Zima 2024, nr 4

Zamów

O tym, jak tuliłem do serca „Damę” Leonarda

Jerzy Jarniewicz, wrzesień 2022, Łódź. Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl

Po chwili do szatni wchodzi wysoka, młoda kobieta, pod pachą niesie drewnianą kasetę. „Czy to panowie chcieli zobaczyć obraz Leonarda?” – pyta. „Tak, to my” – odpowiadamy zgodnie z prawdą. A ona: „To proszę” – mówi i otwiera kasetę, a w kasecie – deska z damą, a dama z łasiczką (vel gronostajem).

Było to w 1983 roku, do Polski przyjechał profesor z Yorku, specjalista od Conrada, ale też działacz Amnesty International.

Z Warszawy przywiozłem go do Łodzi pociągiem, w którym go ze wszystkiego okradli, ale to opowieść na inną chwilę. W Łodzi, na uniwersytecie, gość wygłosił dwa wykłady, po czym, bo miał jeszcze dwa dni wolne, zażyczył sobie zobaczyć „Damę z łasiczką”. Bo, you know, to jeden z zaledwie kilkunastu obrazów Leonarda, musi go zobaczyć. Co było robić, jedziemy.

Wsiedliśmy do pociągu, w którym go tym razem nie okradziono, bo już nic nie miał. Dojechaliśmy do Krakowa i pobiegliśmy do Czartoryskich. Podchodzimy do bramy, brama zamknięta, na bramie napis, że z powodu remontu. Tłumaczę profesorowi. „F**k!” – reaguje profesor z Yorku.

Byłem wtedy młody, ambitny, z tych, co to się za łatwo nie poddają. Zacząłem więc walić w bramę, skutecznie, bo wyjrzał portier, który nawet nie zdążył powiedzieć, że muzeum z powodu remontu, gdy usłyszał ode mnie, że panie, to angielski profesor, z Yorku, specjalista od Leonarda, jeden z pięciu specjalistów na świecie, poza tym, puszczam znacząco oko, działa, wie, pan gdzie i z kim się jeszcze spotka? Jutro wraca do Anglii, niechże pan nas wpuści. Popatrzymy na „Damę” i sobie pójdziemy. Portier pomyślał chwilę i zaproponował, byśmy przyszli za dwie godziny, może coś się da zrobić.

Przychodzimy za dwie godziny, walę w bramę, portier bramę otwiera, poznaje nas, wpuszcza do środka, kieruje do szatni po prawej. „Proszę tu poczekać”. Czekamy więc grzecznie. Po chwili do szatni wchodzi wysoka, młoda kobieta, pod pachą niesie drewnianą kasetę. „Czy to panowie chcieli zobaczyć obraz Leonarda?” – pyta. „Tak, to my” – odpowiadamy zgodnie z prawdą. A ona: „To proszę” – mówi i otwiera kasetę, a w kasecie – deska z damą, a dama z łasiczką (vel gronostajem).

Tak, mieliśmy tę „Damę” w rękach, mogliśmy nie tylko jej się dobrze przyjrzeć, ale też powąchać, postukać, pogłaskać. Widziałem „Damę” od przodu, od tyłu i z boku. Profesor z Yorku takoż, choć ręce mu drżały, głos ze wzruszenia się zawiesił. Nie wiem, czy któremuś z nas przyszło wtedy do głowy, by panią kustosz lekko unieszkodliwić, wziąć deskę i wyjść. Z szatni na ulicę. Może do głowy nie przyszło, ale gdyby przyszło, byłoby to bezproblemowo wykonalne.

Kilka lat później, jak „Damę” pokazywano w Nowym Jorku czy w Tokio, jechała z obstawą policyjną, a wóz, który ją przewoził, był wozem pancernym. W 1983 mieliśmy do „Damy” dostęp – w szatni – bezpośredni. Wtedy było to możliwe. Inne czasy. Czasy, gdyśmy hołubili obcokrajowców, na rękach ich nosili, zwłaszcza takich, co do nas w stanie wojennym zechcieli się przebić.

Wesprzyj Więź

No, i jednak w samej instytucji, wówczas przecież państwowej, jak we wszystkich instytucjach (poza wojskiem), panować musiał luz niepowtarzalny, przepisy tylko po to, by je obchodzić. Powiedziałbym, że samowola, gdyby nie to, że dzięki niej, tymi oto rękoma przytulałem do serca „Damę” Leonarda.

Tekst ukazał się na Facebooku. Tytuł od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: Czego nie wiemy

Podziel się

2
Wiadomość

Świetna historia! Mnie na studium pomaturalnym zdarzyło się mieć w rękach coś, co zwykle jest niedostępne: Akt Lokacyjny Krakowa. Duża płachta pergaminu, z tyłu sztywna skóra, z przodu pokryta króciutkim meszkiem.
Pozdrawiam.