ross), Courteney Cox (Monica), wspomniany Matthew Perry (Chandler) i Matt LeBlanc (Joey) zostali idealnie obsadzeni. Każde z nich stworzyło postać, której wierzymy i której kibicujemy. Każde z nich zbudowało oddzielną, równie ważną opowieść. I dokładnie na tym zależało twórcom serialu.

Marta Kauffman i David Crane, od których wszystko się zaczęło, wspominają: „Chcieliśmy zrobić serial o grupie. Nie o jednym bohaterze i jego przyjaciołach. Każdy wątek miał być równie ważny. Wtedy to była nowość”.

Obraz z szóstką głównych bohaterów to spore wyzwanie. Castingi ciągnęły się w nieskończoność, ale twórcy serialu nie poddawali się, bo wiedzieli, że od właściwie dobranej obsady zależy finał całego przedsięwzięcia. Aktorzy musieli umieć nie tylko nadać swoim postaciom osobowość – sposób poruszania się, gestykulacji, mówienia – ale też nie utracić jej w partiach mocno komediowych, które czasami ocierały się o slapstick. I zachować w tym wszystkim wiarygodność. Jeśli widz odczyta postać jako sztucznie wykreowaną, nie będzie potrafił – ani chciał – się z nią utożsamić, a tym bardziej jej polubić.

W tym właśnie leży klucz do sukcesu serialu. Ta grupa dwudziestoparolatków szukających swojej drogi w życiu, goniących za miłością, inwestujących w relacje, odzwierciedla tęsknoty wielu z nas – pragnienie bliskości, czułości, siostrzeństwa, braterstwa.

Szczególnie ujmujący jest sposób ukazania bliskości między męską częścią tej drużyny. Serialowi Chandler, Joey i Ross nie boją się własnych uczuć względem siebie i traktują swoją przyjaźń naprawdę serio. Scenarzyści zgrabnie odwołują się do kulturowych klisz samca alfa, ale od razu je przełamują, by pokazać coś dużo istotniejszego: co się dzieje, gdy – mówiąc językiem Małego Księcia – pozwolimy się komuś oswoić.

Zresztą całą szóstkę przyjaciół łączą bardzo silne więzy (i od razu widać, że dzieje się tak również poza ekranem – między tymi ludźmi po prostu czuć dobrą chemię). Są w tym momencie życia, w którym – jak to określili Kauffman i Crane – „twoją rodziną są przyjaciele” (czego naturalną konsekwencją jest fakt, że na ekranie prawdziwa rodzina albo jest nieobecna, albo pojawia się głównie jako źródło kłopotów, z których bohaterowie muszą się wykaraskać).

Bajka o lojalności

I owszem, można zarzucać temu serialowi odrealnienie i nadmiar lukru (bohaterowie przesiadują całymi dniami w kawiarni, a stać ich na wynajmowanie dużych mieszkań nieopodal Central Parku), ale przecież od komedii nie oczekujemy, żeby mówiła nam, jak jest, ale jak mogłoby być. My też przecież moglibyśmy rzucić nudną posadę i znaleźć pracę marzeń jak Chandler albo Rachel, spotkać miłość swojego życia tuż za rogiem jak Phoebe albo podnieść się po życiowych burzach jak Ross. Moglibyśmy, prawda?

Wesprzyj Więź

„Przyjaciele” – choć prezentują raczej swobodne podejście do sfery seksualności – są w istocie obrazem dość konserwatywnym, odwołującym się do takich kategorii, jak lojalność, uczciwość, szczerość, wierność.

Serial kończy się zresztą niczym porządna Disneyowska bajka – każda królewna znajduje swojego królewicza, część nawet staje z nim na ślubnym kobiercu. I tak właśnie musiało się to skończyć, bo w chwili, gdy w życie bohaterów wkroczyłyby kredyty hipoteczne, szkolne wywiadówki i kryzys wieku średniego, musiałaby się zacząć zupełnie inna historia.

Przeczytaj też: „The Office”. Śmiech, co rodzi bliskość

Podziel się

Wiadomość

Ten serial jest tak głupi, że nie dałam rady oglądnąć ani odcinka. Nawet kiedy był w wąziutkiej ofercie do oglądania dawno temu w dalekobieżnych autobusach 🙂 Na pewno dno serialowe jest niżej, ale i tak dziękuję.

Serial jest tak głupi….
Jakim sposobem zatem ma ogromne grono wielbicieli, którzy także jako dorośli z przyjemnością oglądają te serię?
Może nie jest aż tak głupi. Może masz odmienny gust. 8 może kategoryczne oceny łatwo się pisze.

Na pewno mam odmienny gust 🙂 I żeby nie było, głupie seriale też bywają potrzebne 🙂
Próbowałam kilka razy do „Przyjaciół” podchodzić, bo te miliardy oglądaczy i na mnie robią wrażenie, ale cóż…ni czorta

Jak byłam młodsza to mignęło mi kilka odcinków, gdy ciocia go oglądałam. Moja refleksja z tamtego czasu była taka, że nie rozumiałam o co jej chodzi, że jej się to coś podoba?!?! Byłam zrażona długie lata. A jak w wieku ok. 25 lat dałam szansę temu serialowi to od tej pory jest on moim ulubionym serialem! Uwielbiam! Oczywiście obejrzałam wszystkie odcinki po kilka razy. Raz po prostu po kolei. A potem wyrywkowo. Bardzo. Bardzo mi się on podoba! Dziękuję, że w „Więzi” podejmuje się także nieoczywiste tematy.

Z jedną, bardzo powszechną tezą na temat „Przyjaciół” zdecydowanie się nie zgadzam. Otóż komedie nie znoszą poprawności politycznej typu „zero dowcipów o grubych, głupich i Żydach”. Wręcz przeciwnie, wspominane przez Autorkę okrucieństwo i niewybredność (ja bym nawet powiedział – wulgarność) są nam potrzebne jak powietrze i woda. Dlatego wśród najlepszych seriali komediowych ostatnich lat wymieniamy „Big Bang Theory” i „Fleabag”. Ta niewybredność i to okrucieństwo jest zwierciadłem, w którym się przeglądamy. My, widzowie.