Jesień 2024, nr 3

Zamów

Chopin, kebab, katharsis. „Chleb i sól”, czyli kamera skierowana na nas

Tymoteusz Bies w filmie „Chleb i sól”, reż. Damian Kocur, Polska 2022. Fot. Tomasz Woźniczka / Materiały prasowe Kino Świat

To nie jest kolejny film przeciwko polskiej, zapyziałej i katolskiej prowincji, jakich wiele. Damiana Kocura cechuje ogromna czułość wobec bohaterów i wobec rzeczywistości.

Nasza codzienność, w której widzimy odbicia własnych twarzy, powinna skłaniać do zadania sobie kilku pytań. Są to głównie pytania odnoszące się do naszej tożsamości i relacji międzyludzkich. Damian Kocur w znakomitym, debiutanckim filmie „Chleb i sól” szuka między innymi przyczyn pogardy i nienawiści człowieka do człowieka, pokazując jak niewielka granica dzieli dobro i zło – w każdym z nas jest przecież wyciszony, pozornie wygasły wulkan, który nagle, jakby bez przyczyny, potrafi wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Lawa nienawiści i nietolerancji rozlewa się wtedy chaotycznie we wszystkie zakamarki duszy. Erupcja prowadzi do tragedii.

Na co dzień można zanurzyć się w świecie muzyki Chopina, czyli w świecie ducha. Wystarczy jednak chwila, jakiś bezlitosny odruch, tchórzostwo, podporządkowanie się ze strachu grupie lub dzikim prawom stada, bezkrytycyzm, okrutna przemoc, albo brak reakcji, obojętność na krzywdę – i wali się cały świat. Tak zwana kultura wysoka, reprezentowana w filmie przez muzykę klasyczną, wprawdzie nie chroni nawet ludzi dobrych i wrażliwych przed upadkiem, przed zanikiem autorefleksji i opamiętania w sytuacjach granicznych, to jednak pozostaje wielką szansą wewnętrznej wolności, jest przejawem tęsknoty za pięknem. I co ciekawe muzyka Chopina, Szymanowskiego czy Mozarta współistnieje w debiucie Kocura z rapem na zasadzie komplementarności.

Ostatnie takie lato

Reżyser szuka przyczyn samotności młodych bohaterów, ich zagubienia, cierpienia, kompleksów, poczucia wykluczenia. Szuka, jak wspomniałem, źródeł nieuzasadnionej agresji, która w istocie jest tragiczną maską zakrywającą lęk przed zamazaną i niepewną przyszłością. Oto pozorna pewność siebie. Agresja pozwala pokazać obcym swoje poczucie wyższości, które jest mieszanką szowinizmu, rasizmu i głupoty. Bo w Polsce, wiadomo, przyjmujemy ludzi symbolicznym chlebem i solą. Zbyt szybko jednak ten chleb pleśnieje, a sól traci smak.

Przeżyłem ten film wręcz do bólu. Doświadczyłem wstrząsu. Po seansie nie możemy powiedzieć, że to tylko historia o jakichś ksenofobicznych, wyalienowanych młodych z prowincji, ludziach bez życiowych perspektyw

ks. Andrzej Luter

Udostępnij tekst

Wszystkie opisane wyżej zachowania, uczucia i lęki towarzyszą bohaterom dramatu: dziewczynom i chłopakom włóczącym się po małomiasteczkowym blokowisku, spędzającym wolny czas na podwórkach, nad jakimś miejskim akwenem, a przede wszystkim w barze (a może raczej w budzie) z kebabem i piwem, prowadzonym przez dwóch młodych arabów (powiedzmy, że Tunezyjczyków, bo Kocur nawiązuje do tragedii w Ełku, gdzie sześć lat temu w noc sylwestrową młody tunezyjski barman śmiertelnie ranił Polaka, który ukradł z baru napoje). 

W wakacje pojawia się wśród nich Tymoteusz, dawny kumpel, studiujący na uniwersytecie muzycznym, uciekinier z blokowiska do innego świata. Chłopak ma brata, Jacka, też muzyka, któremu nie udało się dostać na studia, i mamę – miejską radną. Gdy skończy się lato, Tymek wyjedzie na stypendium do Düsseldorfu. Teraz chce przede wszystkim wyrwać brata z prowincji. Przekonuje go, żeby nie kapitulował, ludzie przecież zdają na studia muzyczne po kilka razy. „A tu, co masz do roboty? – pyta. – Ganiasz z ziomeczkami. A powinieneś ćwiczyć, zapierdalać”. No właśnie, a nie pić z kumplami i palić skręty.

Od początku widać dystans Tymka do dawnego środowiska, a jednocześnie niemożność wyzwolenia się z przeszłych uzależnień, zachowań, w momencie kiedy znalazł się ponownie wśród ziomali, i znowu stał się na chwilę jednym z nich. Nawet fałszywie rechocze z ich dowcipów, także tych ksenofobicznych, które przecież wcale go nie śmieszą. Chce, żeby były to jego ostatnie wakacje, trochę nostalgiczne, wspomnieniowe, pożegnalne, a tymczasem dopada go wszystko, przed czym kiedyś uciekł w sztukę.

Ivo Pogorelić – opowiada Tymek – odwołał kiedyś wielki koncert po śmierci matki. Zagrał tylko Nokturn – C mol, op. 48, zszedł ze sceny, opuścił gmach filharmonii. Muzyka daje więc wolność, jest wyzwoleniem i ukojeniem, pozawala przetrwać traumatyczne chwile, pozwala żyć po swojemu. Tylko że prowadzi do tego długa droga….

Poza czarno-biały schemat

Dużą wartością filmu Kocura jest koncentracja na problemie konkretnego człowieka, a nie ludzi w ogóle. Stereotypowe postrzeganie człowieka oznacza jego uprzedmiotowienie. A przecież każdy jest inny, każda sytuacja odmienna. Jeśli patrzymy na świat przez klisze, zatracamy również własną tożsamość. Bardzo trudno wtedy o własne zdanie, o trzeźwy ogląd sytuacji; nie wychodzimy poza czarno-biały schemat. Kocur nie godzi się na takie podejście.

„Chleb i sól” nie jest filmem przeciwko polskiej, zapyziałej i katolskiej prowincji, jak to często widzimy w dokonaniach innych, cenionych, polskich reżyserów. Wielu z nich ulega dominującej, fałszywej – jak to się dzisiaj mówi – narracji, a może nawet w nią wierzy. Nie dotyczy to jednak Damiana Kocura.

Niesamowite, ale polubiłem wszystkich bohaterów tej opowieści, nie tylko braci Tymka i Jacka czy arabów z kebaba, ale także pozostałych, z wszystkimi ich wulgaryzmami i niejednoznacznościami. Kocur jest ponad ideologią, ponad doraźną publicystyką. Interesuje go konkretny człowiek i jego dramat, sytuacje bez wyjścia.

Przeżyłem ten film emocjonalnie, wręcz do bólu. Nie, nie ogarnia mnie żaden wstyd po jego obejrzeniu, jak napisał jeden z krytyków, bo to byłby przejaw pychy. Doświadczyłem wstrząsu, osobistego, wewnętrznego, ale nie oskarżycielskiego. Po seansie nie możemy powiedzieć, że to nie o nas, tylko o jakichś ksenofobicznych, wyalienowanych młodych z prowincji, ludziach bez życiowych perspektyw.

Chyba już czas, żeby ktoś spojrzał z kocurowego punktu widzenia na „warszawkę”, na jej budy i bary, na przykład na rogu Foksal i Nowego Światu. Znajdzie tam zapewne problemy nie mniejsze niż te ze śląskiego prowincjonalnego miasteczka.

Sfilmowany święty Augustyn

Bohaterowie „Chleba i soli” cierpią duchowo, ale nie dopuszczają tej myśli do siebie, przynajmniej werbalnie nie ujawniają swoich uczuć. Święty Augustyn mówił, że zło to albo zepsucie rzeczy dobrych – samo w sobie nie może istnieć – albo „udręka grzechu”, która wynika z piękna sprawiedliwości. Jeśli tak, nawet zepsucie świadczy o dobroci natury, to bowiem, co stało się złe wskutek zepsucia, z pewnością jest dobre z natury. Zło zatem nigdy nie pojawia się inaczej niż w jakiejś rzeczywistości dobrej.

Kocur sfilmował tę tezę Augustyna. Właśnie dlatego utożsamiam się z bohaterami. Każdy ma tutaj swoje racje, swoją historię. Słusznie napisano, że „Chlebem i solą” rządzą dwa żywioły: prawda (nie ideologia), a także czułość wobec każdej postaci oraz wobec dookolnej rzeczywistości.

Jest kilka scen, które mnie absolutnie poruszyły. Oto Tymek rozmawia z małym, kilkuletnim chłopcem, który zaczyna naukę gry na fortepianie. Tłumaczy mu, podnosząc głos, jak ma grać. Chłopiec stresuje się, płacze. Tymek dostrzegł w nim siebie z dziecięcych lat. Być może osiągnął klasę bliską wirtuozerii, ale ile w tym czasie stracił? Ile musiał przeżyć takich upokorzeń, jakich teraz doznał ów chłopiec od niego? Przewrotna, niejednoznaczna scena, stwarzająca szeroką przestrzeń interpretacyjną.

Inna scena: w nocnym autobusie. Pierwszy atak dwóch zapitych wyrostków na młodego araba z kebabu. „Powiedz nam coś po muzułmańsku” – szydzą z niego. Chłopak ma na imię Youssouf, czyli Józef. Milczenie, brak reakcji pasażerów, strach przed wychyleniem się, wstyd, coś, co określamy słowem: znieczulica, choć nie do końca oddaje ono istotę problemu. Scena ta uderza w splot słoneczny widza. Bartosz Staszczyszyn, krytyk filmowy z portalu Culture.pl, jest zdania, że reżyser czyni nas w tej scenie zakładnikami własnego lęku, a wstyd, jaki czujemy wobec bierności współpasażerów, staje się naszym własnym wstydem.

To w tym autobusie po raz pierwszy Tymek spotyka wzrokiem Youssoufa. Wyrzut sumienia przeradza się w zainteresowanie osobą barmana, w zauroczenie.

Trzecia scena, poetycka, zmysłowa, wyimaginowana, nierzeczywista, bo stworzona w wyobraźni Tymka. Nocne spotkanie twarzą w twarz z Youssoufem w barze kebabowym. Wszystko dzieje się w sferze marzeń. Tymek jest skryty, nic nie mówi i nie chce mówić o swojej tożsamości seksualnej, choć niektórzy coś przeczuwają. Jedna z koleżanek z blokowiska, widząc jego obojętność wobec niej, zapyta zgryźliwie: „A to prawda, że Chopin był pedałem?”. Inna sprawa, że – odnoszę takie wrażenie – nikt w tym filmie nie jest sobą. Wszyscy dopiero szukają siebie, swojej tożsamości.

W ostatniej scenie widzimy, czy raczej słyszymy, wyzwolenie Tymoteusza. Nokturn Chopina. Spełnienie pragnienia. W pustej sali koncertowej bohater siada przy fortepianie i zaczyna grać. Potrzebujemy wartości, czasami podświadomie, intuicyjnie pragniemy piękna, które wprowadzi nas w inny świat. Film Kocura to również opowieść o miłości do sztuki prawdziwej, a ona nie jest możliwa bez pasji. Człowiek musi mieć pasję. Tymek ma pasję grania. Już nie powróci na dawne blokowisko. Przewartościował swoje życie. Nokturn ewokuje romantyczne obrazy, w poetyce intymności i wolności, odcienie wolnego życia.

Damian Kocur, mistrz wieloznaczności i niedopowiedzeń, doskonale zresztą stopniuje napięcie, przygotowując widza na końcowy dramat.

Szukanie frazy

Film jest znakomicie zagrany. Reżyser obsadził niemal we wszystkich rolach naturszczyków. Tymka i Jacka grają bracia Tymoteusz i Jacek Biesowie. Obaj są znakomitymi muzykami. Tymoteusz brał już udział w konkursie chopinowskim. Jest cenionym pianistą i wykładowcą.

W filmie sprawdza się jako aktor – jest znakomity, praktycznie nie schodzi z ekranu. Ma niesamowitą siłę przyciągania. Nie gra siebie „jeden do jednego”, daje tej postaci coś z siebie, nie tylko identyczne imię, ale także wrażliwość i osobiste świadectwo. Wychował się przecież na blokowisku. Jest prawdziwy w każdym geście, w sposobie mówienia, w nieśmiałości i zagubieniu, w zwyczajności.

Wesprzyj Więź

Tymoteusz słucha, jak brat gra na fortepianie, i daje mu wskazówki: „Graj głębiej. Więcej do klawiatury. Gubi mi się kształt motywu. Musi być jakiś układ frazy”.

Gdyby ktoś mnie zapytał o czym opowiada debiut fabularny Damiana Kocura odpowiedziałbym, że o tożsamości, czyli o poszukiwaniu siebie; o kształcie motywu i właściwym układzie frazy życia.

Przeczytaj też: „W trójkącie”. Kałszkwał, czyli wielkie żarcie

Podziel się

4
1
Wiadomość