Nie sam prezydent Putin budzi mój największy niepokój, ale naród rosyjski. Niepokoi mnie to, że w Rosji odżywają złe instynkty, niepokoi mnie marazm rosyjskiego społeczeństwa – pisał Bohdan Skaradziński w 2007 roku.
Kiedy czytam dziś swoje teksty z końca lat dziewięćdziesiątych, muszę powiedzieć przede wszystkim, że moje ówczesne wyobrażenia, pod wpływem wydarzeń, jakie od tego czasu miały miejsce – prysły. Wyobrażałem sobie naiwnie, że Rosja wchodzi na drogę normalnego, demokratycznego rozwoju, że stanie się państwem europejskim. Tymczasem obecnie, za drugiej już kadencji Putina, wszystko wskazuje na to, że w Rosji kształtuje się droga postępowania imperialnego, ni to carat, ni to bolszewizm.
[…] Rosja jest dla mnie wielkim rozczarowaniem. Nie chodzi o prezydenta. Prezydent Putin jest dobrze wyszkolonym policjantem i robi to, czego go nauczono. Rozczarowuje mnie naród rosyjski. Po tym, jak ze sceny publicznej zniknęli wielcy opozycjoniści, obrońcy praw człowieka Sołżenicyn i Sacharow, nie widać ich uczniów ani pola oddziaływania. Cóż, Rosjanie handlują ropą i, zdaje się, źle im na zdrowie wychodzi ten względny dobrobyt. Forsa jest, póki co, więc uważają, że nie ma potrzeby nic robić.
Po roku 1989 spodziewałem się naiwnie, że Rosjanie, upokorzeni przed całym światem, dokonają jakiegoś rozliczenia z własną przeszłością. Tymczasem nic takiego się nie stało, nie było żadnego duchowego przełomu
Ten marazm rosyjskiego społeczeństwa to najgorszy, czarny punkt sytuacji na Wschodzie. Bo pamiętajmy, że dopóki będą żywe siły, które określamy jako KGB (wystarczy wspomnieć tragiczny i przerażający los Politkowskiej czy Litwinienki), Rosja nie popuści Ukrainie, nie popuści Kaukazowi i – w jakiejś kolejności – nie popuści nam.
Świadczy o tym wymownie chociażby, haniebne w świetle prawdy historycznej, zachowanie wobec prezydenta Kwaśniewskiego na paradzie w Moskwie w sześćdziesiątą rocznicę zakończenia drugiej wojny światowej. Przecież symboliczne wykluczenie Polski z udziału w walce przeciwko hitlerowskim Niemcom to nie był przypadek czy błąd historyków, lecz przejaw świadomej polityki władz rosyjskich.
Okazuje się, że wszyscy wojowali z Hitlerem – i Rumuni, i Bułgarzy, podziękowano nawet niemieckim antyfaszystom – tylko o Polakach ani słowa! Nie zależy mi wcale na rosyjskim uznaniu, zastanawiam się po prostu, co tu jest grane. Pytanie zasadnicze brzmi: kto naprawdę wywołał drugą wojnę światową? Czy Hitler odważyłby się napaść na Polskę, gdyby nie pakt Ribbentrop-Mołotow? Z tego powinna płynąć dla Rosjan ważna nauka.
Przez długi czas w drugim obiegu rosyjskim stawiano sobie pytanie, jaki właściwie interes Rosjanie zrobili na drugiej wojnie światowej. Osiem milionów, to oficjalna liczba poległych na wojnie, podawana przez rosyjskie Ministerstwo Obrony. Nie oznacza to w żadnym stopniu rzeczywistych strat wojennych narodu rosyjskiego. Gorbaczow wspominał nawet o dwudziestu siedmiu milionach, Jelcyn skromniej – o dwudziestu. Icóż, wydawało im się, że za tę straszliwą cenę doszli prawie do Renu, tymczasem dziś okazuje się, że to nieprawda – nie doszli nawet do Wisły. Był moment, podczas „pomarańczowej rewolucji”, kiedy wydawało się, że nawet do Dniepru nie doszli, że nawet Kijów stracą…
Partnerzy Rosji na Zachodzie są, jacy są – z Francją na czele, a Niemcy nie są wiele lepsi – i za swoje matactwa będą musieli zapłacić cenę. Jaką – nie wiem. Raz już za takie głupie matactwa zapłacili katastrofą światową. Tymczasem Rosjanie, którzy mają okazję, by – korzystając z koniunktury gospodarczej – budować państwo dobrobytu, wyraźnie wchodzą znów na ścieżkę imperialną.
Nie sam prezydent Putin, powtarzam, budzi mój największy niepokój, ale naród rosyjski. Niepokoi mnie to, że w Rosji odżywają złe instynkty, że jest tam dziś 85 procent zwolenników Putina, dawnego KGB, czerwonych chorągiewek i czerwonych dystynkcji. Ito po tak straszliwych doświadczeniach!
Wiktor Suworow, dezerter z KGB, pisze w jednej ze swoich książek, że w rosyjskiej tradycji wojnę uważa się za zakończoną dopiero wtedy, gdy się pochowa poległych. Otóż według obliczeń Suworowa około pięciu milionów Rosjan poległych podczas wojny nie zostało nigdy pochowanych. Nam, Polakom, udało się, wykorzystując krótki okres koniunktury politycznej, zbudować cmentarz i pomnik w Katyniu, dziwi nas natomiast brak analogicznych rosyjskich miejsc pamięci. Tak jakby im nie zależało na uczczeniu swoich milionów ofiar czasu wojny i stalinizmu! Czy można więc oczekiwać od Rosjan jakiegoś przełomu w stosunku do zamordowanych Polaków, skoro nie ma w nich żadnej potrzeby uczczenia własnych synów, którzy ginęli często w straszny sposób: zagłodzeni na śmierć w niemieckich obozach, albo rozstrzeliwani przez swoich za rzekomą zdradę?
Po roku 1989 spodziewałem się naiwnie, że Rosjanie, upokorzeni przed całym światem, dokonają jakiegoś rozliczenia z własną przeszłością. Tymczasem nic takiego się nie stało, nie było żadnego duchowego przełomu. Jest to dla mnie zły omen na przyszłość.
Fragment posłowia do książki „Uwaga na Wschód”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2007. Tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Jesteśmy świadkami końca Rosji jako mocarstwa
Ciekawe przemyslenia… Ale z jednym sie nie zgadzam: ze Solzenicyn nalezal do obroncow praw czlowieka. Dla mnie Solzenicyn jest wielkim rozczarowaniem. Przeciez on w ostatnich latach swojego zycia byl glosnym apologeta Putina! Kilka dni temu siegnalem kolejny raz po „Archipelag Gulag”. I naraz odkrylem rzeczy, na ktore wczesniej nie zwracalem uwagi. Solzenicyn nie tyle zarzuca bandytom z NKWD, ze mordowali ludzi. On im duzo bardziej zarzuca, ze zabijali ludzi, ktorzy byli potrzebni do budowania imperialistycznej Rosji, Wielkiej Matki Rosji. Solzenicyn byl, podobnie jak i Dostojewski, zaczadzony ruskim imperializmem.
To po prostu dyktatura.
Ale dyktatura posiadająca wielowiekową ideologię religijną, mistyczną, uzasadnienie swojej wyjątkowości i prawa do przywództwa światowego.
Do tego wielkość odbierająca jednostkom wiarę w swoją ważność. Niemcy tego nie mieli więc po Hitlerze dość łatwo mogli się nawrócić na demokrację. Z Rosją będzie o wiele trudniej.