Znamienne jest w tej przypowieści, że syn, który – jak sam przyznaje – nie jest godzien nazywać się synem, jednocześnie nie wyrzeka się prawa do zwrócenia się do swego rodziciela słowem: „ojcze”.
Już na samym początku przypowieści o synu marnotrawnym jest moment trudny do interpretacji. W IV wydaniu Biblii Tysiąclecia czytamy: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: «Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada». Podzielił więc majątek między nich”.
W wydaniu piątym, a więc w nowym lekcjonarzu mszalnym (tę perykopę będziemy czytać już 11 marca), początek przypowieści brzmi nieco inaczej: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: «Ojcze, daj mi część własności, która na mnie przypada». Podzielił więc majątek między nich” (Łk 15,11-12).
Ojcowizna nie ogranicza się do rzeczy materialnych. To także – a może przede wszystkim? – więź między ojcem a synem, która będzie silniejsza niż wszystko inne i przetrwa
Nietrudno zauważyć, że oba tłumaczenia się różnią. W starym młodszy syn prosi o „część majątku”, w nowym o „część własności”. W obu jednak przypadkach ojciec dzieli to samo: „majątek między nich”.
Co roztrwonił syn?
Nie wiem, jakie były do końca intencje tłumacza, ale – jak przypuszczam – chciał być wierniejszy oryginałowi niż to było dotychczas. Św. Łukasz używa bowiem w tym fragmencie dwóch różnych rzeczowników.
To, o co syn prosi, wyrażone jest greckim rzeczownikiem ousia, natomiast to, co ojciec dzieli – rzeczownikiem bios. Ten pierwszy rzeczownik tłumaczony jest na łacińskie słowo substantia i odnosi się do czegoś materialnego, w tym kontekście do majątku, do własności. Drugi rzeczownik, którym św. Łukasz wyraża to, co podzielił ojciec, oznacza – jak wiemy – życie. Syn prosi o majątek, a ojciec daje mu coś więcej – daje mu życie. Ale co to znaczy?
W mojej książce „Syn marnotrawny. Biografia ocalenia” przytaczam różne próby wyjaśnienia tego redakcyjnego zabiegu autora Trzeciej Ewangelii. Czy użył dwóch różnych słów – jak chcą niektórzy – tylko dlatego, by się nie powtarzać? Nie sądzę.
Pójdę za Orygenesem, który widział teologiczną zasadność każdego jednego wyrazu w Biblii i nie dawał się zwieść retoryce. Być może właśnie w słowie bios kryje się wyjaśnienie przypowieści? Nie ulega bowiem wątpliwości, że młodszy syn w dalekich krajach roztrwonił majątek (ousia), który pozbierał i wziął. Ale może nie roztrwonił tego, co mu ojciec dał, a co się kryje pod słowem bios?
Więcej niż owce, kozy i dom
W zrozumieniu tego pomógł mi Antoine de Saint-Exupéry i jego niezwykła „Twierdza” w tłumaczeniu – co ważne – Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej, która francuskie słowo le domaine genialnie przełożyła: nie jako „posiadłość”, lecz jako „ojcowiznę”.
Oto jak ją definiuje władca, który jest narratorem tej opowieści: „ojcowizna, która domaga się miłości i o której nie powiem nic, jeśli będę mówił tylko o kozach, owcach, domostwach i górach: jej wewnętrzne bogactwo nie da się bowiem przekazać w słowach, ale w związkach uczuciowych. I ludzie, przekazując jedni drugim uczucie, przekazują sobie zarazem dziedzictwo. Ale jeśli choćby raz zerwie się kontakt między pokoleniami, umrze i uczucie. Jeśli jeden raz zerwie się w wojsku kontakt między starszymi i niższymi rangą, wojsko stanie się jak fasada pustego domu i runie przy pierwszym wstrząsie. A jeśli zerwie się więź pomiędzy młynarzem i jego synem, zginie to, co w młynie najcenniejsze: jakieś życie wewnętrzne, zapał i niezliczone drobne gesty, niewytłumaczalne rozumowo, a przecież istotne […]” („Twierdza”, XXII).
Bardzo często narrator przypomina, czym ojcowizna nie jest: „A tymczasem moja ojcowizna to zupełnie co innego niż owce, pola, domostwa i góry; ale to, co nad nimi panuje i co je wiąże ze sobą” („Twierdza”, III), „I ojcowizna to coś więcej niż kozy, domostwa, owce i wzgórza…” („Twierdza”, XX).
Syn na zawsze
Nie wiem, czy to wyjaśnienie jest lepsze od innych. Wydaje mi się jednak, że pozwala przybliżyć się do idei, która kryje się w słowie bios.
Ojcowizna, a więc dziedzictwo, które syn bierze ze sobą w podróż do dalekich krajów, nie ogranicza się do rzeczy materialnych, spieniężonych nieruchomości, a może bydła, które ze sobą zabrał i szybko sprzedał. Ojcowizna to także – a może przede wszystkim? – więź między ojcem a synem, która, jak się okazuje, będzie silniejsza niż wszystko inne i przetrwa. To jest w tej przypowieści znamienne, że syn, który – jak sam przyznaje – nie jest godzien nazywać się synem, jednocześnie nie wyrzeka się prawa do zwrócenia się do swego rodziciela słowem „ojcze”.
Gdyby czytać tę przypowieść w kluczu sakramentalnym, jak to się często robi, to trzeba by powiedzieć, że nasza duchowa ojcowizna, jaką jest łaska chrztu, jest ostatecznie niezniszczalna. Można roztrwonić wszystko, ale raz ustanowionego związku między Bogiem a człowiekiem, owego usynowienia, które pozwala nam mówić do Niego „Ojcze”, a nawet „Abba” – tego zerwać się nie da.
Nadprzyrodzonego synostwa można się nawet chcieć wyzbyć, na przykład w apostazji. Bóg nie może się jednak wyprzeć danej nam swojej ojcowizny, wyparłby się bowiem sam siebie. I o tym jest też ta przypowieść.
Przeczytaj także: Czy syn marnotrawny rzeczywiście wyruszył, „aby wszystko roztrwonić”?
Ale co jest trudnego do interpretacji w tym fragmencie? Biblia Tysiąclecia z zasady ma koszmarne tłumaczenia. Lekcjonarz nie wypada lepiej i bynajmniej nie jest to wierne oryginałowi. Słowo ουσιας oznacza w tym wypadku “to co jest”. Nie ma co tu wchodzić w jakieś filozoficzne “substancje”, chodziło o podział tego, co było. Natomiast βιον oznaczające życie nie oznaczało wcale, że ojciec oddaje jakiekolwiek życie. Słowo to w grece było używane na określenie środków bytowych. Tego samego słowa używają ewangeliści w przypadku wdowiego grosza ( βιον αυτης), przy opowieści o kobiecie cierpiącej na krwotok (ολον τον βιον), czy w 1 liście Jana (ος δ αν εχη τον βιον του κοσμου και θεωρη). Za każdym razem chodzi zwyczajnie o majątek, wdowa wrzuciła wszystko co miała na życie, kobieta cierpiąca na krwotok wydała całe swoje zasoby, a Jan mówi, że ktokolwiek ma dobra doczesne, a widzi brata w potrzebie. Tak więc syn nie prosi o więcej, ani ojciec nie daje więcej. Syn chce część tego, co jest, ojciec wydziela mu środki na życie. I dokładnie to syn roztrwonił, nie ουσια, czyli to, co było, lecz swoje środki na życie.
Co do drugiego wniosku, o nazywaniu kogoś ojcem, to niech ksiądz wybaczy, ale taki wniosek można wysnuć jedynie nie znając realiów ówczesnego judaizmu. Syn, nawet jeśli sam nie czuł się godzien synostwa, lub też zostałby wygnany z domu nie mógł zarzucić stosowania uroczystego tytułu “ojcze” wobec swojego ojca. Nie wolno mu było, wynikało to z prawa. Gdyby powiedział “proszę pana”, to mógłby zostać nawet ukamienowany, za brak okazanego szacunku. To nie jest ilustracja więzi, jaka łączy ojca i syna, lecz władzy, która nie wygasa, nawet gdyby syna ukarać. Syn nie wyrzeka się nazywania ojca ojcem, bo nie może, nawet gdyby chciał. Tym relacjom bliżej w tym wypadku do niewolnictwa, niż do naszego dzisiejszego ojcostwa personalistycznego, więc też nie da się tego przekładać na relację z Bogiem.
Zaciekawił mnie drugi akapit. Czy są jakieś źródła popularne, przedstawiające te realia? Chętnie bym zerknął, ale nie mam czasu/siły/zapału na literaturę fachową.
Pozdrawiam
Wystarczy dowolna publikacja na temat rodziny w starożytnym Izraelu, temat jest dobrze opisany.