Jesień 2024, nr 3

Zamów

Katecheza dorosłych: tak, ale jak?

Msza św. na zakończenie zebrania plenarnego KEP 14 czerwca 2019 roku w Wałbrzychu. Fot. episkopat.pl

Jeszcze nie zdarzyły mi się zajęcia, na których uczestnicy (także duchowni), potrafiliby wytłumaczyć tak podstawowe dla wiary pojęcia, jak: Bóg, Trójca, zbawienie, łaska, sakrament, grzech. Odwołują się do formułek z dzieciństwa, bez zrozumienia i umiejętności odniesienia ich do życia.

Postulat, by organizować w Polsce katechezę dorosłych wybrzmiewa w ostatnich miesiącach często. Nie jest on nowy. W archidiecezji katowickiej dość mocno pojawiał się w czasie obrad zarówno I Synodu Diecezji Katowickiej, jak i II Synodu Archidiecezji Katowickiej.

W efekcie prac II Synodu powstało w Katowicach Archidiecezjalne Centrum Formacji Pastoralnej, którego głównym zadaniem jest formacja intelektualna dorosłych wiernych. Przede wszystkim świeckich, ale nie tylko. Na zajęciach Centrum Formacji pojawiają się też siostry zakonne oraz kandydaci do diakonatu. We wcześniejszych latach wspomagaliśmy też formację prezbiterów.

Od 2017 r. mam przyjemność pracować w Centrum Formacji jako szkoleniowiec oraz inicjator projektów. W swojej pracy miałam okazję prowadzić zajęcia dla wielu różnych grup dorosłych. Po tych prawie sześciu latach nasuwają mi się pewne wnioski dotyczące sposobu prowadzenia tego typu zajęć, które w pewnym sensie odpowiadają na potrzebę katechezy dorosłych.

Rzetelność merytoryczna

Pierwszą bardzo istotną kwestią w planowaniu katechezy (zajęć) dla dorosłych jest przyjęcie założenia, że uczestnicy nie wiedzą (zazwyczaj), jaki jest wewnętrzny podział teologii na subdyscypliny. Z jednej strony to oczywiste, ale od strony praktycznej wymaga to podczas zajęć łączenia ze sobą różnych wątków teologicznych i ukazywania ich wzajemnych powiązań.

Katecheza, by odnosiła swój cel – czyli prowadziła wierzących do dojrzałej wiary – musi być prowadzona w realnym dialogu pomiędzy głoszącym a słuchającymi

Magdalena Jóźwik

Udostępnij tekst

Katecheza to nie studia, gdzie jest czas, ale też miejsce na poświęcenie wielu godzin szczegółowym zagadnieniom. Z perspektywy katechezy dorosłych wyraźnie widać, że tym, czego nam dziś bardzo brakuje (również na poziomie studiów teologicznych, ale jeszcze bardziej w duszpasterskich działaniach formacyjnych) jest umiejętność dokonywania syntez teologicznych. Mam na myśli syntezy na poziomie danej subdyscypliny, ale też pomiędzy różnymi zagadnieniami teologicznymi.

Bez takiej syntezy, bez pewnego ogólnego zarysu, gubimy się w szczegółach, nie wiemy jak różne zagadnienia odnoszą się do siebie. Zatem katecheza powinna być pomyślana jako właśnie synteza, z jasnym przekazem dotyczącym dwóch podstawowych zagadnień: hierarchii prawd oraz klasyfikacji źródeł teologicznych.

Z oboma tymi kwestiami mamy dziś szereg problemów w praktyce i właściwie usystematyzowanie ich daje uczestnikom podstawowe narzędzie do codziennego rozwiązywania problemów teologicznych. A te problemy pojawiają się: dzieci pytają rodziców, znajomi znajomych, słyszymy różne homilie, konferencje; zaczynamy się zastanawiać: jak to właściwie jest, skoro ktoś mówi tak, a ktoś inny inaczej?

Ponadto katecheza powinna łączyć i płynnie przechodzić pomiędzy naukami biblijnymi a dogmatyką i duchowością, liturgiką, teologią moralną. Powinna ukazywać zależności i wzajemne odniesienia pomiędzy różnym obszarami życia wiary i Kościoła w ogóle.

Kolejnym ważnym obszarem w projektowaniu katechezy dorosłych jest uwzględnianie związków przyczynowo-skutkowych nie tylko w teologii, ale również w relacji teologii do kultury, historii oraz nauk empirycznych. Uczestnicy wymagają faktów, konfrontują to, co słyszą, z wiedzą, którą mają. Potrzebują jasnych argumentów, pokazania zależności, wskazania źródeł, a także prostych metafor, przykładów, tak by to, co słyszą mogli odnieść do swojego życia.

Oczywiste jest, że katecheza musi dotykać życia. I bynajmniej nie chodzi tu o ograniczenie jej do duchowości czy moralności, ale właśnie odniesienie do szeregu innych zagadnień jak psychologia, historia, nauki ścisłe. Jeśli w formacji chrześcijańskiej podkreślamy konieczność integralnego wzrastania całego człowieka w relacji do Chrystusa, to katecheza, która powinna być pomocą w tym procesie, musi być przynajmniej w podstawowym stopniu interdyscyplinarna. W przeciwnym razie będzie to formacja zaburzona, przeakcentowana w niektórych obszarach, niejednokrotnie ograniczająca się do moralizmu lub charakteryzująca się neurotyczną duchowością. Przykładów niebezpiecznych wynaturzeń mamy dziś w Kościele aż nazbyt wiele.

Jasny i aktualny sposób przekazu

Równie ważny jak kwestie merytoryczne jest sposób prowadzenia zajęć dla dorosłych. I tu pojawiają się dwa podstawowe błędy w podejściu do katechezy. Pierwszy z nich to traktowanie katechezy jak homilii czy konferencji, którą trzeba powiedzieć na jakiś temat. A drugi, chyba jeszcze poważniejszy, to koncentracja na temacie, a nie na człowieku.

Dlaczego są to błędy? Ponieważ katecheza, by odnosiła swój cel – czyli prowadziła wierzących do dojrzałej wiary, też na poziomie intelektualnym, a ostatecznie: by czyniła z nich ewangelizatorów oraz tych, którzy potrafią opowiedzieć o swojej wierze i ją uzasadnić – musi być prowadzona w realnym dialogu pomiędzy głoszącym a słuchającymi. Podczas niej uczestnicy wychodzą z roli biernych słuchaczy i przy pomocy prowadzącego powinni być w stanie opowiedzieć usłyszane treści względnie swoimi słowami, a przy tym wystarczająco poprawnie teologicznie.

Ostatecznie bowiem katecheza jest dla człowieka, który w niej uczestniczy. To on, chcąc być odpowiedzialnym za swoją wiarę, chce się czegoś dowiedzieć, znaleźć odpowiedź na dręczące pytania. Przy pomocy prowadzącego (zadawania niekiedy prowokujących do myślenia pytań, wskazywania źródeł, etc.) uczestnik katechezy powinien sam wykonać wysiłek zmierzenia się z treściami wiary, a następnie odniesieniem ich do życia. W końcu jest to katecheza dorosłych, a jednym z jej celów powinno być kształtowanie dojrzałej postawy wiary przejawiającej się w samodzielnym myśleniu i podejmowaniu odpowiedzialności.

Powyższe założenie prowadzi do kolejnej kwestii, jaką jest z jednej strony określenie celu i celów katechezy (oczywiście ten najbardziej ogólny to integralny wzrost człowieka w Chrystusie). Dobrze jest również patrzeć na dany cykl katechez z doprecyzowaniem celu dydaktycznego oraz jasnego sprecyzowania programu. Z określonym celem/celami wiążą się oczywiście środki, a także metody. I to kolejna wydaje się ważna uwaga.

Pierwszym środkiem, jakim posługujemy się w katechezie, jest język, czyli sposób opowiadania o wierze. Nie doceniamy wagi odpowiednio dobieranych słów, często nie podejmujemy wysiłku wytłumaczenia podstawowych dla naszej wiary sformułowań (zaczynając od słowa: Bóg, Trójca, zbawienie, łaska, sakrament, grzech, itp.).

Jeszcze nie zdarzyły mi się zajęcia, na których uczestnicy (także duchowni), potrafiliby w zrozumiały sposób wytłumaczyć którekolwiek z podanych wyżej terminów. Zazwyczaj większość osób odwoływała się do definicji, których nauczyli się podczas przygotowania się do sakramentów w dzieciństwie bądź wczesnej młodości, bez umiejętności wytłumaczenia, jak należy te definicje rozumieć, o odniesieniu ich do życia nie wspominając.

Pozostałe środki, takie jak praca w grupach czy wykorzystanie narzędzi multimedialnych mogą być pomocne, jednak bez zadbania o język przekazu katecheza nie będzie dotykała życia uczestników, a treści nie zostaną przyswojone.

Partnerska postawa prowadzącego

Kolejną kwestią jest stworzenie przestrzeni do swobodnego zadawania pytań. I tu z kolei przechodzimy do niezbędnych kompetencji prowadzącego katechezę. Pisząc ten tekst, cały czas zastanawiam się, jakim odpowiednim słowem można byłoby opisać osobę odpowiedzialną za katechezę dorosłych. Wydaje się, że najlepszym byłoby określenie „animator”, ponieważ w tego typu spotkaniach prowadzący powinien być wewnętrznie wyposażony w partnerską postawę dialogu z uczestnikami, od których on sam może się wiele nauczyć.

Rzetelna zawartość merytoryczna katechezy, jasny i aktualny sposób przekazu oraz dialogiczna (partnerska) postawa prowadzącego to trzy niezbędne elementy, bez których katecheza dorosłych nie może się udać

Magdalena Jóźwik

Udostępnij tekst

Z własnego doświadczenia mogę przyznać, że początkowo prowadzenie zajęć dla dorosłych było dla mnie bardzo stresującym doświadczeniem. Jako świeżo upieczona „pani doktor” mówiłam do osób przeważnie znacznie ode mnie starszych, w dodatku niejednokrotnie specjalistów w różnych innych dziedzinach, a czasem znających pisma różnych świętych czy teologów, których ja nie znałam. Po czasie zauważyłam w tym ogromną wartość dla siebie. Mogę się uczyć od tych, z którymi jestem na zajęciach.

Realne uznanie, że dorośli ludzie uczestniczący w zajęciach również posiadają jakąś wiedzę z teologii, której ja nie mam (bo przecież nie ma człowieka, który przeczytałby wszystko) pomogło mi otworzyć się na dialog, słuchanie, uczenie się nawzajem od siebie. Uważam więc, że prowadzący powinien mieć wewnętrzną zgodę na swoją niewiedzę, również w różnych obszarach teologicznych. Bez tego założenia – z jednej strony oczywistego, a z drugiej trudnego do przyjęcia – narażamy się na: ukrywanie się za słowami, których nie rozumieją uczestnicy; odpowiadanie na pytania, których nikt nie zadaje; wprowadzanie w błąd, gdy próbując ratować twarz, dajemy odpowiedzi niezgodne z nauczaniem Kościoła.

A przecież dzisiejszy świat – z tak bezpośrednim dostępem do wiedzy, a jednocześnie z tak specjalizacyjnym do niej podejściem – doskonale rozumie, że nie wszystko każdy wie. W przypadku teologii warto również mieć na uwadze, że w niektórych kwestiach pokazujemy granice rozumienia danego zagadnienia bądź musimy odpowiedzieć, że tej czy innej kwestii Kościół w swoim nauczaniu już bardziej nie precyzuje. To postawa szczerości przed uczestnikami, a jednocześnie szacunku wobec nich, a przy okazji pokory wobec zawsze większego Boga, o którym mówimy.

Wesprzyj Więź

Zatem prowadzący powinien być raczej jak animator niż nauczyciel, bo w końcu jego rolą jest działanie ku ożywieniu, pobudzeniu do myślenia o wierze, a przez to do relacji z Jezusem. W końcu w tej drodze zastanawiania się nad wiarą, rozmawiania o niej, idziemy razem. Im bardziej przy uczestnikach jest ów animator, tym większa szansa na ich otwartość, śmiałość w zadawaniu pytań, przyznawania się do swojej niewiedzy czy frustracji.

Z perspektywy działalności ACFP mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że rzetelna zawartość merytoryczna katechezy, jasny i aktualny sposób przekazu oraz dialogiczna (partnerska) postawa prowadzącego to trzy niezbędne elementy, bez których katecheza dorosłych nie może się udać. Albo będzie miałka merytorycznie, albo zbyt abstrakcyjna, albo oderwana od relacji z drugim. Braki w zakresie każdego z tych elementów nie pozwalają na spotkanie, refleksje, wspólne przejście drogi ku zrozumieniu swojej wiary i autentyczne pogłębienie relacji z Jezusem.

Zobacz też: Archidiecezjalne Centrum Formacji Pastoralnej

Podziel się

9
4
Wiadomość

Ze starym niewiele da się zrobić, chyba lepiej by pozostał w sferze wiary wpojonej formułkami. Katecheza młodych oto zadanie na miarę czasu, tym powinniśmy się zająć. Głównie po to by nie szkodziła religijnemu ich życiu. Katecheza powinna być prowadzona w realnym dialogu pomiędzy głoszącym, a słuchającym oto wiekopomne odkrycie. Cóż stoi na przeszkodzie by z uczniami szkół podstawowych i średnich dyskutować poważnie i po partnersku? Kłopot z tym ogromny, z dorosłymi łatwiej, już są odpowiednio wytresowani. Zupełnie nie rozumiem skąd problemy z katechizacją szkolną, czyżby tak wspaniałe idee nie dotarły na uczelnie przygotowujące katechetów? Czyż nie należy zacząć naprawy tam gdzie kuleje to najbardziej? Rozumiem, że są ludzie odczuwający potrzebę pogłębiania swej wiedzy i wiary, jednak aby taka potrzeba się pojawiała, zacząć trzeba od wszczepienia jej młodemu człowiekowi. Czy rzeczywiście jest taka potrzeba? Analogicznie, gdy chodziłem do szkoły, stałym elementem było niby zachęcanie do czytania książek. Kanon lektur i sposób ich przerabiania, skutecznie tymczasem do czytania zniechęcał. Dziś po wielu latach , bije się na alarm, ludzie książek nie czytają. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna, łatwiej się rządzi, manipuluje „ciemnym ludem” on wszystko kupi. Czy dokonaliśmy jakiegoś postępu w czytelnictwie? Ciągle zmusza się młodych do „przerabiania” starych kotletów wmawiając im, że to wiekopomne dzieła. 40% dorosłych nie rozumie tekstu, który czyta, ile jest wtórnych analfabetów szkoda pisać. Efekt zamierzony czy uboczy w kwestii katechezy również, oto pytanie.

„Zupełnie nie rozumiem skąd problemy z katechizacją szkolną”

Głównie z rozbieżności między tym, co Kościół chce przekazywać, a tym czego oczekują dzieciaki. Programy pisane są w oderwaniu od realiów, w oparciu o myślenie życzeniowe. Autorzy serio uważają, że powiem młodym frazes, oni to bezkrytycznie przyjmą, pójdą ewangelizować w świat i wrócą na kolejną lekcję z okrzykiem „tak, to działa!”. Do tego nadal pokutuje model, że katecheta ma absolutny niemal autorytet jak pani w przedszkolu i jak coś powie, to klasa nawet nie pomyśli, że może być inaczej. Takie coś działa na matematyce, przy wzorach skróconego mnożenia, a nie na lekcji, gdzie mówi się o życiu. Nauczyciel matematyki pokaże uczniom wzór, powie, że tak to jest, uczniowie to przyjmą. Katecheta powie na przykład młodzieży, że jak ludzie żyją bez ślubu, to będą nieszczęśliwi, a ci odpowiedzą, że nieprawda, bo rodzice Maćka żyją bez ślubu w zgodzie, a rodzice Kasi mają ślub, a przemoc i alkohol są na porządku dziennym. Choć częściej nawet tego nie powiedzą, po prostu będą milczeć, ale wiedzieć swoje, że pan od religii mówi bzdury. A skoro mówi bzdury o jednym, to o reszcie też.
Dlatego gdy słyszy się, że „lekcje religii były fajne”, to na 100% oznacza, że katecheta wyrzucił program do kosza.

Przykład z matematyką jest nie na miejscu, nauczyciel zawsze przeprowadza dowód zanim objaśni jak można pójść na skróty. Ten skrót nie jest mirażem jest sprawdzoną udowodnioną metodą. Autorytet „pani” działa krótko, tak gdzieś do 3, 4 klasy podstawówki, potem jest już tylko głupią … .

W obecnej szkole nie ma czasu na dowody. Nauczyciel matematyki poda wzór i tyle, potem będzie uczyć jak wzoru używać. Żaden uczeń nie parsknie mu wtedy w twarz i nie powie „głupi ten wzór, to trzeba inaczej”. Z podobnego założenia wyszli autorzy programu katechezy. Że katecheta będzie głosić prawdy objawione, uczniowie będą chłonąć.

Panie Wojtku. Byłeś, widziałeś i dlatego nie podobały Ci się spotkania neokatechumenatu? Ktoś Cię nie dopuścił do głosu, nie zgodził się z Twoim punktem widzenia? Konkret, tak jak mówią psychologowie, nie ogólniki. A jeśli faktycznie gdzieś neokatechumenat kuleje to prowadzący mają przełożonego, ostatecznie biskupa właściwego dla danego terenu. Można i da się! Przykład, konkret? Zapraszam do neokatechumenatu przy archidiecezji łódzkiej.

Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem

Nie mam zastrzeżeń do sposobu, tylko do idei. Przede wszystkim, droga neokatechumenalna rozbija wspólnotę kościelną jako taką. Zamiast Kościoła tworzy się małe grupki, zgodnie z ideą „wspólnoty wspólnot”, która w praktyce nigdy nie była i nie może zostać zrealizowana. Do tego trzeba dorzucić irracjonalizm, błędnie doktrynalne rozumienie Kościoła, stawianie na emocje jako podstawę poznania religijnego, co deprecjonuje Objawienie. Błędów doktrynalnych neokatechumenatu nawet nie będę wymieniać, bo mi blok tekstu powstanie. Jednocześnie wpaja się uczestnikom wrażenie jedynej słuszności Drogi Neokatechumenalnej. Robi się to w sposób dość obłudny – bo w katechezach odrzuca się niemal autorytet Kościoła instytucjonalnego, ale bez problemu się na niego powołuje, gdy pojawiają się zarzuty. A to, co robi się tam z własnymi interpretacjami Pisma, to woła o pomstę do nieba.

@ Wojtek, celne. Choć w ramach przygotowania „ echa słowa” dziś coś już się czyta, bywa, że sporo. A artykuł rozumiem jako apel o mistagogię, bo inaczej byłby to kolejny kurs, z religii tym razem.

@Wojtek: Tu jednak sporo zalezy od lidera. Poznalem wspolnoty, od ktorych az bila sztucznosc i nadeta poboznosc oraz przezylem Msze sw., na ktorych ludzie naprawde mogli sie wypowiedziec, co im lezy na sercu. Ale trafiles w sedno z tym odseparowywaniem sie od wspolnoty parafialnej – neoni tworza zamkniete banki tylko dla siebie.

Najlepszym świadectwem jest kiedy lider wspólnoty neokatechumenalnej jest teologiem świeckim. Tu się uświęca z nową koleżanką, a w domu żona w ciąży z gromadką dzieci dochodzi do wniosku, że trzeba z tym skończyć raz a dobrze. Bez wspólnoty nie ma wiary, ale z taką wspólnotą to ja nie wiem czy o wiarę chodzi. Finał był taki, że skończyło się rozwodem.

Piekne przemyslenia. Dziekuje! Pierwszy raz zachwycilem sie Pani przekazem wiary podczas wywiadu z p. Monika Bialkowska. Te dzisiejsze refleksje poglebiaja moj podziw dla Pani pracy! Duzo sil zycze!

Do willak: Proszę nie lekceważyć „starych”. To właśnie my garniemy się do katechezy dla dorosłych bo życie nam pokazało, że wyuczone formułki nie wystarczają do nawiązania relacji z Bogiem. A przy tym babcie i dziadkowie mają często duży wpływ na wychowanie, też religijne dzieci i młodych. A osobiście, myśląc o niedługim już spotkaniu z Bogiem chcemy się do niego przygotować.

Moje dzieci w zasadzie wychowywała babcia. Taka była konieczność byśmy oboje z żoną pracowali. Jestem teściowej za to wdzięczny, dzieci również. Że nie był to najlepszy pomysł, uświadomiła mi to kilka lat przed swoją śmiercią. Cena jaką przyszło nam zapłacić, opiekując się nią na starość była wysoka. Zresztą mieszkaliśmy razem i w zasadzie ona zawsze bardziej potrzebowała nas niż my jej. Starość niedołęstwo to trudny okres zapewniam, wiara i gorliwość religijna bynajmniej nie pomaga. Odnoszę wrażenie, że wiele spraw nawet komplikuje. Dziadek mojej żony, która też się nim do śmierci opiekowała, powiedzonko takie miał ” Da bóg dzień, da i radę”. Proszę się zbytnio nie przejmować spotkaniem z Bogiem, żyć dniem dzisiejszym i drobnymi przyjemnościami, jak długo się da. Moja mama jest ostatnią żyjącą z rodu seniorów jej pokolenia. Niewiele już ogarnia. Co miesiąc przychodzi z wizytą ksiądz proboszcz. Emeryturkę ma niewielką, rolniczą, ale w kopertę zawsze stówkę włoży. Opiekuje się nią wnuczka, którą wszyscy wspomagamy. W grudniu proboszcz nawiedził ją dwa razy, święta dobrą nowinę trzeba zanieść, same modlitwy, odmawiane różance i formułki to za mało, wiadomo.

Myślę, że wartość mistagogicznego prowadzenia w wierze jest kluczem do zaufania i stworzenia relacji ze Stwórcą.
Chrześcijaństwo to przecież inna rzeczywistość niż ta, która non stop pcha nam się do oczu.
Ona wymaga wyjaśnienia, rozjaśnienia.
Bardzo ważna w katechezie dorosłych będzie i możliwość rozmowy i zadania każdego pytania.

Chrześcijanin jest świadkiem nadziei, a świadomość tego powinna kształtować jego życie.
Aby nie było jak w słowach Nietzschego – że nie widać zbawienia i nadziei po chrześcijanach.

Jego słynny aforyzm:
„Istniał tylko jeden chrześcijanin i ten umarł na krzyżu”

Kiedy myślimy po ludzku – myślimy o rzeczach przemijających – tracimy z oczu te wieczne dobra. Nieprzemijające.

Mówiąc o nadziei nie mam na myśli taniej pociechy na zasadzie „będzie dobrze” i „nie martw się”.
Wiara w obietnice Boga to podstawa chrześcijaństwa.

Pisząc o więzi z Bogiem nie mam na myśli takiej tylko bazującej na emocjach wywoływanych przez odpowiednie modlitwy czy też wydarzenia. To już w Kościele ładnie przerobiliśmy.
Łącznie z charyzmatycznymi duchownymi.

W prawdziwej relacji – jesteśmy z Bogiem w zdrowiu i w chorobie.

To o to chodziło Jezusowi i chodzi dalej – abyśmy Jemu ufali.
A to jak już wiemy zależy od naszej postawy, czasem siedzimy obrażeni jak Jonasz pod krzaczkiem.

Joanna, pisałem o tym wiele razy. Nie porwiesz współczesnych ludzi obietnicą rzeczy przyszłych, bo ludzie przestali tego oczekiwać. Chrześcijaństwo opierało się na zestawieniu nędzy tego świata ze szczęściem przyszłego życia. Tyle, że nędzę w wielu przypadkach udało się zlikwidować, a w pozostałych obszarach nadzieja jest po stronie ludzi, nie Boga.

Co do zaufania Jezusowi, jemu owszem, o to chodziło, ale w krótkiej perspektywie. Obietnicą było powtórne przyjście w przeciągu 40 lat.