Jesień 2024, nr 3

Zamów

Pytanie „Czy katolik może…?” ujawnia religijność będącą pańszczyzną

Marek Kita. Fot. Więź

Nowinę o Boskim darze z siebie przysłoniliśmy moralizmem, a objawienie walczącej o nas Miłości zakrywamy karykaturą Boga, który ma „za dobro wynagradzać, a za zło karać”.

Nowe wino wlewają w nowe bukłaki (Mt 9,17)

Przyznajemy się jako chrześcijanie do Nowego Przymierza i bywa, że arogancko podkreślamy jego lepszość w odniesieniu do tamtego Mojżeszowego – „starego”. Jednocześnie zbyt często wykazujemy się nieświadomością co do tego, na czym właściwie polega nowość ofiarowana przez Jezusa. Zdarza nam się gubić z oczu zarówno głęboką wspólnotę w łasce ze wszystkimi „ludźmi Bożego upodobania” (anthrōpois eudokias, Łk 2,14) – ochrzczonymi lub nie – jak i radykalną zmianę perspektywy dostępu do niej w świetle Ewangelii. W rezultacie umyka nam sens „tajemnicy ukrytej od wieków i pokoleń, a teraz objawionej świętym” (Kol 1,26).

Zbawienie bez ograniczeń

Nowość Ewangelii polega na głoszeniu powszechnego pojednania z Bogiem (Kol 1,20), dzięki któremu dotychczasowi „obcy i nieprzyjaciele” są włączeni do wspólnoty przymierza (por. Kol 1,21). Nawiasem mówiąc, nie wolno z niej wykluczać Ludu pierwszego wybrania, którego więź z Bogiem pozostaje nieodwołalna (por. Rz 11,28-29).

W tej nowej, radykalnie rozszerzonej perspektywie przymierza objawia się „Chrystus w nas, nadzieja chwały” (por. Kol 1,27). Każda osoba i każdy element rzeczywistości okazuje się miejscem obecności Pośrednika wielkiej transformacji, zmartwychwstałego Jezusa „napełniającego wszystko we wszystkim” (ta panta en pasin plēroumenou, Ef 1,23). Nic ani nikt nie jest w stanie nas odłączyć od ucieleśnionej w Nim miłości Boga do stworzeń (por. Rz 8,38-39).

Jezusowa przypowieść o sądzie sugeruje, że tkwiąca u korzeni altruizmu wiara w wartość każdego człowieka, nawet najbardziej niepozornego, jest ukrytą wiarą w Niego samego

Marek Kita

Udostępnij tekst

Nowością jest tak dobitne potwierdzenie intuicji, że Bóg ocala i przygarnia wszystkich ludzi, nawet jeśli w sposób szczególny ujawnia się to w przypadku wierzących (por. 1Tm 4,10). Choć istotna w uzdrowieniu egzystencji pozostaje wiara tożsama z zaufaniem (pistis) – okazanie jej wobec Chrystusa pozwala się otworzyć na Bożą łaskę-życzliwość (por. Rz 3,24) – to jednak subtelną postać tejże wiary stanowi, niezależnie od przekonań, zaufanie głosowi sumienia (por. Rz 2,13-15).

Jezusowa przypowieść o sądzie sugeruje, że tkwiąca u korzeni altruizmu wiara w wartość każdego człowieka, nawet najbardziej niepozornego, jest ukrytą wiarą w Niego samego, nazywającego siebie przecież Synem Człowieczym (por. Mt 25,31.40).

Nowy sens pojęć religijnych

Mocnemu podkreśleniu, że drogę spotkania i przymierza z Bogiem stanowi człowieczeństwo przeżywane według reguły miłości, towarzyszy w Nowym Testamencie egzystencjalny wykład teologii ucieleśnionej w Jezusie. Jeśli traktujemy poważnie stwierdzenie „kto zobaczył Mnie, zobaczył Ojca” (J 14,9), to trzeba uznać, że Bóg kocha bliskość z błądzącymi i potępianymi (por. Mt 9,10-12), współodczuwa nasze emocje (por. J 11,33-35), jest mimo swej wszechwładzy skromny i pokorny (por. Mt 11,29), a nawet wręcz uczynny i usłużny (por. J 13,3-5).

Przyznajmy, że jest to wstrząsające przeformułowanie doktryny o „Najwyższym, budzącym grozę” (por. Ps 47,2). W świetle Ewangelii „bojaźń Boża”, głęboki respekt wobec Stwórcy, okazuje się drżeniem wobec Miłości przekraczającej wyobrażenia (por. 1J 4,16).

Ten nowy i finalny etap zwierzania się nam przez Boga (por. Hbr 1,1-2) ze swych „zamysłów pokoju” (por. Jr 29,11) jeszcze bardziej wydobywa różnicę między potocznym a biblijnym sensem pojęć kary oraz przebłagania za grzechy.

Już w Pierwszym Testamencie znajdziemy przebłysk intuicji, że tym, co spada na grzesznika, jest w istocie jego własna złość (por. Ps 7,15-17). Apostoł Paweł pisze o duchowej śmierci jako „żołdzie (opsōnia) grzechu” (por. Rz 6,23) – idąc za błędnym wyborem inkasujemy jego skutki.

Miłosierdzia chcę, a nie ofiary

Natomiast Bóg „nie według naszych grzechów nas traktuje” (Ps 103,10). W przypowieści Jezusa miłosierny Ojciec nie domaga się odszkodowań od marnotrawcy majątku, lecz jeszcze dodatkowo go obdarowuje (por. Łk 15,22-23). Przy tym na obiekcje „porządnego” syna odpowiada własną wizją sprawiedliwości: „Wypadało się cieszyć i bawić, bo ten brat twój był martwy, a ożył, był zgubiony, a się odnalazł” (Łk 15,32).

Dla Boga słuszne jest odzyskanie serca grzesznika, a nie pomszczenie grzechu. Ojciec nie chce osądzenia winowajcy, lecz jego uzdrowienia (por. J 3,17). To dlatego, jak uczy apostoł, Boska sprawiedliwość wyraża się w odpuszczaniu win oraz przywracaniu grzesznikom prawości (por. Rz 3,25-26).

Tak więc według Nowego Testamentu sprawiedliwość Boga jest doskonale tożsama z miłosierdziem, a słowo „przebłaganie” zmienia sens w świetle interpretacji śmierci Jezusa. Skoro Ojciec oznajmia za Jego pośrednictwem: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (Eleos thelō, kai ou thysian, Mt 9,13), to śmierć na krzyżu nie była wymogiem odkupienia, lecz objawieniem Boskiej „dobroci dla niewdzięcznych i złych” (por. Łk 6,35). Pośrednik pojednania zmienił własne zabójstwo w przymierze krwi z zabójcami, stał się ucieleśnionym wyrokiem nie na grzeszników, lecz na sam grzech (por. Rz 8,3).

Boski sąd, jak czytamy w Ewangelii, polega na konfrontacji błądzących ze światłem bijącym z otwartych drzwi domu Ojca (por. J 3,19; 10,9). Jeśli ktoś uciekając przed tym światłem sam wybiera swój wyrok, to Jezusowa solidarność z nim staje się potępieniem potępienia. Baranek Boży zagradza drogę samobójcom, bierze na siebie uderzenie grzechu świata (por. J 1,29), zatrzymuje impet ucieczki od życia. Odkupienie nie oznacza, że ktoś musiał zapłacić Bogu za zniewagę, lecz że Bóg wziął na siebie koszt naprawy relacji, zniósł naszą wrogość i utopił ją w przebitym sercu (por. Ef 2,16; J 19,34).

Zmaganie z dawną religijnością

Skoro tak właśnie brzmi przesłanie, do którego się przyznajemy, to widać, że chrześcijaństwo wciąż ma problem z przyswojeniem Nowego Testamentu. Nie tylko w poszczególnych uczniach Jezusa dar odrodzenia dzięki Duchowi Świętemu (por. J 3,3-8) oraz bycia przez Niego inspirowanym (por. Rz 8,14), zmaga się z nawykami „dawnego człowieka” (por. Ef 4,22-24). Również szerokie kręgi Gminy Zwołanych, Ekklēsii, społeczności wierzących są kuszone dawną religijnością – i niestety ulegają kuszeniu.

Nowinę o Boskim darze z siebie przysłoniliśmy moralizmem, a objawienie walczącej o nas Miłości zakrywamy karykaturą Boga, który ma „za dobro wynagradzać, a za zło karać”. Budzimy w sobie i innych lęk przed Jezusowym Abba, choć tym, co nam faktycznie zagraża, jest nieufność wobec Niego (por. Rdz 3,5), owocująca sileniem się na samowystarczalność – co w końcu obnaża naszą nędzę (por. Rdz 3,7).

Zaofiarowane pojednanie usiłujemy zmienić w transakcję, w kupowanie przychylności rytuałami i daninami. Choć śpiewamy: „Niech przed Nowym Testamentem starych praw ustąpi czas”, to zamiast żyć inspiracjami Ducha Chrystusa pytamy z niepokojem: „Czy katolik może…?”. I z tą naszą neurotyczną religijnością patrzymy z góry na Żydów przestrzegających Prawa.

Tymczasem to nie rygoryzm stanowi „ciasne drzwi do życia” (por. Łk 13,24), które mamy forsować. Tymi drzwiami jest tracenie duszy egoisty, żeby znaleźć w sobie duszę dziecka, dającego się prowadzić Słowu Ojca (por. Mt 10,39; 18,3). Hołdując religijności będącej rodzajem pańszczyzny (gdzie przeplata się w nas mentalność niewolnika i nadzorcy) wciąż pozostajemy na „szerokiej drodze” (por. Mt 7,13) – bo w gruncie rzeczy łatwiej odrobić pańszczyznę, niż poddać duszę transformacji.

Czy naprawdę o to chodzi?

Religijność „pańszczyźniana” wydaje się ukłonem w stronę schematów nawet nie z Pierwszego Testamentu, lecz ze świata pogańskiego. Na Kościele odcisnął swe piętno cesarz Konstantyn, który uznając chrześcijaństwo, wtłoczył je w takie formy, do jakich przywykł. W ten sposób społeczność sióstr i braci – w której miało nie być dominacji i autorytaryzmu, celebrowania długich szat, zaszczytnych tytułów i pierwszych krzeseł (por. Mt 20,25-26; 23,6-10; Mk 12,38-39) – została uformowana w klerykalną piramidę. 

I tak „starszyzna” (presbyteroi) wspólnoty mającej w całości charakter kapłański (por. 1P 2,9) zmieniła się w pośredników sacrum – choć jej zadaniem jest tylko i aż „serwisowanie” egzystencjalnego kapłaństwa wszystkich (por. Ef 4,11-12). Wspólna celebracja Wieczerzy Pańskiej zmieniła się w oglądanie sakralnych czynności. Świadomość, że jedyny Pośrednik między Bogiem a ludźmi (por. 1Tm 2,5) mieszka w każdym z wierzących oraz pozostaje obecny we wszystkich wymiarach rzeczywistości (por. Ef 3,17-18), została przyćmiona przez wizję uzależnienia od „kapłanów”. Zamiast przeżywać permanentną komunię (zjednoczenie) z Chrystusem, rzesze wiernych balansują między sacrum od święta i profanum na co dzień.

Dojmująco potrzebujemy „metamorfozy poprzez odnowę umysłu” (por. Rz 12,2) i odzyskania smaku Ewangelii. Skoro przyznajemy się do Nowego Testamentu, to nie możemy żyć według starego ducha niewoli i lęku (por. Rz 8,15), ani zachowywać się tak, jakby Bóg był zamknięty w świątyniach (por. Dz 17,24).

Wesprzyj Więź

Nawrócenie zaczyna się od wdzięczności za darmową łaskę, a nowość Przymierza Jezusa nie polega na wymianie obrzędów, kapłanów i świątyń na inne obrzędy, kapłanów i świątynie. Jak to swego czasu ujął Brat Roger z Taizé Jezus nie oferuje kolejnej religii, lecz pełnię zjednoczenia z Bogiem.

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie wiam.pl

Przeczytaj też: Kita: Gdzie w Ewangelii Jezus mówi, żeby Jego uczniowie stworzyli system feudalnych zależności?

Podziel się

7
1
Wiadomość

To teraz muszę zadać pytanie jak pogodzić prawdę historyczną o ustanowieniu kapłaństwa na przełomie IV i V wieku, z prawdą dogmatyczną, że niby sakrament kapłaństwa ustanowił Chrystus w I wieku?

Jak dla mnie, prawd się nie godzi tylko prawdę się ustala. Jak już wiadomo, co jest prawdą, przeważnie łatwo wskazać kłamcę. Znacznie trudniej poradzić sobie z wynikającymi z tego konsekwencjami.

Pojęcie prawdy wcale nie jest oczywiste w systemie dogmatycznym.
A brak możliwości ustalenia co jest, a co nie jest prawdą w niektórych
przypadkach jest istotą takiego systemu. Wojtek wie więcej na ten temat.

Raczej nie chodzi Ci o kaplanstwo „na wzor Melchizedeka” z Ksiegi Psalmow i listu do Hebrajczykow czy „…i uczynil nas krolestwem-kaplanami…”z Ksiegi Apokalipsy, lub nakladanie rak przez kolegium prezbiterow z 1g-go listu do Tymoteusza, bo to jeszcze czasy Apostolow. Podejrzewam, ze moze chodzi o przywilej sprawowania Eucharystii, ktory we wspomnianym okresie przestal nalezec tylko do biskupow, a zostal udostepniony prezbiterom. Kwestia klaryfikacji pojec i swiadomosci zmiany znaczen niektorych slow jak i natury funkcji przez te slowa opisywanych w przeciagu wiekow. Podobnie np sw Piotr nie wiedzial, ze bedzie uznawany za pierwszego papieza. Rzecz poprzedza swa nazwe.

Na Youtubie i TikToku pewien sympatyczny Żyd z Nowego Jorku ma kanał o zasadach kultury żydowskiej. Zapytany czy nie przeszkadzają mu w życiu te wszystkie żydowskie nakazy i zakazy obejmujące całe życie człowieka odpowiedział, że on ich w ogóle nie uważa za przeszkodę w czymkolwiek, bo one są treścią jego żywota a nie problemem.
On na pewno nie czeka na orzeczenie rabina zwalniające go z jakiegoś obowiązku w danym dniu. Zresztą w judaizmie oprócz Tradycji chyba nikt nie może nikogo od niczego uwolnić a ni nic nakazać.
Pozazdrościć takiej integralności osobowości….

Dopiszę, co już kiedyś pisałem. Jest ogromna nierównowaga pomiędzy teologią kapłaństwa powszechnego, a teologią kapłaństwa urzędowego, którego funkcją jest „tylko” „serwisowanie” kapłaństwa powszechnego każdego z wiernych. Dopóki kapłaństwo powszechne jest niedodefiniowane, kapłaństwo urzędowe jest niedodefiniowane i nic nie pomogą nowe licencjaty, doktoraty i habilitacje na jego temat, bo ta teologia dalej jest podwieszona pod kapłaństwo powszechne na nitce.

Jednak Autorowi proponowałbym zamieszczać takie katechezy w Naszym dzienniku lub czytać felietony w Radiu Maryja. To tam jest jak się mi wydaje, najwięcej adresatów takich katechez. Katolicy otwarci mają inne ograniczenia i na ten temat bym tu częściej chciał czytać. Ostatnie zdanie adresuję do Redakcji.

Zgodzę się, tyle, że kapłaństwo urzędowe jest przedefiniowane. Co w konsekwencji prowadzi do niedodefiniowania kapłaństwa powszechnego. Problemu tego nie da się rozwiązać, bo katolicyzm ukonstytuował się na wyłączności i apoteozie kapłaństwa urzędowego. Kościół nie istnieje bez księży, bo do zbawienia konieczne są sakramenty, a te zarezerwowane są w większości dla kleru. Każde odejście od tego schematu byłoby uderzeniem w sam katolicyzm jako taki.

Wydawało mi się, że Bóg nie ma rąk związanych sakramentami, a o ile pamiętam to Duch Boży wieje jak chce i gdzie chce, oraz że to łaska jest do zbawienia koniecznie potrzebna, a nie księża, ale na pewno coś pomieszałam i nie będę tego zgłębiać. Przy okazji, Panie Piotrze ja tam się cieszę, że nie tylko raporty z łamania Dekalogu się tu pojawiają.

Anna2, zgodnie z teologią katolicką księża są „spirituales imperatores”, mają władzę nad Bogiem i mogą mu rozkazywać.

Zaś to co mówisz, że łaska, Duch Święty itp., to jeszcze do niedawna była herezja, wyłączająca z, Kościoła i wiodąca prosto do piekła.

Już o tym były tu dyskusje. Doktryna jest obwarowana dogmatami, poza nawiasem których biskupi mogą Ci odjąć misję kanoniczną jak się nie spodobasz. Niektóre ekskomuniki są z automatu. Na pewno to przymnoży wiary, bo heretyków nie potrzeba. I jeszcze te raporty. Szkoda czasu i energii na takie dyskusje.

Mniemam, że o Wyszyńskiego chodzi, tak? To przecież klasyka doktryny katolickiej. Mógłbym nawet powiedzieć, że fundament.

Wojtek, Jeśli chodzi o klasykę lub fundament, to wszystko wskazuje na to, że z teologią jest tak jak ze zdrowym rozsądkiem, który jest zbiorem uprzedzeń nabytych do osiemnastego roku życia. Potem to bliżej jej to tego jak Bohr próbował zburzyć opory Einsteina, że to co wydaje się iluzoryczne może być bliższe rzeczywistości, niż to do racjonalne
lub dogmatycznie poprawne.

Jeśli można, to taki przydługawy i w dodatku nieprzetłumaczony
(żeby nie kaleczyć) cytat z „Seven Brief Lessons on Physics”
Carlo Rovelli. Mistyka stworzona przez zadeklarowanego ateistę,
ale niejeden teolog by się nie powstydził, pod warunkiem
że wczesniej nie zostałby ekskomunukowany.

He immersed himself in the problem (…). Despite its immediate acclaim,
his theory of relativity did not fit with what we know about gravity, namely
with how things fall. (…) Every so often I would raise my eyes from the book
and look at the glittering sea: it seemed to me that I was actually seeing
the curvature of the space and time imagined by Einstein. Ever since (…)
we have understood that reality is not as it appears to us: every time
we glimps a new aspect of it, it is a deeply emotional experience.
Another veil has falled. (…) It’s a moment of enlightement. A momentous
simplification of the world (…).

And here the magical richness of the theory opens up into a phantasmagorical
succession of predictions that resemble the delirious ravings of a madman,
but which have all turned out to be true.

Tego ostatniego zdania to by sie niepowstydzili nawet autorzy biblijni,
ale na pewno zażenowanie u miłujących dogmaty wywoła.

I dalej jeszcze cikawiej…

It isn’t only the space that curves; time does too. (…)
In short, (…) time sags and slows near planet, and the unbounded
extensions of interstellar space ripple and sway like the surface
of the sea… It was not a tale told by an idiot in a fit of lunacy,
or hallucination caused by Calabria’s burning Mediterranean sun
and its dazzling sea. It was reality.

Przecież kościołów raczej w Polsce w najbliższym dziesięcioleciu nie będzie przybywać. System się zwija a nie rośnie. Po co te nowe wizerunki? Przecież i tak nikt ich w muzeum nie umieści (bo to nie ta liga). Hm?