Narzeka często na swój Kościół – bo są istotne powody do narzekania. Ale narzeka przede wszystkim dlatego, że mu na Kościele zależy.
Znany jako Turian, Jonasz i Starszy Ekumenista. Mistrz małej formy. Uparty poszukiwacz dobra w ludziach. Publicysta, który swój Kościół głęboko kocha – i dlatego właśnie najwięcej od niego wymaga. Jan Turnau kończy dziś 90 lat.
To pod jego czujnym okiem uczyłem się w „Więzi” fachu dziennikarskiego pod koniec lat osiemdziesiątych. Szło opornie, bo ja po studiach uważałem, że aby cokolwiek wyrazić, potrzebuję co najmniej 20 stron maszynopisu – a Janek preferował zwięzłość.
Ale chyba nie było aż tak źle, bo szybko mnie Turnau zostawił na „Więziowym” posterunku, a sam podjął zupełnie nowe wyzwanie: stworzenie unikalnej stałej rubryki religijnej w świeckiej gazecie codziennej.
Ech, gdzie te czasy, kiedy to on był głównym religijnym publicystą „Gazety Wyborczej”… Mało tego, wyznaczał tam standardy. Wspominał potem w książce „Moja Arka”: „koledzy, szczególnie koleżanki, uważają, że przy mnie nie można przeklinać, bo traktują mnie, oczywiście niesłusznie, niczym ikonę moralności i słownej elegancji”.
Adam Michnik mówił o nim, że „jest prześwitem, który otwiera nas, dziennikarzy i czytelników, na coś lepszego, głębszego”. Janka po prostu interesuje przede wszystkim Ewangelia. Jako publicysta dzieli się z czytelnikami swoim życiem i swoim myśleniem. Uczy patrzeć na świat z wiarą, nadzieją i miłością.
Jan Turnau narzeka często na swój Kościół – bo są istotne powody do narzekania. Ale narzeka przede wszystkim dlatego, że mu na Kościele zależy. Kiedyś nawet sformułował taką mądrą sentencję: „Mój Kościół jest jak demokracja. Nie że jest taki demokratyczny, ale że mimo całej jego nieznośności, grzechów, błędów i wypaczeń, niedemokratyczności właśnie – nikt nie wymyślił lepszego. Taką złotą myśl wykoncypowałem na starość. Amen”.
Wczoraj nawet przez chwilę pomyślałem, że może się nam Jan sklerykalizował przed jubileuszem. Dzwonię bowiem, żeby się umówić na spotkanie dzisiaj. Odbiera pani Larysa – opiekunka z Ukrainy, którą Jan uwiecznił w swoim felietoniku – i mówi, że teraz trwa spowiedź. Dzwonię nieco później – okazuje się, że teraz trwa Msza. W końcu Popielec…
A zaraz potem okazuje się, że odprawił tę Mszę w warszawskim mieszkaniu Turnauów ks. Kazimierz Sowa, który na dodatek przywiózł Jankowi list z pięknymi życzeniami od kard. Kazimierza Nycza. Warszawski metropolita przebił chyba wszystkich składających życzenia Jubilatowi, bo winszuje mu… 150 lat życia.
Kardynał pamięta felietony Turnaua – hoho… A ja tym bardziej! Zwłaszcza pamiętam ten o mnożniku, z „Więzi” 5/1975. Janek genialnie przełożył tam na język arytmetyki odpowiedzialność wynikającą z proporcji wyznaniowych w powojennej Polsce.
Napisał wtedy, że skoro nas, katolików, jest 30 razy więcej niż innych wyznań chrześcijańskich, to powinniśmy być trzydziestokrotnie bardziej odpowiedzialni za rozwój polskiej ekumenii. Ech, Naczelny Ekumenisto Rzeczypospolitej, czy moje wnuki doczekają takich czasów?
Ale proszę się nie obawiać: nie sklerykalizował się nam Jan Turnau. On po prostu autentycznie głęboko wierzy w Boga i żyje sakramentami. Zawsze w tym samym Kościele, zawsze z tą samą żoną (przeżywają z Birutą już 63. rok swego małżeństwa!). Zawsze z dowcipem i dobrym słowem.
Janku, dobrze, że jesteś! Żyj i bądź dla nas nadal źródłem radości i nadziei!
Przeczytaj także: Wielkie kobiety „Więzi”. Rozmowa z Janem Turnauem