Kochamy w Polsce serial Lyncha, bo aż za dobrze rozumiemy struktury średnich miast czy wsi, przypominające państwa w państwie.
W najbliższych tygodniach będziemy publikować odcinki cyklu „Seriale, które nie zaczęły się wczoraj”. W zalewie streamingowych nowości chcemy przypomnieć amerykański kanon, który stworzył współczesny serial. Zaczynamy od arcydzieła Davida Lyncha:
Alan Moore, najważniejszy scenarzysta sztuki komiksowej, powiedział kiedyś znamienne słowa: „Doświadczenie podpowiada mi, że życie nie dzieli się na gatunki. To przerażający, romantyczny, tragiczny, komiczny, kowbojski kryminał science-fiction. Z odrobiną pornografii, jeśli masz szczęście”.
Gdy Mark Frost i David Lynch tworzyli „Twin Peaks”, w Stanach Zjednoczonych szalał tzw. mroczny wiek komiksu. Odkryto potencjał powieści graficznych jako wizualnych dzieł sztuki, a mity superbohaterskie dekonstruowano z postmodernistyczną manierą. To wtedy, na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, pojawiło się wiele serii dla dorosłych pokroju „Sandmana” Neila Gaimana oraz „Hellblazera” Bissette’a i Moore’a, odważających się opowiadać inaczej, świeżo, nieustraszenie. Frost i Lynch, obserwując rewolucję w komiksie, mogli pomyśleć: „Zróbmy to samo w serialach, na naszych zasadach!”.
Święte drzewo
„Twin Peaks” powstało jako fanaberia producentów pragnących, aby Lynch opowiedział podobną historię co w filmie „Blue Velvet”, ale tym razem w formacie odcinkowym. Zaproponowano ideę genialną w swojej prostocie – zagadkę kryminalną o tajemniczej śmierci młodej, obiecującej kobiety, której to śmierć odsłaniała mniejsze i większe intrygi prowincjonalnego, amerykańskiego miasteczka.
Poprzez enigmatyczne bóstwa, tajemnice, całą tę udziwnioną otoczkę Frost i Lynch zadają widzom pytania: cierpienie i ból w serialowym świecie są dla was tylko rozrywką? Czemu ciągle tak was ekscytują?
Nie chodziło o zabawę z audytorium w kotka i myszkę. Odkrycie tożsamości mordercy nie było ważne. Jak sam Lynch podkreślał, śmierć Laury Palmer stanowiła święte drzewo, z którego wyrastały gałęzie stanowiące przebogate uniwersum miasteczka. Niespełnione miłości. Niecne interesy. Zemsta i malwersacje finansowe. Społeczne konwenanse i dziwactwa. Wreszcie: mikrosytuacje i rytuały, stanowiące dzisiaj istne bon moty, jak chociażby ubóstwianie kawy jako elementu jednoczącego ludzi bez względu na status i okoliczności.
Możemy powiedzieć, że my wszyscy, fani seriali, jesteśmy z „Twin Peaks”, i nie ma w tym cienia przesady. To właśnie Lynch z Frostem zaproponowali fabularne hybrydy jako model światotwórczego opowiadania w telewizji. Ze wszystkich dotychczasowych formatów scenariuszowych (opery mydlanej, kryminału, dramatu obyczajowego, komedii) stworzyli jeden, żonglując oczekiwaniami i dociekaniami masowej wyobraźni.
Wokół serialu wytworzyła się autentyczna społeczność psychofanów, dla których ważna była nie tyle kapitalistyczna konsumpcja, co dyskusja na temat doświadczeń wynikających z przeżywanej fabuły. Ich oddolna inicjatywa, jak i pasja, pozwoliły później nadać serialowi drugie życie w dobie internetu.
W telewizji o telewizji
Wróćmy jeszcze do komiksu. W „Twin Peaks” znana wcześniej narracja została poddana rekonstrukcji, co znów było pokłosiem artystowskiej brawury w renesansie powieści graficznej od 1986 roku, kiedy to brytyjscy twórcy zmienili obrazkowy gatunek nie do poznania.
Wspomniani wcześniej Alan Moore, Neil Gaiman, ale też i Grant Morrison, zaproponowali bardziej niż dotychczas wysublimowane narzędzia narracyjne, jak i anturaż. W rezultacie możemy dzisiaj czytać komiksy dla dorosłych o nieskończonych bytach oddziałujących w tajemniczy sposób na nas, pogubionych w rzeczywistości śmiertelnikach („Sandman”), oraz surrealistyczne, ponure odyseje superbohaterskie, w których trzecioligowi herosi spotykają się ze swymi twórcami – scenarzystami, będącymi panami ich życia i śmierci. Wszystko to dzieje się ku chwale chleba i igrzysk odbiorców oczekujących wrażeń i doznań, najlepiej krwawych i bezwzględnych („Animal Man”).
Lynch z Frostem oferują w „Twin Peaks” postmodernizm par excellence, będący z jednej strony hołdem dla telewizji kształtującej gusta i opinie od maleńkości, jak i swoistej opowieści o tworzeniu serialu. A ta droga była iście kręta i ciernista.
Gdy producenci – motywowani dociekaniami widzów – oczekiwali jak najrychlejszego odkrycia tożsamości mordercy, Lynch w poczuciu głębokiego żalu i rozczarowania zaczął tworzyć w serialu metakomentarz, który dzisiaj – w czasach nowych odkryć w mechanice kwantowej i zawirowaniach geometrii fraktalnej – można odczytywać jako telewizyjną historię o mocy telewizji, w której perypetie mieszkańców amerykańskiej prowincji są tak naprawdę obrazem naszych własnych, rzeczywistych namiętności i chciejstwa.
Poprzez enigmatyczne bóstwa, tajemnice, całą tę udziwnioną otoczkę Frost i Lynch zadają widzom pytania: cierpienie i ból w serialowym świecie są dla was tylko rozrywką? Czemu ciągle tak was ekscytują?
Apokalipsa według Davida Lyncha
Teorii na temat tego, czym „Twin Peaks” jest, a czym nie jest, funkcjonuje tyle, ilu widzów. Sam Lynch uwielbia mówić o swoich tworach jako o „tekstach duchowych”, które się odczuwa, a niekoniecznie rozumie.
W serialu często pojawiają się warianty trójek, dualizmów i siódemek (oraz innych liczb doskonałych), a tu i ówdzie cytowane są konkretne fragmenty Biblii. Dlatego śmiem twierdzić, że „Twin Peaks” to tak naprawdę oryginalnie przetworzony zapis snów świętego Jana, znanych jako Apokalipsa.
Lynch podszedł do niej tak, jakby apostoł był Nostradamusem. To zapis wizji z dalekiej przyszłości, której nie rozumiemy, bo nie znamy kontekstu. Dokładnie tak, jak dla św. Jana obca była nasza teraźniejszość. To swoiste ćwiczenia z doświadczania wizji dzisiejszych jasnowidzów, którzy z dnia na dzień zostali celebrytami YouTube’a.
Dodatkowo reżyser połączył to z teorią spiskową, wedle której ludzie są na łaskę bytów niematerialnych – diabłów i aniołów – które żywią się czymś, co nazywa się „lusz” – to dla nich coś bardzo drogocennego, wytwarzanego za sprawą silnych doświadczeń emocjonalnych ludzi. Pytanie, zdające się leżeć u podstaw całego serialu, brzmi: czy te byty, żywiąc się naszymi emocjami, czynią nas zależnymi od nich? Czy też odwrotnie: to raczej nasze emocje je stwarzają, wytwarzają pewne idee, na które potem przenosimy nasze ciągoty, bo inaczej nie potrafimy?
Czy tak da się zrozumieć naszą fascynację przemocą? I czy można poprzez kulturę, zwłaszcza masową, człowieka od tej przemocy odciągnąć? Tak, by uświadomił sobie nie tylko mrok, ale też blask życia, zobrazowany w serialu przez życie codzienne Amerykanów.
Sprawa polska
Gdzieś w tym wszystkim odbija się mit „Twin Peaks” w polskim dyskursie, nasz narodowy kult tego serialu, tajemnica jego nieustającej popularności.
Nie chodzi tutaj o fakt, że poznawaliśmy ten serial jako efekt ustrojowej transformacji, odejścia z komunizmu na rzecz zasad późnej nowoczesności. Kochamy „Twin Peaks”, bo aż za dobrze rozumiemy w Polsce struktury średnich miast czy wsi, przypominające państwa w państwie, oraz rządzące nimi mechanizmy.
Konwenanse będące efektem wieloletnich, strukturalnych zaniedbań, których owocem były układy – dla silnych słabe, ale dla słabych silne bezwzględnie. Sprawa Krzysztofa Olewnika. Zbrodnia połaniecka, w której istotą jest zastraszenie całej miejscowości przez „nadczłowieka” stworzonego przez tę właśnie społeczność, który był w zasadzie panem życia i śmierci.
W końcu: sprawa Iwony Cygan, której śmierć odkryła piramidę nepotyzmu w Szczucinie oraz nieprawdopodobnych zależności, kiedy główni oskarżeni byli bronieni przez najlepszych z palestry. Rodzina Iwony na sprawiedliwość czeka już ćwierć wieku.
Jak pisał Jeremi Przybora:
Średnie miasta są takie średnie miasta
Gdzie żaden dom nad inne nie wyrasta
W średnich miastach mężczyzna czy niewiasta
Nie zwykli są współziomków swych przerastać
[…]
Średnie miasta wyryły zamiast hasła
Nad bramą swą jedyne słowo basta
Gdy za tobą taka brama się zatrzaska
Trudno będzie tobie wyjść z takiego miasta
Jedna kwestia pozostaje nadal aktualna – kto odważy się opowiedzieć o polskim kolesiostwie z podobną brawurą jak na gruncie amerykańskim zrobili to Lynch i Frost?
Przeczytaj też: Eurydyko, krocz ze mną
Czy ja wiem… czy naprawdę twórcy zaczynają od głębokiej koncepcji, do której dobierają sceny? Czy Twin Peaks to nie jest zaledwie i po prostu arcydzieło sztuki filmowej? Ludzie moim zdaniem zaczęli malować brzydkie obrazy dlatego, że zbyt duża jest (i była) rzesza malujących ładne. Maluj ładnie albo się wyróżnij. Choć może się mylę. Chętnie bym z Lynchem i Frostem pogadał o tym jak rodzi się taki serial.