Nikt tak pięknie jak on nie pokazywał w kinie napięć między przeszłością a teraźniejszością, jawą a snem, rzeczywistością a marzeniem.
Zakładał, że uda mu się nakręcić jeden film, a stworzył ich około 40. Podobno niemal do końca był kinomanem, codziennie oddawał się projekcjom w domowym zaciszu. W wieku 91 lat zmarł Carlos Saura, najważniejszy – po Buñuelu i obok Almodóvara – filmowiec Hiszpanii.
Był czas, gdy kochał się z wzajemnością w kinie: dostawał nagrody na najważniejszych europejskich festiwalach, wyznaczał trendy. I czas, gdy jego gwiazda, zwłaszcza w ostatnich dekadach, bledła. Tłumaczył to tym, że sztuka dynamicznie się zmienia, jak dynamicznie zmienia się ludzkie życie. Nie przestawał jednak tworzyć: kręcić, pisać, malować, fotografować. Był otwarty na nowe.
Jedno pozostało stałe: Hiszpania. Doskonale wiedział, że tak naprawdę tylko o niej potrafi opowiadać. O swojej ojczyźnie, o ludziach, którzy go otaczali.
Większość widzów kojarzy jego najsłynniejsze dzieło, wieloznaczne „Nakarmić kruki”, pochodzące z lat 70., najlepszego okresu twórczości reżysera. Ale przecież jest w tej filmografii znacznie więcej – zwariowanie wspaniały „Mrożony peppermint” z hipnotyzującym numerem Los Canarios, nostalgicznie piękne „Elizo, moje życie”, trafnie metaforyczne „Anna i wilki” oraz „Mama ma sto lat” (oba to krytyka maczystowskiej Hiszpanii).
Kino Saury tworzą napięcia: między przeszłością a teraźniejszością, jawą a snem, rzeczywistością a marzeniem. Napięcia, które ulegają rozmyciu. W świetnej „Kuzynce Angelice” główny bohater wraca do dzieciństwa, ale gubi się w labiryncie pamięci. W retrospekcjach jego fizyczność nie ulega zmianie: wciąż jest mężczyzną w średnim wieku, a to, czy akurat oglądamy przeszłość, widz musi wywnioskować z jego wyrazu twarzy. Inaczej byłoby za prosto – i dla postaci, i dla odbiorców.
Nie ma w tych filmach grama łatwego optymizmu. Czasu nie da się cofnąć, nie można podjąć raz jeszcze kluczowych decyzji. „Żyjąc, tracimy życie”, powie klasyk. Nosimy w sobie to, co dobre, i to, co złe. Doświadczamy, próbujemy kochać, żałujemy. Może zwłaszcza żałujemy.
Trochę jak w wierszu Czechowicza „Przemiany”: człowiek jest „systemem mechanicznie doskonałym”, ale „nagle się coś zepsuło”. Oto płacze „po kątach”, „trudno znaleźć przeszły tydzień”. Potem rzeczywistość ulega zburzeniu, „przenika się nawzajem tłum – archanioły i ludzie”. A także coś więcej, bohater widzi siebie, w dzieciństwie, w pierwszej młodości, w niespełnionym marzeniu: „namnożyło się tych postaci stoją ogromnym tłumem / a wszystko to ty / nie możesz tego objąć szlifowanym w żelazie rozumem”.
Puenta? Człowiek umiera, to znaczy spada jako „piękny meteor” na „zupełnie inną planetę”. Ot, życie. I kino Carlosa Saury.
Przeczytaj też: Sorrentino – metafizyk niespełnienia