Siedzenie w weekendy, po nocach. Potworne przemęczenie. Ciągły lęk, że to, co napiszę, będzie nie dość dobre, zostanie odrzucone. Dochodziło do kumulacji pracy bez przerwy, całymi tygodniami.
Dziś Dzień Walki z Depresją. Myślę, że to czas, by podzielić się własnymi doświadczeniami. Przeżyłem kilka zdiagnozowanych, łagodnych epizodów depresyjnych. Ostatni – sześć lat temu. Od tego czasu Czarny Pies nie wraca.
W moim przypadku epizody depresyjne miały charakter reaktywny – były reakcją na kumulujący się przez wiele miesięcy stres. Zazwyczaj przyczyną takiej depresji jest jakieś dramatyczne wydarzenie lub seria wydarzeń – rozstanie z ukochaną osobą lub jej śmierć, trudności finansowe, zawodowe, konflikty w rodzinie, choroby, wypadki, przemoc. Często kumulację stresu wywołuje tkwienie w znienawidzonej pracy, która wymaga od nas więcej niż da się zrobić, lub w związku, w którym nie ma miłości.
U mnie to była zazwyczaj głównie praca. Jako socjolog-freelancer, współpracownik NGO-sów, potem publicysta, brałem na siebie zbyt dużo, by przetrwać w słabo płatnym zawodzie, by starczyło na czynsz. Było siedzenie w weekendy, po nocach. Potworne przemęczenie. Ciągły lęk, że to, co napiszę, będzie nie dość dobre, zostanie odrzucone. Dochodziło do kumulacji pracy bez przerwy, całymi tygodniami, w obawach przed karami umownymi, był nawet jeden proces sądowy z zamawiającym (moja strona wygrała).
Organizm domagał się odpoczynku, ale odpoczynku nie było. Depresja była odpowiedzią organizmu. On po prostu zwalnia, żeby się obronić przed „przemocą”, jakiej doznaje. Mój organizm zwolnił. W końcu całymi dniami nie byłem w stanie podnieść się z łóżka.
Leki są potrzebne. Ich potępianie w czambuł jest tak samo głupie, jak opowieści o tym, że „depresja jest teraz modna”. Brałem wówczas leki antydepresyjne (głównie escitalopram) i myślę dziś, że były one warunkiem koniecznym wyjścia z tych epizodów. Pamiętam dobrze sposób ich działania. Przez pierwsze kilka tygodni nie da się go odczuć w ogóle. Potem często jako pierwsi ich działanie zauważają bliscy. Widzą, że pacjent zaczął się ruszać, robić. Ja zauważyłem działanie leków niejako „na okrętkę” – ze zdziwieniem spostrzegając, że oto mam odhaczone 8 zadań zaplanowanych na dany dzień, podczas gdy jeszcze niedawno nie dało się zrobić nawet jednego. Leki obniżają poziom emocji – powiedział mi dr Piotr Sulik, u którego się wówczas leczyłem. Zwiększają obojętność, więc i zmniejszają stres. Depresja dostawała coraz mniej paliwa. W końcu i ona zaczęła ustawać. Leki odstawiłem – nie jest więc prawdą stereotyp, że ZAWSZE trzeba je brać do końca życia. Choć niektórzy będą musieli.
Organizm domagał się odpoczynku, ale odpoczynku nie było. Depresja była odpowiedzią organizmu. On po prostu zwalnia, żeby się obronić przed „przemocą”, jakiej doznaje
Leki to jednak nie wszystko. Bardzo dużo zawdzięczam wspaniałym ludziom, którzy są i byli wokół mnie. Przyjaciołom, rodzicom, na których mogłem zawsze liczyć. Pamiętam dokładnie, jak z najgorszego dołka wyciągnęła mnie moja ówczesna bliska osoba, Agnieszka, która po prostu przyjechała do mnie na warszawskie Bielany i zrobiła mi obiad, pamiętam jak dziś, smażonego kurczaka. Ale nie ten obiad jest najważniejszy – tylko fakt, że ktoś jest obok, ktoś, kto mnie nie ocenia, nie jest zniechęcony i zniecierpliwiony moim stanem. Pamiętam przyjaciół, z którymi zawsze mogłem porozmawiać. Dziękuję Wam.
Same przyczyny zaburzeń depresyjnych są różne – nie zawsze reaktywne, jak u mnie, często po prostu neurochemiczne, związane z zaburzeniami funkcjonowania układu nerwowego, nierównowagą chemiczną w organizmie. Ale też życie wielkomiejskie, życie w świecie, w którym jesteśmy bez przerwy oceniani, poddawani presji, trenowani na perfekcyjnych, idealnych, w którym żyjemy sami, oddzieleni od innych (mamy coraz częściej tylko współpracowników, sojuszników i kochanki/kochanków, a przyjaciół i bliskich coraz rzadziej) – to życie sprzyja depresji, zwłaszcza u osób wrażliwych. Tak samo jak nieludzkie relacje w pracy, przemoc, mobbing.
Dlatego reforma zdrowia psychicznego idzie w kierunku leczenia środowiskowego. Od hospitalizacji, często w ośrodkach zamkniętych, przechodzi się do rozwiązań rodzinnych i świadczonych na poziomie lokalnych społeczności. Odchodzi się od izolacji. Człowiek może być zdrowy tylko w połączeniu z innymi, a popkultura często to połączenie rozrywa.
„Potrzeba całej wioski, by wychować dziecko”, mówi przysłowie afrykańskie. Powiedziałbym, że potrzeba całej wioski, by utrzymać człowieka w zdrowiu psychicznym. Dziś jestem wdzięczny mojej rozproszonej wiosce i puszczam to w świat.
Przeczytaj też: Depresja mówi mi: do niczego się nie nadajesz
Dziękuję z ten tekst. A ja napiszę z drugiej strony.
Temat towarzyszenia takiej osobie. Też ważny. Od podszewki.
Czasem usłyszymy tylko terminy medyczne.
Koluzja, intruzja – dobrze, że nie paruzja.
Tak się czasem tłumaczy to piekło.
Ale to nie jest cała odpowiedź i nie dorabiam ideologii –
ksiądz Grzywocz nie ma też na to odpowiedzi.
Głębia to nie jest tanie wołanie o uznanie – to jest głębia.
Osoby obok też mają swoją historię.
Ja też dziękuję za tekst. Niby wszyscy wiemy jakie jest podłoże depresji, ale to gdzieś daleko. Do czasu. Pana tekst, przez to, że osobisty, jest jak kubeł zimnej wody.
U mnie w parafii nasz ksiadz podczas jednego kazania powiedzial, ze mial depresje, musial brac leki i chodzic do psychologa. Jakis czas potem rozmawialem z nim i powiedzialem mu, ze fajnie ze to powiedzial, bo moja mama tez ma depresje, ale ze wzgledu na stygmatyzacje tej choroby bardzo zle odbiera sugestie, ze moze porozmawialaby z terapeuta). Dobrze, ze sa odwazni ludzie dajace takie swiadectwa i wierze, ze Pan Bog dziala w nich tak jak dziala w lekarzach i nauce by pomagac walczacym z depresja.