Zima 2024, nr 4

Zamów

Kłopoty cenzury z „Więzią”

Rozmowy w dawnej redakcji „Więzi”. Fot. Archiwum „Więzi”

Redaktorzy pisma byli stałymi petentami Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk. To właśnie z nimi cenzura miała, przynajmniej w Warszawie, najwięcej roboty i najczęściej trzeba było interweniować.

Cenzura w PRL to nie był tylko urząd. To był proces. Zaczynał się w głowie piszącego, który wiedział, że o pewnych sprawach nie można wspomnieć w ogóle, inne można tylko zasugerować między wierszami. Dziennikarz pisał w taki sposób, by artykuł miał szansę się ukazać. A niektórych autorów nie można było drukować ani recenzować. 

Następnym etapem była redakcja. Tutaj często znowu zaczynały się negocjacje, bo redaktor naczelny czy kierownik działu mieli swoje doświadczenia z cenzurą i trzeba było ich przekonać, że o dany tekst warto walczyć. 

„Więź” miała swój wkład w walkę z cenzurą. To na jej łamach publikowali pod pseudonimami lub własnymi nazwiskami zakazani gdzie indziej autorzy, jak choćby Adam Michnik – alias „Andrzej Zagozda”

Jan Olaszek

Udostępnij tekst

Kolejny etap „Więzi” czy „Tygodnika Powszechnego” nie dotyczył, ale gazet niekatolickich tak – trzeba było uwzględnić partyjne dyrektywy, niekiedy sugestie policji politycznej, wpływy różnych instytucji zajmujących się prasą. Dopiero gotowy materiał trafiał na Mysią, gdzie artykuły skreślano w całości lub w części bądź sugerowano zmiany.

Z faktu, że o „Więzi” – tak jak o innych pismach Ruchu Znak – mówimy jako o prasie ukazującej się oficjalnie, ale zachowującej pewną niezależność, nie należy wyciągać wniosku, że była ona zwolniona z cenzury. Wręcz przeciwnie – materiały Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk z czasów stanu wojennego pokazują wyraźnie, że redaktorzy tego pisma należeli do głównych petentów smutnych panów pracujących w siedzibie tego urzędu przy ulicy Mysiej. To właśnie z nimi bowiem mieli, przynajmniej w Warszawie, najwięcej roboty i najczęściej trzeba było interweniować. 

„Więzi” jako pismu legalnemu, ale katolickiemu, w niektórych okresach quasi-opozycyjnemu, w innych po prostu opozycyjnemu, funkcjonować łatwo nie było. „Biuletyn Informacyjny” KOR w 1979 r. informował: „Dwunasty numer miesięcznika «Więź» wrócił z cenzury z rekordową ilością skreśleń. Większą część numeru zajmują wypowiedzi różnych autorów poświęcone wyborowi kardynała Wojtyły na papieża. Właśnie na nich skupiła się uwaga cenzora. W całości zdjęto teksty Stanisława Barańczaka, Leonii Jabłonkówny, Karola Modzelewskiego i Ignacego Rutkiewicza, a także wiersz Anny Pogonowskiej. Część interwencji szczegółowych została następnie wycofana. W rezultacie okrojony numer ukazał się z przeszło miesięcznym opóźnieniem”.

Wesprzyj Więź

To nie znaczy, że „Więź” z cenzurą przegrywała. Wręcz przeciwnie – miała swój wkład w walkę z nią. To na jej łamach publikowali pod pseudonimami lub własnymi nazwiskami zakazani gdzie indziej autorzy, jak choćby Adam Michnik (alias „Andrzej Zagozda”). 

Kiedy w 1981 r. ustawa o cenzurze pozwoliła zaznaczać ingerencje cenzury, „Więź” skwapliwie z tego korzystała, obnażając tym samym cały system tłumienia wolności słowa przez peerelowski reżim. 

Przeczytaj także: „Więź” – świetne słowo! Jak Tadeusz Mazowiecki założył czasopismo

Podziel się

Wiadomość